Debata publiczna, pranie mózgów i demokracja

Publicystyka | Tacy są politycy

Wyniki referendum w Irlandii nie powinny być wielką niespodzianką dla tych, którzy obserwowali ten temat. Obywatele Francji oraz Holandii odrzucili w referendach przyjęcie europejskiej konstytucji po intensywnej debacie w tych krajach. Traktat Lizboński, w zasadzie zawiera to samo, co odrzucona konstytucja, więc, po debacie publicznej i dużym wysiłku włożonym przez różne ruchy społeczne, organizacje polityczne, partie, itd, aby zaprezentować informacje o traktacie, ludzie postanowili, że nie chcą przyjąć takiego traktatu. Demokraci mogliby więc się cieszyć, że choć trochę ludzi zaangażowało się w tę sprawę, czytało co nieco o traktacie, przeczytało sam tekst traktatu, przysłuchiwało się debacie, zastanowiło się i zagłosowało. Jednak raczej słuchamy w mediach, jak przedstawiciele "demokracji" powtarzają tezę, że obywatele Irlandii po prostu źle zrozumieli, co mieli zrobić i źle zagłosowali. Powtarzająca się teza brzmi: nikt nie rozumiał, co robi.

Kiedy Polska przystąpiła do Unii, mało kto czytał ważne dokumenty, jak Traktat Akcesyjny, ponieważ ten dokument, oraz wiele innych nie były tłumaczone na jęz. polski aż do momentu na kilka dni przed referendum. (Traktat Lizboński został opublikowany w jęz. polskim 4 dni po tym, jak Polska go podpisała, ale rząd już postanowił w imieniu ludzi, więc po co pozwolić im czytać dokument, który podpisuje się w jego imieniu).

Przed referendum, mało kto czytał traktaty, czy najważniejsze dokumenty Unii, jednak politycy pro-unijni występowali w telewizji, mówili o pewnych korzyściach, powtarzali kilka haseł, więc mieli okazję przekazać ludziom, jak należy głosować. Bardziej głęboka analiza nie byłaby im na rękę, więc nie była potrzebna. Po co zawracać głowę ludziom informacjami, które i tak tylko "eksperci" mogą zrozumieć. Dla tych polityków więc, "demokracja" działa, kiedy ludzie słuchają tych, którzy przemawiają w telewizji i kiedy ludzie posłusznie idą głosować tak, jak chcą tego politycy. Zupełnie ich nie obchodzi, czy ludzie dyskutowali, debatowali czy nawet czytali dokumenty nad którymi głosują - ważne jest to, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Jednak okazuje się, że czasami ludzie potrafią poinformować się niezależnie, albo w ogóle rozumieją, że coś, co politycy próbują im narzucić nie leży w ich interesie. Jednak w takich sytuacjach, politycy boją się ludzi, nie chcą aby głosowali i ciągle mówią o tym, jak ludzie "nie mają dość wiedzy". Fakt, że prawdopodobnie także nie wiedzieli, co robią, kiedy wybierali tych polityków jest przez nich całkiem pomijany.

Referendum w Irlandii może być taką historyczną chwilą, ponieważ zapewne nie będzie już zbyt wiele takich ważnych referendów w Europie. Po tym, jak Holendrzy i Francuzi odrzucili Konstytucję, już postanowiono, że nie będą oni mogli głosować nad kolejną propozycją unijną, czyli Traktatem, a rządy, które rozważały przeprowadzenie referendów postanowiły, że nie warto ryzykować. Lepiej podpisać umowę, a dopiero potem poinformować ludzi. I jeśli nie będzie poważnych zadym i ostrych reakcji, to będzie znak, że można dalej tak postępować. Przecież mało kto dowie się, na co naprawdę się zgodzili i mało kto będzie mógł zrozumieć coś oprócz oficjalnej propagandy establiszmentu.

Tak właśnie wygląda demokracja dla rządzących: im mniej aktywni są ludzie w debacie, tym lepiej, ponieważ rządy działają w interesie wąskich elit, a jak ludzie zaczynają pytać o swoje własne interesy i głosują zgodnie z nimi, trudniej jest wprowadzić prawodawstwo, które działa przeciw większości społeczeństwa. W tym sensie, demokracja nie leży w interesie elit. Dlatego elity tak bronią traktatu, który odbiera prawa głosującym obywatelom i koncentruje więcej mocy decyzyjnej w rękach eurokratów.

Kto nie dorósł do demokracji?

Obywatele najwyraźniej znów zawiedli europejskie elity. Zamiast jednak biadolić, że „Irlandczycy nie dorośli do demokracji” warto zadać pytanie czy proces integracji nie przybrał tempa szybszego niż mogą je znieść zwykli Europejczycy - ci którym w teorii ma ona służyć. Ton pierwszych komentarzy po odrzuceniu przez Irlandię traktatu lizbońskiego trudno nie określić inaczej jak grobowy. „To zła wiadomość dla Europy”, „Europie grozi paraliż”, „Nie mamy planu B” mogliśmy usłyszeć. „Potrzeba będzie mądrego wysiłku polityków europejskich, aby znaleźć rozwiązanie w tej kryzysowej sytuacji” wykonceptował z kolei Bronisław Komorowski. Innymi słowy, oświecona elita znów będzie musiała ratować projekt europejski, który zahamowali niewdzięczni i bezmyślni obywatele.

A przecież miało być tak pięknie. Eurokonstytucji zmieniono nazwę i w ramach kosmetycznych poprawek przypudrowano co szpetniejsze fragmenty. „Ryzyko”, że obywatele nie docenią wysiłków eurokratów ograniczono do minimum, gdyż zamiast serii referendów przyjęto zasadę ratyfikacji traktatu drogą parlamentarną. Traktat dotyczy w końcu funkcjonowania Unii i jej instytucji, a cóż do tego szaremu człowieczkowi, nawet jeśli decyzje tych instytucji oddziałują coraz mocniej na jego życie. W końcu, by zacytować rodzimego klasyka, nie wszyscy dorastają do demokracji i nie wszyscy osiągają poziom oświecenia, który pozwala współdecydować o losach własnego kraju. Jeden fatalny błąd – udzielenie Irlandczykom prawa głosu – musiał się jednak zemścić. Teraz całą zabawę trzeba będzie zaczynać od początku.

Żarty jednak na bok. To nie społeczeństwa, lecz europejscy politycy najwyraźniej nie dorośli do demokracji. Wyniki irlandzkiego referendum, podobnie jak klęska Eurokonstytucji we Francji i Holandii wskazują wyraźnie, iż Europejczycy nie życzą sobie na razie dalszego pogłębiania integracji. Zadufane w sobie elity, które wierzą, że ich życiową misją jest uszczęśliwianie obywateli na siłę dostały dziś od mieszkańców Zielonej Wyspy kolejną lekcję pokory.

Integracja europejska przynosi narodom więcej korzyści niż strat - wystarczy zobaczyć jak zmieniła się Polska od maja 2004 roku. Mimo tego wyniki irlandzkiego referendum powitałem z dużą satysfakcją. Może traktat rzeczywiście wzmacnia Unię, może rzeczywiście pozwoliłby jej lepiej konkurować z USA i wschodzącymi azjatyckimi potęgami. Nie zmienia to jednak faktu, że forsowanie integracji ponad głowami obywateli jest sprzeczne ze wszystkim tym co nazywamy europejskimi wartościami. Trzeba więc uzbroić się w cierpliwość i zwolnić jej tempo do momentu gdy społeczeństwa będą na nią gotowe. Na tak skomplikowanym organizmie, jakim jest zbiorowisko 29 unikalnych państw nie można przeprowadzać pochopnych eksperymentów bez ryzyka nieprzyjemnych powikłań. Szczerze jednak wątpię by eurokraci sami doszli do podobnych wniosków, gdyż co jak co, ale na ich kreatywności w obchodzeniu woli społeczeństw jeszcze nigdy się nie zawiodłem. Pierwsze zapowiedzi powtórzenia irlandzkiego referendum bądź mniej lub bardziej wyrafinowanych retorsji wobec Dublina wskazują w jakim kierunku będzie się dalej rozwijać „Europa obywateli”.

Autor: Maciej Konarski
Źródło: Portal Spraw Zagranicznych

Warto zwrócić uwagę na

Warto zwrócić uwagę na chytre pytanie referendalne:

"Czy wyrażasz zgodę na dokonanie zmian w konstytucji pozwalających na ratyfikowanie traktatu lizbońskiego".

Gdyby ludzie to poparli, wówczas nigdy więcej nie byłoby referendów w Irlandii ws. traktatów i politycy mogliby ratyfokować wszystko co zechcą.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.