Kontrowersyjna wystawa zagrożeniem dla demokracji?
Zmasakrowane płody przy wrocławskiej bazylice św. Elżbiety we Wrocławiu wywołały oburzenie u niektórych mieszkańców miasta. Czy słusznie?
Wystawa antyaborcyjna (fot.Paweł Kozioł/AG)
- To czysta perswazja, drastyczna reklama pewnego stanowiska w tym sporze. A spory moralne, zwłaszcza w przypadku trudnych i poważnych tematów, powinny być prowadzone przy pomocy argumentów, a nie najprostszych obrazowych skojarzeń - mówi dr Sławomir Szymański, nauczyciel etyki. A prof. Adam Chmielewski, etyk z Uniwersytetu Wrocławskiego dodaje: - Jest to poziom, na którym w ogóle nie można dyskutować.
O co chodzi? O temat dzisiejszej wiadomości, którą przedstawia “Gazeta Wyborcza”:
Wrocław: wstrząsająca wystawa przeciwko aborcji.
Przypomina mi to akcje uliczne przeprowadzane przez wrocławskie organizacje działające na rzecz praw zwierząt: Basta, Viva oraz Empatia. One również organizowały wystawy, na których były drastyczne plansze ze zdjęciami obdartych ze skóry i zabijanych w rzeźniach zwierząt. Szumu wtedy nie było, ale… teraz mamy bardziej kontrowersyjny temat, czyli kościół ze stanowiskiem „prolife”, który zastosował podobną taktyką bezpośredniej perswazji. O ile w przypadku zwierząt, obojętność ludzka jest chlebem powszednim, to w przypadku aborcji opinie są bardziej podzielone. Łatwiej wzbudzić kontrowersje i moralny szok, ponieważ temat dotyczy naszego gatunku.
Łukasz Wróbel, prezes “Fundacji Pro” cztery razy stawał przez to przed sądem pod zarzutem wywoływania zgorszenia w miejscu publicznym. Wyroki skazujące uznawał wtedy za przejaw represji i cenzury światopoglądowej. Ostatecznie sądy uznały, że jest niewinny. Nie zmienia to jednak faktu, że został pociągnięty pod paragraf.
Marcin Frąckiewicz z Wydziału Kultury UM Wrocławia uważa, że drastyczne zdjęcia nie powinny być wyeksponowane tak, by mógł je zobaczyć każdy przypadkowy przechodzień, np. zupełnie do tego nieprzygotowane dziecko. Rozszerzając definicję tego poglądu, oznacza to, że dziecko nie powinno także oglądać innych drastycznych zdjęć, które będą wystawione na widok publiczny – na przykład zdjęć maltretowanych i zabijanych zwierząt.
apoczątkować to może działania prewencyjne władz miasta, które będą bardziej uczulone na tego typu wystawy i dla „świętego spokoju” – jak w przypadku organizacji skrajnie nacjonalistycznych - będą odmawiać udzielania pozwoleń na przeprowadzanie tego typu akcji. Agata Saraczyńska z “Gazety Wyborczej” dolewając oliwy do ognia uważa, że jeśli ktoś chce pokazywać zdjęcia drastyczne zdjęcia, to nie powinien tego robić w przestrzeni publicznej.
A ja się pytam: skoro żyjemy w „demokratycznym” kraju, gdzie niby mamy poruszać sumienia ludzi, aby wzbudzić chęć do dyskusji oraz zastosowania presji politycznej? W marginalnej przestrzeni, gdzie nie będą miały żadnego szerszego znaczenia w kontekście społecznym?
Jak widać, łatwiej jest eksponować reklamy, komercjalizować umysły ludzkie oraz przestrzeń publiczną, wykorzystując demokrację do wyborów między towarami, poprzez działania ideologicznego konsumeryzmu, niż sprowadzać przestrzeń publiczną do jego demokratycznych fundamentów: dyskusji oraz politycznych nacisków.
Szok czasami jest potrzebny, by wstrząsnąć obojętnym społeczeństwem. Czy to mówimy o aborcji, zwierzętach, ludzkich cierpieniach w konfliktach zbrojnych i innych tematach. Obawiam się jednak, że dojdzie do takiej sytuacji, iż wszelkie kontrowersyjne wystawy, będą politycznie marginalizowane, a dyskusja i aktywność społeczna zostanie poddana jeszcze bardziej ironicznej krytyce i apatii społecznej.
Akcje pokroju „Dzień bez futra”, „Stop rzezi fok”, “Stop wiwisekcji”, mogą również zostać uznane są niewygodnie dla estetyki miasta. Czy na tym ma polegać demokracja? Obym się mylił…