Skradzione myśli III RP
Establishment intelektualny porządku ustalonego po 1989 r. wytworzył na swój użytek kilka wygodnych mitów, którymi operował przez pewien czas, by ukierunkować myślenie obywateli. Formacja intelektualna tego okresu (symbolizowana przez Gazetę Wyborczą – choć oczywiście nie ograniczała się do redakcji tego dziennika) dokonała już w znacznym stopniu samodestrukcji jako autorytet i padła pod ciężarem własnej obłudy. Warto jednak przypomnieć kilka rysów mitologii, na której bazowała, choćby tylko z ciekawości historycznej.
Mit liberalnej demokracji parlamentarnej, jako najlepszego ustroju, który jako jedyny może zapewnić dobrobyt i poszanowanie praw obywateli opierał się przede wszystkim na odrzuceniu prostacko rozumianego komunizmu i fanatycznym uwielbieniu dla skrajnej odmiany neo-liberalizmu.
Ustrój PRLu nie został odrzucony w swojej treści historycznej, czyli układzie biurokratycznym utrzymującym kontrolę nad społeczeństwem za pomocą ideologii państwotwórczej, kontroli nad gospodarką i cenzurze treści krytycznych wobec władz. Odrzucono jedynie pewną konkretną formę ideologii podtrzymującej ten twór, zastępując ją jej przeciwieństwem ideologicznym (neo-liberalizmem) bez zrywania z ciągłością instytucjonalną i aparatem biurokratycznym państwa.
Nowe elity od początku wyrażały paniczny strach tzw. „władzy ulicy” – bezpośredniego wyrażania opinii i żądań przez obywateli w trakcie spontanicznych strajków i demonstracji. W ich opinii konieczne było zapośredniczenie społecznego protestu przez oswojone instytucje takie, jak partie i związki zawodowe, gdyż w ten sposób można było zapewnić, że żądania większości społeczeństwa będą ignorowane, dzięki czemu ustrój liberalny będzie nadal mógł funkcjonować, a jego apologeci nadal czerpać zeń profity. Brak rzeczywistej możliwości wpływania na sferę publiczną miała rekompensować metafizyka bezsensownego aktu wrzucania kartki wyborczej.
Mechanizm obrony przed podważaniem legitymizacji systemu został oparty na konstrukcie „walki z totalitaryzmem”. Za intelektualną podbudowę posłużyła myśl anty-totalitarna, która została wykorzystana przez nowe elity.
„Korzenie Totalitaryzmu” Hanny Arendt, wydane w jęz. polskim przez Niezależną Oficynę Wydawniczą „Nova” w 1989 r. to dzieło, na które często powołują się tzw. „autorytety moralne”, gdy chcą pokazać mniej światłym, jakie ryzyko czeka tych, którzy chcą zerwać z obłudnym, ale przewidywalnym światem liberalizmu politycznego.
Do dobrego tonu należy powoływanie się na to dzieło, podobnie, jak w przypadku innego znanego dzieła: „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” Adama Smitha, które ostatni raz zostało wznowione w języku polskim w 1954 roku. Można powiedzieć, że liberalne interpretacje tych dzieł stały się intelektualnym zapleczem okresu III RP, choć – co bardzo charakterystyczne – żadne z nich nie doczekało się wznowienia w tym okresie. Tak więc ogół czytelników musiał polegać na opiniach i komentarzach „autorytetów”, bez możliwości samodzielnego zapoznania się z zawartością tych dzieł.
Jedną z idei zawartych w „Korzeniach totalitaryzmu” jest zrównanie totalitaryzmów sprowadzające nazizm i komunizm do jednego wspólnego mianownika. Arendt w wyczerpujący sposób analizuje techniki władzy totalitarnej i odsłania mechanizmy i strategie manipulacji polityczno-ideologicznej wykorzystywane zarówno przez bolszewików, jak i nazistów pomimo dzielących ich różnic światopoglądowych i pomimo odmiennych okoliczności w których zdobywali władzę.
W ujęciu zwulgaryzowanym przez autorytety liberalne, teza ta oznacza, że wszelkie odejście od ustroju demokracji parlamentarnej – niezależnie od tego w imię jakich zasad się dokonuje – jest krokiem w kierunku jednego i tego samego totalitaryzmu. W takim ujęciu, jedynie całkowity konformizm względem ustalonego porządku może być obroną przeciw totalitaryzmowi.
Takiego wniosku nie znajdziemy jednak w „Korzeniach totalitaryzmu”. Przeciwnie, autorka przez kilkaset stron pokazuje, jak warunki konieczne do wytworzenia totalitaryzmów były produktem ekonomii opartej na systemie kapitalistycznym i rozwijały się z powodzeniem w warunkach ustrojów liberalnych. Choć opisywane w książce zjawiska należą do historii, to jednak składniki sprzyjające rozwojowi tych zjawisk są łatwo rozpoznawalne również w naszych czasach: parcie do ekspansji ekonomicznej na skalę globalną, militaryzm i zbrojne rozszerzanie stref wpływów, masowe produkowanie ludzi wykluczonych z życia społecznego i ekonomicznego.
Ideologia neo-liberalna – jak wspomniałem drugi z fundamentalnych mitów establishmentu – ma w swoim założeniu opierać się na spuściźnie ekonomistów takich, jak Adam Smith i ich krytyce izolacjonistycznej i przeciwnej postępowi polityki państw europejskich XVIII wieku. Adam Smith był zdecydowanym przeciwnikiem monopolów, scentralizowanych gildii rzemieślników i barier handlowych wprowadzanych przez monarchie europejskie konkurujące ze sobą. Uważał, że każdy, kto poszukuje własnego bogactwa w uczciwy sposób z konieczności przyczynia się do bogactwa innych. Interes każdego z osobna zamienia się w ten sposób na dobro ogółu za pomocą tzw. „niewidzialnej ręki rynku”.
Zasady ekonomii neo-liberalnej, wprowadzanej w Polsce m.in. przez Jeffreya Sachsa i Leszka Balcerowicza opierają się na objęciu jak największych sfer władzą rynku, na maksymalizacji liczby zawieranych kontraktów, zwiększeniu liczby transakcji i na przesunięciu nacisku na działalność finansową w przedsiębiorstwach produkcyjnych. W tym trendzie mieszczą się takie zjawiska, jak podział PKP na dziesiątki spółek zarządzanych w sposób niezależny, objęcie świadczeń emerytalnych przez fundusze inwestycyjne, zamiana stałych umów o pracę czasowymi kontraktami, często zawieranymi z jednoosobowymi firmami. Podobne przemiany powodują zwiększenie kosztów administracyjnych, prawnych, oraz spadek efektywności zarządzanych w ten sposób procesów produkcyjnych. Innym skutkiem tej polityki jest gwałtowny spadek jakości usług publicznych i spadek dochodów pracowników.
Idee Adama Smitha o wyższości swobodnej wymiany nad odgórną kontrolą zostały wykorzystane, by usprawiedliwić zniesienie jakichkolwiek przeszkód stojących na drodze bezdusznych mechanizmów maszynerii finansowej. Adam Smith nie opisywał swojego ideału „niewidzialnej ręki rynku” tak jak wygląda ona teraz: gospodarki światowej zdominowanej przez tuzin korporacji cieszących się w wielu sferach wpływami monopolistów, przez sektor finansowy oderwany od rzeczywistych potrzeb produkcyjnych i konsumpcyjnych i rynków państw uprzemysłowionych osłoniętych przed konkurencją produktów pochodzących z państw rozwijających się. Jego wizja może być realna tylko tam, gdzie handel, produkcja i konsumpcja zachowały ludzki kształt i gdzie ludzie nadal nad nimi panują i tylko tam, gdzie wzrost wirtualnego pieniądza nie zastąpił faktycznego dobrobytu wszystkich ludzi.