Bestialstwo za przyzwoleniem władz
W sytuacji przepełnienia i niedofinansowania publicznych schronisk dla zwierząt, w Polsce jak grzyby po deszczu wyrastają prywatne "przytuliska". W rzeczywistości są dla nich obozami śmierci. Zwierzęta - najczęściej psy - nie tylko są bite i głodzone, ale wałęsają się bez nadzoru, pozostają bez opieki weterynaryjnej, brodzą we własnych odchodach w ciasnych klatkach, padają schorowane i cierpiące. Zdarza się, że są zabijane lub palone żywcem w piecach.
Na Dolnym Śląsku toczą się już dwa postępowania o znęcanie się nad zwierzętami w Nowej Ligocie i Dobrocinie, po tym jak na posesjach właścicieli "schronisk" odkopano szczątki zwierząt popakowane w reklamówki. Kilka dni temu ujawniono podobny proceder pod Kielcami.
Lokalne władze nie reagują na skargi i doniesienia o popełnieniu przestępstwa. Chętnie podpisują kontrakty, nie prowadząc żadnej formy nadzoru sanitarnego nad tymi placówkami ani kontroli warunków przetrzymywania zwierząt. Wiele gmin wspiera nawet te przedsięwzięcia, ponieważ są one wygodną alternatywą dla publicznych schronisk, głównie ze względu na "skuteczność" w radzeniu sobie z bezpańskimi zwierzętami za "przyzwoitą" cenę. O bestialskim uboju wiedzą wszyscy. Zlikwidowanie jednego bezpańskiego psa w Dobrocinie kosztuje gminę 900 zł. Roczne utrzymanie schroniska natomiast kosztuje od 550 do 800 tys. zł, w zależności od liczby podopiecznych.