Chińskie grona gniewu - wywiad z Pun Ngai

Świat | Gospodarka | Prawa pracownika | Protesty | Publicystyka | Strajk

Rząd chiński wygląda na silny. Ale z perspektywy chińskiego robotnika państwa nie ma. W strefach przemysłowych firmy budują własne imperia, do których nawet władze nie mogą wejść - mówi chińska socjolożka.

Adam Leszczyński: 30 lat temu w Polsce mieliśmy doświadczenie "Solidarności" - powstanie robotników przeciw władzy. Czy coś podobnego może się wydarzyć w chińskich fabrykach?

Pun Ngai: W chińskich regionach przemysłowych najważniejsza jest teraz koncentracja własności oraz wejście na rynek pracy nowego pokolenia robotników. Fabryki stają się coraz większe. Największa fabryka koncernu Foxconn - który produkuje m.in. dla Apple'a, Della czy HP - ma 350 tys. robotników. Przeciętna fabryka Foxconn to 100 tys.

To jak miasto!

- Tylko tacy kapitaliści są dziś na tyle duzi, żeby przetrwać w brutalnej światowej konkurencji. W fabrykach odbywa się też zmiana pokoleniowa. Młodzi mają inne oczekiwania wobec życia niż ich rodzice, którzy przyjeżdżali do pracy w latach 90. Nie chcą wracać na wieś. Woleliby mieszkać w nowoczesnych miastach, takich jak Pekin, Szanghaj czy Shenzen. Nie mogą jednak zostać w miastach, m.in. z powodu systemu meldunkowego, który im tego zabrania. Czują się duchowo uwięzieni. To tworzy napięcia. Stąd biorą się strajki, których liczba od 2000 r. szybko rośnie.

Ile strajków jest w Chinach?

- Nikt nie zna dokładnej liczby. Są codziennie. Jak wynika z naszych badań, wśród robotników pracujących w Shenzen większość raz czy dwa razy w życiu uczestniczyła w strajku w swoim zakładzie. To jednak strajki na małą skalę. Trwają dzień czy dwa.

Robotnicy wygrywają?

- Zwykle chodzi o zwiększenie zarobków, zapłacenie za nadgodziny - a wszyscy w chińskich fabrykach mają nadgodziny - albo protest przeciw przeniesieniu fabryki do innego miasta. Z reguły robotnicy wygrywają.

Te strajki nie są polityczne i firmy są do pewnego stopnia zdolne do kompromisu z robotnikami. Niedawno badałam strajk zorganizowany przez wykwalifikowanych robotników - mężczyzn. Było ich 150 i zorganizowali protest w fabryce liczącej 15 tys. pracowników. Fabryka ustąpiła, ale tylko wobec organizatorów. Oni poświęcili pozostałych.

Nie ma poczucia jedności między robotnikami? Każdy walczy o siebie?

- Dlatego bardzo trudno porównać to, co się dzieje w chińskich fabrykach, z "Solidarnością".

Ale w Polsce "Solidarności" nikt się nie spodziewał. Socjologowie wtedy też pisali o atomizacji, nieumiejętności budowania więzi między Polakami.

- Ci młodzi chińscy migranci nie mają jednak doświadczenia socjalizmu. Nie mają nawet słownika protestu. Kiedy pytamy: "Czy chciałbyś mieć związek zawodowy?", większość nawet nie wie, co to jest. Oczywiście jest mała liczba robotników wykwalifikowanych, którzy pracują w przemyśle dziesięć lat i dłużej. Oni już dużo wiedzą z mediów o związkach. Wiedzą, jak wykorzystywać swoje prawa. W większości jednak ludzie pracują w fabrykach przez kilka lat. Potem wracają do wioski i zakładają rodziny.

Dziś jednak - kiedy chcą zostać w mieście - potrzebują pieniędzy. A pensja w fabryce wystarczy, żeby utrzymać jedną osobę - i to mieszkającą w fabrycznym dormitorium. Wynajęcie małego mieszkania pochłonęłoby już całe zarobki. Stąd gniew i presja na dalsze podwyżki.

O czym marzą ci młodzi ludzie? Bo kiedy jadą do fabryk, to dokładnie wiedzą, jak będzie wyglądała ich praca.

- Nie znają jednak miejskiej kultury konsumpcyjnej, która przeżywa dziś w Chinach boom. Pierwsza generacja robotników była gotowa pracować przez wiele godzin, żeby zarobić na budowę domu w rodzinnej wiosce. Dla młodych to już nie jest propozycja.

Prowadzi pani badania wśród robotnic. Jeżeli np. młoda kobieta znajdzie męża w mieście, może tam zostać?

- Mężczyźni z miasta nie chcą się żenić z wieśniaczkami. Różnice klasowe między robotnikami ze wsi i "miastowymi" są ogromne - w stylu życia, w edukacji, w modelu rodziny. Te młode kobiety w końcu muszą wrócić do swych rodzinnych wiosek. Tam nie mogą wytrzymać. Dziś na wsi najliczniejsza kategoria samobójców to właśnie młode kobiety.

One w fabryce próbowały zmienić się w nowoczesne dziewczyny: nosiły dżinsy, malowały się. Wyobraź sobie teraz, że po kilku latach musisz wrócić do wioski, wyjść za mąż za miejscowego mężczyznę, wrócić do pracy w polu. Nie chcą tego. Kłócą się z rodziną męża.

Było głośno o samobójstwach robotników w fabrykach, ale naprawdę jest ich znacznie więcej na wsi niż w rejonach przemysłowych. W fabrykach samobójstwa popełniają w większości bardzo młodzi robotnicy, ci, którzy mają 17-18 lat. Przyjeżdżają ze wsi, zatrudniają się np. w Foxconn, bo słyszą: "Tu są najlepsze warunki pracy". Tymczasem presja w fabryce jest ogromna i sama fabryka jest ogromna. Czują się zupełnie bezwartościowi. Nie widzą sensu życia.
Stołówka w takiej fabryce sama wygląda jak fabryka. Są linie produkcyjne z różnymi potrawami i gigantyczny basen na makaron. W dormitoriach ludzie nie mają życia prywatnego. Nawet pranie własnych rzeczy jest zabronione - wszystko robi firma. Specjalnie miesza się robotników z różnych prowincji, żeby nie mogli się dogadać.

Kiedy jesteś robotnikiem, to wszystko ci mówi: "jesteś nikim". Robotnicy powtarzają mi: "Pracujemy szybciej niż maszyny, ale jesteśmy tylko maszynami".

Ile lat tak można żyć?

- No cóż, dopóki pracujesz w mieście, mieszkasz w dormitorium. Niektórzy mieszkają tam po dziesięć lat. Trzeba pamiętać, że ten system fabryczny działa dopiero od 20 lat.

Fabryka kontroluje całe życie robotników przez 24 godziny na dobę. Twoja przestrzeń życiowa, kontakty towarzyskie są organizowane przez firmę. Całe życie jest jak linia produkcyjna.

Nikt nie zmusza tych ludzi do pracy w fabrykach.

- Ależ zmusza! Od połowy lat 80. młody człowiek musi opuścić wieś, bo kiedy skończy szkołę średnią, nie ma dla niego pracy, a z pracy na roli w ogóle nie sposób wyżyć.

Kiedyś w Chinach myślano, że kawałek ziemi, którzy dostawali rolnicy, wystarczy, aby ich wyżywić wraz z rodzinami. Teraz pieniądze, które wydają na budowę domu, na szkoły dla dzieci, na opiekę medyczną, nie pochodzą z pracy na roli. To wszystko oszczędności z fabryk. Całe życie wsi obraca się wokół gotówki przysyłanej z pracy w fabrykach.

Przypomina mi to proces grodzenia w Anglii w XVII w. W Anglii rolnikom zabierano ziemię i wypychano do miast, gdzie zaczynali pracować w przemyśle. Chińczycy mają jeszcze ziemię, ale ich sytuacja materialna i duchowa jest podobna. Nikt nie może zostać na ziemi - wszyscy, którzy dorastają na wsi, muszą migrować do miast.

Praca w fabrykach jest upokarzająca i odczłowieczająca, ale mimo to poziom życia chyba się podnosi? Jaki był poziom życia w Chinach 20 lat temu, a jaki jest dziś? Robotnicy kupują motory, komputery, telewizory.

- Na wzroście gospodarczym korzysta przede wszystkim klasa średnia w miastach. To ona ma telewizory i komórki - niektórzy zmieniają je nawet co roku, zgodnie z modą. Ale jeżeli popatrzymy na zarobki robotników i uwzględnimy inflację, to w latach 90. były prawie takie same. Wtedy robotnicy zarabiali 500 juanów, teraz przeciętna pensja w fabryce to 1500-2000 juanów, ale ceny wzrosły bardziej niż zarobki. W latach 90. budowa domu na wsi kosztowała 20 tys. juanów. Teraz potrzeba na to 200 tys.

W połowie lat 90. dzieci ze wsi mogły mieć jeszcze nadzieję, że dostaną się na uniwersytet. Teraz konkurencja jest zabójcza, a koszt dobrego przygotowania do egzaminów - bardzo wysoki. Robotnicy oczywiście czują te zmiany.

Rząd ostatnio podnosił płacę minimalną i zmieniał prawo pracy na bardziej przyjazne robotnikom.

- Rząd chiński wygląda na bardzo silny - ale tylko w oczach zachodnich analityków, którzy myślą, że Chin nie dotknął kryzys gospodarczy i że PKB rośnie bardzo szybko. Z perspektywy chińskiego robotnika albo chłopa państwo jest jednak bardzo słabe. Kiedy potrzebują wsparcia i ochrony, państwa praktycznie nie ma. Teoretycznie w 2008 r. wprowadzono zakaz zatrudniania ludzi bez formalnych umów. Ale w budownictwie nadal 99 proc. robotników ich nie ma. W sektorze usług - połowa. A więc ochrona państwowa jest minimalna.

Pekin obawia się niepokojów i martwi o "harmonię społeczną". Np. rząd chciał, żeby w jednej z fabryk Foxconn zaczął działać oficjalny związek zawodowy. Foxconn odmówił i nic się nie stało. W tych fabrykach, w których związek zawodowy działa, jest całkowicie kontrolowany przez zarządy, a nie przez partię. Rządowi się to nie podoba, ale nie kontroluje sytuacji.

Kapitał rządzi strefami przemysłowymi. Firmy budują tam własne imperia. W praktyce nikt nie może tam wejść.

Nawet policja? Bezpieka?

- Firmy mają własne służby bezpieczeństwa. Foxconn ma jedną pokazową fabrykę, do której zaprasza gości z zewnątrz. Do innych nawet lokalne władze nie mogą wejść.

I tolerują tę sytuację? Bo my na Zachodzie mamy zwykle wyobrażenie wielkiego chińskiego rządu, który wszystko kontroluje.

- To nieprawda! Państwo tylko wygląda na potężne. Np. świetnie radzi sobie z promocją wzrostu gospodarczego opartego na eksporcie. Ale to kosztowne: sprzedajesz swoją siłę roboczą, swoją ziemię prawie za darmo. Rząd musi zapewniać usługi publiczne, np. edukację. Kapitał uniemożliwia mu wprowadzenie w życie tych praw, które mają poprawić sytuację robotników.

Pani się nie boi występować przeciw rządowi?

- Mieszkam przez pół roku w Hongkongu, przez pół roku w Pekinie. Przyzwyczaiłam się do nacisku. Obserwują mnie, ale nie wpływają na to, co robię. Mam paszport hongkoński, więc mogę swobodnie podróżować i uczyć.

Spotykałem w Chinach zachodnich biznesmenów. Mówili: "Chińscy robotnicy zarabiają za dużo, przeniesiemy się do Wietnamu albo do Indonezji". Czy zachodnich biznesmenów obchodzi, co się dzieje z ich pracownikami?

- Podstawowy cel zachodniego biznesu to zarabianie pieniędzy - model biznesowy w Chinach sprowadza się więc do stałego obniżania kosztów. To się trochę zmienia z powodu presji konsumentów na Zachodzie - firmy mówią o "odpowiedzialnym biznesie" i wprowadzają "kodeksy postępowania". Czasem próbują poprawić warunki pracy. Ale to oczywiście nie jest ich główny cel. Zresztą firmy zachodnie w większości nie mają swoich fabryk w Chinach. Zlecają produkcję firmom azjatyckim - kapitał pochodzi z Tajwanu, Hongkongu albo Chin.

Sytuacja, którą pani opisała, nie może trwać wiecznie. Dojdzie do wielkich protestów?

- Ostatnio rząd ułatwia robotnikom możliwość legalnego organizowania się - dziś często zaczynają strajk, bo nie mają jak rozmawiać z szefami firm. Teoretycznie w Chinach mamy prawo do strajku zapisane w konstytucji, ale to prawo jest ogólnikowe. Nigdy nie wiadomo, czy strajk jest legalny, czy nie. Wszystko zależy od interpretacji władz. Praktyka była taka, że robotnicy nie byli aresztowani za strajk, o ile nie zniszczyli własności firmy.

Nie wiem, czy to wystarczy, aby utrzymać pokój społeczny. Robotnicy szybko się uczą.

Rozmawiał Adam Leszczyński

*prof. Pun Ngai - socjolog, profesor Uniwersytetu Miejskiego w Hongkongu i Uniwersytetu Technicznego w Pekinie. Właśnie ukazała się u nas jej książka "Pracownice chińskich fabryk ", Oficyna Wydawnicza Bractwa Trojka, Poznań 2010

Źródło: Gazeta Wyborcza

Pytanie

Byłem na dyskusji z tą Panią (niestety nie na całej) i wciąż nie mogę zrozumieć czemu potępiła bojkot niektórych korporacji jako metodę walki o lepszy byt robotnika, naprawdę nie pojmuje jakie wyjście widzi dla uświadomionych konsumentów jeśli nie bojkot najbardziej wyzyskujących firm

może ma gdzieś

może ma gdzieś konsumentów choćby uświadomionych a bardziej interesują ją robotnicy. bądźmy szczerzy tzw. etyczna konsumpcja to zabawa dla burżujów i tzw. klasy średniej żeby sobie ulżyć na sumieniu

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.