Pomorscy pracownicy walczą o miejsca pracy

Kraj | Prawa pracownika | Protesty

Pracodawcy w pomorskich zakładach zwalniają pracowników, tłumacząc się kryzysem gospodarczym. Pracownicy nie zawsze w to wierzą i biorą sprawy w swoje ręce.

Przykład dał Zakład Rur Termokurczliwych DSG Canusa w Zagórkach. To jedna z lepiej funkcjonujących firm w rejonie człuchowskim. Działa od 17 lat, zatrudnia 85 osób. Firma nie narzekała na brak zamówień, pracownicy nie narzekali na pensje - ba, były one na tyle dobre, że większość z nich pozaciągała kredyty z myślą o lepszej przyszłości. Tym większy szok przeżyli, kiedy miesiąc temu, praktycznie z dnia na dzień, dowiedzieli się, że ich firma ma zostać zlikwidowana. Oficjalnie - ponieważ jest nierentowna z powodu kryzysu. Nieoficjalnie mówi się, że niemiecki zarząd firmy likwiduje zakłady za granicą kraju, żeby podratować ich sytuację na własnym terenie.

- Przyjechali dwaj panowie z Niemiec i poinformowali nas, że zakład jest nierentowny i będzie zlikwidowany - tak decyzję zarządu wspomina Janina Kamowska, przewodnicząca rady pracowniczej. - Nic wcześniej tego nie zapowiadało. Zakład jest w dobrej formie i zawsze przynosił zysk. Chcieliśmy negocjować, byliśmy gotowi na ustępstwa, ale nikt nie chciał z nami nawet rozmawiać. Czujemy się poniżeni takim traktowaniem. Są wśród nas pracownicy, którzy tak jak ja tworzyli ten zakład od podstaw. Zaczynaliśmy na gruzach, a teraz, kiedy wszystko funkcjonuje na dobrym poziomie, chcą nas likwidować?

Potwierdza to Ewa Matczak, prokurent zakładu. - Prawdopodobnie przyczyną decyzji o likwidacji DSG Canusa w Zagórkach jest spadek popytu na nasze wyroby na rynku Europy Zachodniej, krach na rynku motoryzacyjnym. Decyzja zaskoczyła nas jednak tym bardziej, że wszelkie dane finansowe zarówno spółki i i jej spółki macierzystej w Niemczech, jak i koncernu, który jej niejako patronuje w Kanadzie, były pozytywne - mówi. - Oczywiście odczuwamy pewien spadek zamówień, ale nie taki, który usprawiedliwiłby tak radykalne rozwiązania.

Większość pracowników w Zagórkach to osoby z wieloletnim stażem. Jak mówią - firmę traktowali jak wspólne dobro. - Widzi pani te trawniki, drzewka? Wszędzie czyściutko. Tak samo w środku, nawet na hali żadnego bałaganu, mało jaka firma tak dobrze wygląda, a to wszystko pracownicy robili - pokazują. - Dbaliśmy jak o swoje. Choć w minorowych nastrojach, pracownicy nie zamierzają poddać się bez walki. Najpierw wysłali list do prezesa macierzystej spółki w Kanadzie, który jeszcze w styczniu tego roku... gratulował im sukcesów. Rada pracownicza wnioskowała w nim o ponowne rozpatrzenie decyzji, załączono też program ratowania firmy. Niestety, próba zakończyła się fiaskiem. - Otrzymaliśmy odpowiedź, że dziękują bardzo za pismo, ale koncern w Kanadzie nie jest zainteresowany naszymi programami - poinformował nas w poniedziałek członek rady pracowniczej. - We wszelkie upoważnienia został zaś wyposażony zarząd firmy w Niemczech. Zarząd w Niemczech - jak zdążyliśmy się przekonać, jest zaś zainteresowany jak najszybszym zamknięciem naszego zakładu, przy jak najmniejszych kosztach. Szybko odcięto nam wszelki dostęp do informacji i kontakt z firmą macierzystą, a także z radą pracowniczą w Niemczech.

Pozostały im więc rozmowy z niemieckim zarządem. Miały się one rozpocząć już dwa tygodnie temu. Do spotkania nie doszło, ponieważ zarząd nie zgodził się na obecność prawnika z kancelarii zatrudnionej przez radę pracowniczą. Pracownicy walczą jednak nadal. Choć jak sami przyznają - nie mają wielkich szans na przekonanie zarządu, chcą próbować. Jeśli nie uda się skłonić zarządu do zmiany decyzji, to negocjować chcą przynajmniej termin zamknięcia zakładu. Rozmawiać mają dziś w Warszawie, w obecności prawników obu stron. - Mamy wiele pomysłów na uratowanie zakładu. Mamy plan obniżenia kosztów i podniesienia rentowności zakładu. Jeśli to się nie uda, to w dalszej kolejności będziemy próbować rozmów na temat ewentualnego odkupienia zakładu i założenia spółki pracowniczej - dodaje członek RP. - Tym bardziej że zaniepokojeni informacjami o likwidacji zakładu są też nasi kontrahenci. Po tekście na ten temat, który ukazał się w mediach, otrzymaliśmy między innymi list z Moskwy, z zapytaniem o to, co dalej. Nasz rynek rozciąga się szeroko, od Odry aż na Wschód.

Zamknięcie zakładu to nie tylko nasz problem, ale także kłopot dla naszych odbiorców i dostawców.
Samorządowcy zapewnili, że waleczni pracownicy mogą liczyć na ich wsparcie. - Na razie na pewno będziemy mocno trzymali kciuki za powodzenie rozmów - mówi człuchowski starosta Aleksander Gappa. - Dopóki trwają wewnętrzne negocjacje między pracownikami a zarządem firmy, nie możemy w nie ingerować. Jednak nie zamierzamy pozostawić pracowników samym sobie. Rozmawialiśmy już z dyrekcją zakładu w Zagórkach i z władzami człuchowskiej gminy wiejskiej. Ustaliliśmy, że jeśli zostaną wyczerpane wszelkie możliwości porozumienia na linii zarząd - pracownicy, będziemy myśleć o planie ratunkowym. Sytuacja jest o tyle dobra, że DSG Canusa jest właścicielem produkcji w Zagórkach, kto inny jest zaś właścicielem nieruchomości. Można więc myśleć o uruchomieniu tam jakiejś produkcji. Na razie za wcześnie jest jednak na to, aby mówić o szczegółach.

Na ulicach Kwidzyna dominowały wczoraj odgłosy trąbek i syren. W manifestacji zorganizowanej przez NSZZ Solidarność wzięło udział około 400 osób.

Byli to przeważnie członkowie związków zawodowych z kwidzyńskich fabryk, ale wśród demonstrujących byli również związkowcy ze Świecia oraz Elbląga. Sprzeciwiali się fali zwolnień w zakładach, a także nieuczciwym praktykom pracodawców, którzy wykorzystują kryzys gospodarczy do obniżania wynagrodzeń. W samym Jabilu wypowiedzenia obejmą ok. 500 osób. Kolejnych 250 osób straci pracę w Fabryce Plastików.

Pochód ruszył spod teatru miejskiego w kierunku Urzędu Miasta, gdzie odczytano postulaty związkowców. Jednak ani burmistrz, ani żaden z jego zastępców nie zdecydowali się wyjść do pikietujących.

W manifestacji udział wzięli przedstawiciele nie tylko NSZZ, ale także drugiej największej centrali związkowej w naszym kraju - OPZZ.
Drugą sprawą niepokojącą uczestników była planowana sprzedaż Szpitala Specjalistycznego w Prabutach.
- O tak ważnych ze społecznego punktu widzenia sprawach musimy mówić głośno. Nie chcemy, by wszystkie rozmowy na ten temat odbywały się w zacisznych gabinetach decydentów- informuje Zbigniew Koban.

Jak poinformował szef Solidarności, manifestacja miała wzmocnić postulaty działaczy NSZZ dotyczące m.in. służby zdrowia i zwolnień grupowych. Petycje w obu sprawach związkowcy składali do Urzędu Miejskiego już dwukrotnie.

Zawsze trzeba próbować walczyć o swoje, warto się organizować.

źródło: http://gdansk.naszemiasto.pl/wydarzenia/977936.html

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.