Nowa Ekonomia Studiowania

Publicystyka

Chciałbym się podzielić kilkoma refleksjami na temat nadchodzącej reformy szkolnictwa wyższego. A robię to dlatego, że dzięki jej krótkiej zapowiedzi, w nowym świetle zobaczyłem moje studiowanie jako student Erasmusa w Szwecji i jako free mover w Danii.

Zapowiadana reforma ma na celu zwiększenie dostępu do bezpłatnego kształcenia na poziomie uniwersyteckim. Nie ma w niej jednak niczego, co zapowiadałoby znaczące zwiększenie nakładów na szkolnictwo wyższe, na infrastrukturę, ani na cokolwiek, co zwiększałoby pojemność wyższych uczelni. Jedyne co ta reforma zmieni, to PRZEPUSTOWOŚĆ uniwersytetów.

Z jednej strony, aby ograniczyć czas studiowania (tzn. utrudnić studiowanie wielu kierunków) wprowadzony zostanie limit możliwych do zdobycia podczas studiów punktów ECTS. Z drugiej, reforma „mówi nam”, że wartością jest duża prędkość studiowania – możliwe będzie nawet przechodzenie na wyższy poziom gry z pominięciem levela magisterskiego.

Rezultat prawdopodobnie będzie olśniewający, widziałem podobne rozwiązania w Linköping i w Kopenhadze. Ci, którzy po prostu chcą zdobyć wyższe wykształcenie, przechodzić będą przez studia, zaliczając kursy łatwe, przyjazne i otwarte na wiedzę wnoszoną przez studentów. A co najważniejsze, będą to kursy za 10-15 ECTSów. Zainteresowani prędkością studenci będą więc dużo rzadziej przechodzić egzaminy. Jednocześnie ich satysfakcja ze studiowania wzrośnie, bo każdy poczuje się wysłuchany; każda wiedza będzie miała znaczenie. Uzyskanie tytułu będzie dla studentów tańsze w sensie wydatkowanego na studiowanie czasu.

Wraz ze wzrostem wymagań i poziomu trudności kursów, a tym samym wraz ze wzrostem kosztów prowadzenia każdego z nich, obniżać się będzie ich wartość liczona w punktach ECTS. Wybierać będą je tylko ci, którzy rzeczywiście będą chcieli „wiedzieć”. Najpewniej ci, którzy zostali hojniej obdarzeni różnymi rodzajami kapitałów i będą w stanie zamienić je jakoś na czas, będą skłonni uczestniczyć w zajęciach nawet przez 3-4 dni w tygodniu. Pozostałym wystarczą 1-2 dni w tygodniu.

Efektem reformy będzie też prawdopodobnie pojawienie się większej ilości studentów zagranicznych na polskich uczelniach. Wystarczy wyobrazić sobie ambitnych studentów z krajów, w których obciąża się studenta taką ilością zajęć jak dotychczas w Polsce, którzy nagle będą mieli czas na siedzenie w. Jako Erasmusowcy przeżywaliśmy takie fascynacje gwałtownym obniżeniem obciążeń – czy można jednym kursem w Szwecji zaliczyć semestr studiów w Polsce i jednocześnie mieć wrażenie, że nauczyło się więcej niż przez rok studiowania w kraju? Niektórzy Erasmusowcy zapragną oczywiście „obrobić bank” z ECTSami i wywieść ich z Polski jak najwięcej. Też próbowaliśmy tego na wyjeździe, bo czasami to aż się nudziliśmy studiując. Nic z tego rabunku nie będzie! Na straży nowego systemu także w Polsce stać będą administratorzy, tutorzy oraz studenci oprowadzający „nowych” bo zakręconych korytarzach instytucji i wprowadzających ich w bujne życie studenckie. Wszyscy zaczną zgodnie zniechęcać powtarzając: „Życie nie tylko po to jest, aby studiować”. Zdanie, które w obecnych warunkach pozwala spojrzeć na system edukacyjny z dystansem, będzie strzegło opłacalności nowego systemu.

Podsumowując, projekt reformy uruchomi na uniwersytetach strategię podobną do tej, wybieranej przez niektóre restauracje, które za stosunkowo niską cenę oferują „Jedz ile chcesz!”. Barierą utrudniającą kosztowanie co pikantniejszych potraw jest wtedy jednak konieczność pokrycia dodatkowych kosztów za napoje.

Paradoksem reformy jest pozostawienie stypendiów naukowych (będą wręcz wyższe) przy jednoczesnym zapewnianiu zwiększania udziału studentów w badaniach. Sposób dystrybucji tych stypendiów (średnia ocen) nie ma przecież nic wspólnego z Naukami, za to wiele z promowaniem konformizmu, wewnątrzzespołowej rywalizacji oraz egoizmu. Hodowanie takich cech wśród studentów utrudni uczelniom pozyskiwanie kadry zdolnej już zawodowo uprawiać Nauki opierające się coraz częściej na udziale w projektach badawczych.

Ukróceniem nadchodzących patologii byłoby uznanie studiowania za pracę (tym w istocie jest) i wypłacanie wszystkim podejmującym studia równowartość płacy minimalnej, tak by mogli swobodnie wybierać te kursy, które rzeczywiście będą rozwijały ich zdolności. A zamiast poniżającej walki o jak najwyższe oceny, studenci, podobnie jak pozostali naukowcy, powinni mieć możliwość ubiegania się o granty na swoje badania (czy zalążkiem takiego systemu okaże się projekt „Diamentowy Grant”?). Być może dzisiaj jeszcze wygląda to jak science-fiction, ale w ogólnym zarysie jest to model nauki wypracowany w krajach skandynawskich. Szkoda, że w Polsce będzie to możliwe dopiero, gdy na uniwersytety wejdzie niż demograficzny, a uczelnianą watą łasą na grube kursy o niczym będą tysiące Obcych, czyli studentów pochodzących z innych krajów. Wtedy dopiero zaczniemy dawać naszym fory, bo bez tego na uczelniach zabrakłoby ludzi chętnie mówiących w pracy po polsku.

Piotr Kowzan

edukacja szwedzka

sam bylem w szwecji na erasmusie przez pol roku, jak i robilem studia uzupelniajace mgr (1 rok). Panie i Panowie, tamta uczelnia to byl chyba pic na wode. W czasie calego roku mialem 4 przedmioty, z czego kazdy po 2 miesiace - czyli jeden po drugim a nie 'na raz'. Ilosc wykladow sprowadzala sie w najlepszym przypadku do 10, parugodzinnych, w ciagu tych 2 miesiecy. Plusem a zarazem minusem bylo to, ze wyklady prowadzily inne osoby - inne podejscie, inne tematy. Cwiczen jako takich nie bylo - wiekszosc to projekty pisane pod nadzorem prowadzacego cwiczen (ktorych nie bylo). Nadzor to 2-3 spotkania trwajace max 3 godziny. Moral taki, ze student wszystko robi na wlasna reke.

Na początku bylo ostro... jak na ta uczelnie :) Ale 3 przedmiot to byla kpina ze studenta jak na uczelniach w PL. Samo pisanie mgr to tez osobny przedmiot - zajelo 2 miechy, tez czasami trzeba bylo przysiasc, szczegolnie pod koniec :) W kazdym razie tematy prac mialy malo wspolnego z poprzednimi przedmiotami - tyle ze cos gdzies kiedys bylo opisane w ksiazce czy artykule.

najwiekszym zainteresowaniem cieszyly sie przedmioty powiedzmy humanistyczno-biznesowe jak marketing, handel zagraniczny. Cel: latwo zaliczyc i dostac duzo ECTSow. Przedmiotom duzo trudniejszym, jak finanse, przyznawano oczywiscie duzo mniej punktow.

Drugi moral tej opowiesci to czas przeznaczony na pseudo-nauke. Jezeli porownac to z czasem poswieconym na samo chodzenie w PL na zajecia (wszystkie, bez omijania) to prawdopodobnie w tym czasie spokojnie wiekszosc ludzi zamknela sie z cala nauka w szwecji (ale na tej mojej uczelni).

Trzeci moral - w PL dostajemy duza dawke przedmiotow tylko po to, zeby ktos mogl pracowac. W praktyce potencjalnie wartosciowy przedmiot konczy sie na kolokwium i egzaminie - czytac zero praktycznego zastosowania? W szwecji jest mniej przedmiotow, trwaja przewaznie krocej, ale za to teoretycznie poswieca sie wiecej czasu (40 godzin tygodniowo wg zalozen edukacyjnych), mysli, dyskusji oraz krytyki, zagadnieniom praktycznym (wiele projektow). tyle tylko ze z innych przedmiotow czlowiek lezy totalnie...

Pozdro i sory za brak PL liter

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.