Neoliberalny system nie chce egalitarnych szkół i przedszkoli

Kraj | Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

W edukacji gorący okres: trwa rekrutacja do przedszkoli, gimnazjów, liceów i na studia. Około tysiąca rodziców wrocławskich trzylatków odeszło z kwitkiem, bo zabrakło dla nich miejsca w publicznych przedszkolach. Usłyszeli w magistracie: - Są przecież przedszkola prywatne.

Marzena Żuchowicz: Uważa Pani, że reformy wprowadzane do szkół przez Ministerstwo Edukacji są oparte na decyzjach czysto politycznych?

Agnieszka Dziemianowicz- Bąk: - Wszystkie decyzje rządu są zanurzone w doraźnej polityce, mają polityczny charakter. Nie wyobrażam sobie rządu, którego plany nie miałyby politycznego charakteru, czasem mają też charakter ideologiczny. To samo dotyczy polityki edukacyjnej W tej chwili jest ona podporządkowana wizji neoliberalnej, stąd nasilające się zabiegi związane z komercjalizacją.

Do czego to prowadzi?

- Do podporządkowania edukacji logice ekonomicznej. Rząd chce budować gospodarkę opartą na wiedzy i społeczeństwo wiedzy, a jego działania konsekwentnie zmierzają w tym kierunku. Rozwiązania komercyjne są teraz szczególnie widoczne na poziomie edukacji przedszkolnej. W raporcie "Polska 2030" przygotowanym przez zespół doradców ministra Boniego jest postulat: upowszechnienie edukacji przedszkolnej. Poparte jest to szeregiem argumentów natury czysto ekonomicznej, czyli mówiąc krótko: to się nam wszystkim opłaca. Już teraz brakuje miejsc w przedszkolach. Ponieważ we wspomnianym raporcie nie ma konkretnych pomysłów, w jaki sposób to zmienić, wszystko wskazuje na to, że to "upowszechnienie" ma się odbyć za sprawą przedszkoli prywatnych lub utrzymywanych przez co bogatsze samorządy. Więc pytam: co to za upowszechnienie? Wśród jakich dzieci i do czego to doprowadzi? Jeśli obok przedszkoli prywatnych nie będą powstawać publiczne, to ograniczy to dostęp najmłodszych do rzetelnej edukacji i powiększy nierówności społeczne. Te nierówności będą się przenosiły z przedszkoli do szkoły podstawowej, potem do gimnazjum, itd.

Argumenty ekonomiczne w odniesieniu do edukacji do Pani nie przemawiają?

- Nie, jeśli są jedyne lub dominujące. Uważam, że nie powinniśmy podporządkowywać edukacji wyłącznie rozwojowi gospodarczemu.

Testy na zakończenie szkoły też są tego przykładem?

- Testy to kolejna już, udana próba odgórnego sterowania w kierunku standaryzacji: wszyscy wiemy, co będą wiedzieć absolwenci poszczególnych szkół. Dzięki standardowym testom doskonale możemy to projektować. Taka szkoła to produkcja przewidywalnych obywateli i robotników wiedzy. Tak właśnie ma to działać. Szkoły mają wypuszczać ludzi o bardzo określonych kompetencjach, najlepiej z zakresu przedmiotów technicznych, przydatnych ekonomicznie.

Słyszałam opinie, że elitę powinno stanowić kilkanaście procent...

- Elita ma to do siebie, że jest nieliczna. Edukacyjna polityka równościowa, jakiej chciałby np. Związek Nauczycielstwa Polskiego, tworząc projekt ustawy o objęciu edukacji przedszkolnej subwencją oświatową, jest u nas bardzo niemodna. Jako społeczeństwo mamy zdecydowanie elitarne aspiracje. Niestety.

Dlaczego niestety?

- Dwoje brytyjskich badaczy - Richard Wilkinson i Kate Pickett - napisało książkę, której podtytuł brzmi „Why more equal societes almost always do better?” - o tym, dlaczego powinniśmy chcieć społeczeństwa bardziej egalitarnego. Okazuje się, że, że zachodzi wyraźny związek pomiędzy poziomem nierówności a problemami społecznymi - im głębsze nierówności, tym większe nasilenie tych problemów nasilenie. Na przykład, zgodnie z przeprowadzonymi przez nich badaniami, dziecko urodzone w najwyższej klasie społecznej w Wielkiej Brytanii ma porównywalne szanse przeżycia jak dziecko urodzone w klasie najniższej w Szwecji, w społeczeństwie zdecydowanie bardziej egalitarnym od brytyjskiego. Dążenie do równości nie musi być tylko wyrazem szlachetności. Ono się po prostu lepiej sprawdza.

U nas pojawiają się obawy, że "wpuszczenie" słabszej młodzieży do elitarnych szkół bardzo obniży ich poziom.

- Nie jest tak, że jak otworzymy elitarne klitki, to zaraz uderzy to w poziom i jakość wykształcenia. Jest szereg badań, które pokazują, że wcale to tak nie działa. Należą do nich na przykład klasyczne już badania amerykańskiego socjologa edukacji Jamesa Samuela Colemana. Z badań tych wynika, że w szkole znacznie lepsza jest integracja niż budowanie klas elitarnych. Na tej integracji dzieci z niższych warstw społecznych bardzo dużo zyskują, a dzieci z wyższych bardzo niewiele tracą.

* Agnieszka Dziemianowicz-Bąk jest absolwentką pedagogiki i filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim, doktorantką w Zakładzie Filozofii Społecznej i Politycznej Instytutu Filozofii UWr. W pracy doktorskiej zajmuje się krytyczną analizą współczesnych systemów edukacyjnych i ich podstawami ideologicznymi.

Ciekawy tekst, dzięki!

Ciekawy tekst, dzięki!

Nie pdoano źródła -

Nie pdoano źródła - gazeta wyborcza

ano

wszelkiego typu testy po podstawówce, gimnazjum i matura służą określeniu przydatności obywatela dla państwa jest to niedopuszczalne! Szkoły powinny dać możliwość sprawdzenia wiedzy po skończonym roku szkolnym tylko chętnym a już tym bardziej wyniki z tego testu nie mogą mieć wpływu na dalsze życie człowieka. Gdy uczysz się więcej lub mniej prze te kilka lat, a w ciągu 2 godzin sprawdzianu masz automatycznie przelać całą swoją wiedzę na papier? Przecież to absurd! Tego nie da się zrobić - najlepiej zrobi to wytrenowany produkt państwowej szkoły, szkolą tak jak morderców w mundurach - zrób to automatycznie nie pytaj po co ani dlaczego masz go zabić.

Mam nadzieję, że coś spieprzą i ludzie wtedy się obudzą.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.