Tanianiania
W wielu państwach świata praca związana z opieką społeczną, opieką nad dziećmi, ale też praca w edukacji, to praca niskopłatna, praca często za grosze, choć wydawałoby się, że przecież wymaga tyle odpowiedzialności, często doświadczenia i wiedzy, że powinna być dobrze wynagradzana. Pamiętajmy, że mówimy tu wciąż o odpowiedzialności za życie i zdrowie innych ludzi, za rozwój psychiczny i fizyczny dziecka. W wielu innych zawodach odpowiedzialność oznacza odpowiedzialność finansową oraz - co często idzie z nią w parze - odpowiedzialność za jakość wykonanej pracy, a więc i status firmy.
W tym artykule rozpiszę się trochę o pracy opiekunki do dziecka, bo ostatnio trochę siedzę w temacie.
Może się to wydać nieprawdopodobne, ale w wielu miastach Polski, także tych dużych, niania zarabia 500-600 zł miesięcznie za pełny etat, nierzadko przy niemowlęciu! Stawki są oczywiście różne. Wynoszą one w Polsce od 3-4 (!) do 18zł/h. Podaję stawki orientacyjnie, chyba są wykwalifikowane osoby z dużych miast, które zarabiają więcej, ale standardem w takim Wrocławiu jest np. stawka 7 zł/h. Daje to niewiele ponad tysiąc złotych miesięcznie zakładając 8-godzinny dzień pracy. Zazwyczaj jest to praca na czarno, rodzice dziecka raczej nie płacą składek za nianię, często jest ograniczona możliwość wzięcia wolnego i nie ma co liczyć na płatny urlop (jedyną opcją jest dość ryzykowne lub niewykonalne zastępstwo na czas choroby, „urlopu” stałej niani). Biura oferujące odpłatną pomoc przy szukaniu niani zarabiają na outsourcingu studentek przed 26 rokiem życia. Rozpowszechnił się zwyczaj płacenia studentkom niższej kwoty za godzinę tłumacząc to tym, że niemowlę dużo śpi i można się w tym czasie pouczyć, więc jakby uznaje się te przerwy za wielki plus, który pomaga w pogodzeniu pracy z nauką. Z tym, że z samego Kodeksu Pracy wynika, że przerwa połączona z pozostawaniem w miejscu pracy, a szczególnie taka przerwa, która występuje w godzinach pracy (godziny pracy = od X do Y, a nie od X do Y i od Y do Z!) jest przerwą płatną. Czy nie jest to zbyt niekorzystny zapis, kompletnie nieżyciowy i pozbawiony większej logiki? Czy nie jest bzdurą dawanie pieniędzy za nieraz 2-3 godzinną przerwę? Dla kogoś, komu żal sprawiedliwie wynagradzać pracownicę, może i brzmi to kuriozalnie, jednak pozostawanie przy dziecku śpiącym w drugim pokoju lub w wózku obok jest wciąż de facto opieką. Gdyby tak nie było, to równie dobrze opiekunka taka mogłaby pójść sobie sama do sklepu w czasie snu dziecka i wrócić w czasie spodziewanej pobudki.
Nic nie usprawiedliwia więc zaniżania stawki studentce. Tym bardziej, że nie zawsze studentka taka dostaje jakąkolwiek lub choćby wystarczającą pomoc od rodziców lub państwa.
W umysłach matek, ojców i społeczeństwa w ogóle, tkwi czasami mit pracy opiekunki jako lekkiej i przyjemnej. To nie to samo, co praca rodzica w domu, która polega na organizacji gospodarstwa domowego plus opieka nad własnym dzieckiem. Szkopuł tkwi w tym, że niani narzucane są często wytyczne i ograniczenia dotyczące opieki nad danym dzieckiem, odpowiedzialność jest ogromna, a praca intelektualna (i fizyczna!), jaką opiekunka wkłada w zabawę z dzieckiem jest nieocenionym warunkiem rozwoju dziecka. Opieka indywidualna, nastawiona na potrzeby tego i tylko tego dziecka, to luksus. I DLATEGO zatrudnia się nianie, zamiast wysłać malucha do przedszkola lub żłobka!
Z drugiej strony mamy rzecz jasna problem, którego wciąż niewystarczająca liczba przedszkoli i żłobków nie rozwiązuje. Jest to problem zapewnienia własnemu potomkowi jak najlepszych warunków rozwoju i bytowych. Nie wszystko można kupić za pieniądze, ale przy jednoczesnym własnym zaangażowaniu można zapewnić mu szybki rozwój osobisty, a później lepszą edukację i prawdopodobnie także lepszą pracę. Wiadomo, że nie każdy rodzic chcący zatrudnić nianię jest dusigroszem, który chce mieć ciastko i zjeść ciastko. Czasami niskie stawki wynikają z ignorancji i braku wyobraźni, a może bardziej dosadnie - z głupoty! Bo jak inaczej nazwać ludzi, którzy uważają, że dadzą opiekunce głodową stawkę, a jej będzie się chciało jeszcze nim jakoś porządnie zająć, zabawić, nauczyć życia? Są takie kobiety, owszem, ale gdy opowiadają o swoich metodach wychowawczych, to czasami skóra cierpnie… Nie mówię tu jedynie o takich, co uważają, że klaps w dupę załatwi sprawę. Mam na myśli także takie „miłe babuleńki”, które będą zapychać półtorarocznego dzieciaka drożdżówkami, czekoladkami i biszkoptami i zwracać się do niego bez przerwy „moja ty plaplusio, nio nio nio, pokaś rąćki”.
Chciałam spojrzeć na to wszystko z perspektywy osoby, która naprawdę nie ma pieniędzy i chciałaby, by jej dzieckiem zajmowała się jakaś super niania. Z perspektywy osoby, której nie w smak zasady obowiązujące w żłobku, gdzie trudno o zapewnienie indywidualnego rozwoju, a panie (i coraz więcej panów) z wykształceniem pedagogicznym nie wiadomo czy faktycznie stosują wiedzę ze studiów w swojej pracy - wiedzy nie zawsze zresztą rzetelnej. Jednak póki żyjemy w świecie, którym rządzi pieniądz, a koszt wynajmu mieszkania wynosi co najmniej kilka stówek w małym mieście do około 1,2 - 2 tysięcy w dużym, koszty wyżywienia są jedynie coraz wyższe, a pracy jakby coraz mniej i wciąż za gówno-nie-pieniądze, trzeba się pogodzić z tym, że kobieta pracująca na takich warunkach MUSI dostawać w miarę wysokie wynagrodzenie, a w Polsce nawet stawka 15 zł /h dla osoby z pewnym doświadczeniem to malutko… Wiem, że nie przekłada się to często W OGÓLE na zarobki kobiet w tym paskudnym, pełnym nierówności i niesprawiedliwości kraju, ale to z kolei problem omawiany dość często. Bez konkretnych rozwiązań jak na razie. Jest to tylko jeden z problemów, z którym ludzie niezbyt zamożni, ubodzy, będą musieli się wciąż zmierzać ku zadziwieniu i dogłębnym analizom socjologów. Napisałam tylko o pracy niani, ale wykonywałam do tej pory wszystkie te gówniane, mało płatne prace, które wiążą się zarówno z feminizacją, jak i z juwenalizacją biedy. Pracę sprzątaczki (5-7zł/h), kasjerki (6 zł/h), pracę przy inwentaryzacji i wykładaniu towarów na półki (5 zł), pracę w gastronomii (od 4 do 10 zł) oraz przy „taśmowym” zdzieraniu smoły dłutem z parkietu u swojego własnego dziadka, która była chyba moją najcięższą i najbardziej gównianą pracą w życiu - nowi zarabiali tam 4 zł/h, wnusia dziadziusia 5.
Czy to nie przypadek, że to pielęgniarki tak usilnie walczyły o podwyżki i nadal w sumie niewiele z tego mają?
Czy to nie przypadek, że nauczycielki rzadko tak naprawdę są dobrze wynagradzane za swoją ciężką pracę, a doktoranci pracują na czarno za psie pieniądze lub za darmo? Zawód nauczycielski został sfeminizowany celowo, a nie przez przypadek! Zakładano, że kobieta jest utrzymywana przez męża (co nie zawsze było prawdą), więc można jej zapłacić o wiele mniej, a ponadto ma wrodzony zmysł pedagogiczny jako że jest to ogólna predyspozycja kobiet. Poza tym kobiety zawsze były uważane za bardziej potulne i bierne - czyli idealne jako pracownice i osoby wciskające ideologiczną pro-państwową papkę swoim uczniom.
Czy to nie przypadek, że - do kurwy nędzy - sprzątaczki zarabiają całe gie i w niemal stu procentach są to kobiety?
Kolejnym problemem, który się przy okazji nasuwa, jest nieodpłatna praca kobiet w domu, która także powoduje, że oczekiwania zarobkowe i proponowane kwoty są często marniutkie. To samo, co wykonuję za darmo ktoś inny miałby wykonywać „za tyle pieniędzy”!?
Ale w tym momencie od tego natłoku pytań rozbolała mnie głowa, więc może rozwinę niektóre z nich kiedy indziej.