Pierwsze uderzenia kryzysu
Od wczoraj gwałtownie wzrosła panika na rynku finansowym. Mimo zaklęć o korektach i przecenach wirtualny miraż nie chce przestać się rozwiewać. Wczoraj odnotowano serię uderzeń na światowych giełdach. W wymiarze globalnym spadki przekraczają na razie 6%, również w Warszawie WIG20 stracił prawie 7% procent.
Spadki w największym stopniu dotknęły rynki azjatyckie: Japonię, gdzie indeks Nikkei spadł "poniżej psychologicznej granicy", a także Bombaj, Szanghaj, Hong-Kong i Indonezję, gdzie wczorajsze średnie spadki wynoszą od 8 do 10 %.
Dramat przeżywają też drobni inwestorzy w Delhi, którzy "łapali się za głowy, bo w ciągu minuty tracili oszczędności całego życia". "Niektórzy płakali, rwali włosy z głowy, niektórzy patrzyli tylko z niedowierzaniem - wszystkie notowania wyświetlano na czerwono".
Komentatorzy "wyrażają zaskoczenie" gwałtowną dynamiką przecen. Zbroją się w miny pokerzystów i modlą się do giełdy w USA, która jest w tej chwili zamknięta i po otwarciu ma zapobiec "końcu świata". Kuczyński na swoim blogu ze stoickim spokojem porównuje sytuację psychologiczną do 11 września, narzekając na panikę. Trudno ocenić rolę czynnika psychologicznego, a także - czego zawsze nie można wykluczać - kontrolowanej stymulacji kryzysu ze strony większych graczy.
Do kasandrycznych wizji Stiglitza dołączył Soros, bagatelizując program ratunkowy administracji Busha i stwierdzając, że stoimy w obliczu najpoważniejszego kryzysu od II wojny światowej.
Z kolei wśród "ekspertów" z TOK FM daje się już odczuć polaryzacja stanowisk. Jedni tracą rezon, inni przyjmują linię obrony przez atak, czyli przestawiają się na moralizowanie i dobre rady na przyszłość dla drobnych inwestorów - wmawiając im, że sami są i zawsze byli za siebie odpowiedzialni, a zatem nie mogą winić ani doradców (mimo sprzeczności interesów) ani nieprzejrzystości i chaosu informacyjnego oferty giełdowej.