Miejskie gry społeczne, czyli obniżka cen biletów komunikacji miejskiej

Publicystyka

Nie masz biletu? Ręce na kark i na zewnątrz!

Władze miasta dbają o to, abyśmy nie zaznali w spokoju. Może to i dobrze, bo żałosnym jest popadanie w marazm, kiedy warunki w których przychodzi nam żyć niemal nakazują bunt.

Tym razem przygotowano nam letnią ofertę (wydawałoby się) nie do odrzucenia: kolejną podwyżkę cen biletów komunikacji miejskiej. Gdy już wrócimy z wakacji (ci którzy sobie na nie uciułali) będziemy mogli dać się pożreć kasownikom i kanarom. Oferta wejdzie w trzech aktach, aby szok nią wywołany nie był od razu śmiertelny. W sumie ceny biletów wzrosną o, bagatela, 70-100%.

Aż się prosi wypisać długą listę, trwających równolegle, anty-społecznych wydatków i inwestycji władz miasta. Ile idzie na utrzymanie armii biurokratów, ile kosztuje nas ekskluzywny tryb życia wszystkich polityków i urzędników miejskich, ile na dozbrajanie policji, instalowanie coraz gęstrzej sieci miejskiego monitoringu, itd. Ale przecież wszyscy doskonale o tym wiemy. I to nie od dziś. Na opisywanie tego, jak wyższe sfery traktują najgorzej usytuawane sfery społeczeństwa, szkoda już chyba czasu.

A kto wypełnia po brzegi warszawskie tramwaje, autobusy i metro? Prezesi firm? Menadżerowie, prokuratorzy, ministrowie, deweloperzy, właściciele kamienic oraz ich najbliżsi współpracownicy? Ludzie ci w większości nie wiedzą nawet jak wygląda bilet czy kasownik, nie mówiąc już o znajomości odczucia towarzyszącego każdemu śmiertelnikowi, gdy słyszy: „Bilety do kontroli proszę!”.

„Proszę?”... Po co właściwie ta fałszywa uprzejmość? Przecież uczciwiej by było: „Kto przebywa w tym tramwaju nielegalnie, ręce na kark i zbierać się przy drzwiach do wyjścia! Reszta zostaje na swoich miejscach, patrzy przez okno i udaje, że jest fajnie i normalnie!”

Poczucie winy po niewłaściwej stronie

A jednak nie - nie będziemy zajmowali się tłumaczeniem dlaczego podwyżka cen biletów, podjęta przez właścicieli luksusowych aut i wymierzona w najuboższe sfery społeczne, jest nieakceptowalna. Fala krytyki i tak już ruszyła. Solidaryzując się z tymi głosami, ale zarazem zdając sobie sprawę, iż tradycyjnie zostaną one zignorowane, warto chyba już teraz przejść do studiowania pragmatycznych metod reagowania na podwyżkę. Zrobiono już dobry początek wzywając do referendum w sprawie podwyżek i apelując do powrotu zwyczaju przekazywania sobie biletów (kampania „Podaj bilet”). Pójdźmy dalej tym tropem.

Na wstępie wyjaśnijmy jednak pewną zasadniczą kwestię. Przy obecnych nierównościach społecznych, w które doskonale wpisuje się ciągłość podwyżek cen biletów, jazda na gapę i utrudnianie pracy kontrolerom nie może kojarzyć się z czymś negatywnym, wstydliwym, z odczuciem strachu czy poczuciem winy. Tym bardziej, że już od dawna nie kasujemy biletów z przekonania o społecznej wartości tego aktu, ale w obawie przed konsekwencjami. Sytuacja ta wymaga więc odwrócenia dotychczasowej percepcji. To pomysłodawcy i ustawodawcy podwyżki (politycy i władze miasta) oraz jej egzekutorzy (kanarzy i sądy) powinni się wstydzić, odczuwać stres i poczucie winy.

Na szczęście nie żyjemy na socjalnej pustyni. W dziesiątkach miast i metropolii społeczności walczą, często bardzo skutecznie, z wyciskaniem z nich ostatniego grosza. Gdzie ruch społeczny tam i doświadczenia. A z tych należy czerpać i korzystać. Jako, że współczesny antyfaszyzm, z którym się utożsamiamy, to ruch społeczny konfrontujący wszelkie objawy dyskryminacji, nie pozostajemy także bierni wobec wykluczeń o podłożu ekonomicznym. Nie godząc się na zinsytucjonalizowane napastowanie tych, których nie stać (już teraz!) na opłaty komunikacji miejskiej, zapraszamy do wspólnego studiowania praktyk solidarnego oporu.

URBAN SOCIAL GAMES: „Wierni towarzysze podróży”

W kilku europejskich metropoliach funkcjonuje kampania „wiernych towarzyszy podróży” będąca niewinną, acz skuteczną rozrywką z kategorii miejskich gier społecznych. Wyobraźmy sobie, że w każdy wtorek, czwartek i sobotę, o godz.17, na Pl.Bankowym spotyka się liczne grono „wiernych towarzyszy podróży”. Raz zbierze się ich 15, innym razem 115. Wszyscy kupują po bilecie co jest jedyną inwestycją konieczną do przeprowadzenia akcji. Następnie towarzystwo dzieli się na 7-10 osobowe grupy. Grup będzie więc zwykle od kilku do kilkunastu. W grupy można dobrać się tak, aby były w nich osoby, które już się znają, albo też tak, aby zawrzeć w nich nowe znajomości - w końcu będziemy się za chwilę wspólnie bawić. Ważne są dwie sprawy: aby większość miała ważne bilety oraz, aby grupy nie były mniejsze niż 7-8 osobowe. Od tej chwili, każda grupa rusza swoim szlakiem... czyli wsiada do jakiegoś tramwaju/autobusu i wypatruje pierwszych kanarów. Gdy tylko ich dostrzeże, przykleja się do nich jak rzep do psiego ogona i nie odpuszcza przez następne 1-2 godziny. Gdy tylko kanarzy wsiadają do jakiegoś pojazdu, ferajna wsiada z nimi oznajmiając głośno wszystkim pasażerom, że wraz z nią do pojazdu wsiadają kanarzy. Nie ma w tym nic karalnego jeżeli robi się to w „kulturalny” sposób. Poza tym wszyscy mają ważne bilety, a więc mogą jeździć jak i dokąd chcą: wte i wewte, w kółko, wsiadać i wysiadać. I tak też grupa się zachowuje, będąc wiernymi towarzyszami podróży... kanarów. W tym samym czasie pozostałe grupy robią to samo. Czasami spotykają się i mogą sobie pomachać, albo wymienić kanarami, gdy są już znudzone swoimi. W ramach towarzyszenia kanarom, można robić wiele innych użytecznych rzeczy m.in. (nie)sztuczny tłok, wchodzić w dialog z pasażerami, wchodzić w dialog z kanarami, prowadzić badania socjologiczne, zbierać podpisy pod petycją o darmową komunikację miejską, wydawać różne wesołe dźwięki, klaskać, mlaskać, udzielać wywiadów dziennikarzom, reklamować naszą podróż na facebooku, etc. Kiedy grupie odechce się podróżowania, zostawia kanarów w spokoju. W 99% to ci ostatni rezygnują jako pierwsi. Czasem naprawdę szybko.

Efekty całej kampanii? Nie łamiąc prawa, świetnie się bawiąc, poznając nowych miłych ludzi, miasto oczyszczane jest z kontrolerów, wielu osobom oszczędzana jest masa kłopotów związanych z karami, przejazdy tanieją, a komunikacja miejska staje się wreszcie przestrzenią, w której mają miejsce solidarne i wesołe zdarzenia. Przy szerokiej partycypacji, na przykład kilkuset czy nawet kilku tysięcy osób, wystarczy, że każda osoba stanie się wierną/wiernym towarzyszką/em podróży raz w miesiącu, a i tak warszawska komunikacja będzie non stop tętniła od wesołych oznajmień: „Drodzy pasażerowie, chcieliśmy wam przedstawić kogoś, kto właśnie przyłączył się do grona pasażerów...”.

URBAN SOCIAL GAMES: „Pasażer zawsze pomoże harcerzom”

Przychodzi moment zablokowania kasowników przez kanarów. To moment otwarcia pewnego rodzaju gry nerwów. Oczywiście kanarzy przechodzą specyficzne przeszkolenie, którego sednem jest zdemolowanie nas poczuciem winy, wywołanie w nas stresu, poddanie się ich władzy. Wystarczy spojerzeć na większość pasażerów, którzy nawet nie czekając aż kontoler do nich podejdzie, wyciągają odruchowo bilety na sam jego widok . To nie objaw zrozumienia czy chęć współpracy, a właśnie efekt stresu, swoistej tresury jakiej nas poddano.

Ale i tym problemem zajęły się już ruchy społeczne, propagując działania nastawione na neutralizowanie przyczyn i efektów owego stresu. Chodzi o wyrabianie nawyków odwrotnych do narzucanych nam przez system kontroli. Wyobraźmy sobie, że kanarzy wzywają do przygotowania biletów, a wszyscy pasażerowie posiadający ważny bilety, zamiast natychmiastowego nerwowego grzebania w torebkach i kieszeniach, zabijają w sobie odruch stadny i zachowując się racjonalnie czekają spokojnie aż kanar zwróci się do nich bezpośrednio.Taka reakcja ma nie tylko wymiar antystresowy, ale też solidarnościowy w stosunku do tych, których tego dnia nie było stać na zakup biletu. Zamiast ulegać skokowi ciśnienia, pasażerowie otwierają swoje ulubione czasopisma i książki albo dzwonią do najbliższych, aby dowiedzieć się jak im upływa dzień. Zapytani o bilet doczytują do końca zdanie/akapit, albo spokojnie kończą rozmowę. Przyglądają się z zainteresowaniem legitymacji kontrolera (zakładając najpierw okulary, jeśli takie noszą). Następnie uśmiechają się do kanara ze zrozumieniem i zaczynają poszukiwanie biletu. W modzie pozostają ubrania z dużą ilością kieszeni! Odyseja po kieszeniach trwa od góry do dołu, z prawej do lewej, zewnętrzne i wewnętrzne... Napięcie rośnie. Tym razem jednak w kontrolerze! Pasażer nie ma powodów do pośpiechu – to nie zawody. To wojna nerwów, której pasażerowi nie wolno stać się ofiarą! Wreszcie odkrywa właściwą kieszeń. I wyjmuje z niej: bukiet kolorowych biletów z ostatnich tygodni. Tak, tak - każdy kultywuje swoje małe świństewko: jeden biega po mieście i wypisujać ludziom kary, inny kolekcjonuje bilety. Oto najwłaściwsza pora, aby się tym hobby pochwalić! Pełna garść biletów. A jeden z nich to ten właściwy! Który? To trzeba najpierw sprawdzić. Pasażer-kolekcjoner rozpoczyna przegląd biletów. Do tego musi odłożyć ulubione czasopismo (potrzebuje obu dłoni) oraz ponownie włożyć okulary. Sprawdzanie wybitych na biletach dat to dla kolekcjonera masa wspomnień i wzruszeń. Nad niektórymi rozczula się krócej, nad innymi dłużej. „O, to ten z zeszłego czwartku. Jechałam akurat na randkę. Co to był za dzień...”. Kto wie, może kanar chce posłuchać co się wydarzyło tego dnia... W każdym razie pasażer szuka skrupulatnie, gdyż znalezienie ważnego biletu jest jego obywatelskim obowiązkiem! Po przejżeniu całej talii biletów dochodzi do kulminacji. Pasażerowi przypomina się, że zostawił sobie, na czarną godzinę, jeden bilet w portfelu. Wygrzebuje portfel (jeżeli wie, w której kieszeni go ma, to nie trwa to zbyt długo) i wyłuskuje z niego złoty bilecik, sprawdzając raz jeszcze wnikliwie wydrukowaną na nim datę. Tak, to on. Oto moment uroczystego wręczenia. Zdaża się, że pasażer jest tym momentem tak poruszony, że bilet wypada mu z ręki. Trochę wstyd, to fakt, ale ludzka rzecz. Następuje krótka konsternacja, kto właściwie ma bilet teraz podnieść. Pasażer czy może osoba, której zależy na jego obejrzeniu? A może jadący tym samym pojazdem harcerze? Pasażer rozgląda się za harcerzami, ale ci w międzyczasie wysiedli. Nie mając ważnych biletów skorzystali z tego, że obaj kanarzy byli mocno zaabsorbowani i opuścili pojazd jakieś 5 minut temu.

Dalsze przykłady Urban Social Games już wkrótce!

(tekst ukazał się w lipcowym numerze warszawskiego biuletynu antyfaszystowskiego „Pod Brukiem leży Plaża”)

Dla mnie bomba :)

Czekam na ogłoszenia z takimi akcjami.

„Wierni towarzysze

„Wierni towarzysze podróży” -> epickie :D

Pytanie

Czy ktoś się orientuje ilu dziala kanarów na terenie warszawy?

a gdzie szacunek dla kanara?

a gdzie szacunek dla kanara? ci ludzie tez mają cieżką robotę

odpowiedź ;)

Ostatnio w jakiejś gazecie czytałam że 200, w tym 9 kobiet.

to moze zadzialac

Widze w tego typu akcjach potencjal. To forma protestu w sam raz dla mlodszej, facebookowo-flashmobowej czesci naszego spoleczenstwa...

jedno ale.

myślę że znalezienie kanara, wtedy gdy się tego właśnie pragnie, graniczy z cudem. Lepiej rozdzielić się w poszukiwaniu kanarów na grupki 2 os (by maksymalnie wykorzystać zasób ludzki, a jednocześnie nie być samotnym i znudzonym co skutkowałoby przerwą zabawy.
Potem po odnalezieniu, skontaktować się z innymi. Ogólny koszt wynosiłby, więc minimalnie więcej od ceny biletu jednodniowego (czy tam odpowiedniego ułamka karty miesięcznej).

Bardzo dobry pomysł by

Bardzo dobry pomysł by komunikacja miejska była za darmo i wcale niekoniecznie musi to być nieopłacalne, trzeba by tylko obliczyć zewnętrzne koszty. Jeśli bilety byłyby bezpłatne, a ściślej - nie byłoby ich - to jest spora szansa że część kierowców wybierze autobus lub tramwaj zamiast samochodu. Oznacza to realne zmniejszenie korków, więc też bardziej sprawną komunikację, zmniejszenie liczby wypadków - tu zaoszczędzone są ogromne pieniądze: leczenie ofiar (czasem długotrwałe), wypłacane renty dla inwalidów, utrzymywanie policji, robienie objazdów, spisywanie protokołów, dochodzenia swoich racji przed sądami itp. Kolejna zaleta to zmniejszenie ilości spalin i hałasu, czyli korzyści zdrowotne, czyli odciążenie przeciążonej służby zdrowia. Spadnie też poziom frustracji u kierowców godzinami stojącymi w korkach, czyli mniej pobitych żon, dzieci itd. - no bo na kimś (słabszym) trzeba odreagować stres. Drogi też pewno wolniej by się zużywały więc można by rzadziej je remontować. Mniej korków to więcej wolnego czasu, więc może okazja do jakiejś tam sensownej aktywności… Można by pewno mnożyć te korzyści w nieskończoność, tyle zewnętrznych kosztów motoryzacji ponosi społeczeństwo czyli ludzie zarówno zmotoryzowani jak i niezmotoryzowani. Pewno jak liczba samochodów się zmniejszy na ulicach to więcej ludzi przestanie bać się jeździć po mieście rowerem (co dziś jest swego rodzaju sportem ekstremalnym) - z czego korzyści znowu są liczne. Wizja o którą warto zawalczyć, prawdziwa lawina pozytywnych zmian które zniesienie opłaty za transport publiczny mogłoby wywołać, a zaoszczędzone w dłuższej perspektywie środki mogłyby z nawiązką pokryć utracone dochody z biletów, zwłaszcza, że wydatki zmniejszyłyby się o koszty ich drukowania, instalowania „nowoczesnych” automatów sprzedających bilety, czy też utrzymywania "kanarów". Niestety wizja ta leży w sprzeczności z paradygmatem obowiązującym we współczesnym tzw. cywilizowanym świecie, gdzie wyżej wymienione społeczne koszty traktowane są w ujęciu systemowym jako zyski tzn. liczą się do wzrostu PKB. Nie dziwi więc, że władze zdecydowały się na obranie kierunku przeciwnego, co spowoduje lawinę konsekwencji w drugą stronę. Tzn. wzrost cen biletów spowoduje że coraz więcej ludzi wybierze samochód, więc wypadków będzie więcej, spalin, hałasu, frustracji, stresu itd. Będzie też więcej gapowiczów, więc trzeba będzie zatrudniać coraz więcej kontrolerów, potem kontrolerów kontrolerów – bo wiadomo, że przecież mogą brać łapówki. Coraz więcej będzie brutalnych „incydentów” – sytuacja gdy człowieka coraz częściej nie stać na bilet, a wszędzie daleko będzie powodowała wzrost frustracji. Więc trzeba będzie dodatkowo zatrudniać ochroniarzy lub „kanarom” przyznawać coraz więcej uprawnień, może nawet w ostateczności dać im broń? Jak wiadomo każda dodatkowo przydana władza w oczywisty sposób prowadzi do nadużyć. To w ostatecznym rozrachunku będzie kolejną cegiełką służącą kryminalizacji znacznej części stale ubożejącego społeczeństwa, czyli dalsza rozbudowa sieci penitencjarnej, zacieśnianie mechanizmów społecznej kontroli itd. Zmniejszenie liczby pasażerów spowoduje też realny spadek dochodów ZTM z biletów, więc znowu trzeba będzie podnosić ceny i ciąć koszty, więc spadnie jakość usług i pensje kierowców, a cały cykl się powtórzy. I tak do rychłego końca, bo przedstawione zmiany stanowią zaklęty krąg który przerwie dopiero bankructwo i zapewne prywatyzacja komunikacji publicznej. Prywatne biznesy oczywiście muszą być dochodowe, więc aby bilety były w miarę tanie – na poziomie możliwym do zaakceptowania przez pasażerów – będą oszczędzać na kierowcach, wymagać nadgodzin, ignorować BHP, więc realnie tu też jakość usług spadnie. Dziś jest relatywnie wysoka bo konkuruje głównie z transportem publicznym – haniebnie niedoinwestowanym i zarządzanym w sposób kompletnie nielogiczny i szkodliwy. Ceny w najlepszym razie będą porównywalne do obecnych, a gdyby nawet jakość usług sieci prywatnych była lepsza nie rozwiązuje to nijak wymienionych wcześniej problemów generowanych przez motoryzację, a które obciążają finansowo i zdrowotnie społeczeństwo jako całość.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.