Czy Kropotkin kochał zwierzęta?
Granice moralności w anarchizmie.
Czyli:
Czy anarchista może być wegetarianinem?
Czy wegetarianin może być anarchistą?
W. XIX obfitował w nowe odkrycia naukowe, zmieniające dotychczasową wizję świata i dotychczasową filozofię. Rozwój nauki i rosnące wciąż pokładane w niej zaufanie stały się przyczyną powstania antymetafizycznego, empirystycznie i mechanistycznie ugruntowanego trendu w filozofii. W 1859 r. Darwin ogłosił swoją teorię ewolucji biologicznej w dziele O powstawaniu gatunków, niedługo później uzupełnioną w Pochodzeniu człowieka. To nowe spojrzenie na człowieka, na jego pochodzenie i wynikające stąd właściwości jego natury, wraz z równoczesnymi badaniami, rozszerzającymi wiedzę fizyczną, chemiczną, biologiczną, zaczęło być szeroko dyskutowane wśród filozofów. Darwinizm stał się powszechnym źródłem odniesienia i inspiracją. Antropologia filozoficzna zaprzestała "błądzenia na wyżynach metafizyki" i spojrzała na człowieka inaczej - od strony jego fizyczności. Badania przyrodnicze dowiodły, że człowiek jest w gruncie rzeczy zwierzęciem, jednym z wielu gatunków zamieszkujących Ziemię. Ze świata zwierzęcego się wywodzi i jego naturę należy rozpatrywać z punktu widzenia biologicznego. Dlatego badania natury człowieka wychodziły od założenia ewolucji naturalnej, która łączy człowieka w łańcuch z pozostałymi formami życia. Poznanie człowieka rozpoczynało się od obserwacji i analizy zachowania zwierząt, odnoszonej następnie do ludzi jako posiadających tę samą strukturę.
Przyswajając tezy Darwina, przyczepiono się przede wszystkim do obserwacji dowodzącej istnienia w przyrodzie nieustannej, bezwzględnej walki o byt. To była podstawowa inspiracja dla koncepcji człowieka i - co za tym idzie - systemów etycznych takich filozofów, jak np.: Spencer, Stirner, Huxley, Tennyson. Życie zwierząt widziane było poprzez pryzmat ciągłej walki "wszystkich przeciw wszystkim", powodowanej przez instynkty samozachowawcze i przyczyniającej się do rozwoju gatunków. Przyroda okazała się nagle zapełniona krwiożerczymi, morderczymi potworami, myślącymi wyłącznie o własnym, osobistym przetrwaniu, spędzającymi życie na poszukiwaniu jedzenia i staczaniu bitew z "wszystkim, co się rusza", jako że każde inne stworzenie jest wrogiem i zagrożeniem. Ciągła walka ma być tą koniecznością, która powoduje ewolucyjne rozwijanie się zwierząt w coraz wyżej uorganizowane gatunki. Jest więc czynnikiem rozwoju. Człowiek, jako część i wytwór tegoż łańcucha, również potraktowany został jako egoistyczny, bezwzględnie walczący dla zapewnienia sobie przetrwania. Według krytykującego te poglądy Kropotkina doszli oni do tego, że widzieli w świecie zwierzęcym jedynie wieczną walkę pomiędzy jednostkami zgłodniałymi, żądnymi krwi, rzucającymi się wzajem na siebie. Pisarze ci wypełnili literaturę współczesną okrzykiem wojennym: biada zwyciężonym, uważając go za ostatni wyraz biologii współczesnej. Podnieśli oni bezlitosną walkę o korzyści osobiste na wyżyny zasady biologicznej, której podlega zarówno człowiek, jak i zwierzę, i głosili, że kto nie stosuje się do tego, ten zginie w tym świecie, którego treścią jest tępienie się wzajemne.
Dlatego wszelka moralność, "uczucia wyższe" o charakterze altruistycznym zostały ocenione w ramach umowy społecznej, konwencji, tradycji, racjonalnie sobie narzuconej, wyłącznie w celu lepszego, wygodniejszego funkcjonowania w społeczności, również będącej sztucznym wytworem ludzkiego intelektu. Bowiem egoistyczny człowiek nie mógł być istotą samą z siebie społeczną, skoro pierwotny instynkt każe mu doszukiwać się we wszystkim zagrożenia dla swojej egzystencji. Tylko więc przez wyrafinowane rozumowanie mógł stworzyć społeczność i tylko ograniczając się różnymi przepisami, może w niej funkcjonować. Cała moralność zostaje przez to zredukowana do wyrozumowanych i narzuconych sobie wytycznych, a żadne skłonności czy uczucia etyczne, altruistyczne, nie znalazły miejsca w ludzkiej naturze. Tym, co kieruje zachowaniem człowieka na najbardziej podstawowym, instynktownym poziomie, są: egoizm i walka o własny byt. Tak, ogólnie rzecz biorąc, wyglądały przeważające tendencje filozoficzne u schyłku XIX w.
W opozycji do takiego rozumienia człowieka staje Kropotkin ze swoją heroiczną etyką poświęcenia. Korzystał w pełni z naukowych zdobyczy swoich czasów i również mieścił się w tym nurcie antymetafizycznym, zgodnie ze scjentystycznymi zapatrywaniami współczesnego sobie świata. Opiera się w swoich rozważaniach na tradycjach pozytywizmu, empiryzmu i ewolucjonizmu. Również dla niego, podstawowe w badaniu człowieka jest darwinowskie ujęcie przyrody w nić wspólnych początków i rozwoju. Jednak odczytuje filozofię Darwina zupełnie inaczej, niż czyni to większość ówczesnych myślicieli. Główny nacisk w rozważaniu czynników rozwojowych kładzie nie na walkę o byt, której rola i zasięg zostały jego zdaniem znacznie wyolbrzymione i przesadzone. Oprócz niej zauważył przecież Darwin i przedstawił drugi czynnik, prowadzący do rozwoju gatunków, pomijany przez darwinistów, a mający wielką wagę. Ta jednostronność interpretacji prowadzi, według Kropotkina, do wykrzywionego rozumienia ewolucji i samej istoty człowieka, do zaprzeczenia jego wrodzonego poczucia moralności: Darwiniści przedstawiali przyrodę, jako olbrzymie pole walki, na którym widzimy jedynie wyniszczanie słabych przez silnych i najbardziej sprawnych, najbardziej podstępnych. Wynikało stąd, jakoby od przyrody człowiek mógł się nauczyć wyłącznie zła.
A przecież rozważając człowieka, nie można nie przyznać, że w nim istnieje wyższe pojęcie "dobra" i że wiara w stopniowy triumf dobra nad złem jest głęboko założona w ludzkiej naturze. Nie jest owa wiara niczym, co powstało z jakiejś umowy, tak jak i samo pojęcie dobra musi wywodzić się z natury samego człowieka, by być przez niego rozumiane. Gdyby przyjmować, za darwinistami, walkę o byt jako jedyny, a w każdym razie dominujący, wewnętrzny instynkt, jaki rządzi człowiekiem, źródeł jego poczucia moralności należałoby szukać w jakimś "czynniku nadprzyrodzonym", który poddaje człowiekowi pojęcie "naczelnego dobra" i prowadzi rozwój człowieka ku wyższym celom. Trzeba by zakładać, że istnieje jakaś nadrzędna w stosunku do człowieka, odrębna substancja, która wprowadziła do jego istoty kategorie etyczne. Trzeba założyć ducha i jego oddzielność od ciała i budowy fizycznej. Jak pisze materialista Kropotkin, taki sposób wywodzenia uczuć moralnych z zewnątrz człowieka stanowi - częsty u filozofów - błąd, wynikający z niewłaściwego zrozumienia natury ludzkiej. Krytykuje koncepcje nadnaturalnej genezy moralności w człowieku jako wymagające obecności ducha i wkraczające w metafizykę, czyli "oddalające się od życia i świata" i zaprzeczające nauce.
Koncepcje wcale zresztą niekonieczne, nieprawidłowe nawet, gdyż nie ma potrzeby abstrahowania od fizycznej budowy i natury człowieka w poszukiwaniach moralności. Wystarczy odczytać teorię Darwina rzetelniej, niż uczynili to krytykowani przez Kropotkina współcześni, by wiedzieć, gdzie należy szukać genezy uczuć moralnych: W samej przyrodzie - pisał Darwin - widzimy obok wzajemnej walki odmienną kategorię faktów, mających całkowicie odmienne znaczenie: są to fakty wzajemnej pomocy wewnątrz tego samego gatunku; i fakty te posiadają o wiele większe znaczenie niż pierwsze, ponieważ są niezbędnie potrzebne do zachowania gatunku i jego pomyślności.
A zatem obserwacje życia zwierząt ujawniają ich wzajemne uczucia sympatii, przywiązania i towarzyskości, których widocznym obrazem jest życie w gromadach, pomagających sobie i wspierających się nawzajem. Stanowcza większość gatunków zwierząt prowadzi życie stadne, przynajmniej okresowo. Fakt zbierania się i organizowania w społeczności stanowi o tym, czy i jak potrafią poradzić sobie z niesprzyjającymi życiu warunkami. Tak zresztą właśnie - według Kropotkina - powinna być rozumiana owa ulubiona przez darwinistów walka o byt. Nie jako ciągłe wzajemne mordowanie się przez zwierzęta, lecz jako walka z przeszkodami nieożywionymi, niezależnymi - z klimatem, pogodą, katastrofami naturalnymi, niesprzyjającym terenem, ewentualnie z tymi zwierzętami, które stanowią "wrogów naturalnych" (drapieżniki dla przeżuwaczy). Nie występuje natomiast w przyrodzie żadne brutalne tępienie się nawzajem zwierząt jednego czy pokrewnych gatunków, rzekomo z powodu pożywienia czy terenu. Obserwując naturalne zachowania zwierząt (na czym spędzał wiele czasu, mieszkając w zapadłej miejscowości z dala od cywilizacji), Kropotkin stwierdził, że: okresy ostrego współzawodnictwa bynajmniej nie są okresami rozwijania się gatunku. Zwierzęta współpracują ze sobą, tworząc społeczności, oparte na pewnych wewnętrznych etycznych zasadach, służących ku ogólnej korzyści: Skoro istnieje współżycie, to muszą się w nim kształtować pewne formy życia, pewne zwyczaje i obyczaje, które, gdy są uznane za pożyteczne i gdy stają się utartymi drogami myślenia, przechodząc nasamprzód w nawyki instynktowe, a później stają się regułami życia. Tak kształtuje się własna moralność, własna etyka. I tutaj właśnie pomoc wzajemna okazuje się główną dźwignią postępowej ewolucji świata zwierzęcego, rozwoju długowieczności, rozumu oraz tego, co my w łańcuchu istot żywych nazywamy wyższym typem.
Z tych to pierwotnych uczuć i instynktów rozwinęły się, drogą ewolucyjną (jako sprzyjające rozwojowi gatunkowemu), uczucia moralne: W tym właśnie instynkcie [wzajemnej pomocy] spoczywa zaczątek uczuć przychylności i utożsamienia się jednostki z jej grupą, które stanowią punkt wyjścia dla wszystkich wysokich uczuć etycznych.
I wszystko to znajduje Kropotkin w darwinowskiej teorii, odczytując z niej wiele razy twierdzenia o górowaniu instynktu społecznego nad "egoistycznym instynktem samozachowania": Darwin wyprowadza pochodzenie uczucia moralnego z uczuć towarzyskości, które istnieją w sposób instynktowny, które są wrodzone u niższych zwierząt i zapewne także u ludzi. Prawdziwą podstawę wszelkich uczuć moralnych Darwin widział "w instynktach społecznych, dzięki którym zwierzę czerpie zadowolenie z obcowania z współtowarzyszami, w uczuciu pewnej sympatii dla nich oraz w świadczeniu im rozmaitych przysług". Przy tym Darwin pojmował uczucie sympatii (współczucie) w jego ścisłym znaczeniu, nie w sensie współubolewania czy "miłości", lecz w sensie "uczucia solidarności", "wzajemnej wrażliwości" - w tym sensie, że na człowieka zdolne są wpływać uczucia innego człowieka lub innych ludzi.
Moralność okazuje się więc naturalną, nieodłączną cechą człowieka, wrodzoną mu w procesie rozwoju biologicznego. Nie tylko zresztą człowieka, bo nie jesteśmy przecież w tym punkcie wyróżnieni z reszty żyjących stworzeń. Przeciwnie, moralność pochodzi z przyrody i z całym światem żywym jest nam wspólna. Zwierzętom również przydaje Kropotkin skłonności do zachowań moralnych. Ewolucyjnie moralność rozwinęła się z instynktu społecznego i pomocy wzajemnej, jakiej udzielają sobie zwierzęta jednej grupy. Instynkt ten spowodował narodzenie się poczucia sprawiedliwości i postępowania osobników względem siebie zgodnie z nim, co już stanowi znak pewnego wartościowania etycznego. W miarę rozwoju danej grupy (gatunku), oprócz odnoszenia się do siebie równoprawnego, zaczęły się pojawiać - jak pisze Kropotkin - działania altruistyczne, nie wymagające i nie zakładające już żadnej zwrotnej "zapłaty" zgodnej z poczuciem sprawiedliwości. I to już są w pełni uczucia moralne: gdy posuwamy się w każdym dziale zwierząt ku wyższym przedstawicielom tych działów (ku mrówkom, osom i pszczołom u owadów; ku żurawiom i papugom wśród ptaków; ku wyższym przeżuwającym, małpom i wreszcie ku człowiekowi pośród zwierząt ssących), znajdujemy, że solidaryzowanie się jednostki z interesami grupy, a niekiedy nawet poświęcanie się dla dobra grupy stają się coraz częstsze, gdy przechodzimy od niższych przedstawicieli każdego działu ku wyższym. Oczywiście nie można w tym nie dojrzeć wskazówki przyrodniczego pochodzenia nie tylko zaczątków etyki, ale także i wyższych uczuć moralnych.
Rodowód i przyczyny uczuć moralnych upatruje więc Kropotkin wyłącznie w przyrodzie i w ewolucji rządzącej jej przemianami. Ewolucji, dążącej do coraz wyższego organizowania życia, przystosowywania go do trwania i rozkwitu. A właśnie towarzyskość zwierząt okazuje się być czynnikiem ułatwiającym im przetrwanie. Instynkty wzajemnego etycznie pozytywnego traktowania się powodują umacnianie się społeczności i zachowują jej interesy całościowe, co powoduje ułatwienie egzystencji i rozwoju gatunku: Pomoc wzajemna, sprawiedliwość, moralność - oto kolejne szczeble wstępującego szeregu tendencji, jakie poznajemy w trakcie badania świata zwierząt i ludzi. Przedstawiają one organiczną konieczność mającą w samej sobie swoje usprawiedliwienie, a potwierdzaną przez cały rozwój świata zwierzęcego, poczynając od pierwszych jego szczebli (pod postacią kolonij zwierząt najniższych) i przechodząc stopniowo do wyższych społeczeństw ludzkich. Mówiąc obrazowo, mamy tu przed sobą powszechne, światowe prawo organicznej ewolucji; a więc uczucia pomocy wzajemnej, sprawiedliwości i moralności są głęboko założone w człowieku, z całą mocą wrodzonych instynktów; przy tym pierwszy spośród nich - instynkt pomocy wzajemnej oczywiście - jest z nich najsilniejszy, trzeci zaś, który się rozwinął później niż tamte obydwa, jest uczuciem niestałym i jest uważany za najmniej obowiązujący.
Ten ostatni fakt, podkreślany przez Kropotkina, wydaje się mu wyjaśniać, dlaczego, skoro skłonności do poświęcenia dla innych (co w gruncie rzeczy znaczy moralność), mamy wrodzone, mimo tego nie żyjemy wyłącznie wśród altruistów. Ludzie raczej nie przejawiają powszechnie swoich instynktów poświęcania się, ponieważ jest to kolejny produkt ewolucji, nie tak widać mocno jeszcze utrwalony, jak jego poprzednie stadia. Dlatego może być nieuświadamiany i przez to "nieczynny". Jednak nie zmienia to faktu, że podobnie jak potrzeba jedzenia, schronienia i snu, tak samo te trzy instynkty są instynktami samozachowania.
Takie pochodzenie uczuć moralnych, jakie podaje Kropotkin, i wskazywanie na ich obecność i powszechne działanie w świecie zwierząt przybliża znacznie do nich człowieka. Nie jest to już obraz "pana stworzenia", może i mającego wspólne cechy fizyczne ze zwierzętami, ale diametralnie różniącego się od nich zawartością swojej istoty. Cechy etyczne i zdolność człowieka do uczuć altruistycznych nie są żadnym wyróżnikiem z reszty świata przyrody. Opisując liczne fakty, wskazujące na istnienie takich uczuć u zwierząt każdego rodzaju i tłumacząc ich pochodzenie tak samo, jak za chwilę tłumaczy je w społecznościach ludzkich, Kropotkin wykazuje wielkie między nimi pokrewieństwo. Nic chyba w człowieku nie można znaleźć nowego, czego nie można wskazać i u zwierząt lub wywieść od nich w prostej linii. Wszystko, co znajdujemy w człowieku, pochodzi od natury i jest mu z nią, mniej lub więcej, wspólne. Człowiek zostaje tym samym włączony w przyrodę jako jej część integralna, ważna tylko tak samo, jak inne. Jak pisze Kropotkin, możliwość przejścia w filozofii do takiego widzenia świata i człowieka, dokonała się dzięki rozwojowi nauki. Bowiem to nauka udzieliła człowiekowi niezmiernie cennej lekcji skromności. Nauczyła go, że stanowi on zaledwie nieskończenie drobną cząsteczkę wszechświata. Wydostała go z ciasnego egoistycznego odosobnienia i zniweczyła jego zarozumialstwo, które doprowadzało go do uważania siebie za ośrodek świata i za przedmiot szczególnej troski Stwórcy. Uczy go zrozumieć, że bez wielkiej całości nasze "Ja" jest niczym; że "Ja" nie może nawet siebie określić, jeżeli nie ma jakiegoś "Ty".
Te słowa filozofa wydają się być akurat bardziej afirmacją nauki niż głoszeniem jedności wszechświata. Ale jak widać, stanie na gruncie naukowości i patrzenie stamtąd na świat, nie muszą wcale oznaczać antropocentrycznego patrzenia na niego "z góry", co nauka wtedy ciągle robiła. Fakt posługiwania się nauką nie jest bynajmniej dla Kropotkina dowodem jakiejś nadzwyczajnej wyższości człowieka. A w każdym razie nie upoważnia go do abstrahowania siebie z otoczenia i osobnego, lepszego traktowania się. Nie da się zaprzeczyć, że wielokrotnie znajdujemy w jego tekstach sformułowania świadczące o takim przekonaniu. Wychodząc od założeń ściśle materialistycznych i scjentystycznych, empirystycznymi wyłącznie metodami, dochodzi do konkluzji, które zdają się chwilami brzmieć niemal tak samo, jak twierdzenia współczesnych filozofów piszących w nurtach New Age. Jedność wszechświata akcentowana jest też przez ekofilozofów, często opisują go oni w kategoriach piękna i dobra. Również takie spojrzenie znajdziemy u Kropotkina. Oczywiście to jest bardzo daleka i samowolna analogia i mało uprawnione byłoby twierdzenie, że Kropotkin położył jakieś zasługi u podstaw powstania tych późniejszych filozofii. Jednak zauważalne jest, że pomimo mocno przez niego akcentowanej postawy antymetafizycznej trzymania się naukowości i empiryzmu, co stawia go na drugim (w stosunku do ekofilozofów zrywających z zachodnim światopoglądem wielbiącym naukę i technikę) krańcu, charakterystyczny jest jego uczuciowy, poetycki sposób odbierania świata, nacechowany jakąś idealistyczną (w sensie potocznym) fascynacją, optymizmem i afirmacją. A na źródła takiej swojej postawy wskazuje właśnie naukowy punkt widzenia, odżegnujący się od ducha i metafizyki. Bo i bez nich nauka może zainspirować wielką filozofię: Po założeniu podstaw filozofii świata, wolnej od hipotez o siłach nadprzyrodzonych, lecz równocześnie pełnej majestatu i poezji, filozofii zdolnej wpoić w człowieka najwznioślejsze porywy - nauka współczesna nie widzi już potrzeby zwracania się do wpływów nadprzyrodzonych w celu usprawiedliwienia swoich ideałów moralnego piękna.
Nie jest to jedyny raz, gdy porównuje filozofię do poezji i gdy przywołuje wzniosłość uczuć wzbudzanych przez nią i przez odczuwanie piękna świata: Kiedy zaś poeta odnajduje istotny wyraz swego uczucia wspólnoty z Kosmosem i zjednoczenia się z całą ludzkością, wówczas staje się zdolny natchnąć miliony ludzi swoim wzniosłym porywem.
Zagłębianie się w tę "filozofię świata" powoduje w człowieku, jak mówi Kropotkin, przebudzenie poczucia poezji przyrody. Świat odbiera więc w kategoriach piękna i wspaniałości, co przecież zupełnie nie zgadza się z potocznym poglądem o przyziemnie, "sucho" myślącym materialiście. Mimowolnie nasuwa się tutaj skojarzenie z twierdzeniem Bakunina, dla którego materialistyczny punkt widzenia był również (między innymi) motywowany względami moralnymi. Bowiem zgodnie z dialektycznym rozumieniem wszelkiego rozwoju każdy wyższy stopień zawiera w sobie negację swojej podstawy. A zatem ci, którzy w teorii wychodzą od poglądu idealistycznego, w praktyce życiowej, nadając charakter boski rzeczom ludzkim, doprowadzają zawsze do zwycięstwa brutalnego materializmu.
Ci, jak powiada Bakunin, stają się najgorszymi oprawcami i ciemiężycielami mas ludowych. Przykład to Niemcy, kraj "najbardziej wzniosłego idealizmu" w filozofii oraz "brutalnej i triumfującej służalczości" w życiu realnym, absolutnego posłuszeństwa najbardziej nieludzkiej władzy. Natomiast we Włoszech, kraju o cywilizacj materialistycznej, można - jak twierdził Bakunin - żyć w wolności i swobodnie. Ta teza Bakunina, o wzajemnym zastępowaniu się materializmu i idealizmu przy przechodzeniu od teoretycznych postulatów do praktyki, wydaje się być właśnie przez Kropotkina zrealizowana. W wielu ideach Bakunin był dla niego nauczycielem lub inspiracją, i tutaj znajdujemy taki wpływ. Wychodząc przecież ściśle od założeń materialistycznych, przy badaniu świata odkrywa w nim wiele idealnego piękna i dobra. Negując zupełnie wyjściowe twierdzenia o jakiejkolwiek nadprzyrodzonej sile, która przepajałaby świat owymi wartościami, odnajduje je, i to zakorzenione w samej materii, nieodłączne od niej i - przez ten swój naturalny rodowód - niezaprzeczalne. Równie pozytywne i afirmatywne jest jego podejście do samego człowieka. W społeczeństwie ludzkim mamy do czynienia z nieświadomym uznaniem tej siły, którą każdy człowiek czerpie z pomocy wzajemnej; mamy tu do czynienia ze ścisłą zależnością szczęścia każdego od szczęścia wszystkich; wreszcie z poczuciem sprawiedliwości, które doprowadza jednostkę do stawiania praw każdego ze swych bliźnich na równi z prawami własnymi. Na tej szerokiej i koniecznej podstawie założone są wyższe uczucia moralne.
Wrodzone nam uczucia moralne to przecież nie tylko skłonność do postępowania względem innych uczciwie, sprawiedliwie, na zasadzie odwzajemniania się sobie i "nieczynienia drugiemu, co mnie niemiłe", choć to właśnie jest podstawa, punkt wyjścia do kształtowania się wyższej moralności. Moralność to również - i przede wszystkim - poświęcanie się dla innych, działania skierowane na czyjąś korzyść bezinteresownie, bez założenia, że oczekuje się jakiegokolwiek zadośćuczynienia: Istnieją takie postępki, które są bezwarunkowo konieczne, o ile pragniemy żyć w społeczeństwie... i tych postępków nie należałoby w żadnym razie nazywać altruistycznymi: mają one charakter wzajemności i leżą we własnym interesie osoby działającej w tym samym stopniu, jak wszelki postępek mający na celu samozachowanie. Lecz na równi z takimi postępkami istnieją inne, które absolutnie nie posiadają charakteru wzajemności. W tym przypadku osoba działająca oddaje swe siły, energię, entuzjazm - nie oczekując żadnego odwzajemnienia, nie licząc na żadną nagrodę.
Pierwsze z nich w trakcie rozwijania się społeczności ludzkich przeszły w sferę prawodawstwa, stając się regułami powszechnymi pomiędzy ludźmi. Drugimi, które z tamtych się wyłoniły w toku ewolucji, nadal zajmuje się etyka.
W konfrontacji ze światem kropotkinowska teoria człowieka posiadającego wrodzone uczucie miłości i poświęcającego się instynktownie dla innych potrzebuje jakiegoś dowodu, wytłumaczenia, dlaczego w związku z tym nie panuje w ludzkich społecznościach idylla. Bo raczej nie widujemy naokoło samych gotowych do pomocy, ofiarnych altruistów. Nawet uczucie sprawiedliwości nie wydaje się dominować. Na gruncie społecznym Kropotkin (jak to anarchista) stał na stanowisku "antysystemowym" - winę więc ponosi tu sztuczna instytucja, państwo, ograniczające człowieka i tłumiące jego naturalne instynkty. Narzucone człowiekowi autorytety, władza, instytucjonalne życie zniewalają go i nie dają dojść do głosu jego wrodzonemu dobru: kiedy instytucje pomocy wzajemnej - takie, jak: klan, wspólnota wiejska, gildie i grody średniowieczne - poczęły w ciągu dziejów tracić swój charakter pierwotny, (...) powstały na nich narośle pasożytnicze i instytucje te stały się już tylko zawadą na drodze postępu.
Przejęta od Bakunina i innych idea anarchistycznej rewolucji - "zniszczyć wszystko, co istnieje, myśląc tylko o tym, by uczynić to możliwie jak najpełniej i jak najszybciej" - została przez Kropotkina przekształcona i rozszerzona o rewolucję moralną, "rewolucję serc i umysłów". Przez to traci swój wyłącznie nihilistyczny charakter i przynosi również wartości pozytywne, stając się rewolucją etyczną. Jej ostatecznym celem jest bowiem to, by ludzie stali się sobą - by uwolnieni od ograniczeń aparatów systemowych mogli dostrzec i obudzić w sobie wrodzone uczucia moralne. Kropotkin głosi więc pewną formę "powrotu do natury", rozumiejąc przez to poddanie się tokowi ewolucji, która buduje w nas uczucia etyczne, i która, mimo posiadanego przez nas instynktu towarzyskości i uspołecznienia, nie działa w sztucznych strukturach, ograniczających indywidualność i wolność jednostki. Etyczny postulat dążenia do "największego dobra największej liczby ludzi" zakłada bowiem, że w społeczności, koniecznej dla przeżycia, jednostki będą mogły realizować swoją indywidualną naturę. Dążenie do dobra innych członków społeczności jest czymś, do czego popycha nas wrodzony instynkt, jeśli zatem pozwolimy mu ujawnić się i działać, będzie to równoznaczne z osobistą samorealizacją. Najpierw jednak trzeba oczyścić społeczności ludzkie ze sztucznych struktur, jakie się wytworzyły w ciągu historii, tłumiąc naturalność człowieka. Narzucone jednostce autorytety, system państwowy ograniczający jej życie do sztywnych ram tego, co "powszechnie pożądane", zagubiły ją w nienaturalnych hierarchiach wartości. Przez zinstytucjonalizowaną władzę człowiek jest zniewolony do podążania za odgórnie ustalonym modelem życia, niezgodnym z jego naturalnymi skłonnościami. Władza zamienia jednostki w masę - każdego człowieka, który sam w sobie jest indywidualny i samodzielny, wtłacza w ten sam schemat, uśrednia i uprzeciętnia. W ten sposób powstaje jednolita, szara masa, która nie myśli i daje sobą sterować, narzucać sobie sposób życia, cele i ideały. Indywidualność i niepowtarzalność człowieka zostają wykorzenione. Dlatego potrzebna jest rewolucja, która najpierw zniszczy cały ten zwyrodniały, szkodliwy aparat zniewolenia, dając oczyszczone miejsce dla naturalnych ludzkich społeczności, w których możliwe będzie następnie działanie zgodne z uczuciami moralnymi, jakie są właśnie wyrazem istoty indywidualnej jednostki.
Celem etyki jest więc wskazanie człowiekowi, w jaki sposób ma osiągać szczęście, czyli obudzić w nim uczucia moralne i pozwolić na swobodny, dalszy ich rozwój. Określa ona i objaśnia nieliczne podstawowe zasady, bez których ani zwierzęta, ani ludzie nie mogliby żyć społecznie. Lecz później nawołuje ona do czegoś wyższego: do miłości, do męstwa, do braterstwa, do poszanowania samego siebie, do życia zgodnego z ideałem. I wreszcie mówi człowiekowi, że jeżeli pragnie on żyć życiem, w którym wszystkie jego siły będą się mogły w pełni przejawić, to musi raz na zawsze wyrzec się myśli, że można żyć nie licząc się z potrzebami i pragnieniami innych.
Kropotkin nie dokończył swojej Etyki - dzieła, które uważał za najważniejsze. Nie określił więc do końca wszystkich istotnych założeń, według których ma następować rozwój uczuć etycznych człowieka. Określając uczucia moralne, zakreślał ich granice raczej do społeczności ludzkich, nie zajmując się wiele tym, jaki powinien być stosunek człowieka do zwierząt. Jednak postęp moralny ma polegać na ciągłym rozszerzaniu tych granic, od czasów plemion ludzi pierwotnych, o czym pisze wielokrotnie: pojęcia wzajemnego popierania i wzajemnej obrony wciąż ulegają rozszerzeniu: z rodu na plemię, na naród i wreszcie na międzynarodowy związek narodów. Z drugiej zaś strony, pomijając chwilowe ruchy wsteczne, jakie dają się zaobserwować w najbardziej nawet cywilizowanych narodach, widzimy - przynajmniej pośród przedstawicieli czołowej myśli w narodach cywilizowanych i w postępowych ruchach narodowych - pragnienie ciągłego rozszerzania przyjętych ogólnie pojęć o ludzkiej solidarności i sprawiedliwości; w pojęciach tych odbija się wyraźnie dążenie do doskonalenia charakteru wzajemnych stosunków i widać również zjawienie się w postaci ideału pojęć o tym, co pragniemy osiągnąć w dalszym rozwoju.
Te słowa, napisane na początku naszego wieku, można równie dobrze odnieść, jako trafną obserwację, do jego schyłku, do czasów teraźniejszych. "Chwilowe ruchy wsteczne", o których mówi Kropotkin, to powstające w różnych miejscach nurty nacjonalistyczne i rasistowskie czy jakikolwiek inny szowinizm, ograniczający pojęcie społeczności do wybranych według jakiegoś dyskryminującego kryterium. Równocześnie, znajdujemy przecież wiele głosów nawołujących do etycznego traktowania nie tylko wszystkich ludzi, ale także zwierząt czy nawet Ziemi jako całości. Można by się pokusić o stwierdzenie, że te właśnie, rozszerzające tak dalece granice moralności, koncepcje, są wynikiem rozwoju poczucia moralności, jaki zakładał Kropotkin. Nawet, jeżeli nie miał określonego takiego zamiaru, by zawrzeć w dalszej, nie napisanej części Etyki, wskazań dotyczących moralnego podchodzenia do zwierząt, można spróbować, czy takiej konsekwencji nie dałoby się z jego koncepcji wyprowadzić.
Rozszerzenie takie, wynikające z ewolucyjnego doskonalenia się uczuć etycznych, wrodzonych człowiekowi, jest jak najbardziej do pomyślenia. Zwłaszcza, jeżeli się weźmie pod uwagę, do jak wielkich uczuć ma człowiek zdolności w ramach etyki Kropotkina i jak entuzjastycznie on sam wielokrotnie opisuje piękno przyrody, nadając mu nieraz bardzo duże znaczenie. Znajdujemy wiele fragmentów w jego Pomocy wzajemnej, a nawet w Etyce, gdzie rozwodzi się nad szczegółami krajobrazu, pogody na jakimś terenie, lub z wyraźną przyjemnością opisuje zachowanie zwierząt. Nie są to nigdy suche opisy, ale wizje chwilami niemal poetyckie. Zakłada chyba istnienie w każdym człowieku takiej wrażliwości na otaczający świat, skoro mówi, że nawet naukowe podejście może ten zachwyt wzbudzić. Oczywiście zachwyt nad przyrodą to jeszcze nie jest wystarczający powód, by zakładać cokolwiek. Nawet jego stwierdzenia o tym, że cały świat stanowi organiczną całość, w której człowiek jest tylko cząstką, pokrewną innym i od innych zależną, nie mogą być rozstrzygające. Można by próbować interpretować je zupełnie mechanistycznie, jako suche stwierdzenie istnienia sieci powiązań i wspólnych źródeł, z których pochodzi życie. Zwrócenie uwagi na te zależności w przyrodzie wynikło przecież ze spojrzenia naukowego. Jednak przytoczone zostało w celu napomnienia człowieka i ostudzenia jego wszechstronnych zapędów do wywyższania się - czyli w celu etycznym. Podejście etyczne wydaje się w ogóle charakterystyczną postawą Kropotkina. Cały jego system, zarówno antropologia, rozważania społeczne i polityczne wydają się "przesiąknięte" etyką. Cały jego anarchizm można by nazwać etycznym, bo nawet z rewolucji zrobił działanie w tejże dziedzinie. Co prawda środki, jakimi ma być osiągnięta wolność człowieka, która polega na swobodnym rozwijaniu się jego skłonności do poświęcania się, są zupełnie niezgodne z tymi skłonnościami. Postuluje przecież radykalnie zniszczenie aparatu państwowego, podobno wypowiedział nawet takie stwierdzenie, że nie zostanie osiągnięty cel rewolucji, dopóki ostatniego burżuja nie powiesimy na kiszkach ostatniego klechy. Z drugiej strony jednak, potępia np. stosowanie kary śmierci (Etyka, przypis na s.75), co wydaje się pozostawać w większej zgodności z jego szacunkiem i afirmacją życia, ludzkiego i w ogóle. Ten szacunek dla życia, żeby mógł stanowić podstawę do rozciągnięcia moralności poza samych tylko ludzi, powinien stanowić również cechę każdego człowieka, nie tylko indywidualne podejście samego Kropotkina. Zagłębiając się w jego rozważania nad rozwojem uczuć moralnych, znajdujemy tę właśnie tezę. Przechodząc od społeczności zwierzęcych, w których odnalazł już uczucia etyczne, zastanawia się dalej nad człowiekiem pierwotnym: Byłoby czymś przeciwnym wszelkim prawom natury - pisze - gdyby człowiek stanowił tu jakiś wyjątek: gdyby istota tak bezbronna, jak człowiek w początkach swojego istnienia, nie znajdowała oparcia w pomocy wzajemnej, jak inne zwierzęta, i gdyby oddając się nierozsądnie współzawodnictwu o korzyści osobiste, nie dbała zupełnie o interesy gatunku. Tego rodzaju przypuszczenie jest nie do przyjęcia dla umysłu zżytego z ideą jedności przyrody.
W pierwotnych rytach religijnych, w mitycznych opowieściach i całym znanym nam sposobie życia ludzi okresów górnego paleolitu i neolitu odnajduje wpływ bliskiego kontaktu i wielostronnych związków z przyrodą; ze zjawiskami pogody, roślinnością, i "braćmi-zwierzętami". Taka bliska znajomość owocowała pełnym szacunku odnoszeniem się ówczesnych ludzi do zwierząt. Stąd poczucie jedności, w której nie jest się wcale najlepszą ani najmądrzejszą częścią. Pierwotny człowiek nie stawiał siebie na szczycie hierarchii ważności, nie miał jeszcze tego antropocentrycznego światopoglądu, charakterystycznego dla późniejszych wieków. Częstokroć nie radził sobie z przeszkodami, jakie stawiała przed nim przyroda, wielu zjawisk nie rozumiał i obawiał się ich. W odnajdywaniu środków zaradczych pomocne okazały się obserwacje sposobu życia, prowadzonego przez zwierzęta. Psychologia zwierząt była pierwszą psychologią poznaną przez człowieka, jak twierdzi Kropotkin. Od nich człowiek otrzymał pierwsze "lekcje etyczne", które - obok wrodzonych skłonności - były motorem do zrzeszania się we wspólnie żyjące grupy i rządzenia się w nich zasadami moralnymi. To obserwowanie zwierząt nauczyło ludzi, jak pomocne dla przetrwania jest życie w społeczności i że konieczne jest, by każdy jej członek identyfikował się z nią, rozumiejąc, że dbając o korzyści wspólne, zapewnia pomyślność sobie. A dalej w tym właśnie nieustannym utożsamianiu się jednostki z całością tkwi pochodzenie całej etyki; z tego utożsamienia rozwinęły się wszystkie dalsze pojęcia o sprawiedliwości i wyższe jeszcze pojęcia o moralności.
Mając świadomość, że uczą się tego od zwierząt, pierwotni ludzie uważali je za znacznie mądrzejsze od siebie i otaczali wielkim szacunkiem, doceniając ich wiedzę o wielu rzeczach, których sami nie rozumieli. Poza tym świadomość podobnej zależności od przyrody i wspólne, "sąsiedzkie" życie były źródłem poczucia wspólnoty ze zwierzętami. Odnosili się do społeczności zwierzęcych tak, jak i do ludzkich plemion. W mitach wielu plemion, wyprowadzających istnienie człowieka od jakiegoś zwierzęcego "świętego przodka", Kropotkin upatruje śladów tego poczucia wspólnoty. Opowieści, w których główną rolę gra mądrość, odwaga lub ofiarność zwierzęcia, mają być dowodem szacunku, jakim otaczał je człowiek. Liczne rytuały związane z polowaniami świadczą o tym, jak wielką wartość miało dla człowieka życie. Zwierzę, które zostało upolowane, było przepraszane. Cały "ród", do którego należało, był przebłagiwany rytuałami i ofiarami, by uniknąć zemsty. Skądinąd znamy również mitologiczne wyjaśnienia takich rytuałów, potwierdzające stanowisko Kropotkina. Planując polowanie, zawierano rodzaj magicznej "umowy" z Wielkim Ojcem zwierząt danego gatunku. Jedno zwierzę zostaje przeznaczone do zabicia, by nakarmić ludzi, jednak jego dusza, dzięki pomocy rytuałów, wykonanych przez myśliwych, powróci do swojego Wielkiego Ojca i następnie znów się odrodzi. W ten sposób jego życie zostaje zachowane, o ile rytuał będzie dokładnie przestrzegany. Nawet obecnie dziki człowiek jest obowiązany w czasie polowania przestrzegać pewnych prawideł w stosunku do zwierząt i po skończonym polowaniu musi dopełnić pewnych ceremonii odkupienia winy. Niektóre z tych ceremonii są bardzo surowo i teraz przestrzegane, zwłaszcza w stosunku do zwierząt uważanych za sojuszników człowieka.
Wielka waga, jaką do tego przywiązywano (o czym mówią mity), świadczy, że życie stanowiło dużą wartość samą w sobie dla naszych przodków. Można więc wnosić, że szacunek dla każdego życia, jaki przejawiali nasi przodkowie, został nam przez nich przekazany, podobnie jak inne instynktowne skłonności. Co prawda sposób, w jaki są traktowane teraz zwierzęta przez większość ludzi, skrajnie odbiega od tamtych, pierwotnych uczuć wspólnoty i respektu. Nie tylko nie uważamy ich za równych sobie, ale często nie przyznajemy im nawet racji bycia istotą, traktując jak rzeczy. Jednak związane jest to najczęściej z postępującym oddalaniem się człowieka w ogóle od natury, przez otaczanie się techniką i życie w sztucznych systemach. Można więc ten zanik wrażliwości na inne życie tłumaczyć zgubnym wpływem instytucjonalizacji życia, tak jak Kropotkin tłumaczy brak przejawiania się naszej wysokiej moralności dotyczącej drugiego człowieka. Nasze sposoby zabijania zwierząt są teraz rzeczywiście opanowane przez technikę. To, co się dzieje w rzeźniach, fermach futrzarskich, laboratoriach i innych miejscach masowego zwierzobójstwa, to jest zinstytucjonalizowane, fabryczne "przetwórstwo", działające na takich samych zasadach, jak np. produkcja plastykowych łyżeczek. O tym, że "przerabia" się tam żywe stworzenia, dawno już zapomniano, zza szyb sterowni automatycznych urządzeń. To okrutne uprzedmiotowienie zwierząt możemy traktować jako jeden z owych "ruchów wstecznych", które mają pojawiać się co jakiś czas w całym rozwoju moralności i - miejmy nadzieję za optymistą Kropotkinem - że nie powodują całkowitej degeneracji, a jedynie opóźniają dalsze doskonalenie.
Argument, uznający za ważki sposób, w jaki odnosili się pierwotni do zabijanych przez siebie zwierząt, można próbować odwrócić, mówiąc, że przecież - tak czy inaczej - zabijali je! Podczas gdy krzywda uczyniona człowiekowi była w ogóle niedopuszczalna etycznie. Jednym z wytłumaczeń może być przytoczony już przykład, co właściwie oznaczało upolowanie zwierzęcia. Było to tylko jakieś czasowe "odesłanie" go ze świata, na który znów powróci, otoczone wieloma zabezpieczeniami. W rytuałach człowiek oddawał się w opiekę owemu duchowi, którego nazywał wprawdzie Ojcem Zwierząt, ale sam również uważał się za jego potomka (opowieści mityczne). Duch ten miał zapewnić mu przeżycie, dostarczając pożywienia. Nigdy zresztą zwierzęta nie były zabijane bez wyraźnej potrzeby. Nie uprawiano polowań dla samej przyjemności, jak odbywa się to teraz. Ograniczano jak najbardziej korzystanie z łaskawości Ojca Zwierząt, mając wciąż na uwadze także jego groźną moc. U Kropotkina możemy jednak znaleźć słowa, które mogłyby sugerować także inne wytłumaczenie.
W odnoszeniu się do zwierząt ważna była sprawiedliwość. Bowiem w świecie, którego wszystkie elementy są równie wartościowe, muszą - zgodnie z tą równością - sprawiedliwie się do siebie odnosić. Na pewnym etapie swojego rozwoju człowiek rozumiał to jako konieczność odkupiania - aby uniknąć zemsty - tego, że zabijał zwierzęta. Jednak: to pojęcie ["uczciwego" pomszczenia] musiało zaistnieć w czasach bardzo odległych - wówczas gdy człowiek nie był jeszcze wszystkożernym i nie polował na ptaki i ssaki w celu zdobywania pożywienia. Wszystkożernym zaś stał się człowiek prawdopodobnie w ciągu okresu lodowego, kiedy roślinność ginęła od groźnie nadciągającego zimna.
Nie będzie to chyba tendencyjna interpretacja powiedzieć, że Kropotkin uznaje roślinożerność za wrodzoną cechę człowieka (!), a przejście na inny sposób odżywiania - wymuszone jedynie zewnętrznymi koniecznościami. I to jest bardzo ważny argument, gdyż główny przykład i powód traktowania zwierząt przez ludzi inaczej niż siebie samych to właśnie zabijanie ich po to, żeby je zjeść. Człowieka pierwotnego zmusiły do tego warunki przyrodnicze. Zachwiała się w ten sposób równowaga całości przyrody, tak, jak ją pojmował. Z krewniaków zwierzęta stały się ofiarami. Przedsięwziął więc próby ratowania harmonii poprzez czynności rytualne. Świadczą one jasno o tym, jakie niewłaściwe wydawało się człowiekowi zabijanie i zjadanie zwierząt, które zamieszkiwały z nim wspólnie Ziemię, i stanowiły, w pewien sposób, jego "rodzinę" (pochodził przecież od totemicznego przodka - zwierzęcia). To uczucie "niestosowności" leczono, tworząc teorie, które zmieniały status polowania z zabicia na czasowe odesłanie duszy zwierzęcia gdzie indziej.
Poważną przeszkodą w uzasadnieniu rozciągnięcia uczuć etycznych na zwierzęta może być fakt, że wśród nich obowiązuje ono gatunkowo. Osobnicy tego samego gatunku traktują się nawzajem w ramach pomocy wzajemnej i sprawiedliwości, inne zwierzęta uważając za wrogów. U niektórych, jak zauważa Kropotkin, uczucia te nie wzniosły się nawet do poziomu całego gatunku, dotycząc tylko grupy, w której egzystuje dane zwierzę. Tak jest u wielu owadów, np. u mrówek, które prowadzą zaciekłe wojny między poszczególnymi mrowiskami (jest to jednak, jak twierdzi Kropotkin, dowód niskiego stopnia rozwoju, jeżeli walczą między sobą osobniki tego samego gatunku). A więc skoro moralność w świecie zwierząt ogranicza się do ram gatunkowych, dlaczego także i człowiek nie miałby dbać jedynie o innych ludzi? Wiele różnic gatunkowych u zwierząt jest nie do przekroczenia z biologicznego punktu widzenia. Bo nawet jeżeli znajdziemy przykłady na współpracę całych kolonii mrowisk, należących nawet do różnych gatunków mrówek, to zawsze będzie panowała wrogość między drapieżcami a stanowiącymi ich pożywienie przeżuwaczami. Tutaj nie można oczekiwać dalszego rozwoju moralnego, dzięki któremu mięsożerne zwierzęta przestaną polować - ewolucja musiałaby być biologiczna i doprowadzić do zmiany budowy ich organizmów.
Wielka liczba przykładów, jakie podaje Kropotkin na współdziałanie zwierząt różnych gatunków, skłania jednak do rozprawienia się i z tą przeszkodą. Różne małe ptaki, mieszkające na jednym terenie, ostrzegają się nawzajem przed niebezpieczeństwem (pojawieniem się drapieżnika), informują się o smacznym pożywieniu, razem spędzają czas na wspólnych zabawach. Często młode ptaki kilku gatunków wychowują się razem. Ptak drapieżny, napadany przez całą chmarę tych, spośród których chciał wybrać swój posiłek, musi często uciekać. Walczą z nim wspólnie różne gatunki ptaków, łączące się specjalnie w tym celu. Drapieżnicy również współdziałają ze sobą. Różne gatunki sokołów zwołują się do wspólnego polowania, razem latają dla przyjemności i w jednym miejscu sypiają. Są też ptaki zawsze ochoczo służące innym i stające w ich obronie w razie potrzeby. Jako przykłady takich ptaków podaje Kropotkin kanię i tłumacza (wszystkie przykłady - Pomoc wzajemna, ss.40-46). Podobnie mówi o międzygatunkowych skupiskach małp (str. 62). Przyjmując to wszystko, podział między zwierzętami można sprowadzić najogólniej do mięsożernych i niemięsożernych. Te, które są zjadane, współpracują ze sobą, fakt wspólnego zagrożenia uważając chyba za dowód pokrewności. Wśród nich można mówić o "moralności" obejmującej taką całość. Zjadający też mają między sobą pewne zasady - nawet pośród drapieżnych panuje jedno powszechne prawo: one nigdy wzajemnie się nie zabijają. Trzeba tutaj pamiętać, że są to cały czas wnioski, jakie można wyciągnąć z ustaleń Kropotkina. Od jego czasów badania przyrodnicze posunęły się naprzód i teraz nie wszystkie jego obserwacje byłyby prawomocne. Zbyt może idyllicznie widział Naturę, stosunki między różnymi gatunkami stworzeń nie zawsze są takie łagodne. Jednak wiele z jego obserwacji jest trafnych. Z drugiej strony to, jak rozumiał człowieka - bardzo etycznie, na pierwszym miejscu stawiając jego skłonności do pomocy i poświęcania, może być źródłem "uetyczniania" w ten sam sposób całej przyrody. I stąd może tak pozytywne podejście w interpretacjach badań. Tak czy inaczej, nie tylko według Kropotkina, nie do końca jest tak, że gatunek stanowi sztywne ramy, poza które nic nie może się wydostać. Rzeczywiście, najmocniejszą taką granicą jest sposób odżywiania. Ostatecznie, w mniejszym lub większym stopniu, tutaj się z nim trzeba zgodzić.
Odnosząc to do człowieka, można wrócić znów do tego miejsca, gdzie Kropotkin zdaje się sugerować nam wrodzony wegetarianizm. Skoro początki człowieka opierają się na roślinożerności, to w podzielonym na dwie części świecie stalibyśmy po stronie zjadanych raczej niż zjadających. Przynajmniej biologicznie, bo rzeczywistość teraz oczywiście sugeruje co innego. Nie mamy zatem dostatecznego uzasadnienia odgradzania się od np. wszystkich przeżuwaczy, które zjadamy, zamiast traktować je jak pobratymców. Fakt, że nie jesteśmy już w bezpośrednim niebezpieczeństwie ze strony drapieżników, mógł spowodować takie osłabienie (zaniknięcie) poczucia więzi. I oczywiście wiele innych czynników, które z czasem powodowały coraz lepszą samoocenę człowieka i wywyższanie się nad resztę "gorszych" stworzeń. Pierwotnie jednak inny był człowieka ogląd rzeczywistości. Ani siebie nie uważał za oddzielnego od reszty natury, ani podziałów między zwierzętami nie odbierał tak ostro. Zwierzęta, poza tym, że tworzyły ścisłe grupy jednego gatunku, z których to człowiek brał przykład, stanowiły jeszcze większą całość: Żmije i ptaki (...), drapieżce i owady, jaszczurki i ryby - wszystkie one wzajemnie się rozumieją i komunikują sobie nawzajem swe spostrzeżenia. Wszystkie one tworzą jedno bractwo, do którego niekiedy dopuszczają człowieka. Bo przecież także i człowiek należy do tej wielkiej wspólnoty. Ślady tego, że tak uważano, znajdziemy znów w mitach: tego rodzaju sojusze były również nader częste między człowiekiem i różnymi zwierzętami. Bajki wciąż o nich wspominają: na przykład zwierzę widząc, że myśliwy ma zamiar je zabić, prosi go, aby tego nie czynił; myśliwy zgadza się i wówczas stają się braćmi. Wówczas małpa, niedźwiedź, sarna czy ptak, krokodyl czy nawet pszczoła (w ogóle jakiekolwiek zwierzę żyjące społecznie) troszczą się o człowieka-brata w krytycznych momentach jego życia, śląc mu na pomoc braci swych z tego samego rodu lub też z rodów innych.
Kropotkin nie tylko zresztą mityczne przykłady przytacza. Te mówią wiele o tym, jak człowiek rozumiał swoje stosunki ze zwierzętami. Traktował je jak równych sobie współmieszkańców świata, z którymi można się porozumieć i zawrzeć "sojusz" - nie są tylko wrogami. Tak jak w mitach - w codzienności również miał z nimi bliski kontakt: Człowiek pierwotny żył w ścisłym obcowaniu ze zwierzętami. Według wszelkiego prawdopodobieństwa dzielił on z niektórymi spośród nich swoje schronisko pod masywami skał, w rozpadlinach skalnych, a niekiedy i w grotach; nader często dzielił się z nimi również i pożywieniem.
A możliwe było to wszystko dzięki temu, że istniała w człowieku świadomość tego, że stanowi cząstkę wielkiej całości, jaką jest natura. Rozumiejąc to, odnosił się z szacunkiem do życia innych jej części tak samo, jak szanował swoje, i te same zasady sprawiedliwości stosował do wszystkiego, co żyje. Istniało w nim bowiem przedstawienie o wielkiej całości złączonej określonymi więzami wzajemnego popierania się; ona - ta wielka całość - obserwuje wszystkie postępki wszystkich żywych istot i na skutek tej istniejącej w całym świecie wzajemności bierze na siebie obowiązek odwetu za złe postępki.
I w tym wypadku nie można powiedzieć, że Kropotkin znów zbyt daleko poszedł w swoich idealistycznych poglądach na Naturę. Opisy tego, jaką ścisłą jedność stanowiła dla naszych praprzodków, może wydadzą się przesadzone. Ale to nie tylko Kropotkin tak twierdzi. W badaniach religioznawczych bezsprzecznie zauważono taki właśnie światopogląd pierwotnych: W umyśle ówczesnych ludzi powstaje błędne, fantastyczne wyobrażenie o tożsamości człowieka z przyrodą, którą wyposaża on błędnie w swojej wyobraźni w to życie, jakim sam żyje (...) Animizmowi towarzyszył już wtedy totemizm, czyli przekonanie o tajemniczym związku między człowiekiem a światem zwierzęcym, także roślinami, a nawet przedmiotami nieożywionymi, o pochodzeniu klanu ludzkiego od określonego zwierzęcia, rośliny lub zjawiska przyrody i o pokrewieństwie wszystkich członków rodu z wszystkimi przedstawicielami danego totemu, protoplasty rodu.
Można tylko różnić się co do interpretowania tych wierzeń. Zacytowany pan Szafrański jak tylko mógł, dał wyraz swej dezaprobacie co do tego "niskiego poziomu umysłowego", prezentującego się w przekonaniach o jedności świata. I nic dziwnego, bo w ogóle, jak na religioznawcę, reprezentuje on postawę wybitnie "antyreligijną", jak to zresztą bywało w pewnym, niedawno obowiązującym, systemie. Wszystkie co wcześniejsze znaleziska archeologiczne, pozwalające przypuszczać istnienie kultu, bardzo ładnie tłumaczy przypadkiem lub znajduje im prozaiczne zastosowania. A więc fakt, że pomimo takich skłonności nie zaprzeczył istnieniu światopoglądu jedności natury, może być tu dowodem na jego obowiązywanie. Negowanie jego wartości to po prostu inny rodzaj materializmu niż ten kropotkinowski. Bo Kropotkin nic tu nie wyśmiewa, a właśnie wręcz przeciwnie - znajduje inne podstawy, które ten sam pogląd potwierdzają (choć - oczywiście - nie na tym samym poziomie).
Bowiem to samo pojęcie, całości pełnej powiązań, które pierwotny człowiek posiadał z obserwacji przyrody, teraz narzuca nam się na powrót, w postaci wyników badań naukowych. Jak twierdzi Kropotkin, powróciliśmy, po wiekach "czczej metafizyki", do badania przyrody i powracamy znów do podobnych stwierdzeń. Nauka wskazuje nam na wszechstronne powiązania w świecie. To ona "udzieliła człowiekowi lekcji skromności", zaprzeczając naszej rzekomej wyższej pozycji wśród całego życia. Odsyła nas do przyrody jako do korzeni nas samych, naszej towarzyskości, moralności, a także zdolności umysłowych: uspołecznienie przyczynia się do rozwoju zdolności umysłowych, umysłowe zdolności zwierząt różnią się od zdolności ludzkich tylko stopniem rozwoju, nie zaś ich istotą.
Połączenie tez Kropotkina o tym, że moralny stosunek do innych mamy wrodzony; że podlega prawom ewolucji i rozwija się, osiągając z jednej strony stadia coraz bardziej wysubtelnione i mniej interesowne, a z drugiej rozszerzając swoje granice; że rozwój ten nie stanowi jednej prostej linii, zakłócany regresjami; że jest już w nas skłonność do poświęcenia i miłości, choć na razie stłumiona przez system państwowy; że świat stanowi całość równie ważnych części, powiązanych ze sobą; że stanowimy jedną z tych części; i przy założeniu również, że zwierzęta nie są naturalnie przeznaczonymi nam ofiarami do zjedzenia, a etyczny stosunek do nich, jaki przejawiał człowiek pierwotny, wynikał ze świadomości wspólnoty, a nie np. z zabobonów, że brak takiego podejścia teraz jest wynikiem chwilowego tylko cofnięcia się w rozwoju moralności i że wśród zwierząt taka wspólnota istnieje, a człowiek też do niej należał u swoich początków - to wszystko razem skłania do stwierdzenia, że ów instynkt moralny, który ma się w nas wyzwolić dzięki rewolucji, powinien objąć całe życie, nie tylko nasze. Idealistyczne (pomimo naukowo-materialstycznego uzasadniania) podejście Kropotkina do człowieka, takie samo opisywanie życia zwierząt i jego wiara w zbawcze działanie "rewolucji moralnej" pozwalają wierzyć, że nie jest całkiem nieuzasadnione oczekiwanie, że w chwili, gdy nasza moralność miałaby wreszcie uwolnić się i dojść do głosu, otoczylibyśmy nią także i zwierzęta, traktując je znów jak "braci" w tej całości świata, do którego wszyscy należymy.
Podsumowując jeszcze raz, tym razem praktycznie, wydaje się, że ta rewolucja wciąż czeka na nas. Albo to może my na nią ciągle czekamy. A powinniśmy zrobić coś, by wspomóc rozwijanie się i ujawnianie w nas tej moralności, którą Kropotkin tak ładnie i z zaangażowaniem przedstawiał. Mówiąc prosto - nie wystarczy tylko dążyć do zniszczenia, żeby pokazać, że się jest anarchistą. Nie wystarczy tylko nie jeść zwierząt, by pokazać, że odczuwa się jedność z wszechświatem. To nie wystarczy, jeśli chce się coś osiągnąć nie dla siebie, ale dla świata właśnie (pamiętając, co twierdził Kropotkin o szczęściu człowieka - tylko działając zgodnie z głęboko zakorzenionymi w sobie skłonnościami do poświęcenia i działania na korzyść innych, można osiągnąć własną, osobistą satysfakcję). Samorealizacja jednostki polega na tym, że robi coś dla innych, dla społeczności (w żadnym razie nie mylić ze społeczeństwem ujętym w państwo!). Wolność polega na tym, że nie tłumi się w sobie wewnętrznej dziedziny moralnej, skłaniającej nas do czynienia dobra. Rewolucja moralna polega na tym, że umożliwia się dalszy rozwój zablokowanej ewolucji moralnej. A rewolucjonista (cały czas według Kropotkina) ma swoim własnym przykładem świadczyć o tym, jacy będą wszyscy ludzie, gdy cel rewolucji moralnej zostanie osiągnięty.
I to tyle. Żadnych konkretnych postulatów ani określania, co to wszystko właściwie znaczy i co w związku z tym powinno się robić. To tylko zachęcenie do własnych przemyśleń i może poszukania gdzieś w sobie, czy ta szlachetna, wzniosła moralność faktycznie się tam znajduje. Prawdopodobnie tylko potencjalnie, jeżeli tak. To może popracujmy nad jej urzeczywistnieniem. I dajmy się ponieść sumieniu?
Małgorzata Ruchel