Będąc młodym badaczem, czyli jak socjologia może sie (nie) przydać ruchom społecznym
Gdy pierwszy raz stanąłem przed wyborem obszaru badawczego dla mojej pracy doktorskiej, moją uwagę skierował na siebie coraz silniejszy w Polsce ruch lokatorski. Miało to miejsce około półtora roku temu gdy w kolejnych miastach naszego kraju powstawały grupy lokatorskie walczące przeciwko podwyżkom czynszów, wyprzedaży mienia komunalnego bądź eksmisjom. Ruch lokatorski w owym czasie rozwijał się szczególnie szybko. Stwierdziłem, że zbadanie tego nowego aktora społecznego będzie dla mnie ciekawym zadaniem.
Jako, że ruch był wówczas dość mały, a moja wiedza o nim niewielka zdecydowałem się na przeprowadzenie rozmów z poszczególnymi osobami. W pierwszej kolejności chciałem zbadać motywację osób przystępujących do organizacji lokatorskich i cele jakie w swoim subiektywnym odczuciu przed owymi ruchami stawiają (czego od nich oczekują). Liczyłem na to, że uda mi się w ten sposób odpowiedzieć na pytania „co sprawiło, że ten ruch powstał” i „czy będzie rosnąć w siłę”, oraz czy metody i cele forsowane przez liderów odpowiadają motywacjom i wyobrażeniom szeregowych członków. Ten ostatni czynnik sprawił, że celowo nie przeprowadziłem wywiadów z osobami, które członkowie ruchu wskazywali jako liderów, chcąc poznać zdanie i motywacje pozostałych. Taki dobór problematyki badawczej był zresztą niewątpliwie podyktowany moją sympatią do inicjatywy, liczyłem na to, że uda mi się ruchowi powiedzieć coś o nim samym, co pomoże mu planować swoje strategie i np. zwiększyć liczbę członków oraz zapewnić komunikację w organizacji.
Inspirowałem się metodą „interwencji socjologicznej” Alana Tourene'a, liczyłem na to, że zebrany w wywiadach materiał przedstawię osobom ze stowarzyszeń lokatorskich i wspólnie dojdziemy do jakichś pomocnych dla nich wniosków.
Szybko jednak zrozumiałem, że nie jestem w stanie powiedzieć aktorom życia społecznego niczego ciekawego o nich samych. Wywiady spełniały zupełnie odtwórczą rolę, respondenci i respondentki przedstawiali mi w nich dość dobrze przemyślane przez siebie kwestie. Motywacje były (czego zresztą można się było domyślać) zupełnie powtarzalne i związane właściwie wyłącznie z warunkami bytowymi, wnioski do których dochodziłem były tak oczywiste, że nie mogły być dla nikogo pomocne. Pożytek miałem z nich wyłącznie ja i to bardzo osobisty. Dowiedziałem się dużo o tym w jak podłych warunkach mogą żyć ludzie. I o ile dla mnie, jako jednostki z dość dobrze już okrzepłej klasy średniej, było to bardzo odkrywcze, o tyle swoim rozmówcom nie mogłem zaoferować żadnych równie niespodziewanych informacji.
Zrezygnowałem zatem z tourenowskiego snu o tym, że perspektywa badacza przekazana badanym może w jakiś sposób wzbogacić ich ogląd świata i doprowadzić ich do nowych wniosków.Mając w pamięci idee wczesnej socjologii krytycznej, aby zawsze wytwarzać wiedzę przydatną osobom z dołów społecznych, a nie elicie, postanowiłem całkowicie odwrócić konstrukcję swych badań. Skupiłem się nie na tym co moi rozmówcy i rozmówczynie mówili mi o sobie, ale na tym co definiowali jako problem, z którym walczą. Tak oto trafiłem na zupełnie nieopisane w polskiej literaturze zjawisko, które w publikacjach anglojęzycznych nazywane jest landlord harassment, a więc nękanie najemców przez zarządce lub właściciela, celem pozbycia się „żywego inwentarza” poza formalnymi procedurami. Zjawisko to pojawiało się w niemal wszystkich moich rozmowach i dodatkowo w wielu przypadkach, którymi zajmowały się stowarzyszenia mieszkańców. Mój problem znowu jednak był ten sam. Zjawisko to było zasadniczo lepiej znane moim rozmówcom niż mi samemu, czy nawet najlepszym specjalistom. Praktyki właścicieli i zarządców nękających są na tyle niezróżnicowane, że ich opisywanie przynosi pożytek tylko osobom, które nigdy ich nie doświadczyły. Jeśli ktoś raz padł ofiarą nękania doskonale rozumie jego mechanizm i nie potrzebuje czytać na ten temat naukowych publikacji.
Zdecydowałem zatem odejść jeszcze bardziej od początkowych ram problemu badawczego i skupić się nie tyle na badaniu ruchu lokatorskiego ile raczej na badaniu mechanizmów, które tworzą problemy z jakimi ten ruch walczy. Moje badanie przestało być zatem w założeniu badaniem ruchu społecznego – z braku wiary, że takie badanie może coś owemu ruchowi przynieść. Postanowiłem raczej badać politykę mieszkaniową oraz jej skutki, tak aby ewentualnie pomóc owemu ruchowi w formułowaniu postulatów i rozumieniu skutków polityki władz.