Leszek Kołakowski – autorytet moralny?

Publicystyka

Jednym z największych „autorytetów moralnych” współczesnej Polski jest światowej sławy filozof, profesor Oxfordu i doktor honoris causa wielu uniwersytetów, Leszek Kołakowski. Jego osoba była zgłaszana przez wielu intelektualistów jako idealna kandydatura na prezydenta RP. Wielu obcokrajowcom Polska kojarzy się właśnie między innymi z Kołakowskim. Tymczasem śmiem twierdzić, że lektura wielu dzieł owego myśliciela jest zwykłą stratą czasu. Takie przekonanie uzyskałem po zapoznaniu się z pierwszym tekstem z cyklu „Mini-wykłady o maksi sprawach”, zatytułowanym „O władzy”. Ów wykład jest w istocie kompilacją dzieł innych myślicieli, ze szczególnym uwzględnieniem Engelsa i Lenina, dostosowanych do teorii liberalnej i katolickiej. Jako taki prezentuje sobą trudne wręcz do rozsupłania pomieszanie pojęć i lawirowanie między różnymi punktami widzenia, zawsze jednak przeprowadzane w taki sposób, aby maksymalnie zadowolić możnych. Uderzającą w oczy rzeczą jest to, że autor nie potrafi odróżnić od siebie kilku różnych znaczeń tego samego słowa, w bardzo perfidny sposób zwodząc czytelnika na manowce. Sam tekst jest napisany prozą poetycką, tonem melancholijnego proroka zadumanego nad losami świata i z troską spoglądającego w jego przyszłość.

Tematem wykładu Kołakowskiego jest władza, pod którym to pojęciem tenże natchniony autor rozumie co najmniej trzy różne rzeczy:
1) władzę jako zdolność do działania w ogóle, na przykład umiejętność jazdy na rowerze czy też znajomość jakiegoś obcego języka;
2) władzę jako naturalny wpływ na życie i zachowanie się innych ludzi;
3) władzę hierarchiczną, tj. zinstytucjonalizowane struktury przemocy, oraz wpływanie na innych ludzi metodami naruszającymi ich wolność.

Autor wykładu nagminnie myli ze sobą wyżej wymienione różne znaczenia tego samego słowa, a przy tym jeszcze twierdzi, że je rozróżnia! Powstaje z tego kolosalny mętlik, którego najbardziej charakterystyczną cechą jest niezdolność rozróżnienia znaczenia (2) od (3), zapożyczona od swoich mistrzów - Engelsa i Lenina (prof. Kołakowski we wczesnych latach sześćdziesiątych wykładał marksizm-leninizm na Uniwersytecie Warszawskim, więc dobrze byłoby, żeby chociaż powiedział, z jakich źródeł korzysta), przy jednoczesnym rozróżnianiu znaczenia (1) od pozostałych. Jednakże to rozróżnienie zostaje przeprowadzone w taki sposób, że za jednym razem znaczenie (1) jest przeciwstawiane (2+3), a za drugim (1+2) znaczeniu (3). Rezultatem tego jest urojone wrażenie, jakoby autor umiał odróżnić także znaczenie (2) od (3). Na koniec wykładu zostają wyciągnięte wnioski, oczywiście wnioski fałszywe, ponieważ sama metoda jest do gruntu nieuczciwa. Przeanalizujmy więc to wszystko po kolei:

„... jeżeli czynimy dobro innym ludziom, to po to, aby sprawować nadzór nad ich życiem, a wiec zdobywać nad nimi częściową władzę, choćbyśmy nie byli świadomi tej utajonej motywacji. Wszystko w życiu jest zatem poszukiwaniem władzy i nic innego nie ma, a reszta jest samooszukiwaniem. Czy tak jest naprawdę?"

Powyższe motto i pytanie retoryczne sugeruje władzę w znaczeniu (2), zwłaszcza pierwsze zdanie. Lecz już drugie zdanie każe się nam zastanowić, czy nie chodzi tutaj przypadkiem także o pozostałe znaczenia. Czytajmy więc dalej:

Były brytyjski kanclerz, gdy go w telewizji zapytano, czy chciałby być premierem, powiedział z niejakim zdziwieniem: „Przecież każdy chciałby być premierem.”. To mnie z kolei zdziwiło, ponieważ wcale nie sądzę, że każdy chciałby być premierem; jest mnóstwo ludzi, którzy bynajmniej o takiej posadzie nie marzą - nie dlatego, że i tak nie mają szans, że to „kwaśne winogrona”, ale dlatego, że uważaliby tę robotę za okropną: wielkie zawracanie głowy, ciężka odpowiedzialność, z góry wiadomo, że człowiek będzie bez przerwy wystawiony na ataki, że ośmieszanie, że będą mu przypisywali najgorsze intencje itd.

Jest tu więc bardzo wyraźna mowa o władzy w znaczeniu politycznym, a zatem (3). To jednak jeszcze względnie najmniejsze pomieszanie pojęć, z jakim mamy do czynienia w omawianym tekście. Powyższy fragment został napisany z pozycji ideologicznych podyktowanych sadomasochizmem, wedle których dręczenie swoich bliźnich, życie z owoców ich pracy i odbieranie im wolności jest ciężką udręką i poświęcaniem się dla ich dobra, czego owi nieuświadomieni durnie nigdy nie będą w stanie zrozumieć. Taki bełkot jako żywo przypomina argumenty generała Jaruzelskiego na temat 13 grudnia, które z kolei zdają się stanowić parodię jakiegoś katechizmu katolickiego. Później zaś następuje fragment, w którym Kołakowski argumentuje, że słowo „władza” może mieć różne znaczenia:

Czy więc nie jest prawdą, że „wszyscy chcą władzy”? To zależy od tego, jak daleko rozciągniemy sens słowa. W najszerszym znaczeniu władzą nazywamy wszystko, co pozwala nam wpływać na otoczenie - naturalne czy ludzkie - w pożądanym kierunku. Małe dziecko, które po raz pierwszy potrafi samo wstać albo zaczyna chodzić, zdobywa pewien zakres władzy nad swoim ciałem i widzimy, że się z tego cieszy; pewno też każdy wolałby mieć więcej raczej niż mniej władzy nad funkcjami, które mogą być kontrolowane, jak mięśnie i stawy. Kiedy nauczymy się obcego języka albo gry w szachy, albo pływania, albo jakiejś dziedziny matematyki, wolno powiedzieć, że nabywamy umiejętności, dzięki którym władamy pewnym zakresem kultury.

Tak więc odpowiedzią na pytanie retoryczne postawione na początku wykładu jest obszerny wywód, w którym „władza” występuje w najszerszym możliwym znaczeniu (1+2+3). Dalej czytamy, iż:

Tak rozległe pojęcie władzy jest dozwolone, stąd też powstały teorie, wedle których wszystko w ludzkich poczynaniach podporządkowane jest pragnieniu władzy, wszystkie nasze motywacje pochodzą z dążenia do władzy w rozmaitych jej formach; o cokolwiek zabiegamy, zabiegamy naprawdę o władzę, to jest źródłowa energia ludzkiego życia. Ludzie pożądają bogactw, bo bogactwo daje im władzę, zarówno nad rzeczami jak i do pewnego stopnia - czasem znacznego - nad innymi ludźmi. Nawet seks może być tłumaczony w kategoriach władzy, czy to dlatego, że wydaje nam się, że posiadamy ciało drugiego człowieka, a przez to człowieka samego, czy to, że posiadając je wykluczamy innych z tego posiadania i przez to wykluczenie albo zubożenie innych dostępujemy satysfakcji władzy. Seks jest oczywiście dziełem natury przedludzkiej, ale cała natura według tych teorii jest przeniknięta tym samym dążeniem, które u ludzi przybiera inne, przez kulturę ukształtowane formy, ale u korzeni jest tym samym. Co więcej, nawet zachowania altruistyczne, przy pewnym wysiłku mogą być tak tłumaczone: jeżeli czynimy dobro innym ludziom, to po to, aby sprawować nadzór nad ich życiem, a więc zdobywać nad nimi częściową władzę, choćbyśmy nie byli świadomi tej utajonej motywacji. Wszystko w życiu jest zatem poszukiwaniem władzy i nic innego nie ma, a reszta jest samooszukiwaniem.

Takie rozumowanie to tautologia, czyli swojego rodzaju „masło maślane”, ponieważ pod tak ujętą najszerszą definicję „władzy” lub „poszukiwania władzy” da się podciągnąć absolutnie każde ludzkie działanie. W końcu każde ludzkie działanie ma jakiś jawny lub ukryty cel (nawet patrzenie się w ścianę służyć może odpoczynkowi, relaksowi, koncentracji, kontemplacji itp., a więc ma za zadanie coś osiągnąć, czyli - według powyższego punktu widzenia - doprowadzić do zdobycia władzy, chociażby nad czasem czy swoimi myślami).

Jeśli przyjmiemy taki punkt widzenia, to mówienie o „samooszukiwaniu” nie ma żadnego znaczenia, ponieważ musiałoby oznaczać, że oszukujemy siebie, twierdząc, że nie chcemy wykonywać żadnych czynności. Chyba, że nagle przeskakujemy na inną definicję „władzy”. Ale to właśnie stosowanie dwóch różnych definicji tego samego słowa w tym samym rozumowaniu byłoby oszustwem. Zatem profesor w powyższym ustępie traktuje na serio zupełnie nielogiczne wywody, czego robić nie powinien.

Później jednak Kołakowski zaczyna już otwarcie przeczyć sam sobie. Bo chociaż „Tak rozległe pojęcie władzy jest dozwolone" (co oczywiście jest bzdurą, ponieważ gdyby wszystko było władzą, samo pojęcie byłoby nieprzydatne, co Kołakowski za chwilę sam przyzna), to jednak:

Takie teorie w zamierzeniu demaskatorskie, mają pozór wiarygodności, ale tłumaczą bardzo niewiele. Każda teoria, która wyjaśnia wszystkie zachowania ludzkie jednym rodzajem motywów albo całość życia społecznego jednym rodzajem sprawczej energii, może się obronić, ale to właśnie pokazuje, że wszystkie one są nieprzydatne i są w końcu filozoficznymi konstrukcjami.

Cóż nam to wyjaśni, gdy powiemy na przykład, że czy człowiek poświęca się dla bliźniego, czy go torturuje, jego motywacje są takie same, że więc nie ma prawomocnych pojęć, za pomocą których moglibyśmy oceniać te rzeczy czy wręcz je odróżniać ze względu na to, o co w nich chodzi, bo zawsze chodzi o to samo (teoria jest bardzo przydatna tym, którzy chętnie sobie powiedzą: nie mam co mieć wyrzutów sumienia z powodu moich łajdactw, bo wszyscy są tacy sami). Podobną pokusę umysłową odkrywamy w tych nurtach myśli chrześcijańskiej - dziś rzadkich, kiedyś potężnych - wedle których cokolwiek czynimy, czynimy zawsze zło, jeśli brak nam boskiej inspiracji, a jeśli ją mamy, z konieczności czynimy dobro. Stąd również wynika, że gdy tej inspiracji nie mamy, wszystko jedno, czy pomagamy bliźnim, czy ich torturujemy, pójdziemy do piekła, jak też poszli wszyscy poganie, choćby i najszlachetniejsi. W takich teoriach zawsze szuka się jednego wytrychu, który wszystkie drzwi otwiera, wszystko tłumaczy. Ale nie ma takiego wytrychu, kultura rośnie przez zróżnicowanie, przez powstawanie nowych potrzeb i usamodzielnianie się starych.

Coś tutaj zaczyna się dziać nie tak, jak trzeba. Albo bowiem „Tak rozległe pojęcie władzy jest dozwolone”, a zatem i powyższe teorie są dozwolone, albo też powyższe teorie okazują się fałszem, a wtedy tak rozległe pojęcie władzy nie powinno być dozwolone. Zatem Kołakowski albo nie zna podstaw logicznego myślenia, albo też nie potrafi odróżnić prawdy od fałszu, w tym przypadku od czysto spekulacyjnych konstrukcji myślowych nie znajdujących pokrycia w realnej rzeczywistości. Później bowiem przeciwstawia się opisanej przez siebie teorii:

Jeśli teoria, wedle której nic w nas nie ma oprócz żądzy władzy, jest naiwna i mało co tłumaczy, to nikt nie zaprzeczy, że władza jest dobrem wybitnie pożądanym.

Robi to jednak w taki sposób, że bezsensowność teorii mówiącej o władzy w znaczeniu (1+2+3), uważa za dowód, iż nie wszyscy dążą do władzy (3) (co jest zresztą prawdą, ale w żaden logiczny sposób nie wynikającą z przesłanek Kołakowskiego!). A skoro podaż władzy jest stosunkowo mała, to zgodnie z zasadami rynku jest ona „dobrem wybitnie pożądanym”. Jest to oczywiście kolejny nonsens, bo chociaż istotnie nie wszyscy pragną władzy, to pragnie jej wystarczająco wielu ludzi, ażeby popyt znacznie przewyższał podaż. Tu znowu odzywa się sadomasochistyczna ideologia, twierdząca, że pasożytnictwo społeczne jest niewdzięcznym trudem, którego mało kto chciałby się podjąć. W tym momencie Kołakowski zaczyna odróżniać węższe (3) od szerszego (1+2) znaczenie "władzy":

Najczęściej, gdy mówimy o władzy, mamy na myśli sens węższy niż ten, o którym była mowa, mianowicie władzę, która polega na dysponowaniu środkami, za pomocą których możemy wpływać - przemocą lub groźbą przemocy - na zachowanie ludzi i regulować to zachowanie wedle zamierzeń władcy (jednostkowego czy zbiorowego). Władza w tym sensie zakłada obecność zorganizowanych narzędzi przemocy, a w dzisiejszym świecie - państwa.
Czy każdy z nas pragnie władzy w tym sensie? Na pewno każdy by chciał, by inni ludzie zachowywali się tak, jak on uważa za właściwe, a to znaczy: albo zgodnie z jego poczuciem sprawiedliwości, albo dla niego najkorzystniej.

Nie oznacza to bynajmniej, iż celem każdego człowieka jest władza polityczna, ponieważ zdaniem Kołakowskiego pragnienie jej sprawowania zostało dane wyłącznie wybranej kaście nadludzi:

Stąd nie wynika jednakże, że każdy chciałby być królem. Jak Pascal mówi, tylko król pozbawiony tronu jest nieszczęśliwy, że nie jest królem.

Następnie pan profesor przechodzi do krytyki anarchizmu, stawiającego sobie za cel likwidację władzy (3):

Ponieważ wiadomo, że posiadanie władzy bardzo często - choć nie bezwyjątkowo - korumpuje ludzi, ponieważ ludzie, którzy przez długi czas cieszyli się jakimś znacznym zakresem władzy mają w końcu poczucie, że władza należy im się na mocy porządku natury, podobnie jak władza dawnych monarchów miała być z boskiego nadania, a gdy ją z jakichś powodów utracą, uważają to za katastrofę kosmiczną, ponieważ walka o władzę jest głównym źródłem wojen i wszelkich okropności świata, pojawiły się dziecinne utopie anarchistyczne, które znalazły na to wszystko zbawienne lekarstwo: zlikwidować w ogóle władzę. Co więcej, utopie takie głoszą czasem tacy myśliciele, którzy nadają władzy sens najszerszy, powiadając na przykład, że władza rodziców nad dziećmi jest z natury rzeczy okropną tyranią: wynikałoby stąd, że gdy rodzice uczą dzieci ojczystej mowy, to sprawują nad nimi tyrańską przemoc, odbierając im wolność, i że najlepiej byłoby zostawić je w stanie zwierzęcym, by same sobie wymyśliły język, obyczaje i całą kulturę. Ale anarchizm mniej absurdalny ma na myśli zniesienie władzy politycznej: zlikwidujemy wszelkie rządy, administrację i sądy, a ludzie będą się cieszyli przyrodzonym braterstwem.

Widzimy tutaj tak ogromne i wielowarstwowe pomieszanie pojęć, że naprawdę nie bardzo dobrze wiem, od którego miejsca należy zacząć je rozsupływać. Kołakowski skupia się przede wszystkim, jak już powiedziałem, na anarchizmie jako dążeniach do likwidacji władzy w znaczeniu (3), nazywając je „dziecinnymi utopiami”. Ażeby w pełni zrozumieć racje pana profesora, trzeba wiedzieć z jakiej „kultury filozoficznej” się on wywodzi. „Kultura” ta miała za zadanie wymyślanie usprawiedliwień i dorabianie ideologii do poczynań środowiska skupionego wokół PZPR i Urzędu Bezpieczeństwa PRL, które zasłynęło w latach pięćdziesiątych (a więc w czasach młodości naszego ulubionego filozofa) z wyjątkowego okrucieństwa w służbie Stalina, wywołując tym samym zaciekłą nienawiść większości Polaków, trwającą nierzadko do dnia dzisiejszego. Później jednak, w obliczu krachu ortodoksyjnego stalinizmu w 1956 roku, przeszło na pozycje trockistowskie, co stało się przyczyną stopniowego wykluczania z PZPR. Niemniej jednak Leszek Kołakowski, profesor marksizmu-leninizmu na Uniwersytecie Warszawskim, jeszcze w latach sześćdziesiątych pozostawał członkiem partii i dopiero w roku 1966 został z niej wykluczony. W tym kontekście nietrudno zrozumieć, jakie „wartości” lansował w swoich pismach od wczesnej młodości: oportunizm, zakłamanie, naginanie prawdy do potrzeb możnych, fagasostwo, relatywizm etyczny, elitaryzm i korupcję intelektualną. Gdyby było inaczej, jego dzieła nie byłyby tak cenione przez partię i nie zaszedłby tak wysoko w tamtych czasach. Dlatego też godność, honor, odwaga, braterstwo, determinacja i wrażliwość, na których opiera się anarchizm, to dla Kołakowskiego cechy „dziecinne” i „absurdalne”, a świat oparty na nich to „utopia”. Pomimo zerwania z marksizmem stare przyzwyczajenia intelektualne pozostały.

Kołakowski rozróżnia anarchizm „bardziej absurdalny” i „mniej absurdalny”. Jego zdaniem, ten pierwszy zwalcza wszystkie rodzaje władzy wśród ludzi (2+3), zaś ten drugi tylko (3). Tymczasem każdy, kto chociaż pobieżnie zna się na rzeczy, dobrze wie, że anarchiści pragną zlikwidować jedynie władzę (3), zaś przeciwne twierdzenie jest kłamstwem, wymyślonym przez Engelsa w swoim paszkwilu „O władzy” i powtarzanym przez Lenina i jego następców. Przeczytajmy jeszcze raz najbardziej zdumiewający fragment wykładu:

Co więcej, utopie takie głoszą czasem tacy myśliciele, którzy nadają władzy sens najszerszy, powiadając na przykład, że władza rodziców nad dziećmi jest z natury rzeczy okropną tyranią: wynikałoby stąd, że gdy rodzice uczą dzieci ojczystej mowy, to sprawują nad nimi tyrańską przemoc, odbierając im wolność, i że najlepiej byłoby zostawić je w stanie zwierzęcym, by same sobie wymyśliły język, obyczaje i całą kulturę. Ale anarchizm mniej absurdalny ma na myśli zniesienie władzy politycznej: zlikwidujemy wszelkie rządy, administrację i sądy, a ludzie będą się cieszyli przyrodzonym braterstwem.

Istny majstersztyk! Chyba jeszcze nigdy w życiu nie widziałem równie przemyślnie i pokrętnie skonstruowanego kłamstwa. Po pierwsze, ciekaw jestem, gdzie Kołakowski widział myślicieli pragnących znieść władzę w znaczeniu (2), a tym bardziej (1)?! Takowi istnieją tylko w jego wyobraźni, tudzież w dziełach ukochanych klasyków - Engelsa i Lenina, nie umiejących (bądź też nie chcących) odróżnić znaczenia (3) od (2). W swoich oszczerstwach Kołakowski posunął się jednak znacznie dalej niż Engels i Lenin, przypisując anarchistom dążenie do zniesienia władzy również w pierwszym znaczeniu („Co więcej, utopie takie głoszą czasem tacy myśliciele, którzy nadają władzy sens najszerszy” - te słowa świadczą jednoznacznie o takim właśnie znaczeniu w świetle wcześniejszej części wykładu). Omawiany przykład można interpretować trojako:

a)zdaniem Kołakowskiego, dzieci nie są istotami ludzkimi, a więc władza rodzicielska, choćby nie wiem jak despotyczna, zawsze z powodów ideologicznych musi zostać zakwalifikowana do znaczenia (1), a nigdy (3). Za taką interpretacją przemawiałyby słowa następujące poniżej: „najlepiej byłoby zostawić je w stanie zwierzęcym, by same sobie wymyśliły język, obyczaje i całą kulturę”. Jeśli tak, to zapewne ludy niepiśmienne także są zwierzętami i należy je przemocą nawrócić na „człowieczeństwo” - co zresztą w przeszłości duchowi ojcowie profesora Kołakowskiego nieraz robili,

b) anarchizm „absurdalny” walczy przeciwko władzy (2+3), podczas gdy „mniej absurdalny” tylko przeciwko (3). Zatem słowo „władza” może, zdaniem Kołakowskiego, mieć dwa znaczenia: węższe (3) i szersze (w omawianym przykładzie - 2+3, ale we wcześniejszych jest to 1+2+3!!!).

Zatem według Kołakowskiego, słowo „władza” może mieć tylko dwa znaczenia (1 i 3), a więc "władza" w rozumieniu drugim jest zbiorem pustym! Taka interpretacja byłaby całkowicie zgodna z zasadami marksizmu-leninizmu, z którego Kołakowski się wywodzi. Według tejże tradycji, każda współpraca międzyludzka opiera się na przemocy i dominacji, a między posłuszeństwem wobec władzy represyjnej, a posłuszeństwem wobec dobrowolnego zobowiązania nie ma żadnej różnicy. Przy takiej interpretacji wykład Kołakowskiego byłby po prostu poetycko ozdobionym plagiatem z Engelsa. Jeśli tak, to dla Kołakowskiego nie ma żadnej różnicy, czy pisze mowę pochwalną po śmierci Stalina, bo zmusza go do tego bezpieka pod groźbą Syberii, czy też po śmierci żony najbliższego przyjaciela w zamian za wcześniejszą życzliwość ze strony tamtego,

c) konieczna jest interpretacja pośrednia: Kołakowski chce, ażeby część słuchaczy przyjęła interpretację a), a część b). Jeśli tak, to cały wykład jest arcydziełem zakłamania. Co więcej, między wierszami widzimy tutaj niedwuznaczną sugestię, że anarchiści pragną zlikwidować języki narodowe i ujednolicić cały świat, podczas gdy w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie.

A teraz na chwilę oderwijmy się od owej pokrętnej argumentacji i przyjrzyjmy się, jak to jest naprawdę z nauką ojczystego języka przez rodziców. Jest to niewątpliwie przykład „władzy” w nieuznawanym przez Kołakowskiego znaczeniu (2), czyli dobrowolnej współpracy kilku osób. Nauka języka mówionego, dzięki któremu można się porozumiewać z innymi osobami, jest niewątpliwie realizacją wolności, a nie jej ograniczeniem. Dziecko uczy się mówić dobrowolnie, a nie pod przymusem; owszem, w przypadkach, kiedy z jakichś powodów nie czuje takiej potrzeby, to na pewno się nie nauczy pomimo dobrych chęci z naszej strony (np. autyzm czy inne schorzenia), chyba że jakoś tę potrzebę w końcu wzbudzimy. Zaś Kołakowski pisząc „wynikałoby stąd, że gdy rodzice uczą dzieci ojczystej mowy, to sprawują nad nimi tyrańską przemoc, odbierając im wolność” po prostu wykazuje niezrozumienie różnicy między przemocą a dobrowolną współpracą, i to posunięte do granic absurdu. Takie podejście do rzeczy jest oczywistym powtarzaniem wywodów Engelsa i jego następców - Lenina, Trockiego i Stalina. Z rozważań Kołakowskiego wynika, że osoby niepełnosprawne, niezdolne do nauczenia się ojczystej mowy, znajdują się „w stanie zwierzęcym”, a więc są co najmniej podludźmi. Trochę dziwny punkt widzenia jak na chrześcijańskiego filozofa. W omawianym przykładzie, zdaniem Kołakowskiego, zakres pojęcia „władza” nie zależy od jej charakteru (2 czy 3), lecz od tego, kogo dotyczy. A ponieważ wcześniej zostało opisane przeciwstawienie władzy (3) szerszemu znaczeniu (1+2+3), a i w omawianym przykładzie mowa jest o „szerszym” i „węższym” znaczeniu, więc cała ta argumentacja okazuje się bardzo mętnym bełkotem, całkowicie sprzecznym z jakimikolwiek zasadami logicznego myślenia. Raczej przypomina ona „filozofię” partyjnych referatów w czasach Gomułki.

Dalsze słowa okazują się także pomówieniami: „Ale anarchizm mniej absurdalny ma na myśli zniesienie władzy politycznej: zlikwidujemy wszelkie rządy, administrację i sądy, a ludzie będą się cieszyli przyrodzonym braterstwem”. Kołakowski, podobnie jak jego mistrz Engels, albo wcale nie zna założeń anarchizmu, albo umyślnie przedstawia je w krzywym zwierciadle, chcąc zwieść czytelnika na manowce. W pierwszym wypadku, jeśli nie ma się orientacji w jakiejś sprawie, to nie powinno się w ogóle na ten temat zabierać głosu. W drugim, Kołakowski okazałby się świadomym kłamcą i obłudnikiem. Podobnie jak wyprowadzenie się ze slumsów samo w sobie nie czyni jeszcze człowieka bogatym, gdyż może oznaczać zarówno poprawę (przeprowadzkę do przyzwoitszego mieszkania), jak i pogorszenie jego losu (całkowitą bezdomność) - tak samo likwidacja rządów, administracji i sądów dla żadnego anarchisty nie jest celem samym w sobie, automatycznie zapewniającym „przyrodzone braterstwo”, lecz jedynie środkiem do osiągnięcia celu, jakim jest budowa anarchistycznych struktur społecznych. Czytajmy dalej:

Na szczęście anarchistycznej rewolucji zrobić na zamówienie niepodobna: anarchia powstaje gdy z jakichś powodów rozpadają się wszystkie organy władzy i nikt nie panuje nad sytuacją; wynik musi być taki, że jakaś siła, która chce niepodzielnej władzy dla siebie - a zawsze są takie - skorzysta z powszechnego bezładu i demoralizacji i narzuci własny despotyczny porządek; najbardziej widowiskowym tego przykładem była rewolucja rosyjska - ustanowienie despotycznych rządów bolszewickich dzięki powszechnemu zanarchizowaniu społeczeństwa. Anarchizm praktycznie jest na usługach tyranii.

Otóż nie tylko anarchistycznej, ale też i jakiejkolwiek innej rewolucji na zamówienie zrobić niepodobna, co jest chyba sprawą całkowicie oczywistą. W powyższych rozważaniach Kołakowski myli anarchię (tj. porządek społeczny, do którego dążą anarchiści) z destabilizacją, podczas gdy obie te rzeczy mają się tak do siebie, jak pięść do nosa.

Destabilizacja nie polega na zniesieniu władzy hierarchicznej, lecz jedynie monopolu na jej sprawowanie, przez co zaczyna się wtedy mordercza walka między strukturami hierarchicznymi niższego rzędu o zapełnienie powstałej luki. Jeśli zaś chodzi o rewolucję rosyjską, to rzeczywiście podczas niej doszło do znacznej anarchizacji społeczeństwa. Despotyczne rządy bolszewickie doszły jednak do skutku nie dlatego, że w Rosji było za dużo anarchii, lecz właśnie dlatego, ze anarchii było za mało, to znaczy przez cały czas istniały organy władzy państwowej na czele z Leninem, który wykorzystując zbyt małe zanarchizowanie rosyjskiego społeczeństwa stanął na czele zwycięskiej kontrrewolucji. Przyczyną tej katastrofy była naiwność rosyjskiego ludu, który wierzył, że jego władza da się pogodzić z istnieniem państwa. Ale nie tylko ciemny lud rosyjski był naiwny. Wielu kapitalistów również wierzyło, że bolszewizm to „władza ludu”, lecz opowiadało się przeciwko niej - zupełnie tak samo jak sataniści wierzący we wszystkie doktryny Kościoła i zarazem im przeciwni. Piłsudski w krytycznym momencie rosyjskiej wojny domowej nie ruszył na Moskwę, co położyłoby kres władzy bolszewików, lecz powstrzymał działania wojenne, ponieważ sądził, że bolszewicy są mniej groźni dla Polski od denikinowców!

Wydarzeniom w Rosji możemy przeciwstawić wiele innych wydarzeń historycznych, między innymi rewolucję hiszpańską, kiedy to anarchiści przejęli władzę na znacznych obszarach kraju, podporządkowując gospodarkę, a nawet siły zbrojne zasadom wolnościowym, co zaowocowało sukcesami przewyższającymi najśmielsze oczekiwania, dopóki komuniści wspólnie z burżuazyjnym rządem nie zorganizowali kontrrewolucji, doprowadzając do zwycięstwa Franco. O tym i tysiącu innych istotnych spraw, w tym także dziejących się na naszych oczach, jakoś Kołakowski jednak nie wspomina. Później zaś następuje obelga: „Anarchizm praktycznie jest na usługach tyranii”. Bardzo zabawne, że podobne oszczerstwa wypowiada człowiek, który sam całą swoją młodość spędził na usługach tyranii.

Anarchiści nigdy dobrowolnie nie byli sługami bolszewików. Anarchista Bakunin na pięćdziesiąt lat przed rewolucją październikową zdołał już przewidzieć jej rezultat: zniesienie starych klas społecznych przy zachowaniu struktur państwa doprowadzi do takiej tyranii, jakiej jeszcze nie było w dziejach ludzkości. Bakunin już wtedy jasno dostrzegał nierealność marksizmu. Podobnie amerykański anarchista Tucker na początku XX wieku twierdził, że anarchistom bliżej już nawet do obecnego społeczeństwa niż do propaństwowych socjalistów. Dla porównania, Kołakowski jeszcze na początku lat sześćdziesiątych (a więc już po najgorszych zbrodniach stalinowskich) pozostawał zwolennikiem marksizmu-leninizmu i czerpał z tego tytułu niemałe profity. Na przykład po masakrze robotników w Poznaniu w czerwcu 1956 roku nasz ukochany profesor wcale nie uznał za stosowne wystąpić z partii (został z niej dopiero usunięty siłą w 1966 roku), czym dał moralne przyzwolenie autorom owej rzezi na prowadzenie totalitarnych rządów. Dopiero kiedy Gomułka pozbawił go wszelkich zaszczytów i profitów w 1968 roku, Kołakowski wyemigrował na Zachód i zaczął czerpać jeszcze większe korzyści materialne z krytykowania marksizmu i popierania prądów myślowych dominujących akurat we wpływowych kręgach zachodnich społeczeństw. W czasach, kiedy Kołakowski za dobre pieniądze pozostawał teoretykiem bolszewizmu, rosyjscy anarchiści przebywali w katakumbach i szpitalach psychiatrycznych, stawiając zaciekły opór komunistycznej tyranii. Ale to oczywiście nie Kołakowski, lecz anarchizm jest „praktycznie na usługach tyranii”.

Prawdą jest, że podczas rewolucji rosyjskiej miała miejsce - do pewnego stopnia - współpraca anarchistów z bolszewikami. Ale wywołana została ona przede wszystkim demagogią Lenina, który w swoim niepohamowanym dążeniu do władzy używał także quasi-anarchistycznych haseł, ale ani przez moment nie dążył do ich realizacji. Po 7 listopada rosyjscy anarchiści liczyli na to, że staną się wewnątrzustrojową opozycją w ramach pluralistycznego państwa; podobne oczekiwania mieli zresztą też socjaldemokraci (mieńszewicy) i chłopscy radykałowie (eserowcy). Tymczasem Lenin ustanowił totalitarną dyktaturę. W odpowiedzi na to anarchiści (i inni) chwycili za broń i stoczyli nierówną walkę z bolszewikami na barykadach Kronsztadu w marcu 1921 roku. Jeśli obwiniamy anarchistów za zwycięstwo bolszewizmu, to ma to tyle samo sensu, co obwinianie Sierpnia 1980 za dojście do władzy Giertychów, Balcerowiczów i Kołakowskich. Każdy bunt społeczny niesie ze sobą groźbę przejęcia władzy przez niepożądane elementy; na przykład bunt przeciwko rządom postkomunistów mógłby wynieść do władzy skrajną prawicę. Przyczyną tego jest jednak zbyt mała, a nie zbyt duża ilość anarchizmu w życiu społecznym.

Czytajmy dalej:

Nie, władzy zlikwidować nie można, można tylko lepszą zastąpić gorszą albo czasami odwrotnie. Nie jest niestety tak, że gdy władzy politycznej nie będzie, wszyscy staną się braćmi; skoro interesy ludzi są skłócone z natury rzeczy, nie z przypadku, skoro niepodobna przeczyć temu, że nosimy w sobie pewne zasoby agresji, skoro potrzeby i zachcianki nasze mogą rosnąć w nieskończoność, to gdyby instytucje władzy politycznej cudem wyparowały, wynikiem byłoby nie powszechne braterstwo, ale powszechna rzeź.

Prawdą jest, że gdyby instytucje władzy politycznej nagle cudem wyparowały, wynikiem byłoby nie powszechne braterstwo, lecz powszechna rzeź. Ale rzecz w tym, iż świat został tak stworzony, że nie mogą one cudem wyparować i nie wyparują! Anarchiści nie pragną cudów, lecz rozmontowania tych struktur na drodze świadomego wysiłku. Oznacza to walkę klasową, która przekształca nie tylko świat, ale i nas samych. Proces ten prowadzi do stopniowego eliminowania osobowości autorytarnych ze społeczeństwa. Ktoś jednak, kto w swoim długim życiu nigdy nie zanotował podobnych doświadczeń, wiedzieć na ten temat nic nie może. Ale dlaczego gdyby instytucje władzy państwowej nagle cudem wyparowały, wynikiem byłaby powszechna rzeź? Dlatego, że nie oznaczałoby to wcale jeszcze zniesienia władzy w znaczeniu (3), lecz jedynie zniesienie monopolu na jej sprawowanie! Z tego powodu „anarchia” może okazać się koszmarem, ale tylko wtedy, gdy jest to „anarchia” stosowana niekonsekwentnie. Konsekwentna anarchia stanowi najbardziej naturalny porządek świata.

Zdaniem Kołakowskiego, „interesy ludzi są skłócone z natury rzeczy, nie z przypadku”, a wszyscy „nosimy w sobie pewne zasoby agresji”. Jest to wierutna bzdura. Interesy ludzi nie są skłócone z natury rzeczy, ani też z przypadku, tylko wskutek obowiązywania patologicznych systemów społeczno-ekonomicznych i etycznych, w których jedni są panami, a inni poddanymi, jedni pracują, a inni zbierają owoce tej pracy. Oczywiste jest, że interesy tych przeciwstawnych grup „z natury rzeczy są skłócone” (tak jak i interesy konkurencyjnych grup sprawujących władzę polityczną bądź ekonomiczną). Systemy te powodują także wyzwalanie się agresji, która w warunkach anarchii nie byłaby nikomu na nic potrzebna (nawet jeśli rzeczywiście agresję mamy zapisaną w genach). Byłaby po prostu nieopłacalna. Na przykład, jeśli ktoś posiada 10 miliardów dolarów, to „z natury rzeczy” nie potrzeba mu już ani dolara więcej, a tym mniej agresji. Jednakże wymagania „wolnego rynku” zmuszają go do dalszej walki o nowe zdobycze, bo w przeciwnym razie zostanie zniszczony przez konkurencję. Co więcej, wymagania te sprawiają, że nawet jego ewentualna dobra wola pozostanie tu praktycznie bez znaczenia.

Kołakowski twierdzi, że „potrzeby i zachcianki nasze mogą rosnąć w nieskończoność”. Twierdzenie to ma pozory słuszności, wymaga więc dokładniejszego omówienia. Pomijając nawet powyższy przykład należy stwierdzić, że nasze potrzeby i zachcianki mogą rosnąć w nieskończoność między innymi dlatego, że są sztucznie napędzane przez przemysł reklamowy oraz przez patologiczne systemy etyczne. Ale nawet jeśli rosną one w nieskończoność z natury rzeczy, to jest to możliwe tylko dzięki istnieniu władzy w znaczeniu (3). W warunkach anarchii, gdyby czyjeś potrzeby i zachcianki zaczęły rosnąć w nieskończoność, nikt nie zgodziłby się na ich realizację. Na przykład, gdybym zapragnął prywatnego wahadłowca, to zapewne musiałbym też samemu go sobie zmontować albo znaleźć innych entuzjastów do spółki, ponieważ producenci odmówiliby mi jego zbudowania.
Czy rzeczywiście nasze potrzeby i zachcianki mogą rosnąć w nieskończoność? Przysłowie mówi „apetyt rośnie w miarę jedzenia”, i jest w tym sporo prawdy - mogą one rosnąć w zastraszającym tempie, ale w żadnym wypadku nie w nieskończoność, ponieważ jesteśmy tylko ludźmi i nasza zdolność do konsumowania czegokolwiek napotyka na ograniczenia czysto fizycznej natury, nawet gdyby już inne ograniczenia nie istniały.

Na przykład potrzeba jedzenia nie może urosnąć w nieskończoność, gdyż stoi temu na przeszkodzie wydolność przewodu pokarmowego. Podobnie gdyby chęć picia alkoholu urosła w nieskończoność, spowodowałoby to śmierć na skutek zatrucia. Wyznaczona przez fizjologię górna granica spożycia tej substancji tak jednorazowego, jak i w ciągu całego życia, nie zostanie przekroczona. Gdyby jakiś człowiek nie jadł, nie pił, nie spał, tylko czytał książki, to i tak w ciągu całego życia nie zdołałby wszystkich przeczytać. Gdyby nie pracował, nie jadł, nie spał, a tylko podróżował, i tak przez całe życie nie dałby rady zwiedzić wszystkich zakątków świata. Gdyby na każdy posiłek w ciągu życia życzył sobie odmiennej potrawy, i tak nie zdołałby poznać wszystkich smaków świata. A przecież nikt nie zajmuje się tylko jednym rodzajem czynności. Gdyby z kolei czyjaś chęć posiadania jakichś przedmiotów urosła w nieskończoność, to w końcu ten ktoś doszedłby do takiego punktu, w którym by przestał pamiętać, co do niego należy, i musiałby wtedy się powstrzymać przed dalszą zachłannością, aby nie dać się okraść. Gdyby chodziło tu o domy albo grunta, to czynnikiem ograniczającym stałaby się zdolność ich utrzymania. W dzisiejszym świecie taki czynnik nie działa, ponieważ za właścicieli pracują najemni robotnicy. Ale w anarchii byłoby mało prawdopodobne żeby ktoś, a już tym bardziej cała rzesza ludzi, godziła się na poświęcanie swego życia spełnianiu czyichś zachcianek. Jednym z założeń anarchizmu jest to, że czyjąś własnością mogą być tylko rzeczy używane przez tego kogoś osobiście. Natomiast istnienie kapitalistycznej własności prywatnej sprawia, że ludzka zachłanność może rosnąć w nieskończoność. Dzieje się tak dlatego, że można być właścicielem rzeczy, których nigdy się nie widzi na oczy, wykorzystywanych przy pomocy pracy najemnej, albo i nie wykorzystywanych wcale.

Może ktoś też powiedzieć, że wzrost zachcianek w nieskończoność polegałby wtedy nie na zwiększaniu ilości, ale jakości, np. ludzie chcieliby coraz droższych ubrań, domów, gadżetów. Jednak w wielu takich przypadkach tylko subiektywna moda decyduje o tym, co jest bardziej, a co mniej cenione. Anarchizm, który dąży do zróżnicowania i indywidualizacji ludzkich potrzeb, doprowadziłby do ukrócenia tego stanu rzeczy, ponieważ to bogaci i wpływowi ludzie na ogół decydują o modzie, zaś odmienne potrzeby różnych osób powinny być cenione na równi. Zatem podporządkowywanie się tego typu modom byłoby w anarchii raczej mało cenione. Owszem, istniałyby np. ubrania droższe i tańsze, ale miarą ich wartości byłaby ilość pracy niezbędnej do ich wyprodukowania oraz dostępność surowców. Gdyby więc ktoś życzył sobie coraz droższych ubrań czy posiłków, czy jakichkolwiek innych przedmiotów, musiałby też coraz więcej pracować - albo nad ich wytwarzaniem, albo wykonując inne czynności na drodze wymiany. A to z kolei szybko doprowadzi go do ograniczeń natury fizjologicznej, o ile wcześniej zwyczajnie mu się nie odechce. Proszę pamiętać, że anarchiści pragną nagradzać za pracę przede wszystkim na podstawie ilości włożonego wysiłku czy poświęcenia - inaczej niż w dzisiejszym świecie, w którym jedne posady stoją w hierarchii bardzo nisko, inne bardzo wysoko. Więc ograniczenia fizjologiczne, jeśli już nie psychologiczne, byłyby tutaj widoczne bardzo wyraźnie.

Można też „potrzeby i zachcianki rosnące w nieskończoność” rozumieć jako pragnienie doznawania coraz silniejszych wrażeń, prowadzące np. do uzależnień, dewiacji, hazardu czy podejmowania wyzwań sportowych niosących ze sobą ryzyko utraty życia. Takie zjawiska mają miejsce, ale istnienie państwa i władzy hierarchicznej w niczym ich nie uśmierza. Przeciwnie, tego rodzaju choroby woli nierzadko stanowią reakcję na nudę i jałowość życia w warunkach ograniczonej wolności. Zatem należy się spodziewać, że anarchia raczej zmniejszy niż zwiększy ich zasięg.
Kołakowski pisze dalej:

Nie byłoby i nie będzie w dosłownym sensie "władzy ludu": jest to zresztą technicznie niewykonalne. Mogą być tylko różne narzędzia, za pomocą których lud patrzy na ręce władzy i w stanie zastąpić ją inną ... [...]

Jeszcze raz pan profesor się myli. Jest to całkowicie wykonalne technicznie, nawet we wnętrzu Nowej Gwinei (a cóż dopiero w naszym skomputeryzowanym i bezprzewodowym świecie!), jeśli użyje się delegatów zobowiązanych instrukcjami (tak jak to było w czasach I Rzeczypospolitej) pod groźbą odwołania, nie wyposażonych w żadną władzę dla siebie, lecz jedynie reprezentujących wolę swej społeczności. Delegaci ci mają być nie przywódcami, lecz sługami, wręcz bezmyślnymi niewolnikami swoich „wyborców” (oj, ktoś wysunął już takie żądanie w pierwszym wieku naszej ery, ciekawe czy pan profesor wie o tym?). Pomijając już nawet społeczeństwa przedhistoryczne i różne organizacje (w końcu państwo też jest organizacją, tylko większą) tak rozumiana „władza ludu” stała się faktem w Aragonii w 1936 roku i jest faktem w zbuntowanych regionach Chiapas i Oaxaca w chwili obecnej. Następnie czytamy:

Kontrola ludu nad władzą nie bywa też bezbłędna, władza demokratycznie wybrana też podlega korupcji, jej decyzje są często sprzeczne z pragnieniami większości, wszystkich zadowolić żadna władza nie potrafi itd. To są rzeczy banalne, znane wszystkim. Narzędzia kontroli ludu nad władzą nigdy nie są doskonałe, ale najskuteczniejsze co ludzkość do tej pory wymyśliła, by zapobiegać samowolnej tyranii, to to właśnie: utrwalać narzędzia nadzoru społecznego nad władzą i ograniczać zakres władzy państwowej do tego co naprawdę niezbędne, by ład społeczny był zachowany. W przeciwnym razie regulacja wszystkiego, co ludzie robią, to tyle co władza totalitarna.

Możemy zatem - i powinniśmy - organy władzy politycznej podejrzliwie traktować, sprawdzać jak najwięcej i w razie potrzeby na nie zawsze narzekać (a potrzeba jest prawie zawsze), nie powinniśmy jednak narzekać na samo istnienie, samą obecność władzy, chyba że wymyślimy inny świat, czego już wielu próbowało, ale nikt z powodzeniem.

Chyba jednak ktoś wreszcie wymyślił inny świat, i to z powodzeniem, o czym świadczy niezwykła popularność owego mini-wykładu. Mam tu oczywiście na myśli samego Kołakowskiego, który w omawianym dziele zbudował zupełnie nowy świat, wymyślając zupełnie inne niż dotychczasowe zasady logicznego myślenia. Mianowicie dokonał podziału pojęcia "władza" na podzbiory pionowe, następnie zaś na podzbiory poziome, a na koniec stwierdził tożsamość obu podziałów. Takiego odkrycia nie byłby w stanie dokonać nawet Einstein.

Profesor Leszek Kołakowski nie jest zresztą jedynym człowiekiem z powodzeniem wymyślającym zupełnie inny świat. Podobnie możemy powiedzieć także o większości współczesnych ekonomistów, którzy zakwestionowali podstawowe prawa fizyki. Zdaniem owych geniuszy, w naszym świecie coś może powstać z niczego: otóż kapitał ma zdolność do samoistnego rozmnażania się bez udziału ludzkiej pracy, podobnie jak istoty żywe! Śmiem twierdzić, że zakwestionowanie prawa zachowania materii i dokonanie aktu stworzenia świata na nowo poprzez obdarzenie tchnieniem życia przyrody nieożywionej zakończyło się sukcesem. Dowodem na to jest fakt, że głoszący podobne poglądy ekonomiści zajmują lukratywne posady na czołowych światowych uniwersytetach i cieszą się niekwestionowanym autorytetem. Podobnie jak pan profesor Leszek Kołakowski.

Wykorzystując ten sukces, nasz ulubiony autor w swoich następnych dziełach posunął się jeszcze dalej. Debata nad anarchizmem ma niewielkie znaczenie dla większości ludzi, jednak pan profesor dokonał odważnych prób wymyślenia zupełnie nowego świata także w sprawach bardziej zasadniczych. I znów zakończyło się to powodzeniem - nikt z wpływowych intelektualistów nie był nawet w stanie na serio mu się przeciwstawić. Mianowicie Leszek Kołakowski zaatakował Powszechną Deklarację Praw Człowieka i organizacje trudniące się walką o jej przestrzeganie. Ich działaczy nazwał „prawaczłowiekistami”, których działalność przynosi niewielkie skutki, zaproponował też by Deklarację zastąpić Dekalogiem czy czymś w tym rodzaju.

Oczywiście, Powszechna Deklaracja Praw Człowieka nie jest doskonała i zawiera poważne luki. Niemniej jednak działalność jej zwolenników w prawie każdym z krajów naszego globu przynosi bardzo doniosłe, wymierne rezultaty, o czym wie każdy choć pobieżnie interesujący się tymi zagadnieniami. Nie widzę nawet potrzeby podawania przykładów. Dla każdego zwolennika przestrzegania praw człowieka jest oczywiste, że dzisiejszy świat ze wszystkimi swoimi tragediami jest i tak niewspółmiernie bardziej ludzki niż był przed jej podpisaniem. Powinno być oczywiste też i to, że żaden dokument sam w sobie niczego nie załatwi, o ile nie będzie dostatecznej woli walki o jego przestrzeganie.

Radziłbym też panu profesorowi lekturę preambuły do tejże Deklaracji, ponieważ tłumaczy ona, jakie były końcowe rezultaty funkcjonowania zalecanego przez pana profesora systemu etycznego i dlaczego okazał się on bezwartościowy, a sygnatariusze (którymi w końcu byli przywódcy państw!) uznali jej podpisanie za konieczne, by życie na Ziemi nadal było możliwe. Zresztą, zważywszy na rok urodzenia, pan profesor powinien te rzeczy dobrze pamiętać ze swojej wczesnej młodości. Amnezja?

Leszek Kołakowski zasłynął także z ataków na poszczególne postanowienia Deklaracji, np. prawo do pracy, argumentując, że w razie jego niezrealizowania nie uda się znaleźć winnego. Znowu jakaś amnezja - dokument ten był podpisywany przez państwa, które zgodziły się ponosić odpowiedzialność za stan jego realizacji.

Innym jeszcze dokonaniem pana profesora jest zakwestionowanie prawa ludzi do posługiwania się pojęciem obiektywnej prawdy. W praktyce to oznacza, że na przykład jeśli pracodawca zwleka pół roku z wypłatą pensji, to istnieje prawda tegoż pracodawcy i prawda jego pracowników, zaś prawdę obiektywną zna tylko Bóg i wtajemniczeni przez Niego, zaś dla zwykłych śmiertelników taka prawda nie istnieje. Pozwolę sobie pozostawić tę kwestię bez komentarza.

Ciekawe, czego jeszcze się dowiemy w toku prac nad wymyślaniem zupełnie nowego świata? I na ile to wymyślanie zakończy się powodzeniem?

Andrzej Obuchowski

Andrzeju Obuchowski, twoje

Andrzeju Obuchowski, twoje wypocony jako polemika z autoryetetm Kołakowskiego, to, dokładnie, jak z motyką na słońce. Poucz się trochę jeszcze.

Bardzo ciekawy tekst. Dał

Bardzo ciekawy tekst. Dał mi wiele do myślenia.

"autorytet"

Czy pan K. nie chwalił Pinocheta za osiągnięcia? taki kraj jakie tzw.autorytety

Dobrze

W ględzeniu Kołakowskiego nie ma co się doszukiwać jakiejś głębi. Dobrze że komuś się chce od czasu do czasu pokazać płytkość zadufanego w sobie "medialnego filozofa".

Piewca komunizmu autorytetem

Piewca komunizmu autorytetem moralnym. No niezle

popieram pierwszy wpis! A

popieram pierwszy wpis! A przed ciemnym, prymitywnym społeczeństem chętnie zamknę okiennice i drzwi mojego domu.

hmm..

polemika do tekstu Kołakowskiego, co prawda długa. Nie znaczy że poprawna i dobra. Wywód na temat niepoprawności Filozofa co najmniej tożsamo zakłamany. Po co te nadinterpretacje i ciągłe powtarzanie? (zły, plącze, oszukuje, zwozi). Plączesz Panie nie mniej niż Kołakowski. Tedy dlaczego? nie wiem. Kołakowski tekst zawiły napisał, prawda. Ale jak każdy tekst nadinterpretacją atakować go nie można. Doszukiwaniem się w półsłówkach głównego wątku. Czy pomylił, pomieszał, czegoś tam zapomniał, a coś nadpisał...uznany profesor, nie tylko w Polsce? Co już samo przez się...prof. dr. .. więc czy źle?
A może zbyt głęboki dla kiepskiego pływaka.....

tak zwany "język

tak zwany "język nienawiści"... wartościujące i jednoznaczne pojęcia, ironia.
to nie polemika. polemikę cechować powinny podstawowe zasady kultury i szacunku.

a i pytanie : czy Józek, Czarny i Cygan mogą prawdziwie orzec o wartości dzieła "filozofa zwanego autorytem i cenionego w światowych kręgach intelektualnych".

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.