O co chodziło anarchistom - Szkice z dziejów anarchizmu (wywiad)
Elementy anarchizmu przedostały się do głównego nurtu europejskiej kultury. Oprócz terrorystów czerpali z niego Mickiewicz, Shelley, Baudelaire, Mallarmé, a dziś za wcielenie w życie anarchistycznej idei przyznaje się pokojowego Nobla.
"Trzeba doprawdy niezwykłych przymiotów umysłu i charakteru, aby szczerze interesować się anarchizmem w dzisiejszej Polsce, kraju poddanym potężnej presji sił klerykalno-konserwatywnych" - pisze we wstępie do książki Piotra Laskowskiego prof. Daniel Grinberg, autor monografii "Ruch anarchistyczny w Europie Zachodniej 1870-1914". Książka Grinberga była pierwszą - i właściwie jedyną - próbą opisania w języku polskim fascynującego zjawiska, jakim był ruch ludzi przekonanych o zbędności instytucji państwa.
Zgodnie ze swoją naukową specjalnością Grinberg przedstawiał ten ruch w ujęciu historyczno-socjologicznym. Pisał o tym, kim anarchiści byli i co robili. Laskowski przyjmuje punkt widzenia historyka idei - opisuje przede wszystkim, o co anarchistom chodziło. Pokazuje miejsce idei anarchistycznej w kulturze. Odtwarza poglądy "brodatych rewolucjonistów" na edukację, rodzinę, religię, pracę czy wypoczynek.
Takiej książki jeszcze u nas nie było - przyzwyczailiśmy się do kulturowego obrazu anarchisty jako autodestrukcyjnego zbrodniarza ścigającego burżujów z bombą i sztyletem niczym Bogusław Linda w "Gorączce" Agnieszki Holland. Tymczasem okazuje się, że anarchizm ma swoje miejsce w historii kultury i wiele związanych z nim koncepcji, które sto lat temu uważano za utopie szaleńców, stało się dziś rzeczami oczywistymi - na przykład przekonanie o podmiotowości dziecka w procesie wychowania.
Wojciech Orliński: Skąd w dzisiejszych czasach zainteresowanie dziejami jednego z na poły zapomnianych nurtów skrajnej lewicy?
Piotr Laskowski: Właśnie stąd, że jest to nurt zapomniany czy nawet wyparty ze zbiorowej świadomości. Pozostał jedynie obraz społecznych wyrzutków, "plwociny ludzkości", bombiarzy marzących o wysadzeniu świata w powietrze. Anarchizm to potwór, którego się boimy i o którym mało wiemy. Ciekawie jest się przyjrzeć takiemu potworowi. Inspiracją była też oczywiście książka Daniela Grinberga, który opisał anarchizm w ujęciu historyczno-socjologicznym, ja natomiast chciałem przyjrzeć się samej myśli. Zarówno myśli formułowanej w pismach teoretycznych, gazetowych artykułach, jak i temu, co przedostało się do literatury - wysokiej i popularnej. Chciałem nie tylko wiedzieć, co czytali anarchiści, ale i jak ich czytano, jak o nich pisano. Widać przy tym, że anarchiczne myślenie łączy się - czasem przez podobne myśli, czasem przez realne, osobiste relacje - z głównym nurtem europejskiej kultury. Stąd w "Szkicach..." pojawiają się: Mickiewicz, Shelley, Baudelaire czy Mallarmé...
...i Arsene Lupin wzorowany na autentycznym anarchiście-włamywaczu. I to mi się wydaje najciekawsze w tej książce. Traktując problem historycznie, Grinberg opisuje anarchizm jako wielką porażkę, ślepą uliczkę. Jeśli jednak potraktować ten sam temat w ujęciu kulturowym - okazuje się, że anarchiści wnieśli potężny wkład w dzisiejszą cywilizację. W wielu kwestiach, jak edukacja czy ludzka seksualność, ich wyśmiewane w XIX wieku idee stały się wręcz elementem cywilizacyjnego konsensusu.
- Anarchizm jest marzeniem o społeczeństwie ludzi ekonomicznie, intelektualnie i moralnie samodzielnych. Chodzi o prawo każdego człowieka do myślenia, do własnego zmagania się ze światem. A myśleć przeszkadza nam ubóstwo, kierat codziennych zajęć, panujące powszechnie opinie, kulturowe normy i nakazy, wreszcie ideologie i systemowe opisy świata. Anarchizowanie byłoby zatem odpowiedzią egzystencjalną i zadaniem. Albert Camus pisał w jednym z artykułów: "Jesteśmy pewni, że wolność nie jest darem, który się otrzymuje od Państwa czy od przywódcy, lecz dobrem, które zdobywa się codziennie dzięki wysiłkom każdego i przez zrzeszenie wszystkich". Ale "Szkice..." pokazują też porażki anarchizmu, jak klęska anarchistycznej Katalonii.
Czy obraz opanowanej przez anarchistów w 1936 i na początku 1937 roku Katalonii rzeczywiście jest obrazem klęski idei? To prawda, najpierw pokonali ich komuniści, a potem Franco, ale przecież do dzisiaj pozostaje to najbardziej postępowa, najbardziej libertarna część Hiszpanii, a może i Europy.
- Tak, ale anarchistyczna idea zaczęła tam przegrywać jeszcze przed klęską militarną. Orwell, który widział anarchistyczną Katalonię na własne oczy, pisał, że kto wyjechał z Barcelony pod koniec 1936 roku, a wrócił w kilka miesięcy później, widział przede wszystkim zmęczenie rewolucją.
Anarchizm zdaje mi się rodzajem ćwiczenia duchowego. Wracając do Camusa, filozofa anarchizującego - zwieńczeniem ludzkiej działalności nie będzie nigdy pełen sukces, całkowite przezwyciężenie zła w świecie. Chodzi więc o przyjęcie losu Syzyfa odnoszącego zwycięstwo nie w chwili wepchnięcia głazu na górę - takiej chwili nie ma - lecz wtedy, gdy wraca po spadający kamień, by z własnej woli ponownie toczyć go pod górę. Nie było więc i chyba być nie mogło czegoś takiego jak sukces anarchizmu w sensie makrospołecznym. "Szkice..." zamyka cytat z Rudolfa Rockera, ostatniego z wielkich, XIX-wiecznych (jeśli idzie o styl myślenia) anarchistów: "Jestem anarchistą nie dlatego, żebym wierzył, że anarchizm jest ostatecznym celem, ale dlatego, że nie istnieje ostateczny cel".
Zabrakło mi w tej książce próby odpowiedzi na to, dlaczego anarchizm się nie przyjął na ziemiach polskich - a przecież tradycje szlacheckiej złotej wolności były przytaczane przez wolnościowych myślicieli na Zachodzie już w XVIII wieku jako praktyczny dowód na to, że to jest możliwe.
- Na to doskonałej odpowiedzi udzielił Paweł Jasienica w eseju "Polska anarchia" - problem Rzeczypospolitej szlacheckiej to nie brak władzy, lecz właśnie jej nadmiar. Jasienica pisał: "Nieprawdą jest, że Polacy nie umieją korzystać z wolności; prawdą jest natomiast, że wielu Polaków lubi nadużywać władzy". Rzeczpospolita nie była anarchiczna, lecz rozdarta między wszechwładne "królewięta". Była przy tym państwem, w którym ogromna większość mieszkańców żyła w stanie półniewolnictwa. Istnieje dzisiaj potrzeba opisania na nowo tego doświadczenia - nasi przodkowie do połowy XIX wieku żyli w upokarzającym pańszczyźnianym poddaństwie i to jest coś, o czym wciąż wolimy zapominać w ramach idealizowania własnych dziejów.
Natomiast co do myśli anarchicznej na ziemiach polskich, to nie do końca jest tak, że była nieobecna - tyle że ludzie myślący podobnie do anarchistów wskazują inne źródła inspiracji, zaprzeczają związkom z tradycją anarchistyczną. Gdy patrzę na koncepcję rad robotniczych, która wyłoniła się w roku 1956, to widzę tu pomysł syndykalistyczny. Ale też Gomułka bił w rady właśnie oskarżeniem o anarchosyndykalizm. Jak się patrzy na program pierwszej "Solidarności", to obecność myśli Abramowskiego jest w nim ewidentna, lecz mało kto dziś chciałby o tym mówić. A zatem daje się w istotnych ruchach społecznych w Polsce dostrzec zbieżność ze sposobem myślenia anarchistów, ale samo słowo "anarchizm" stało się u nas takim słowem pałką, wygodnym, gdy chcemy kogoś uderzyć. Przecież niedawno, gdy ujawniono zamiar inwigilacji środowisk protestujących przeciw budowie autostrady w Dolinie Rospudy, komendant główny policji tłumaczył, że wśród obrońców doliny są anarchiści.
Jak to się stało, że to słowo tak często traktowane jest nie jako określenie pewnej idei, lecz jako oskarżenie w policyjnym protokole?
- Jakoś to można zrozumieć. Od Bakunina anarchiści chcieli zmienić świat szybko, rozognieni rewolucyjną niecierpliwością. Ten typ namiętności prowadzić może do obrzydzenia wobec istniejącego świata, do przekonania - wyrażanego i przez Bakunina - że "żądza niszczenia jest twórczą żądzą". Zależało mi na tym, żeby starannie przebadać problem miejsca terroru w myśleniu anarchistycznym. Chodziło o to, żeby nie ulec zarówno popularnemu przeświadczeniu, że anarchizm daje się do terroru zredukować, jak i twierdzeniu, że terror jest w dziejach anarchizmu czymś zewnętrznym, przypadkowym. Co z tego wynikło, ocenią czytelnicy, którzy obejrzeć mogą portrety najsłynniejszych anarchistycznych terrorystów, myślicieli, którzy terror uzasadniali, choć odrzucali, wreszcie tych, którzy przemoc bezwzględnie potępiali.
Narracja książki praktycznie urywa się na wojnie domowej w Hiszpanii. Dlaczego nie ma tam nic o współczesnych wcieleniach anarchizmu - o międzynarodówce sytuacjonistycznej czy o popkulturowym anarchizmie punk rocka?
- Prosta odpowiedź jest taka, że to już jest dość gruba cegła i następnych 500 stron nikt by nie zmógł. Przede wszystkim jednak ja bardzo lubię XIX-wieczną lewicę. Nie tylko za odwagę myślenia, lecz przede wszystkim za nasycenie tej myśli humanizmem. Zdaje mi się, że po roku 1968 wiele się w myśleniu politycznym zmieniło. Zwyciężyła niechęć do czegoś, co uznano za "mieszczański humanizm" i niebezpodstawnie krytykowano jako pozbawioną znaczenia paplaninę, szlachetny frazes kojący wyrzuty sumienia, ale w istocie utrwalający istniejący stan rzeczy. Odpowiedzią - zarówno na neokonserwatywnej prawicy, jak i u znacznej części myślicieli lewicowych - było odrzucenie myślenia racjonalnego, pochwała antagonizmu, podjęcie walki o hegemonię. Już w początkach XX wieku w podobną stronę poszedł czerpiący z praktyki anarchosyndykalistycznej Sorel.
Ja jednak jestem przywiązany do racjonalistycznego, humanistycznego języka. Nie przypadkiem w "Szkicach..." sporo miejsca zajmuje ideowy spór Bakunina z Hercenem. Spór gorący, żywiołowy, a zarazem niemający nic wspólnego z zalecanym dziś dyskursem. Mój ulubiony cytat pojawiający się w "Szkicach..." to wspomnienie Martina Bubera o Gustavie Landauerze: "Landauer walczył w rewolucji przeciw rewolucji za sprawę rewolucji. Rewolucja mu za to nie podziękuje. Ale podziękują mu ci, którzy walczyli tak jak on. I może, pewnego dnia, podziękują mu ci, dla których sprawy walczył". Marks by oczywiście powiedział, że przemawia przeze mnie drobnomieszczanin.
Właśnie! Decydującą rolę w zerwaniu z idealistyczną paplaniną XIX-wiecznych brodaczy przypisuje się Marksowi, który „Kapitałem” pokazał, że studiowanie cyfr i statystyk ma bardziej rewolucyjne znaczenie niż pisanie manifestów o sprawiedliwości.
- Mimo to dla samego Marksa "dobroć i sprawiedliwość" były nadal istotne, choć z anarchistów bezwzględnie szydził. Zresztą nie chodzi tu o poczciwą "dobroć", bo filantropia czy salonowa "postępowość" elit irytowała potwornie także anarchistów. Idzie o uznanie podmiotowości jednostki, postawienie jej życia w centrum zainteresowania. Tak dzieje się w egzystencjalistycznych wręcz pismach młodego Marksa. Ale nawet jeśli sięgniemy po "Kapitał", którego dziś nikt nie czyta - to przecież połowa powstała na podstawie "niebieskich zeszytów", w których rządowi inspektorzy opisywali nędzę klasy robotniczej. Tam są tragedie konkretnych ludzi w konkretnej sytuacji, tam chodzi o wymienioną z imienia i nazwiska krawcową, która pracowała bez przerwy 26 godzin i dosłownie zapracowała się na śmierć, o siedmioletniego Wilhelma Wooda, którego dzień roboczy liczył 15 godzin. Oczywiście Marks sądził, że jednostka jest wobec takiej opresji bezsilna, że zmiana musi być zmianą systemową i całościową, alternatywą zaś są jedynie desperackie głosy protestu, zalęknione, bezsilne, a nierzadko fałszywe. Myślę jednak, że niektórzy następcy Marksa odarli jego myśl z humanistycznej troski, pozostawiając tylko hegemoniczne aspiracje.
Czy moglibyśmy zrobić tu jakiś mały suplement na temat anarchizmu współczesnego?
- Najbardziej spektakularnym zjawiskiem była dla mnie zeszłoroczna pokojowa Nagroda Nobla. Wprawdzie nie znalazłem nigdzie wypowiedzi, w której Muhammad Yunus powoływałby się na Proudhona, ale cała koncepcja kredytu dla ubogich opisana została po raz pierwszy w pismach Proudhona z lat 1848-49. Proudhon twierdził, że najistotniejszą potrzebą ubogich, narzędziem ich wyzwolenia ekonomicznego, ale i psychicznego, musi być dostęp do darmowego kredytu. No i dokładnie na tym polega bank ubogich Yunusa. Bank daje ubogim dostęp do środków finansowych, będąc zarazem przykładem oddolnej, wolnej organizacji społecznej wyzwalającej w ludziach nie tylko samodzielność, ale i troskę o wspólne dobro, uczciwość i odpowiedzialność. To niesamowite, że na naszych oczach ktoś dostał Nagrodę Nobla za wcielenie w życie anarchistycznej idei.
Rozmawiał Wojciech Orliński
Gazeta Wyborcza