Nędza studenckiego życia
(jej ekonomiczne, polityczne, psychologiczne i przede wszystkim intelektualne aspekty wraz ze skromnym wskazaniem drogi kuracji)
Uczynić wstyd bardziej wstydliwym przez wystawienie go na forum publiczne
Bez narażania się na poważne kontrargumenty można powiedzieć, że student jest w Europie - obok policjanta i księdza - jedną z najbardziej wzgardzanych istot. Przyczyny owej pogardy są jednak często przeniknięte kłamstwem dominującej ideologii, podczas gdy przyczyny, ze względu na które student nie cieszy się wielkim szacunkiem krytycznego umysłu, są tłamszone i ukrywane. Zwolennicy fałszywej opozycji są oczywiście świadomi tych przyczyn - wad, które są również ich wadami - lecz w strachu obracają swą pogardę w opiekuńczy zachwyt. I tak wszystkie bezpłciowe organizacje społeczne (od "opozycyjnych" partii do niegdyś radykalnych ekologów) do spółki z tradycyjnie bezpłodną inteligencją (tą od "Polityki" i "Gazety Wyborczej") cenią sobie studenckie towarzystwo a zanikające i efemeryczne grupy alternatywne zazdrośnie współzawodniczą z nimi o "moralne i materialne" wsparcie dla studentów. W niniejszej broszurze postaramy się pokazać przyczyny owego stanu rzeczy oraz to, w jaki sposób student jest zakorzeniony w dominującej rzeczywistości późnego kapitalizmu. Zamierzamy użyć jej, by ujawnić przyczyny naszej pogardy: znoszenie alienacji z konieczności podąży tymi samymi ścieżkami, co alienacja.
Wszystkie analizy i studia nad studenckim życiem powstające od czasu do czasu ignorują podstawowe aspekty problemu. Żadne z nich nie wzniosły się ponad punkt widzenia akademickich specjalizacji (psychologu, socjologii, ekonomii). W ten sposób kompletnie rozmijają się z prawdą. Już Fourier w XIX wieku zwracał uwagę na "metodyczną krótkowzroczność" traktowania fundamentalnych problemów bez odnoszenia ich do współczesnego społeczeństwa jako całości. Ten fetyszyzm faktów maskuje podstawowe kategorie i nie pozwala ujrzeć totalności w każdym ze szczegółów. O naszym społeczeństwie wszystko zostało już powiedziane z wyjątkiem tego, czym ono w .swej istocie jest: społeczeństwem zdominowanym przez towar i spektakl. Bez uwzględnienia tego faktu wszelkie socjologiczne prace nad życiem studenta pozostają bezpłodne. Mimo szczerych chęci i częściowych prawd niekiedy w nich zaprezentowanych, grzęzną one na powrót w nieuchronnej etyce kantowskiej: prawdziwej demokratyzacji dzięki racjonalizacji systemu nauczania, to znaczy nauczania systemu.
Spektakl współczesnego kapitalizmu wyznacza każdemu jego rolę w ogólnej bierności. Student nie stanowi tu wyjątku. Jego rola jest tymczasowa, to coś jakby próba przed rolą ostateczną - rolą konserwatywnego elementu w systemie towarowym. Studia to forma inicjacji.
Owa inicjacja w magiczny sposób rekapituluje wszystkie cechy inicjacji mistycznej. Pozostaje zupełnie odcięta od historycznej, jednostkowej i społecznej rzeczywistości. Student prowadzi podwójne życie, próbując zachować równowagę pomiędzy swym obecnym statusem a całkowicie różnym statusem przyszłym, w który zostanie on pewnego dnia boleśnie wtrącony. Na razie jego schizofreniczna świadomość umożliwia mu wycofanie się do "inicjacyjnej grupy", zapomnienie o przyszłości i przebywanie w stanie mistycznego transu teraźniejszości osłoniętej przed historią. Nie powinno zaskakiwać, że unika on stawania twarzą w twarz ze swą sytuacją, a szczególnie jej ekonomicznymi aspektami. W naszym społeczeństwie kontrastów materialnych, pozostając przez większość swego życia na utrzymaniu państwa lub rodziny, student sytuuje się raczej w grupie o niższych dochodach. Studencka nędza jest anachronizmem w społeczeństwie spektaklu: nowa nędza nowego proletariatu dopiero musi nadejść. W okresie, gdy wielu młodych ludzi uwalnia się z moralnych przesądów i władzy rodzicielskiej, jako że skazywani są oni przez nie na otępienie i eksploatację, student przytula się do swojego nieodpowiedzialnego i sztucznie przedłużonego dzieciństwa. Co prawda kłóci się on z rodzicami, są to jednak kryzysy spóźnionego okresu dojrzewania, które nie zmieniają jego ogólnej akceptacji dla traktowania go jak dziecko przez wszelakie instytucje zarządzające jego codziennym życiem. (Jeśli kiedykolwiek przestają one obrzucać go błotem (shitting in his face), to tylko po to by wchodzić mu w dupę).
Studencka nędza jest jedynie najbardziej ordynarnym wyrazem kolonizacji wszystkich królestw praktyki społecznej. Projekcja wszystkich społecznych wyrzutów sumienia na studentów maskuje nędzę i służalczość całego społeczeństwa.
Nasza pogarda dla studenta bierze się z nieco innych przyczyn niż jego sytuacja materialna. Jest on godny pogardy za swoje zadowolenie ze swej nędznej sytuacji, za niezdrową skłonność do tarzania się w swej własnej alienacji w nadziei na rozbudzenie, pośród ogólnego braku zainteresowania, zaciekawienia jego partykularnym niedostatkiem. Mechanizmy współczesnego kapitalizmu sprawiają, że większość studentów zasili w przyszłości niższe kadry urzędnicze (w funkcji analogicznej do zadań wykwalifikowanego robotnika w XIX wieku)[1]. Zamiast spojrzeć w oczy nadciągającej "poprawie" sytuacji -poprawie równie nędznej, co wstydliwa teraźniejszość - student woli się skupić na tej drugiej i dekorować ją iluzorycznymi świecidełkami. Przyszłość jest zbyt trudna, by o niej na serio myśleć; jutro będzie równie ponure, co wczoraj. Znajduje więc student azyl w przeżyciu nierealnej teraźniejszości.
Student to stoicki niewolnik i im większą kulę u nogi przyprawia mu władza, tym bardziej wolnym się czuje. Podobnie jak uniwersytet (jego nowa rodzina) uważa siebie za najbardziej "niezależny" byt społeczny, chociaż w rzeczywistości jest bezpośrednio i ściśle poddany dwóm najpotężniejszym systemom społecznej władzy: rodzinie i państwu. Jest on ich grzecznym i wdzięcznym dzieckiem. Działając zgodnie z logiką pokornego dziecka, podziela wszystkie wartości i mistyfikacje systemu, koncentrując je w sobie. Złudzenia, które wcześniej musiały być "białym kołnierzykom" narzucone, dziś są dobrowolnie internalizowane i transmitowane przez masy przyszłych niższych kadr.
Jeśli dawna nędza społeczna stworzyła najokazalsze systemy kompensacyjne historii (religie), student w swej nędzy nie może znaleźć pocieszenia innego niż najbardziej zużyte wyobrażenia rządzonego społeczeństwa, burleskową powtórkę wszystkich jego wyobcowanych produktów.
Jako byt ideologiczny, student zawsze przybywa za późno. Wszystkie wartości i cały entuzjazm, które stanowią dumę jego zamkniętego świata, już dawno zostały potępione przez historię jako śmieszne i szkodliwe złudzenia.
Był okres, w którym uniwersytety mogły się szczycić pewnym prestiżem; także dziś student upiera się, że uczyć się w nich jest zaszczytem. Ale przybył za późno, jego mechaniczna, wyspecjalizowana edukacja jest tak głęboko zdegradowana (w stosunku do dawnego poziomu kultury burżuazyjnej)[2], jak jego własny poziom intelektualny, ponieważ współczesny system ekonomiczny wymaga masowej produkcji niewykształconych studentów, którzy za stopień naukowy odwdzięczają się mu niezdolnością do myślenia. Uniwersytet stał się instytucjonalną organizacją ignorancji, "wysoka kultura" sama w sobie jest systematycznie niszczona w taśmowej produkcji doktorów, z których większość to kretyni i z których większość zostałaby odrzucona przez jakąkolwiek krytyczną publiczność(np. wychowanków i kadry dawnych szkół średnich). Ale student pozostaje w błogiej nieświadomości tego wszystkiego; wciąż słucha z namaszczeniem swych mistrzów, skrupulatnie tępiąc wszelkiego krytycznego ducha, aby zagłębić się w mistycznej iluzji bycia "studentem", kimś naprawdę poświęconym uczeniu się poważnych rzeczy w nadziei, że jego profesorowie w końcu przekażą mu ostateczne prawdy świata. Na razie: menopauza ducha. Przyszłe wyzwolone społeczeństwo - o ile zaistnieje - pozbędzie się całego tego zamieszania sal wykładowych i gabinetów szkolnych, jako szkodliwego hałasu, zanieczyszczenia werbalnego. Student jest żartem w złym guście.
Student nie zdaje sobie oczywiście sprawy, że historia ma wpływ nawet na jego "zamknięty" świat. "Transformacje systemu nauczania uniwersyteckiego" - ta część przemiany naszego społeczeństwa w społeczeństwo późnego kapitalizmu, pozostaje przedmiotem głuchoniemego dialogu wśród różnej maści ekspertów. Jest to oczywistym wyrazem trudności jego specjalnego sektora produkcji w jego przystosowaniu się do ogólnej transformacji aparatu produkcyjnego. Rekonstrukcja dawnej ideologii uniwersyteckiej jest pozbawiona sensu w czasie, gdy jej społeczna baza nie ma racji bytu. W dobie kapitalizmu wolnorynkowego na Zachodzie, kiedy liberalne państwo pozostawiało uniwersytetowi pewną marginalną wolność, ten mógł postrzegać sam siebie jako niezależną siłę. Ale nawet wtedy był intymnie związany z potrzebami tego rodzaju społeczeństwa, przede wszystkim z potrzebą dania przedstawicielom uprzywilejowanej mniejszości odpowiednio ogólnego wykształcenia, zanim zajmie ona swe pozycje w obrębie klasy rządzącej.
Stąd śmiechu warci są starzy nostalgiczni profesorowie [3], do dzisiaj rozgoryczeni z powodu utraty swej dawnej pozycji psów-strażników służących przyszłym władcom na rzecz o niebo mniej nobliwej funkcji owczarków prowadzących tłoczące się stado białych kołnierzyków do ich fabryk i biur zgodnie z wymogami gospodarki planowej. Sytuacja jest analogiczna do tej na Zachodzie sprzed lat - uniwersytety, zamiast kształcić intelektualną "elitę", muszą przerzucić się na kształcenie "miernot". Czyż nie dlatego na każdym kroku przypomina się nam, że stosunek liczby studentów do liczby populacji jest w Polsce "zastraszająco" mały i że "musimy" przystosować się do norm zachodnich także i w tym względzie? I tu pojawiają się archaiczni profesorowie, którzy będą uporczywie zaopatrywali przyszłych specjalistów w skrawki "ogólnej kultury", z których nie zrobią oni żadnego użytku.
Poważniejsi, a co za tym idzie niebezpieczniejsi są reformiści żądający "reformy struktury uniwersytetu" i reintegracji uniwersytetu ze społecznym i ekonomicznym życiem" - jego adaptacji do potrzeb nowoczesnego kapitalizmu. Rozmaite wydziały i szkoły, które wyposażyły klasę rządzącą w "ogólne wykształcenie", choć zachowały część swego anachronicznego "prestiżu", są przemieniane w tuczniki, aby przyśpieszać hodowlę klasy średniej. Dalecy od kontestowania tego historycznego procesu, którym jest podporządkowanie jednego z ostatnich względnie autonomicznych sektorów społecznego życia wymogom systemu towarowego, owi "postępowcy" protestują przeciwko opóźnieniom w jego realizacji... Są oni stronnikami przyszłego cybernetycznego uniwersytetu, który już wyłania się tu i ówdzie. System towarowy i jego współcześni słudzy -oto nasi wrogowie.
Ale wszystkie te walki - nostalgicznych profesorów z bezwzględnymi reformistami -rozgrywają się naturalnie ponad głową studenta, gdzieś w niebiańskim królestwie jego mistrzów. Całe jego życie znajduje się poza jego kontrolą, całe życie jest poza nim.
Ze względu na swą dotkliwą ekonomiczną nędzę, student często bywa skazany na lichą formę wegetacji. Ale zawsze zadowolony, obnosi się ze swą bardzo pospolitą nędzą, jakby była ona jakimś prawdziwym stylem życia: czyni wartością swą lichość i przybiera postawę swoistego gatunku Cygana-(post)modernisty. Owa "neocyganerskość" jest daleka od oryginalnych rozwiązań w jakiejkolwiek sprawie, ale przekonanie, że można żyć życiem prawdziwej bohemy bez kompletnego i definitywnego zerwania z uniwersyteckim milieu jest śmiechu warte. Lecz Student-Wieczny-Cygan (a każdy student lubi udawać, że jest bohemą z gruntu) uczepia się swej imitacyjnej i zdegradowanej wersji tego, co jest w najlepszym wypadku jedynie marnym rozwiązaniem indywidualnym. Nawet podstarzałe gospodynie domowe z prowincji wiedzą o życiu więcej niż on. Jest on tak "niekonwencjonalny", że 60 lat po Wilhelmie Reichu [4], tym wspaniałym nauczycielu młodzieży kontynuuje swą wędrówkę po szlakach najbardziej tradycyjnych form zachowania miłosno-erotycznego, reprodukując ogólne relacje współczesnego mu społeczeństwa w swych interseksualnych zachowaniach. Jego gotowość do bycia milicjantem w każdej sprawie jest wystarczającą demonstracją jego prawdziwej impotencji.
Pomimo swego większego czy mniejszego luzu w wykorzystywaniu czasu w obrębie granic indywidualnej wolności zadanej mu przez totalitarny spektakl student skrzętnie omija Przygodę i Eksperyment, preferując kaftan bezpieczeństwa codziennego grafiku zorganizowanego dla niego przez strażników systemu. Chociaż nie zmuszamy siłą do oddzielenia swej pracy i czasu wolnego, robi to z własnej woli, cały czas hipokratycznie głosząc swą pogardę dla "kujonów". Akceptuje-każdą--separację, by później towarzyszyć swym religijnym, sportowym, politycznym czy alkoholowym klubom, by ubolewać nad absencją komunikacji. Jest tak głupi i nieszczęśliwy, że dobrowolnie oddaje się pod opiekę jakiejś Uczelnianej Poradni Psychologicznej, agencji psycho-politycznej kontroli założonych przez awangardę współczesnego ucisku i naturalnie uważa to za zwycięstwo studenckiej jedności[5].
Ale prawdziwa nędza studenckiego życia znajduje swoją bezpośrednią, fantastyczną kompensację w opium towarów kulturowych. W kulturowym spektaklu student zajmuje swe naturalne miejsce jako pełen szacunku apostoł. Chociaż znajduje się blisko punktu jej produkcji, odmówiono mu akcesu do Sanktuarium Kultury. Odkrywa więc "współczesną kulturę" jako podziwiający widz. W erze, w której sztuka umarła, pozostaje on najbardziej lojalnym patronem teatrów, klubów filmowych i najbardziej chciwym konsumentem popakowanych fragmentów jej zmumifikowanych zwłok rozdzielanych w supermarketach dla zasobnych gosposi. Konsumując bezkrytycznie i bez umiaru czuje się jak ryba w wodzie. Jeśli "centra kultury" nie istniałyby, student bez wątpienia by je wymyślił. Jest on żywym potwierdzeniem wszystkich komunałów z badań rynku amerykańskiego: konsument jak się patrzy, wyposażony w sztucznie narzucone zróżnicowanie postaw względem produktów, które w swej marnej istocie są identyczne: w irracjonalne preferencje dla firmy X (sprzedającej im na przykład buddyzm i o'harowców z bruLionu do spółki ze Świetlikami) i równie irracjonalne uprzedzenia względem firmy Y (wpychającej im być może neochrystianizm, inną odmianę o'harowców (tym razem z Frondy) oraz trochę Armii i Houk'a do smaku).
A kiedy "bogowie", którzy produkują i organizują jego kulturowy spektakl, przybierają na scenie ludzką postać, stanowi on ich główną publiczność, jest ich widzem doskonałym. Studenci en masse są gotowi zgłosić się na najbardziej ordynarne przedstawienia. Kiedy księża różnych Kościołów prezentują swoje amorficzne dyskursy (seminaria postmodemistów, konferencje katolickich intelektualistów, lewackie odczyty), czy kiedy oczywiste wraki zbierają się razem, by doświadczać swej impotencji (masy na odczytach Baumana, Miłosza, Umberto Eco, Whartona czy innego hochsztaplera bez jaj, Zjazdy poetów w Krakowie), któż jak nie studenci zapełniają sale?
Pozbawiony prawdziwych pasji student-cygan szuka ekscytacji w bezpłciowych polemikach pomiędzy znakomitościami Kretynizmu: Baumanem i Kołakowskim, Sartrem i Camusem, Derridą i Deleuzmem, Herbertem i Miłoszem, Świetlickim i Tekielim, Michnikiem i Olszewskim... i pomiędzy ich konkurencyjnymi ideologiami, których funkcją jest maskowanie prawdziwych problemów przez rozprawianie o bzdurach: humanizmie -egzystencjonalizmie - postmodernizmie - nomadologii - New Age - okultyzmie - scjentyzmie - personalizmie - solipsyzmie - różnych odmianach filozofii Dalekiego Wschodu...
Myśli, że jest awangardowy, jeśli widział ostatniego Lyncha, kupił kolejny bestseller Whartona czy brał udział w ostatniej manifestacji organizowanej przez Federację Anarchistyczną, tych palantów. Odkrywa najnowszą "jazdę" tak szybko, jak tylko rynek zdoła wyprodukować jej Ersatz, jako dawno już niemodnej (choć pewnie niegdyś istotnej) przygody. W swej ignorancji każdy produkt podany w nowym opakowaniu bierze za rewolucję kulturalną. Jego podstawowym zadaniem jest utrzymanie, bez względu na wszystko, swego kulturalnego statusu. Obnosi się z kupowaniem broszurowych reprintów "ważnych" i "trudnych" tekstów, które "kultura masowa" propaguje w przyśpieszonym tempie [6]. Niestety nie potrafi już czytać. Zadowala się czułymi spojrzeniami na półkę.
Jego ulubionym materiałem czytelniczym jest prasa specjalizująca się w promowaniu oszalałej konsumpcji kulturalnych nowości i posłusznie przyjmuje jej orzeczenia jako wytyczne dla swych gustów. Co bardziej oświeceni czytują "brulion" lub "Frondę", które to pisma uważają za akuratne i prawdziwie "obiektywne", gdyż odbierają ich styl jako cokolwiek zbyt skomplikowany. By pogłębić swą ogólną wiedzę otwiera student "Politykę" lub "dodatek kulturalny" do "Gazety Wyborczej", zgrabne magazyny, które usuwają zmarszczki i pryszcze ze starych idei. Z takimi przewodnikami ma on nadzieję zrozumieć współczesny mu świat i stać się politycznie świadomym.
Student czuje się zobligowany do posiadania ogólnego pojęcia o wszystkim, do odkrywania całościowej wizji świata zdolnej do użyczenia znaczenia dla jego potrzeby nerwowej aktywności i bezpłciowego bezładu. W rezultacie pada ofiarą ostatniej konwulsji misjonarskiego wysiłku Kościoła. Spieszy z atawistyczną żarliwością, by wielbić gnijące ciało Boga i pieścić wszystkie zdekomponowane pozostałości po prehistorycznych religiach w wierze, że wzbogacają jego i jego czas. Wraz z prowincjonalnymi gosposiami, student kształtuje kategorię społeczną o najwyższym procencie wyznawców różnych religii.
Polityczna aktywność studenta jest zapośredniczona w tym samym spektaklu, który jest fundamentem reszty jego istnienia. Zna on odpowiedź na każde pytanie wykreowane przez marnych aktorów adorowanej przez niego historii, w swej naiwności wierząc, że sam jest jej współtwórcą. Pozostaje nieświadomy prawdziwego celu, dla którego tworzone są dręczące go pseudopolityczne problemy, celu, którym jest maksymalizacja panowania spektaklu nad rzeczywistością. Zastanawia się więc nad kwestią kary śmierci, aborcją, płk. Kuklińskim i integracją z Europą, bierze udział w politycznych odczytach i najzabawniejszych demonstracjach, które nie przyciągają nikogo poza samymi studentami. Wszystkie istniejące organizacje studenckie są najwierniejszymi sługami istniejącego porządku: ich zadaniem jest inicjacja studenta w rolę wyalienowanego od własnych działań rekwizytu historii i "ślepych" (jak on sam) sił społecznych. Z tego punktu widzenia nie jest istotną kwestia jego przynależności do ZSP czy NZS, a antykomunizm Ligi Republikańskiej zdaje się nędzną szopką szermującą romantycznym mitem młodości walczącej z oszustwem "starego ładu". Ale w istocie "młodzieńczość" Ligi jest cokolwiek bardziej archaiczna i totalitarna niż postkomunistów: ci przynajmniej rozumieją nowoczesne społeczeństwo na tyle, by nim zarządzać.
Ale nie jest to jedyny archaizm wśród studentów. Pomijając garstkę kretynów, którzy wierzą jeszcze w dziewiętnastowieczny mit obdartej i głodnej lewicy robotniczej (osiemdziesiąt lat po tym, jak został on zniwelowany przez reformizm), większość studentów wybiera środek tworzony przez inteligenckich impotentów z Unii Wolności, oferujących im kontynuację degradacji ich "ja" na rzecz tożsamości pasty Colgate. To, że większość studentów optuje za ugrupowaniem, które opowiada się za powszechną standaryzacją ich życia w ramach globalnej ekonomii obfitości i które przez optowanie za ilościowym zwiększeniem masy studenckiej przyczynia się do powstania bomby zegarowej nadprodukcji inteligencji, potwierdza tylko tezę o zupełnej ich alienacji z realnego życia społecznego. Jeśli za idiotę uznać za Arystotelesem-istotę kompletnie nie zainteresowaną polityką, to student byłby klasycznym jego przykładem.
Powinniśmy dodać, że istnieją studenci o tolerowanym poziomie. Z łatwością obchodzą oni nędzne regulaqe ustanowione w celu kontrolowania mniej świadomych studentów i są w stanie to robić, dlatego że zrozumieli system, dlatego, że gardzą nim i zdają sobie sprawę, że są jego wrogami. Znajdują się oni w systemie edukacyjnym, by wyciągnąć z niego, co się tylko da: tytuły, granty. Wykorzystując sprzeczność, która zobowiązuje system do zapewnienia marnej i względnej niezależności akademickiego sektora "badawczego", zamierzają spokojnie przenosić krytyczne zarodki na wyższe poziomy akademickich struktur, a ich pogarda dla systemu doskonale koreluje z jasnością umysłu, która pozwala im prześcignąć klakierów systemu, zwłaszcza intelektualnie. Niektórzy z nich już są wśród teoretyków nadchodzącego ruchu alternatywnego i nie kryją się z tym, że wiele z tego, co zdołali wydusić z systemu, używają później ku jego zgubie. Lecz studencka rewolta nie będąca rewoltą przeciw studiom byłaby bezsensowna, choć może potrzeba tej drugiej nie zaznacza się zbyt silnie. Ale student to produkt współczesnego społeczeństwa, dokładnie tak samo, jak AWS czy Coca-Cola. Jego alienacja może być zniesiona jedynie przy kontestacji całego społeczeństwa. Ta krytyka nie może być przeprowadzona na terenie studenckim: student, tak długo, jak się w ten sposób określa, utożsamia się z pewnymi wartościami, powstrzymującymi go od uświadomienia sobie swej nędzy i w Len sposób pozostaje na szczycie piramidy fałszywej świadomości. Ale gdziekolwiek współczesne społeczeństwo zaczyna być kontestowane, młodzi ludzie biorą w owej kontestacji udział i ta walka reprezentuje najbardziej bezpośrednią i gruntowną krytykę studenckiego życia.
Międzynarodówka Sytuacjonistyczna i studenci Strasburga 1966
Tłumaczenie i aktalizacja: Studenci z Wrocławia
PRZYPISY:
[1]Ale bez rewolucyjnej świadomości: robotnik przynajmniej nie miał złudzeń co do swojego awansu.
[2]Odwołujemy się do kultury Hegla czy encyklopedystów, a nie do kultury obecnych uniwersytetów.
[3]Nie mogąc mówić w imieniu filistyńskiego liberalizmu, przywołują fantastyczne wolności uniwersytetów Średniowiecza, tej epoki demokracji bez wolności.
[4]Autorze m.in. '"Seksualnej Walki Młodzieży" czy "'Funkcji Orgazmu".
[5]W przypadku reszty ludzkości potrzebny jest kaftan bezpieczeństwa, by zmusić ją do pojawienia się u psychiatry w domu wariatów. Ale w przypadku studentów wystarczy dać znać, że wysunięte forpoczty kontroli zostały zainstalowane w ich getcie: pognają tam w takiej masie, ze będą musieli stać w kolejce, by dostać się do środka.
[6]W tym względzie nie można nie polecić rozwiązania już praktykowanego przez bardziej rozgarniętych – kradzieży.