Michał Tusk pracował dla Plichty?
Michał Tusk – ilekroć wpisuję w wyszukiwarce „Google” imię i nazwisko syna obecnego premiera, tylekroć pojawiają się artykuły na temat jego związków z „OLT Express” – tanimi liniami lotniczymi upadłymi pod koniec lipca tego roku. Ponoć Michał Tusk miał nawiązać kontakty z Marcinem Plichtą, właścicielem „Amber Gold” (100% udziałowca w „OLT Express”) już w ubiegłym roku, gdy był dziennikarzem „Gazety Wyborczej”. Na łamach tejże gazety w swoim wywiadzie wspomina o pracy na gdańskim lotnisku im. Lecha Wałęsy w kontekście niejasności przy zatrudnianiu go bez konkursu. Okazało się bowiem, że pracował on na lotnisku na rzecz „OLT Express”, a jego ojciec, premier Donald Tusk ostrzegał go przed współpracą z tymi liniami lotniczymi.
Co ciekawe pracując dla tych linii lotniczych korzystał zarejestrowanej w 2000 roku skrzynki elektronicznej pod nazwiskiem Józef Bąk. Michał Tusk zarzeka się po ujawnieniu tej informacji przez tygodnik „Wprost”, że zrobił nieświadomie i żałuje swojej głupoty, która może sprowadzić na niego, a przede wszystkim na jego ojca falę krytyki. Rejestrując swoje dane syn premiera wpisał następująco: „Józef Bąk, miejscowość: Żukowo, zawód: bezrobotny, wykształcenie: bez wykształcenia”.
Z tejże skrzynki wysyłał również artykuły dla „GW” i postanowił także korzystać przy współpracy z „OLT Express”, przesyłając im materiały. Głownie młody Tusk współpracował z Jarosławem Frankowskim, prezesem linii lotniczych „OLT Express”, który zapewniał media i klientów dobrym stanie zarządzanej przez niego spółki, dobrze wiedząc, że lada dzień ona upadnie. Michał Tusk stara się z tej sytuacji wyjść obroną ręka, chroniony przez dziennikarzy „GW” oraz Polsatu i TVN-u. Jednak już wiadomo, że gdy podejmował współpracę z „OLT Express”, doskonale wiedział o niejasnych biznesach głównego udziałowca linii, „AG” i samego pana Plichty. Nie jest to pierwsza wpadka syna premiera. Trzy lata temu udał on się do Chin wraz z delegacją Ministerstwa Transportu i Budownictwa, celem obejrzenia fabryki produkującej szybkie pociągi, którymi rzekomo zakupem była zainteresowana spółka PKP „InterCity”. Syn premiera oraz ministerstwo tłumaczyło się, że pojechał tam, jako dziennikarz „GW”. Media głównego nurtu też milczały o tym. Mam wrażenie, że syn premiera szuka sobie miejsca na ziemi, miotając się między „Gazetą Wyborczą”, a gdańskim lotniskiem im. Lecha Wałęsy, współpracując jednocześnie z liniami lotniczymi, które po trzech miesiącach bankrutuje, zostawiając tysiące osób na lodzie bez słowa wyjaśnienia, dowodzi jednego – dzieciom polityków wolno więcej. Co pokazuje przykład dzieci Lecha Wałęsy, córki Aleksandra Kwaśniewskiego i niejasne działania zięcia Lecha Kaczyńskiego.
RobertHist