Gentryfikacja, źle ulokowane uczucia lewicy?

Lokatorzy | Publicystyka

Słowo „gentryfikacja” coraz bardziej rozgaszcza się w języku polskiej debaty publicznej. Jeszcze kilka lat temu używali go u nas wyłącznie specjaliści z zakresu urbanistyki i to także niezbyt chętnie. Później trafiło ono do propagandowych broszur lewicowych aktywistów. Teraz używają go dziennikarze, blogerzy i wraz z kolejną falą zainteresowania aktywizmem miejskim staje się coraz popularniejsze, także niemal nie można sobie wyobrazić pogadanki o przemianach przestrzeni, na której ono nie padnie. Polscy naukowcy, którzy są całkowicie bezzębni politycznie, póki mieli na to słowo lokalny monopol, używali go bez szczególnych emocji i nie kojarzyli w jakikolwiek sposób z taką czy inną ideologią. Natomiast lewicowi aktywiści, którzy najbardziej napracowali się nad popularyzacją pojęcia, przejęli z myśli zachodnich kolegów kontekst polityczny i stopniowo nadawali mu ideologiczne znaczenie. Stopniowo gentryfikacja zaczynała się posępnie kojarzyć, aż w końcu zrównała się ładunkiem emocjonalnym z takimi określeniami jak „kryzys”, czy „katastrofa”.

„Czy już mamy do czynienia z gentryfikacją?” - pytają zatroskani obywatele jeden przez drugiego, co najmniej tak, jakby chodziło o epidemię dżumy. Zasadnicze problemy z pojęciem „gentryfikacja” są dwa. Po pierwsze, tak samo jak wiele innych używanych w naukach społecznych, ma ono niejasne i wciąż zmieniające się znaczenie. Co jeden badacz definiuje je nieco inaczej i różnice te, chociaż mogą wydawać się nieistotne, wymagają pilnego uściślenia jeśli zamierza się powoływać zastępy ochotników do walki ze zjawiskiem jakie ma się za nim kryć. Po drugie, co też nie stanowi wyjątku, zjawiska jakie to pojęcie próbuje opisywać są niezwykle trudne w badaniu empirycznym. W Polsce, mimo trwającej mody na używanie tego słowa, nie było nigdy żadnych badań, które by jednoznacznie odpowiedziały na pytanie, czy tak czy inaczej opisywana gentryfikacja gdziekolwiek zaszła. Wynika to nie tylko z faktu, że nakłady na naukę mamy na poziomie satrapii Azji Centralnej, ale również z tego, że szczęśliwie nie żyjemy w państwie totalitarnym, prywatność obywateli jest nadal minimalnie chroniona i socjolog czy urbanista nie mogą na jedno zawołanie zdobyć wszystkich danych o naszym życiu, jakich potrzebują by wydać ciekawy artykuł.

O tym jakie trendy panują w migracjach ludności i przemianach tkanki miejskiej możemy wnioskować co najwyżej pośrednio, z niepełnych danych urzędowych i badań własnych, które siłą rzeczy są zawsze fragmentaryczne. Tymczasem dyskusja publiczna o współczesnych przemianach miasta coraz bardziej odrywa się od tych oczywistych ograniczeń, a pojęcie gentryfikacji nabiera w niej zupełnie niezależnego od stanu badań znaczenia. Nie ma w tym nic dziwnego, a być może nie byłoby też nic złego, gdyby nie to, że pojęcie to coraz częściej funkcjonuje jako koń trojański myślenia, które jest w mojej ocenie szkodliwe, tak dla lewicy jak i dla społeczeństwa w ogóle, a żeruje, tak jak prawicowy szowinizm, na strachu i instynktach plemiennych.

Powtarzajmy do znudzenia: Pojęcie gentryfikacji wprowadziła pierwszy raz Ruth Glass w 1964 opisując je mniej więcej jako wprowadzanie przedstawicieli klasy średniej (a więc niekoniecznie burżuazji – czyli klasy posiadaczy środków produkcji) do tradycyjnie robotniczych osiedli w Londynie[1]. Glass zauważyła, że presja ze strony klas średnich, jako bardziej atrakcyjnych najemców bądź nabywców, powoduje wypieranie osób mniej zamożnych. To rozumienie gentryfikacji okazało się najtrwalsze i mniej więcej tak najczęściej jest przedstawiane w debacie publicznej, z tym że tylko, klasę średnią zaczęto zastępować coraz groźniejszymi istotami, aby wzmóc efekt zagrożenia „oryginalnych, robotniczych obszarów”. Do tego co można podstawić w tym prostym zdaniu pod „klasę średnią”, wrócę zaraz.

Dodajmy, że 50 prawie lat to dla nauki, a zwłaszcza nauk społecznych bardzo dużo. Wśród autorów opisujących współczesne przemiany miast coraz częściej pojawia się teza, że o ile w latach 50. i 60., kiedy zjawisko gentryfikacji wystąpiło po raz pierwszy, osoby kupujące nieruchomości w modnych i drożejących dzielnicach faktycznie chciały tam mieszkać, ze względu na ich niepowtarzalny charakter, to współcześnie takie transakcje mają zazwyczaj charakter inwestycji[2]. Oznacza to, że kamienice i działki kupują głównie firmy lub indywidualni spekulanci wyposażeni w duży kapitał, z nadzieją na to, że sprzedadzą lub wynajmą je drożej za kilka lat. Taka sytuacja ma związek z globalnym wycofaniem inwestorów z branż produkcyjnych i ucieczką w sferę finansów, nie inwestuje się już w fabryki samochodów, jak przez większość XX wieku, lecz w papiery wartościowe i nieruchomości. Tutaj ważna jest obserwacja, że polski rynek nieruchomości oferował w 2009 roku największy zysk na świecie[3]. Inną ważną daną w tym kontekście jest to, że według szacunków pośredników nieruchomości np. we Wrocławiu ¼ wszystkich nieruchomości jest nabywana inwestycyjnie[4]. Ciekawe jest zresztą, że w ciągu ostatnich 5 lat kilku najbogatszych ludzi w Polsce, w tym Jan Kulczyk i Ryszard Czarnecki, wycofało część swojego kapitału z firm sektora finansowego i pozakładało spółki działające na rynku nieruchomości. To sprawia, że naukowcy, którzy dalej na poważnie stosują termin „gentryfikacja” rozumieją go nieco inaczej niż Glass pół wieku temu.

Gentryfikacja nie jest i chyba nigdy nie była jasna w rozumieniu naukowym. Wynika to prawdopodobnie również z zamieszania w socjologii, jakie panuje w analizie nierówności klasowych oraz tego, że o ile istnieją w miarę precyzyjne definicje jednostek stratyfikacyjnych (jak klasa, warstwa, grupa statusowa) są one różne w różnych teoriach, w różnym czasie i często radykalnie odbiegają od potocznego czy politycznego rozumienia tych terminów[5]. Muszę także uczciwie dodać, że teoretyczny opis struktury społecznej często jest krok za dynamicznie się zmieniającą rzeczywistością.

Kto musi chcieć wprowadzić się do ubogiej dzielnicy, aby można było mówić o tym, że jest ona zagrożona gentryfikacją? Były próby wprowadzenia rozróżnienia na różne typy gentryfikacji[6] - yuppifikację, kiedy młodzi profesjonaliści wprowadzają się do kwartałów robotniczych na stałe, gentryfikację dokonywaną przez tymczasowych najemców, którzy gdy ustabilizują się życiowo powrócą na przedmieścia, wreszcie dokonywaną przez osoby o średnim dochodzie, dla których własne mieszkanie w taniej dzielnicy jest awansem życiowym. Sugerowano także, że łatwiej opisać gentryfikację badając poziom wykształcenia niż dochód[7], analizowano rasowe wymiary zjawiska[8] (wprowadzanie się białych na czarne osiedla) itd. Wszystkie te próby ujęcia procesu miały jeden wspólny i bardzo smutny mianownik – były próbą odpowiedzi na pytanie, czy do naszej swojskiej dzielnicy nie wprowadza się aby przypadkiem ktoś inny, obcy?

Ktoś może zapytać, dobrze, ale czy istotą zjawiska nie są przesiedlenia dużych grup ludności spowodowane presją rynkową? Czy to nie jest istota gentryfikacji? Mniejsza o to, jacy potencjalni nabywcy tę presję powodują. Teoretycznie tak, w praktyce nie. Zwykle mówi się o gentryfikacji wtedy gdy zachodzi widoczna gołym okiem przemiana dzielnicy, pojawia się w niej więcej „obcych”. Natomiast liczbę „przesiedleń” zbadać jest bardzo ciężko. Ciężko odróżnić zwykły ruch migracyjny od wyprowadzek motywowanych przemianami w dzielnicy. Badacze nie są zgodni co do tego, czy przemianom, które określane są zwykle mianem gentryfikacji towarzyszy zazwyczaj wzrost wyprowadzek. Znane są badania, które zaprzeczają temu faktowi [9], bazują one jednak na trudnych do interpretacji danych. Niemniej jednak nawet jeden z najbardziej uznanych krytyków gentryfikacji Niel Smith przyznaje, że np. uczynienie z amsterdamskiej dzielnicy Czerwonych Latarni atrakcji turystycznej nie wpłynęło na skład społeczny jej mieszkańców [10]. Jest intuicyjnie jasne, że o tym czy taka przemiana zachodzi decyduje wiele różnych czynników – zwłaszcza obecność taniego budownictwa komunalnego, czy prawodawstwo dotyczące czynszów. Na pewno możliwe jest stworzenie społeczności zróżnicowanej ekonomicznie, rasowo i obyczajowo. Wiedząc to przyjrzyjmy się teraz temu co dzieje się w dyskusji dotyczącej gentryfikacji.

Gwałty przeciwko obcym najeźdźcom

- Ja mieszkam na Bronksie - zaznacza mój rozmówca - i tam tacy jak ty na szczęście jeszcze się boją zapuszczać. Dzięki temu czynsze są niskie. Niedaleko nas jest uniwersytet, ciągle się boimy, że studenci zaczną mieszkać w naszej dzielnicy. Na szczęście niedawno zgwałcili jakąś dziewczynę, więc studenci nas omijają. W Harlemie już wszyscy się czują bezpiecznie, więc sprawa jest przegrana - ci ludzie tutaj mogą sobie demonstrować, ile chcą, nie powstrzymają Harlemu przed gentryfikacją.[11]

To cytat z reportażu, czy raczej impresji Wojciecha Orlińskiego z Gazety Wyborczej, na temat gentryfikacji w Nowym Jorku. Dziennikarz nie odniósł się do jawnie szowinistycznej i trybalnej mentalności swojego rozmówcy, która przeniosła na grunt debaty o mieście broń znaną z ludbójczych wojen. Orliński sprawia wręcz wrażenie bardziej zatroskanego tym, że milionerzy się w zgentryfikowanych obszarach Nowego Jorku nudzą (tamże), niż traumą „jakiejś zgwałconej dziewczyny”. Ale to nie jest indywidualny problem jednego dziennikarza Wyborczej.

W grudniu 2010 roku nakład pisma niemieckiej lewicy został zarekwirowany przez policję ze względu na artykuł o gentryfikacji, w którym padły następujące słowa: "To jest propozycja kampanii antyturystycznej na 2011. Wszystko dozwolone: kradzieże torebek i telefonów ze stolików w restauracjach, podpalenia samochodów, ataki na hotele, śmiecenie, obrzucanie autobusów, hałasowanie, blokady Mostu Warszawskiego, rozprzestrzenianie fałszywych informacji. Spowoduje to wzrost obecności policji, ale nie wzrost rentowności dla inwestorów. Wielu turystów przyjeżdża do Berlina, ponieważ jest to najtańsza metropolia. Ci ludzie nie są naszymi wrogami, choć ich niewiedza jest przerażająca." Wszystko dlatego, że rozwój turystki „stanie się piekłem dla mieszkańców [12]”. Jak widać przekonanie, że obcy są zagrożeniem jest złe gdy wygłaszają je członkowie NPD, jednak lewica nie ma problemu z atakami wycelowanymi w niewinnych ludzi, tylko dlatego, że pochodzą z innego kraju, jeśli przyświeca temu idea oporu przed gentryfikacją. Zresztą na międzynarodowych listach mejlingowych zaczęły pojawiać się głosy, że w niemieckim ruchu antygentryfikacyjnym coraz większą rolę odgrywają kryptofaszyści i zdarzają się próby łączenia tego tematu np. z antyislamizmem (!). Może brzmieć to dziwnie, ale jeśli bronimy swojskości jako najważniejszej kategorii łatwo zgubić jakikolwiek wątek krytyczny.

Polski ruch lokatorski, który zdaje się być najbardziej dynamicznie rozwijającym się ruchem społecznym w naszym kraju, także boryka się z problemem antysemityzmu. Czy to wynik tego, że osoby, które się w niego angażują po prostu mają antysemickie poglądy? Stawiam tezę, że wina leży po stronie lewicowych aktywistów, którzy projektują zaplecze ideowe tego ruchu. Artykuł wydany w 11. numerze Przeglądu Anarchistycznego będący zapisem z niemieckiej właśnie debaty o ruchu antygentryfikacyjnym, w kilku miejscach zwraca uwagę na to, że gdyby pod słowo „spekulant” czy „yuppie” podstawić słowo Żyd, wiele broszur współczesnych miejskich aktywistów wyglądałoby jak żywcem wyjęte z lat 30.[13] Chociaż w naszym kraju lewicowi aktywiści wykonują tytaniczną pracę, by zagrożeni eksmisją lokatorzy w każdym zdaniu zastępowali słowo Żyd słowem spekulant, rodzi się pytanie czy zaiste cała różnica między lewicą, a prawicą polega na tym, że wskazuje na innego winnego obcego. Inną osobę, która jest wrogiem zdrowej lokalnej społeczności i w związku z tym okradnięcie jej lub zgwałcenie można nazwać bohaterstwem.

Gentryfikacja? I co z tego?

Gdy mój kolega referował znajomej znaczenie terminu gentryfikacja, właśnie jako zmuszanie dotychczasowych mieszkańców okolicy do wyprowadzki przez napływ bogatszych przybyszów, ta przyjąwszy taką definicję za daną skomentowała „No dobrze, i co z tego?”. Wobec panującej na blogach histerii brzmi to prawie jak herezja. Ale dla osoby, która przeprowadza się od 1 do kilku razy w roku, a taki jest los ogromnej części młodych ludzi w Polsce i nie tylko, ekscytacja problemem wyprowadzek z jednej dzielnicy do innej musi wydawać się mocno nietrafiona. O tragedii „przesiedleń” coraz głośniej mówią ludzie, którzy w mojej opinii sami wierzą w to co zarzucają „gentryfikatorom”. Orientalizm takich osiedli jak warszawska Praga, czy wrocławskie Nadodrze jest dla nich tak pociągający, że nie chcą widzieć w kwartałach starych kamienic żadnych przybyszów, oprócz oczywiście siebie. Chcą sami cieszyć się egzotycznym klejnotem jakim jest rzeczywiste obcowanie z „oryginalną” okolicą. Ikoną takiego podejścia do sprawy zdaje się być niemiecka strona Yuppies Przeciwko Gentryfikacji.[14] Troska o dobro „tubylców”, jest w ich wypadku równie fałszywa co muzułamańskich radykałów broniących nietykalności kobiet.

Nie chcę by czytelnik odniósł wrażenie, że wzrost cen w pewnych dzielnicach w ogóle nie jest problemem. Ciężko zgodzić się ze stwierdzeniem z wspomnianego już artykułu z Przeglądu Anarchistycznego, że „nikogo nie wygania się z mieszkania przy pomocy karabinu”[15], owszem zdarzają się i takie sytuacje. Intratność inwestycji w nieruchomości skłania „inwestorów” lub ich pełnomocników do brutalnych zachowań[16]. Niemniej jednak to właśnie owe mechanizmy wyzysku i wywłaszczenia, które często posługują się takimi, czy innymi formami przemocy, spekulacja, a nawet sama koncepcja własności nieruchomości, stanowi problem, nie zaś fakt tego, że dana dzielnica zmienia swoje oblicze. Tak samo nie jest poważnym problemem to, że ktoś wyprowadził się z mieszkania. Ważne jest to jak ta wyprowadzka wpłynęła na jego szanse życiowe, czyli dokąd i w jakich warunkach się wyprowadził oraz jakie mechanizmy to spowodowały. Co więcej wypowiadanie jednym tchem formułki „po rewitalizacji czynsze wzrosną”, zwykle zgrabnie omija fakt, że nadal pewna część kwartałów starych kamienic stanowi mienie komunalne, zaś podniesienie czynszów w mieniu komunalnym rzadko kiedy dotyczy jednej tylko dzielnicy.

Krytyka gentryfikacji bardzo często przeprowadzana jest z pozycji milionera, który właśnie się wprowadził i nie chce się nudzić w okolicy. Patrząc na rzecz chłodno możemy jasno powiedzieć, że lewica nigdy nie miała spójnego z jej głównymi założeniami ideowymi programu miejskiego, podobnie jak nigdy w satysfakcjonujący sposób nie rozwiązała kwestii wiejskiej. Powiedzmy, że intelektualne flirty lewicy z faktem, że ludzie żyją zawsze w jakiejś przestrzeni, za każdym razem kończyły się fiaskiem. Tymczasem wiele wskazuje na fakt, że błyskawiczne przemiany przestrzeni w jakiej żyją ludzie są jednymi z najważniejszych wyzwań współczesności i widać to zarówno w rozwoju krytycznych nauk społecznych, jak w eksplozji aktywizmu miejskiego w ostatnich latach. Niech za ilustrację tej tezy posłużą dwa teksty: książka Mike'a Daviesa, która definiuje nową turbourbanizację, tworzącą slamsy w ekspresowym tempie, jako źródło gehenny miliarda ludzi (wiele mówi sam tytuł Planeta Slumsów) oraz artykuł Petropolou (Od grudniowego powstania młodzieży do odrodzenia miejskich ruchów społecznych[17]) , który stawia tezę, że główne przyczyny eksplozji gniewu młodych ludzi w Grecji miały swe źródło w pozbawieniu „prawa do miasta”. Co ciekawe obie te publikacje mimo swojej niewątpliwej wagi obywają się świetnie bez pojęcia gentryfikacji i bez straszenia zalewem obcych przybyszów.

Gdzieś jest problem, ale zamiast go szukać lepiej obrzucić autobus śmieciami

Polska jeśli idzie o niedobór mieszkań jest w ścisłej czołówce europejskiej[18]. To przekłada się na wysokie ceny lokali, na które nie wpłynął znacząco światowy kryzys na rynku nieruchomości, sprawiając, że u nas, jak nigdzie indziej, opłaca się kupować budynki i grunty pod wynajem. Kryzys ten przełożył się za to na spadek dostępności kredytów, co jeszcze pogorszyło sytuację ludzi bez mieszkań. Niedobór ten skutkuje również dramatyczną sytuacją na rynku komercyjnego najmu lokali i objawia się właściwie całkowitą samowolą właścicieli, tak jeśli idzie o ustalanie cen najmu, jak o traktowanie lokatorów. Ludzie młodzi przyzwyczajają się do redukcji potrzeb mieszkaniowych do całkowitego minimum egzystencjalnego i życia w ciągłej niepewności.

Sprzedaż i wynajem lokali oraz gruntów jest tak zyskownym biznesem, że angażują się w niego struktury paramafijne oraz ludzie i organizacje o największym kapitale, dla których ucieknięcie się do pozaprawnych metod (chociażby pozbywania się lokatorów) nie jest niczym trudnym.

Deregulacja rynku nieruchomości po 89 roku spowodowała, że w centrum miast biura i punkty usługowe wypierają funkcję mieszkalną. Trzy powyższe sprawiają, że „prawo do mieszkania” mniej znaczy niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdy pozbawianie ludzi mieszkań nie było tak opłacalne.

Zaraz za tym procesem podąża nasilenie środków kontroli w przestrzeni miast. Biur i sklepów pilnują zastępy ochroniarzy, kamery, płoty i automatyczne bramy. Równolegle rozwija się niczym nieuzasadniona obsesja bezpieczeństwa wśród klas średnich, silnie sprzężona z ideologią własności. Powoduje to, że żyjemy w miastach bardziej kontrolowanych niż kiedykolwiek wcześniej. Swobodne przemieszczanie się, spędzanie czasu wolnego poza ściśle wyznaczonymi do tego strefami staje się niemożliwe.

Jeśli stawianie biurowców jest bardziej opłacalne niż utrzymywanie fabryk, w miastach, które powstawały wokół przemysłu zmienia się właściwie wszystko.

Na lewicy brakuje także pogłębionej, opartej na faktach, analizy zjawiska prywatyzacji nieruchomości i jej długofalowych skutków. Na przykład wykup mieszkań komunalnych przez dotychczasowych lokatorów, który jest powszechną strategią pozbywania się kłopotu z mieszkalnictwem komunalnym, a wielu lokatorom jawi się jako spełnienie marzeń, nie był bodajże nigdy przedmiotem pogłębionej refleksji aktywistów miejskich, czy krytycznie nastawionych naukowców. Podobnie stosunki najmu nieruchomości nie są zwykle problematyzowane i stanowią białą plamę w lewicowej analizie przemian miasta.

Stawiam tezę, że fiksacja lewicy i miejskiego aktywizmu dotycząca pojęcia gentryfikacji jest napędzana przez czysto konsumencką troskę klas średnich o „oryginalność” dzielnic, która wynika po prostu z poszukiwania wciąż nowych i ciekawych doznań. Ta fiksacja znajduje ponurego sojusznika w strachu przed nowym i obcym oraz źle rozumianej, agresywnej i zamkniętej wspólnotowości. Pomimo niewątpliwego znaczenia kwestii miejskiej dla współczesnego świata, tak naprawdę walka o „lepsze miasto przyszłości” prowadzona jest całkowicie po omacku. Pewne problemy wyczuwane są intuicyjnie, ale aktywiści mają wyraźne problemy z ich nazywaniem. W takiej sytuacji uważam, że pojęcie „gentryfikacja” więcej zaciemnia niż rozjaśnia. Ideologię miejską lewicy trzeba tworzyć w oparciu o realnie istniejące problemy, do których jedynym środkiem dostępu są głosy ludzi, którzy ich doświadczają.

Autor: Mężczyzna, 27 lat, z rodziny od pokoleń uwłaszczonych mieszczan, niezdolnej jednak do zapewnienia mu mieszkania, z wykształcenia socjolog (oficjalnie pasowany), od półtora roku związany z polskim ruchem lokatorskim, czasem jako aktywny uczestnik, czasem jako obserwator.

tekst pochodzi ze strony: gentryfikacja.zlem.org

1 Ruth Glass (1964). London: aspects of change. London: MacGibbon & Kee
2 por. Murzyn, Kazimierz - Środkowoeuropejskie doświadczenie rewitalizacji, Kraków, 2006 s. 65 i Smith, Gentryfikacja jako globalna strategia urbanistyczna w: Przegląd Anarchistyczny nr 11, 2010
3 http://forsal.pl/artykuly/438688,inwestycje_w_polskie_nieruchomosci_na_t...
4 http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,8903650,Kupujemy_wieksze_mieszk...
5 Wystarczy przypomnieć sobie żenująco niemerytoryczną debatę prowadzoną przez prawie całe lata 90. w Polsce, przez polityków i dziennikarzy, na temat tego, czy mamy klasę średnią, by uświadomić sobie, że dyskusja o tym czy ta klasa średnia może się gdzieś wprowadzać i kogoś wypierać musi być jałowa jeśli nie określimy dokładnie jej ram i podstaw.
6 Van Criekingen i Decroly . Revisiting the Diversity of Gentrification: Neighborhood Renewal Processes in Brussels and Montreal. Urban Studies, 40(12/2003), 2451-2468, za: Vandergrift, Gentrification and Displacement w Urban Altruism nr 1/2006 s.2
7 Freeman, Displacement or Succession? Residential Mobility in Gentrifying Neighborhoods. Urban Affairs Review, 40(4) 2005, 463-491. za: tamże s.3
8 Bostic i Martin, Black Home-owners as a Gentrifying Force? Neighborhood Dynamics in the Context of Minority Home-ownership. Urban Studies, 40(12),2003, 2427-2449 za tamże s.3
9 Freeman dz. cyt. s. 466 i 480 za: tamże s.6
10 Smith The new urban frontier – gentrification and the revanchist city 1996 s. 168- 182
11 http://wyborcza.pl/1,75480,5411425,Szanuj_menela_swego__Gentryfikacja_cz...
12 Interim, nr 721, 2010, s. 28
13 Gentryfikacja jako ideologia, Przegląd Anarchistyczny nr 11
14 http://yuppiesgegengentrification.de/
15 Gentryfikacja jako ideologia, Przegląd Anarchistyczny nr 11 s. 110
16 http://gentryfikacja.zlem.org/node/6
17 https://cia.media.pl/od_grudniowego_powstania_mlodziezy_do_odrodzenia_mie...
18 Pyrek, Współczesna kwestia mieszkaniowa w wielkim mieście, niepublikowana praca doktorska 2011, s. 23-28

dobry tekst!!

dobry tekst!!

Przede wszystkim warto

Przede wszystkim warto zauważyć, że ruch lokatorski, a lewica, to dwie różne rzeczy. Większość działaczy lokatorskich nie miała żadnych poglądów politycznych zanim nie musieli zacząć walczyć o przetrwanie. Dzięki działaczom lewicowym ich gniew nie przerodził się w nienawiść do "obcych", ale w głębsze zrozumienie stosunków własności w obecnym ustroju i w nieufność wobec urzędników.

ciekawe. Fakt że gdy

ciekawe. Fakt że gdy brakuje nam w miarę całościowych badań możemy liczyć tylko na wyciąganie wniosków na podstawie jedynie fragmentu rzeczywistości (czyli jak korwin, tylko wnioski w drugą stronę, pomijam to że korwin ma spory obraz ale udaje że nie widzi).

tia

Dobry tekst! Ciekawe czy niechęć do „nowych” nie przeobrazi się z czasem w nienawiść do wszystkich obcych czyli np. .turka od kebabu czy cygana w białych skarpetkach. Bo łatwo wyobrazić sobie sytuację kiedy to prawicowa propaganda powie że obcy zabierają nam nie tylko dzielnicę ale i pracę tak więc precz z nimi!
Ciekawszym zjawiskiem jest jak dla mnie powstawanie całych dzielnic zabudowanych strzeżonymi osiedlami jak np. warszawska Białołęka! To jest moim skromnym zdanie poważniejszy problem do rozwiązania. Grodzenie wielkich obszarów gdzie zwykły przechodzień traktowany jest jak intruz, gdzie aby trafić pod właściwy adres trzeba nadkładać setki metrów bo wszędzie są płoty. Sąsiedzi z tej samej ulicy gardzą sobą nawzajem bo jedni uważają się za elitę a drudzy uważają ich za przyjezdnych wieśniaków i dorobkiewiczów. Ci ze strzeżonych wyprowadzają tamtym psy na trawniki za to tamci malują im ściany i dewastują ogrodzenia. Ciekawe zjawisko taka wojna podjazdowa. Mówię wam tam się nakręca niezła paranoja co będzie jak dorośnie miejscowa dzieciarnia której jest tam pod dostatkiem!

Masz bardzo dobrą okazję,

Masz bardzo dobrą okazję, by na to wpłynąć. Zapraszamy do działania w ramach Komitetu Obrony Lokatorów. Mamy w tej chwili doskonały moment, by zaszczepić ludzi przeciw prawicowej propagandzie. Możesz nam w tym pomóc (bo samo się nic nie zrobi).

Problem z tym tekstem jest

Problem z tym tekstem jest taki, że dwa ostatnie akapity są kompletną bzdurą. Warto zauważyć, że autor nie poparł ich przypisami. Zasadniczo, nie widziałem żadnej sytuacji żeby w przypadku działań lokatorskich, czy nawet ogólnomiejskich stosowano jedynie powierzchowną krytykę gentryfikacji i według niej ustalano strategię działań. To jest po prostu bzdura. Jest dokładnie na odwrót, analiza jest o wiele bardziej zaawansowana niż ta którą sugeruje autor, gdyż problematyka jest bardziej skomplikowana. Gentryfikacja jest istniejącym w wielu miastach procesem i tyle, nie można go nie zauważać i tyle.

Oprócz tego, masowa

Oprócz tego, masowa prywatyzacja nieruchomości, a wykup dotychczas zamieszkiwanych lokali przez lokatorów, to dwie różne rzeczy. Tylko pierwsza z nich jest zjawiskiem masowym. Druga, w niektórych sytuacjach, pozwala lokatorom zabezpieczyć się przed reprywatyzacją lub jej skutkami.

Zresztą było to przedmiotem dyskusji w ruchu lokatorskim i nie można powiedzieć, że stanowiska poszczególnych organizacji w tej sprawie są nieprzemyślane.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.