Zwolnienie
Zwolnienie pracownika to jeden z najtrudniejszych momentów, zarówno dla zwalnianego jaki i dla samego pracodawcy. Każda szanująca się firma powinna więc postarać się, żeby takie rozwiązanie współpracy odbyło z poszanowaniem godności drugiej strony. I nie chodzi tu tylko o pozostawienie po sobie dobrego wrażenia. Sposób rozstania się z pracownikiem może bowiem wyjść daleko poza granice firmy, a zrobienie tego w kiepskim stylu zaszczepi automatycznie lęk i niepewność pośród pozostałych w tej firmie, wzbudzając w nich niechęć i cichy bunt.
Oto jaką formę rozstania się ze swoim pracownikiem wybrała pewna światowa i powszechnie szanowana korporacja IT:
Dzień jak co dzień w laboratorium oprogramowania: telefony, zebrania, maile, rozmowy. Nic jednak nie zapowiada tego, co ma się wydarzyć na zakończenie dnia. Dostaję od mojego przełożonego zaproszenie na zebranie, na godzinę 17. Trochę mi to nie pasuje, robotę na dziś już zakończyłem i planowałem wreszcie wyjść punktualnie. Kilka dni wcześniej przerabiałem korporacyjną klasykę, czyli pracę do 1 w nocy nad prezentacją na potrzeby mojego pryncypała, a potem w kolejny dzień do 23, czułem się więc dosyć przemęczony. Ale cóż, skoro jest wezwanie, to trzeba się stawić. Zjeżdżam więc windą kilka pięter niżej i idę do pokoju, w którym mamy się spotkać. Po drodze spotykam szefa działu IT. Wołam do niego „cześć”, on również mi odpowiada tym samym, ale to jego „cześć” jest inne niż zwykle, takie mocno przygaszone.
Przed wejściem pojawia się mój przełożony i szefowa kadr. Czego oni chcą? Wchodzimy do środka i wymieniamy zwyczajowe grzeczności. Niestety, chwilę potem wszystko się wyjaśnia. Bez zbędnych ceregieli dowiaduję się że jestem zwolniony z pracy. Niczym wyrok zostaje mi odczytane uzasadnienie, którego słucham z niedowierzaniem i osłupieniem. Zdarzenia przedstawione w uzasadnieniu są mi w większości znane, ale początkowo nie mogę pojąć, że można wyrzucić człowieka z pracy, za to że działał w dobrej wierze i w zgodzie z regulaminem firmy.
Zostają mi przedstawione dwie alternatywy: albo rozwiązanie umowy za porozumieniem stron z dodatkową odprawą w wysokości 3-miesięcznej pensji, albo wypowiedzenie przez pracodawcę bez jakiejkolwiek odprawy. Mam szybko podjąć decyzję, albo ta pierwsza oferta będzie nieaktualna. Jestem tym mocno poirytowany, domyślam się że za pierwszą opcją kryje się jakiś haczyk i nie podoba mi się takie postawienie sprawy. „W takim razie nie podpiszę niczego” – mówię kierując się do wyjścia. „Nie wyjdziemy stąd dopóki którejś z nich nie podpiszesz, będziemy siedzieć tu aż do skutku!” słyszę, poczym nagle szefowa kadr sprytnym manewrem uniemożliwia mi wydostanie się na zewnątrz.
Muszę z uznaniem przyznać, że zrobiła to w bardzo fachowy sposób, stawiając szybko krzesło przy drzwiach i siadając na nim. Przecież go nie podniosę razem z nią. Gdyby tylko stanęła zagradzając mi drogę, to mógłbym ją teoretycznie przestawić i próbować się wydostać na zewnątrz. Ten numer z krzesłem był jednak zupełnie niepotrzebny, przecież nie użyłbym siły wobec kobiety. W dodatku z tyłu za mną stał rosły facet. Zresztą przy moim stanie zdrowia mocowanie się z kimkolwiek mogłoby się nienajlepiej zakończyć. A swoją drogą ciekawe gdzie się tej sztuczki nauczyła, chyba nie na jakimś szkoleniu z zarządzania zasobami ludzkimi?
Siadam więc przy chwiejącym się stoliku i zaczynam zastanawiać się co dalej. Dostrzegam przez szybę drzwi ochroniarza przechadzającego się tam i z powrotem. Początkowo nie zwróciłem na niego uwagi. Przypominam sobie plotki o Romku, którego zwolniono z dnia na dzień i nie pozwolono nawet zabrać własnego kubka. Może będę miał więcej szczęścia. Po chwili słyszę, że przed podjęciem decyzji mogę skorzystać z telefonu. Przez moment zastanawiam się co ja z tym przywilejem mam zrobić. Szybko jednak przypominam sobie z filmów, że w takich momentach dzwoni się do adwokata.
Udaje mi się wynegocjować skorzystanie z mojego firmowego laptopa pod pretekstem znalezienia właściwego numeru, ale oczywiście pod ścisłym nadzorem. Idę więc po niego na moje piętro w eskorcie przełożonego. Czy on myśli że ja mu ucieknę? Przecież ja ledwo chodzę! Noga znów zaczyna mnie boleć jak diabli, powinienem co kilka godzin zażywać moje leki. Wracamy z powrotem na dół, a ja zostaję znowu zamknięty w tym ciasnym pokoiku, za to teraz z laptopem.
Dopiero teraz zauważam że ochroniarz będący na zewnątrz trzyma cały czas coś w dłoni, ale nie bardzo mogę dostrzec co to jest. Krótkofalówka? Paralizator? Zaczynam się nawet zastanawiać czy ma na wyposażeniu kajdanki. A oni co jakiś czas zaglądają przez szybę sprawdzając co robię, przecież nie wyjdę przez okno. A może myślą że mógłbym wyskoczyć?
Widzę że mam coraz słabszą baterię w telefonie, a nie mogę się dodzwonić do adwokata. Jest późno, obawiam się że mogę go już nie zastać. Dzwonię więc do żony, ale staram się mówić jak najciszej, bo cały czas nasłuchują pod drzwiami: „Kochanie, przyjdę dziś później”. „Znowu musisz pracować tak długo, co z obiadem, jadłeś coś w ogóle od rana?”. „Zwolnili mnie z pracy i przetrzymują tutaj” mówię spokojnie. „Co takiego?!” „Niemożliwe!” „Co za świństwo, nie mieści mi się to w głowie! Co to za firma!!!”. Uspokajam ją, słyszę że jest załamana. Pyta o oficjalne powody. Mówię z pamięci to, co usłyszałem:
„Nieuzasadniona krytyka przełożonych wyrażająca się tym, że moim zdaniem nie posiadają umiejętności zarządzania ludźmi oraz zaniedbują swoje obowiązków wobec pracowników, kwestionowanie umiejętności kierownictwa dotyczących kierowania laboratorium. Niepoparcie tego żadnymi dowodami”.
Taaak, przypominam sobie jedną z takich „krytyk” – dosłownie sprzed paru tygodni. Kilka dziewczyn z pewnego działu poskarżyło mi się na zachowanie ich managera. To co usłyszałem nosiło znamiona mobbingu. Nie miałem powodu żeby im nie wierzyć, tym bardziej że ów delikwent był wcześniej także moim szefem, a okres jego rządów nadal wspominam jako koszmar. W dodatku w labie od dawna krążyły plotki, że jego poprzednia firma pozbyła się go za podobne ekscesy. Za to nasza przyjęła go godnie, szybko awansując i obdarzając przywilejami władzy.
Idę do szefowej HR i mówię: „Słuchaj, podobno w jednym z działów dzieją się jakieś niefajne rzeczy. Ludzie skarżą się na fatalną atmosferę, chamstwo managera i obciążanie ich nadmierną pracą. Są zastraszeni i boją się o tym mówić głośno. Może spróbowałabyś z kimś stamtąd porozmawiać i dowiedzieć się co tak naprawdę się tam dzieje. W dodatku przez przypadek dowiedziałem się, że nie przedłużył on umowy z człowiekiem który pracował dla mojego projektu i mam teraz problem z jego dokończeniem. Dlaczego nie było to ze mną konsultowane, ani nawet komunikowane? Przecież mój zespół nie miał najmniejszych zastrzeżeń do jego pracy”. Nie mam wątpliwości że moja rozmówczyni, która od pewnego czasu jest dla mnie bardzo miła, zajmie się tym problemem czym prędzej, ale najpierw proponuje mi, żebym porozmawiał o tym z moim szefem.
Idę do niego i mówię to, co usłyszałem. Wspominam również o ryzyku niedotrzymania terminu mojego projektu, za co ja będę przecież odpowiadał. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy słyszę że mam się tym nie zajmować i że wszystko jest w porządku. W jakim porządku?! Przecież jest to już któraś z kolei osoba, która odchodzi z firmy przez tamtego typa! Rekrutacja i wdrożenie każdego nowego pracownika to koszt nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. Kto za to wszystko zapłaci? Czy firmę stać na ponoszenie takich strat w kryzysie, kiedy w ramach tzw. oszczędności każe się pić pracownikom wodę z kranu?!
Adwokata, z którym chcę się skontaktować znam od kilku miesięcy. Wtedy to właśnie zwróciłem się do niego, żeby porozmawiał w moim imieniu z szefostwem. Miałem już serdecznie dosyć dotychczasowego traktowania. Chciałem również zwrócić uwagę centrali na liczne nieprawidłowości, których byłem świadkiem i przedstawić to, czym dysponowałem na poparcie moich spostrzeżeń. Poprosiłem go również żeby pomógł mi odzyskać moje należności od firmy. Chodziło o roczną premię i podwyżkę, które wszyscy już dawno dostali. Od szefostwa labu ciągle słyszałem, że to jakiś System na to nie pozwala. Ale ja nie znam nikogo w firmie o takim nazwisku! Słyszałem np. wielokrotnie o Przymusie, ale kim jest ów mityczny System?
Niestety firma mimo kilkukrotnych propozycji spotkania nawet nie podjęła z nami rozmów. Ale za to po pierwszym liście z kancelarii Pan System nagle zmienił zdanie, dając długo wyczekiwaną premię. Podobno dostałem też moją pierwszą prawdziwą podwyżkę, tylko że jakoś wciąż mam problem z dostrzeżeniem jej na koncie.
Udaje mi się wreszcie dodzwonić. Mecenas jest szczerze zaskoczony tym co się wydarzyło. Pyta o szczegóły umów podsuniętych mi do podpisania, poczym wyjaśnia konsekwencje wyboru każdej z nich. Nie chce podejmować za mnie decyzji, za co jestem mu wdzięczny. Umawiamy się na spotkanie, kiedy będzie już po wszystkim. Teraz dopiero zaczyna do mnie docierać, dlaczego nie dali mi tak po prostu wyjść bez podpisania czegokolwiek. Musieliby wtedy uznać za doręczone wypowiedzenie przez pracodawcę. Ta dodatkowa odprawa miała mnie skusić do podpisania „porozumienia stron”, które w świetle prawa ma mnie uciszyć raz na zawsze.
Decyzja nie jest łatwa, dlatego staram się ją dobrze przemyśleć. Miałem iść na dosyć kosztowną operację, prawie nie mogę już chodzić, teraz po wyrzuceniu na bruk będę musiał chyba o niej zapomnieć. Czytam więc jeszcze raz uważnie wypowiedzenia i staram się kasować moje pliki oraz korespondencję na firmowym laptopie. Po wyjściu ma on mi zostać odebrany. Spisuję też adresy mailowe, które mogą mi się przydać. Ochroniarz dalej łazi tam i z powrotem. Słyszę żarty i śmiech szefowej HR zza drzwi. „Przynajmniej im dobry humor dopisuje” – próbuję się pocieszać w duchu.
W końcu po długich namysłach ok. godziny 20 podejmuję decyzję i próbuję wydostać się na zewnątrz. Widzę ulgę w oczach moich oprawców. Pewnie planowali każdy szczegół od tygodni i szukali odpowiednich pretekstów. Chyba jednak nie wszystko poszło po ich myśli, ale i tak wreszcie będą mogli pójść do domu i spędzić czas ze swoimi bliskimi, w poczuciu dobrze spełnionej misji.
Jeszcze tylko końcowe ustalenia między nimi, kto ma mnie wypuścić z firmy po odebraniu przepustek. Wreszcie zjeżdżamy windą na dół, do garażu. Czuję potworny ból, leki już dawno przestały działać, ale jakoś udaje mi się dokuśtykać do auta. Dopiero jednak po jego odpaleniu zaczynam czuć prawdziwy powiew wolności.
Sprawą mojego zwolnienia i sposobem jego przeprowadzenia zajęła się ostatecznie prokuratura. Przetrzymywanie człowieka wbrew jego woli podlega na podstawie art. 189 §1 Kodeksu Karnego karze pozbawienia wolności do lat 5. Firma nie widzi w tym jednak niczego niestosownego i jak dotąd nie wyciągnęła żadnych konsekwencji w stosunku do sprawców. Mobber też trzyma się świetnie. Dostał nawet bardziej odpowiedzialne stanowisko i więcej ludzi do kierowania. W opinii swoich przełożonych jest przecież świetnym managerem...
Tekst pochodzi z bloga: Idiots Become Managers