Podmiotowość dzielnicy. Między gentryfikacją, a rewitalizacją

Lokatorzy | Publicystyka

Tekst ukazał się w PRZEGLĄDZIE ANARCHISTYCZNYM nr 11. Do kupienia np. w księgarni internetowej Bractwa Trojka (naprawdę warto wesprzeć niezależne wydawnictwo). Wersja internetowa pochodzi ze strony Anarchitektura.

Co łączy tak odległe miejsca, jak londyński i dubliński Docklands, Brooklyn w Nowym Yorku, warszawską Pragę, nadbrzeża Szprewy w berlińskiej dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg czy krakowski Kazimierz? W miejscach tych, z powodu zainteresowania ich egzotyką, charakterem, a często nawet kiepską reputacją, powstały, lub są projektowane wysokiej jakości estetycznej i funkcjonalnej przestrzenie miejskie, zespoły apartamentowców, muzea, galerie i biurowce. Ten nadzwyczajny ruch inwestycyjny zmienia oblicza dzielnic, tworzy miejsca pracy i wypoczynku. Odnowa miasta dokonuje się na płaszczyźnie technicznej i estetycznej, pojawiają się ułatwienia komunikacyjne dla osób starszych i rowerzystów, kamienice są remontowane, a dzikie parkingi zastępowane przez biura. Przy okazji ruguje się przestępczość i wandalizm oraz „racjonalizuje” miasto. Ten modernizujący i wydawałoby się, humanizujący miejską przestrzeń ruch, jest jednak zły. Dlaczego? Ponieważ w istocie degraduje miasto, niszczy dzielnice i ich społeczności.

I. Dystans

Najprościej rzecz ujmując, gentryfikacja jest to proces nobilitacji dzielnicy, a więc podnoszenia jej statusu i wartości jako produktu czy zasobu ze wszystkimi tego skutkami. Podkreślić trzeba, że jest to proces zewnętrzny wobec dzielnicy i lokalnej społeczności. Zewnętrzny w sposób dwojaki, po pierwsze siły inicjujące go pochodzą spoza dzielnicy; z sali Rady Miasta i Biura Planowania Przestrzennego lub zza biurek deweloperów. Równocześnie, a może przede wszystkim, mieszkańcy dzielnicy jako element decyzyjny i partycypujący, niemal nie uczestniczą w planowaniu. Dzięki praktycznej dominacji prawa własności nad zasadą dobra wspólnego, w dzielnicach przeprowadzane są rewolucyjne zmiany, na które mieszkańcy nie mają żadnego wpływu.

W tym momencie warto zaznaczyć drastyczną, choć często świadomie rozmywaną, różnicę między rewitalizacją a gentryfikacją. Krzysztof Nawratek pisze: „’rzeczywista regeneracja’ dzielnicy, ma przynieść przede wszystkim poprawę warunków życia i statusu zamieszkującej ją społeczności. (…) Taka ‘rzeczywista’ rewitalizacja szuka na ogół sił wewnątrz wspólnoty i dzielnicy, a nie na zewnątrz – ‘zewnętrzne’ jedynie pomaga”.[i] W gruncie rzeczy, to więc dystans powoduje rozróżnienie na pracę „nad” i pracę „w” dzielnicy; dystans pomiędzy miejscem podejmowania decyzji a miejscem, które im podlega.

Pochodzenie sił inicjujących rewitalizację/gentryfikację jest mniej istotne, lecz nie bez znaczenia. Impuls może być wysłany zarówno z Urzędu Miasta, jak i lokalnych stowarzyszeń, kościołów czy koalicji tych grup. Najistotniejsze są jednak zakładane cele, zestawienie projektu rewitalizacji z możliwościami dzielnicy oraz stopniem partycypacji mieszkańców. Podkreślić trzeba, że o ile rzeczywista rewitalizacja może, lecz nie musi, być zaplanowana, to na pewno zawsze zakłada możliwość rozwoju żywiołowych procesów wewnątrz dzielnicy. Natomiast „rewitalizacja” ukrywająca gentryfikację jest zawsze projektowana, zwykle bardzo szczegółowo i całościowo. Proces gentryfikacji jest więc często świadomym wyborem władz miasta.

Muray Bookchin w niedawno opublikowanej w Polsce książce pt. Przebudowa społeczeństwa[ii] zwraca uwagę, że jednym z większych problemów w rozumieniu przyrody, jest myślenie o niej w kategoriach zasobów i pięknego stałego krajobrazu. Oba te poglądy prowadzić mogą zarówno do radykalnej ochrony, jak i eksploatacji przyrody, ponieważ podstawą obu jest jednakowe założenie – oddzielenie człowieka od jego środowiska. Te same problemy dystansu pomiędzy człowiekiem a otoczeniem, w którym przebywa, pojawiają się w dyskusjach na temat miasta. Oba są podstawą bezkrytycznego zaakceptowania procesów gentryfikacji, a często wręcz oczekiwania na nie przez mieszkańców – naturalnie nie tych, których miałyby one objąć. Także w mieście pojawiają się problemy dotyczące zasobów (np. kulturalnych czy naukowych) i krajobrazu (układy urbanistyczne, panoramy, miejsca charakterystyczne itp.), rozważane w oderwaniu od ludzi zamieszkujących te miejsca oraz procesów społeczno- politycznych.

Zdaniem Gernota Böhme’a dominująca dziś mieszczańska estetyka „nie jest – pomimo swej nazwy – ani teorią postrzegania zmysłowego, ani teorią emocjonalnego poruszenia. Powstała ona jako krytyka smaku i zajmuje się nie tyle doświadczeniem piękna ile jego oceną. Sąd zakłada wykształcenie, a to oznacza zajęcie tej zdystansowanej postawy, która umożliwia odczucie ‘bezinteresownej przyjemności’”.[iii] Próby skracania tego dystansu, są podstawowym narzędziem powrotu, do traktowania przyrody jako partnera. Istotne jest, że Böhme podkreśla istnienie miasta „w obrębie przyrody”, a w konsekwencji miasta jako przyrody, tzn. sposobu „w jakim człowiek żyje z przyrodą i w przyrodzie”. Problem dystansu pojawia się więc w obu tych przypadkach.

„Zdystansowane” pojmowanie miasta, często skutkuje myśleniem o nim jako produkcie, niezależnym od jego społeczności, który władze próbują sprzedać studentom, turystom i korporacjom, który trzeba zareklamować, stworzyć z niego markę i dbać o nią – często za wysoką cenę. Równocześnie pojawia się wiara w zbawienny dla społeczności charakter podnoszenia jakości przestrzeni publicznych, zapominając, że są one wytworem społeczeństwa. Możemy to zaobserwować zwłaszcza w miastach turystycznych, gdzie odnawiając place i kamienice, wciąż tworzy się miejsca przyjazne turystom, równocześnie usuwając biedę poza kadry pocztówek, nie rozwiązując przy tym przyczyn jej występowania.

II. Dzielnica nadana

Krakowski Kazimierz jest typowym przykładem rewaloryzacji, podczas której następuje przejmowanie przestrzeni przez branże turystyczną i rozrywkową, w dzielnicy zamieszkałej przez ubogą ludność. W tym przypadku, w mniejszym stopniu odwoływano się do kultury wytworzonej przez grupy przesiedlonej po II wojnie światowej uboższej ludności, a skupiono głównie na łatwiejszej do sprzedania przedwojennej tradycji żydowskiej. Dla gości odwiedzających ten park tematyczny powstają place, hostele i kawiarnie, projektowane są wysokiej jakości przestrzenie publiczne i modernizowane kamienice. Przy okazji „lukruje” się artystyczny i niepokorny duch Kazimierza. Ten przykład jest o tyle istotny, że stać się może wzorcem dla gentryfikacji w sąsiednich Dębnikach i Podgórzu.

Jednym z istotnych procesów zachodzącym w tej dzielnicy, wykorzystywanym zarówno przy rzeczywistej rewitalizacji, jak i gentryfikacji, jest osiedlanie się artystów, powstawanie galerii, teatrów i muzeów. Proces ten w zależności od jego skali, charakteru instytucji w nim uczestniczących czy osobistych wyborów artystów i dyrektorów, sprzyjać może rewitalizacji dzielnicy za pomocą kultury lub jej gentryfikacji, poprzez utowarowienie działalności kulturalnej. Przykładem są teatry, które prowadzić mogą zajęcia dla dzieci i młodzieży, czy oferować sztukę zarówno dla mieszkańców dzielnicy, jak i gości. Jest to ważny aspekt rewitalizacji – spotkania i interakcje pomiędzy mieszkańcami z różnych części miasta prowadzące do otwarcia dzielnicy na innych. Cechą teatrów jest łatwość wejścia w przestrzeń publiczną i nawiązywania kontaktów. Krakowski teatr Łaźnia Nowa, który za pomocą licznych festiwali przyciąga Kraków do Nowej Huty, jak i Hutę do Krakowa, pełni funkcję miejsca spotkań dla mieszkańców całego miasta, angażując również tych z pobliskiej dzielnicy. Do jego najciekawszych przedsięwzięć należą „Mieszkam tu” – pierwszy projekt, w którym nowohucianie poznawali się z Łaźnią, a Łaźnia z Nową Hutą, czy „Edyp”, w którym mieszkańcy Huty wcielili się w rolę chóru. Z drugiej strony ten sam teatr, w tym samym miejscu może zapowiadać przyszłą gentryfikację. Może stanowić instytucję, do której dojeżdżać będą widzowie i aktorzy z innych części miasta, podczas gdy jego integracja z otoczeniem ograniczy się jedynie do zajmowania poprzemysłowej przestrzeni dzielnicy. Pomyślność tego typu przedsięwzięć jest zazwyczaj przejawem wczesnej fazy gentryfikacji. Tak przykładowo dzieje się na warszawskiej Pradze, gdzie artyści i instytucje kulturalne coraz częściej stają się obcymi, stanowiącymi zagrożenie dla lokalnej społeczności.[iv]

Z pewnością nie można przeceniać tego typu procesów. Bez dużego kapitału i rozpoczęcia inwestycji w odpowiednim momencie, artyści nie będą stanowić zagrożenia. Z drugiej strony nawet najciekawsze happeningi czy imprezy artystyczne bez zaistnienia wielu czynników, takich jak na przykład wzrost partycypacji mieszkańców w zarządzaniu dzielnicą, nie mogą przyczynić się do rewaloryzacji miasta. Działania artystyczne są jednak widocznym bo namacalnym symbolem zachodzących zmian.

Równie ambiwalentny charakter posiada większość narzędzi wykorzystywanych do inicjowania zmian w zaniedbanych dzielnicach. Jednym z najmocniejszych jest lokowanie dużych i prestiżowych inwestycji publicznych. Tak działo się w centralnych terenach poprzemysłowych Bilbao (Muzeum im. Guggenheima), w dublińskich i londyńskich dokach (zespół zabudowy usługowo-mieszkaniowej), barcelońskim Starym Mieście (Muzeum Sztuki Współczesnej) i wybrzeżu (Poblenou nr 22@). Marek Gachowski twierdzi, że wspomniane zespoły zabudowy „mają wyjątkowo silną moc sprawczą przemian w strukturze miasta, a zwłaszcza centrum, są bowiem wyraźnym komunikatem, zarówno przestrzennym, jak i społecznym, o potrzebie przemian i ich zainicjowaniu, jako że obejmują przede wszystkim przestrzeń publiczną”.[v]

Chcąc zrozumieć tę siłę oraz wagę, jaką miejscy urzędnicy i urbaniści przywiązują do takiej metody inicjowania zmian, należy odwołać się do najbardziej spektakularnego przykładu – Muzeum im. Guggenheima w Bilbao. Pomimo że jego budowę poprzedzał zakrojony na szeroką skalę proces modernizacji, poprawy infrastruktury i jakości przestrzeni publicznej, to ukoronowanie go nowym gmachem autorstwa gwiazdy współczesnej architektury Franka Gehrego stało się głównym z filarów sukcesu.[vi] Budowa, nowego, drogiego gmachu dla muzeum amerykańskiej fundacji nie wzbudziła aprobaty mieszkańców pogrążonego w kryzysie miasta. Jak przyznaje były prezydent Bilbao Ibon Areso Mendiguren „na początku lat 90. byli [oni] przeciwni budowaniu kosztownego muzeum z ich podatków. Uważali, że pieniądze te można przeznaczyć na inne cele. Można ich zrozumieć, bo budowa kosztowała 133 mln euro, które można by np. rozdać bezrobotnym. Ale my wierzyliśmy, że inwestycja w kulturę się opłaci. I mieliśmy rację. Już w pierwszym roku po otwarciu muzeum miasto zarobiło o 148 mln euro więcej”. [vii] W czasie krótszym niż rok zwrócił się całkowity koszt budowy muzeum, przez kolejne lata dochody miasta rosły głównie dzięki nowym inwestycjom; hotelom, restauracjom, biurowcom międzynarodowych korporacji. W wyniku rozwoju turystyki i pokrewnych gałęzi gospodarki znacząco spadło bezrobocie. W samych tylko hotelach i restauracjach pracę znalazło 4 tys. ludzi, a miasto zaczęło być postrzegane jako nowoczesna, dynamiczna i ciekawa metropolia. Wreszcie, co podkreśla Mendiguren, głównie dzięki nowemu muzeum i projektom w jego otoczeniu, oddano miastu rzekę. W dawnych portach powstały parki, a nabrzeża zamieniono w bulwary. Ważne jest tu słowo sukces, ponieważ stosuje się je do sfery symboliczno- marketingowej (w tym odnowy przestrzeni publicznej) oraz miejskiej gospodarki, bazującej na rozwoju turystki i instytucjach kulturalnych. Podkreślić trzeba, że taki finansowy sukces, chociaż rzeczywiście niespotykany, mimo wszystko nie oznacza bezpośrednio sukcesu „rewitalizacji”, a wzrost PKB czy spadek bezrobocia, nie są jedynymi wyznacznikami jakości życia w mieście. Wydawałoby się, że są to truizmy, jednak w opisie „efektu Bilbao” kwestie te są najczęściej pomijane. W tym przypadku dla właściwej oceny istotny może być zarówno sukces finansowy, jak i brak współudziału mieszkańców podczas tworzenia projektu, instytucji i przestrzeni.

Bryła samego Muzeum im. Guggenheima jest delikatna i kolorowa dzięki krzywiznom metalowych tafli, tytanowej blasze odbijającej wodę, niebo, zabudowę miasta, mieniąca się srebrem i błękitem. Jednocześnie, pomimo tej subtelności i próby wkomponowania bryły w miasto, jest ona przejawem władzy. Stanowi rzeczywisty symbol miasta, władzy nowego Bilbao nad starym, dominacji usług nad przemysłową przeszłością. Jeremy Clarkson, popularny brytyjski dziennikarz, trafnie podsumowuje wzajemny stosunek Bilbao i Muzeum, twierdząc, że obiekt „nieodparcie dominuje nad każdym miejskim widokiem i każdym procesem myślowym. Znajduje się na końcu każdej ulicy, a jeśli go tam nie ma, zastanawiasz się, dlaczego”.

Trudno jednoznacznie ocenić zachodzące procesy zmian. Jeszcze kilkanaście lat temu Bilbao przechodziło poważny kryzys. Dzisiaj osiągnęło powszechnie uznany sukces. Nie jest on jednak tak trwały i pewny, jak by się to zrazu wydawało. Proces rewitalizacji, pomimo reanimacji gospodarki miasta i sukcesu nowego, turystycznego Bilbao, przyniósł problemy wynikające z braku zrównoważonego rozwoju miasta, nie dostosowania miejskiej infrastruktury do potrzeb mieszkańców oraz braku partycypacji lokalnej społeczności. „Jak zauważa korespondent New York Times’a Denny Lee, jest to obecnie miasto jednej atrakcji. Sława gmachu Gehrego przyćmiła całe miasto i obecnie ludzie jadą zobaczyć placówkę Fundacji Guggenheima, a nie zwiedzić Bilbao”. [viii] Traci na tym także sama instytucja muzeum, stając się często dodatkiem do budynku autorstwa Franka Gehrego. W ten sposób za pomocą symbolu miasta, poprzez jego niezależność urbanistyczną, niepowtarzalność i ekspresyjność architektoniczną, a także autonomię instytucji (filii amerykańskiej fundacji), sama metropolia ze swoją różnorodnością, potencjałem gospodarczym, kulturalnym i społecznym, swą historią staje się dodatkiem uzupełniającym turystyczną funkcję muzeum. Bilbao odżyło co prawda dzięki nowemu symbolowi, lecz na jego zasadach.

To jeden z najważniejszych przykładów rewaloryzacji, o niespotykanej sile symbolicznej i marketingowej, jednak ani nie pierwszy ani nie ostatni. Fenomen Bilbao polega na kontraście pomiędzy jego starym i nowym obliczem, na nagłym i udanym procesie przezwyciężania industrialnej historii. Niespodziewany rezultat skłania do namysłu nad tożsamością miasta i mieszkańców, zastanowienia się czy tak rozumiana rewitalizacja wzmacnia, bądź osłabia miasto – jego ideę. [ix] Powstaje pytanie czy Bilbao, tworząc muzeum im. Guggenheima, nie postawiło sobie zamku, górującego na pobliskim wzgórzu – symbolu władzy pochodzącej zza murów?

Lepszym przykładem projektu modernizacji i rozwoju, a zarazem typowej gentryfikacji są zmiany zachodzące w dublińskiej dzielnicy Docklands. Rewitalizacja dublińskich doków oparta jest na odgórnie planowanym i całkowitym przekształceniu przestrzeni miejskiej. Nie ma tu mowy o ewolucji, nawarstwianiu wartości, pozostawieniu śladów poprzednich pokoleń a międzynarodowy, awangardowy i w dużym stopniu niezależny od lokalnego kontekstu charakter zabudowy jest tu powszechny. „Narzędzia wytworzone w obrębie strategii [‘rewitalizacji’] umożliwiły stworzenie zróżnicowanej strukturalnie i funkcjonalnie przestrzeni miejskiej. Jej funkcjonalną dominantą miały stać się przestrzenie biurowe i mieszkaniowe uzupełniane o funkcje kulturotwórcze (np.: National College of Irland, hala widowiskowa Point Depot)”.[x] Nowa dzielnica Docklands „to prawdopodobnie największy fragment miasta, na którym możliwe jest stworzenie zrównoważonego środowiska zabudowanego, w którym funkcje mieszkania, pracy, edukacji i rozrywki mogą współistnieć w sposób harmonijny”.[xi] Rewitalizacja rozumiana jest tu jako działanie mające na celu polepszenie jakości przestrzeni miejskiej i estetyki otoczenia z zamiarem podniesienia statusu dzielnicy. Założeniem nowej zabudowy jest ukierunkowanie przemian, promowanie pewnych zachowań, rodzajów aktywności, zachęcanie do odwiedzania i zamieszkiwania przez konkretne grupy społeczne. Warte podkreślenia jest więc to, że „nowa” dzielnica projektowana jest dla nowej społeczności (dlatego nie musi odwoływać się do „starej” dzielnicy i jej dotychczasowych mieszkańców). Dawni lokatorzy w wyniku wzrostu czynszów, wypowiadania umów wynajmu i wyburzania ich domów, zmuszeni zostali do przeprowadzki.

Przy ocenie projektów planowanych w ubogich dzielnicach, należy odpowiedzieć sobie, w jakim stopniu nowa inwestycja będzie współgrać z otoczeniem. Często z założenia jest ona obcym ciałem do którego zabudowa dzielnicy musi się dopasować lub zostać zastąpiona. To istotna kwestia, ponieważ mowa jest tutaj o prestiżowych obiektach publicznych, często o najwyższej jakości technicznej i artystycznej, które wyznaczają wysoki poziom mimo że rzadko kiedy są potrzebne zaniedbanym dzielnicom i ich mieszkańcom

Tak się właśnie dzieje w przypadku budowy centrum konferencyjnego w Krakowie, które daje możliwość ekonomicznego rozwoju Ludwinowa i Dębnik jak i ich gentryfikacji. Zapowiedziane jest już wyburzenie jednej kamienicy komunalnej, a tereny zielone planuje się przeznaczyć pod budowę parkingów. Centrum konferencyjne jest obiektem ogólnomiejskim (jak opera, uniwersytet lub muzeum narodowe), więc w niewielkim stopniu związane z hierarchią potrzeb dzielnicy i jej mieszkańców. Tym bardziej że charakter tej instytucji skłania do tworzenia przestrzeni przeznaczonych głównie dla gości, będących tu tylko przejazdem, a nie jej mieszkańców. Pomiędzy sklepem spożywczym a kawiarnią, placem z nowoczesnymi meblami a placem zabaw występuje przecież głęboka różnica znaczeniowa.

Sprzeczność między deklaracjami Urzędu Miasta i jego rzeczywistymi działaniami oraz potrzebami mieszkańców i strategią rozwoju miasta, uwidacznia się szczególnie w przypadku planu otwarcia bulwarów wiślanych. Pomimo konkursów architektonicznych, szerokich dyskusji i wyrażanych potrzeb mieszkańców, podjęto decyzję wybudowania na Ludwinowie, pomiędzy osiedlem a wejściem na bulwary, ruchliwego dworca autobusowego i parkingu. Wszystko to dzieje się w okolicy, gdzie nadmiernie rozbudowana infrastruktura drogowa, jest nieadekwatna do potrzeb mieszkańców, a jej rozbudowa pogłębia jeszcze problem połączenia osiedla mieszkaniowego z jednym, z najatrakcyjniejszych terenów rekreacyjnych miasta.

Dębniki również znajdujące się w okolicach centrum kongresowego ze względu na swój charakter i strukturę własnościową, są zagrożone gentryfikacją. Zwarta XIX i XX wieczna zabudowa o niewielkiej skali, układ urbanistyczny niewielkiej miejscowości mogą stanowić idealne zaplecze hotelowo-usługowe dla Centrum. Różnorodność kamienic to atrakcyjne tło dla luksusowych butików i galerii, a mieszkania na piętrze można łatwo zmienić w hostele. Warto wspomnieć, że centrum konferencyjne znajduje się także w pobliżu Kazimierza (po drugiej stronie Wisły) i Podgórza. Wyróżniki atrakcyjności dzielnicy dla kapitału są podobne; charakterystyczna, zwarta zabudowa, stosunki własnościowe kamienic, układ zabudowy (dawne, samodzielne miasta) i liczne atrakcje kulturalne (zwłaszcza na Podgórzu). O ile w przypadku Dębnik największym zagrożeniem może być centrum konferencyjne, to Podgórze jest na tyle charakterystyczną i ciekawą dzielnicą Krakowa, że gentryfikacja może się oprzeć wyłącznie na jego atrakcyjności. Brytyjski Guardian opisywał już je jako rzeczywistą alternatywę dla turystycznego Starego Miasta. Te same cechy dzielnicy mogą więc stanowić zarówno o potencjale jego rzeczywistej rewitalizacji jak i gentryfikacji.

Z powodu tworzenia bezpiecznych i nowoczesnych przestrzeni, procesy odnowy zaniedbanych i niebezpiecznych części miasta cieszą się sporą popularnością wśród mieszkańców innych dzielnic. Aktywizacja i modernizacja, przywrócenie tych miejsc reszcie miasta i podniesienie poziomu estetycznego jest dla nich dowodem na prawidłowość obranego kierunku. Ta potrzeba „przywrócenia” jest prawdziwa i musi zostać uwzględniona przy tworzeniu projektów alternatywnych, rzeczywistych rewitalizacji, czy szerzej, samorządnego zarządzania miastem. Równocześnie muszą powstać różnorodne fora wymiany informacji, dojść do integracji sąsiednich dzielnic za pomocą centrów usługowych, szkół czy placów zabaw, dzięki festiwalom, forom politycznym i wspólnemu zarządzaniu miastem. „Otwieranie” nowych przestrzeni i „integracja” miasta są bardzo ważne dla jego mieszkańców, jednak dziś władze i deweloperzy wykorzystują je, w celu zdobywania poparcia przy realizacji swych projektów, ukrywając rzeczywiste skutki gentryfikacji. Podkreślić trzeba, że na terenach, które powstały po wyrzuceniu mieszkańców, nie ma mowy ani o otwarciu, ani o integracji, zwłaszcza że owa „integracja” prowadzi do powstawania gett biedy i bogactwa.

W przypadku gentryfikacji kluczowa jest złudność jej rozwiązań. Zwróciłem już uwagę na pozorność powrotu niebezpiecznej dzielnicy w orbitę ogólnomiejską, równie iluzoryczne formy przybierają działania walki z biedą i przestępczością oraz kreowanie nowych przestrzeni publicznych. Przede wszystkim trzeba podkreślić to, że w przypadku planowanej i rzeczywiście dofinansowanej gentryfikacji, zakres zmian na rewaloryzowanym obszarze jest tak duży i nagły, że trudno mówić o ożywieniu zdegradowanego miejsca. Trudno mówić również, o tym że dzielnica (a więc także jej dotychczasowi mieszkańcy) została otwarta na resztę miasta. Bardziej trafne wydaje się stwierdzenie o tworzeniu nowej dzielnicy, w tym samym miejscu, o tej samej nazwie i często wykorzystującej sławę swej poprzedniczki. Proces ten jest charakterystyczny, a zarazem ironiczny, ponieważ moda na te niegdyś „zakazane” miejsca wynika właśnie z charakteru lokalnej społeczności i estetyki dzielnicy. Nie są one jednak towarami, które można sprzedać, dlatego wymagane jest pojawienie się nowej zabudowy, lecz imitującej utrzymanie ciągłości ze starą, a stara społeczność musi zniknąć, lecz pozostawić swoje symbole. Wraz ze wzrostem popularności wzrasta wysokość czynszów, które to z powodzeniem eliminują dawnych mieszkańców, a przejęcie żywiołowej kultury ma charakter pasożytniczy. Powstają homogeniczne, czyste i martwe pod względem kulturowym (pomimo rozwiniętych instytucji kulturalnych) dzielnice. Takie działanie niszczy miasto, które od zawsze było miejscem spotkań, na względnie niewielkim terenie, różnych ludzi i kultur.

Współcześnie dzielnica jest administracyjnie wydzielonym zespołem gruntów, co umożliwia jej zniszczenie, przy równoczesnym pozostawieniu nazewnictwa i czerpaniu korzyści dzięki marketingowi „marki”. Jest ona traktowana jako zasób, podmiot, któremu to (a nie zamieszkałym w niej mieszkańcom) należą się programy aktywizacji czy rozwoju. Jej separacja jako zespołu gruntów, czasem wraz z zabudową (Kazimierz, centrum) a czasem bez (Docklands, tereny poprzemysłowe), od jej mieszkańców, jest przyczyną wysiłków na rzecz tworzenia nowej dzielnicy dla nowych mieszkańców, a nie pomocy „określonym” ludziom i „temu określonemu” miejscu. Takie „renowacje nie są więc skutecznym środkiem walki z nędzą i prowadzą często jedynie do przemieszczania biedy w przestrzeni miasta, nie rozwiązując istoty problemu”.[xii]

Pozornym działaniem jest również tworzenie nowoczesnych i estetycznych przestrzeni publicznych. Miejsca te rzeczywiście posiadają wysoki poziom artystyczny i techniczny, ale nie są to w istocie przestrzenie publiczne. Marek Krajewski twierdzi, że celem rewitalizacji „jest powstrzymanie degradacji przestrzeni miejskiej i podnoszenie poziomu życia, ale można je nazwać publicznymi, jeżeli są dokonywane w imię dobra wspólnego, najczęściej jednak wykorzystywano je jako sposób na zwiększenie wartości gruntów i wykluczanie z nich tych kategorii osób, które ich cenę obniżają”.[xiii] Przestrzeń powstała wskutek wykluczenia, nie może więc posiadać charakteru publicznej, pomimo wysokiej jakości architektury, atrakcyjności czy przystosowania do potrzeb chorych i starszych osób. Następuje tutaj selekcja mieszkańców ze względu na zasoby materialne, w czym nie byłoby nic nadzwyczajnego, jest ona w końcu częścią systemu kapitalistycznego, gdyby nie to, że ubodzy mieszkańcy są wysiedlani całymi ulicami, a ich społeczności są niszczone. Nadzwyczajna jest więc w tym przypadku skala, a nie sam proces. W ostateczności, „rewitalizacja”, a więc proces ożywiania już istniejącej dzielnicy wraz z społecznością, powoduje, pod hasłami odnowy, zniszczenie jednej i drugiej.

Gentryfikacji sprzyja zarówno system własnościowy, jak i brak mechanizmów partycypacji mieszkańców w rządzeniu miastem. Ekonomiczna i często polityczna słabość społeczności zaniedbanych dzielnic ułatwia ich rozbicie i przeniesienie, jednak, co trzeba podkreślić, nowi mieszkańcy, silni pod względem ekonomicznym, również nie posiadają żadnych rzeczywistych mechanizmów rządzenia i obrony. Ich siła polityczna jest rozmyta i bezwładna, zależy od poruszania się w ramach głównego nurtu polityki czy ekonomii. Po raz kolejny ciekawym przykładem jest dzielnica Docklands w Dublinie. Jej sercem jest plac Grand Canal Square. Jego pierzeje tworzą przeciętne przykłady współczesnej architektury awangardowej. Typowa w Grand Canal Square jest jednak nie tylko estetyka obiektów, ale i ich funkcja, są to: galeria handlowa, biurowiec, hotel i teatr. Układ ten stanowi nowoczesną przestrzeń konsumpcji kultury, rozrywki i turystyki, okraszony współczesnym wzornictwem i nazwiskami architektonicznych sław. Co symptomatyczne główny plac dzielnicy pozbawiony jest obiektu, reprezentującego lokalną wspólnotę (np. centrum społecznego, kościoła, rady dzielnicy). Uwidaczniają się na nim natomiast globalne siły realnie kształtujące współczesne miasto, co obrazuje słabość lokalnej wspólnoty wobec nich. Na problem ten zwraca uwagę Krzysztof Nawratek, twierdząc, że „przestrzenie publiczne w naszych miastach nie mają już dziś znaczenia politycznego, a jedynie rozrywkowo-komercyjne”.[xiv] W ciągu kilku lat powstaje nowa dzielnica tworzona przez nieznanych sobie, przypadkowych ludzi. Jest ona więc słaba, co tym ciekawsze, że Docklands bez ogródek można określić jako dzielnicę zaprojektowaną dla wpływowej grupy społecznej, którą z pewnymi zastrzeżeniami, można utożsamiać z tzw. klasą kreatywną.[xv] Jest to klasa „ludzi kształtujących rzeczywistość wokół siebie, a zatem kształtujących warunki, w jakich podejmowane są wszelkie decyzje, również o znaczeniu lokalnym, lecz nie w sposób explicite celowy. (…) Istnienie owej nowej klasy społecznej we współczesnych miastach jest ich kapitałem ludzkim i prowadzi do zachodzenia w nich zmian funkcjonalnych, pojawiania się nowych zjawisk i potrzeb, które można w nich realizować, lecz nie jest de facto przykładem celowego partycypowania w podejmowaniu decyzji na szczeblu lokalnym”.[xvi] W związku z tym Docklands również pozbawiona jest przestrzeni do celowego i wspólnotowego podejmowania decyzji.

Przykładem walki o pozostanie mieszkańców w dotychczasowym miejscu zamieszkania i integralność lokalnej społeczności był projekt socjalnego osiedla na Quinta Monroy – centrum chilijskiego miasta Iquique. Jest to przykład skrajny, ponieważ mowa tu o zachowaniu więzi sąsiedzkich w osiedlu slumsów i wysokiej cenie, jaką ponieśli lokatorzy za pozostanie „w domu”. Od trzydziestu lat 5 tys. m2 centrum Iquique zajmowały nielegalne slumsy zamieszkałe przez ok. 100 rodzin. Władze miasta postanowiły wybudować dla nich osiedle domów socjalnych. Rządowy program umożliwiający budowę nowych domów ograniczył dotacje do 7,5 tys. dolarów na rodzinę. Za tę sumę opłacona miała być ziemia, projekt i wykonanie niezbędnej infrastruktury technicznej, projekt architektoniczno-budowlany i sama budowa. Najbardziej dyskusyjnym kosztem okazał się koszt ziemi, za którą mieli zapłacić mieszkańcy. Był on 3 razy większa niż koszt lokalizacji w przypadku innych osiedli socjalnych. Mimo wszystko postanowili oni pozostać w centrum miasta, za cenę mniejszych działek i domów.

Rozważano kilka wariantów zabudowy. Domy jednorodzinne posiadały znaczny atut – możliwość przyszłej, zależnej od potencjału i potrzeb mieszkańców rozbudowy, jednak udało się stworzyć miejsca jedynie dla 30 rodzin. Szeregowce umożliwiły ulokowanie 66 rodzin, jednak z mocno ograniczonymi możliwościami rozbudowy. Głównym problemem stało się więc stworzenie domów, umożliwiających jak największą i najtańszą ich rozbudowę, a także odnalezienie powierzchni pod zabudowę dla całej społeczności – 100 rodzin.

Rozwiązaniem stał się budynek, ukształtowany raczej w pionie niż poziomie, o strukturze porowatej tzn. takiej, która umożliwia i tworzy powierzchnie pod łatwą rozbudowę. Pomimo 30 m2 stworzonej powierzchni użytkowej, zaprojektowano instalacje, sanitariaty i schody dla rozbudowanego już budynku o powierzchni 70 m2. Projektanci ze studia Elemental uznali, że najłatwiejszą rozbudowę umożliwiają parter i ostatnie piętro, stworzyli więc budynek, który posiada powierzchnie do rozbudowy na dachu i na parterze – pory pod przyszłe wypełnienia. Projektanci założyli, że przyszła rozbudowana architektura, pomimo swojej żywiołowości, będzie posiadać pewne ramy, „w celu niedopuszczenia do pogorszenia się [zaprojektowanego] środowiska miejskiego”, w których obrębie każdy mieszkaniec może kształtować przestrzeń wedle własnych potrzeb. Projekt wykonany przez architektów miał więc za zadanie uporządkowanie, uregulowanie żywiołowej architektury, a nie jej kontrolę.

Ten sposób myślenia nie przełamuje ograniczeń mieszkań socjalnych, oferując jedynie niezbędne minimum. Oferuje je jednak już dziś. Wzięto także przy tym pod uwagę przyszłe możliwości zmiany i żywą wśród mieszkańców slumsów tradycję budowy własnego domu, uwzględniono wreszcie różnice w potrzebach i gustach rodzin.

Projekt osiedla wykonany został przy współudziale mieszkańców, budowę poprzedzały warsztaty i festyny. Sama architektura, bardzo prosta, wręcz uboga, zrytmizowana i chłodna, przypominająca nieco projekty totalitarne, stosunkowo szybko (2004 – oddanie mieszkań, 2006 – zróżnicowana skala rozbudowy większości domów) zaczęła podlegać zmianom, potrzebom i fantazjom samych mieszkańców, którzy skutecznie zmienili zaprojektowaną estetykę (rytm, kolor, fakturę i kompozycję stworzoną przez architektów).

III. Dzielnica odzyskana

Rzeczywistą alternatywą dla „zewnętrznych” rewaloryzacji, a w gruncie rzeczy samoobroną mieszkańców przed gentryfikacją są oddolne ruchy i projekty aktywizacji sąsiedztw. Zasadniczą cechą tak rozumianej rewitalizacji jest jej demokratyczny charakter. Mówiąc „zewnętrzna” mam na myśli, za Krzysztofem Nawratkiem, nie siły inicjujące a siły zarządzające, decyzyjne w czasie projektu. Partycypacja przyszłych użytkowników czy społeczności lokalnej, niezależnie od siły inicjującej proces, jest więc wyznacznikiem, na podstawie którego rozróżniam obie metody rewaloryzacji. Często władze miejskie brutalnie niszczą społeczności, wyprzedają mieszkania komunalne i grunty w imię „dobra wspólnego” i rachunku ekonomicznego, nazywając swoje działania rewitalizacją. Władze miejskie mogą być jednak inicjatorem działań, które następnie rozwijane są przez lokalną społeczność czy inne organizacje. Tak przykładowo dzieje się, podczas przekazywania przez miasto w dzierżawę, bezprawnie zajętych pustostanów, organizacjom tworzącym centra społeczne (Centrum Społeczne „Krzyk” w Gliwicach, Regenbogenfabrik na berlińskim Kreutzbergu).

Ciekawym przykładem rewitalizacji z władzami miasta w roli inicjatora i mieszkańcami, którzy przejęli ten proces, jest Międzynarodowa Wystawa Budownictwa w Berlinie (Internationale Bauausstellung – IBA). Stanowiła ona realizację berlińskiego programu rewitalizacji starej tkanki (Altbau) i budowy nowych mieszkań (Neubau), który przeprowadzono w latach 80. w dzielnicach Berlina Zachodniego: Friedrichstadt, Luisenstadt i Kreuzberg. Celem wystawy było znalezienie koncepcji nowego śródmieścia, zarówno w sensie urbanistyczno-przestrzennym jak i funkcjonalno- estetycznym. W opozycji do urbanistyki modernistycznej poszukiwano form wielofunkcyjnej zabudowy pierzejowej, przestrzeni półprywatnych i różnorodności mniejszych jednostek architektonicznych. Cele te jednak złożyły się zaledwie na część sukcesu projektu. Równie ważnym elementem, który zadecydował o rzeczywistym powodzeniu, wychodzącym poza plany, projekty, literaturę tematu i postmodernistyczne manifesty, był żywy opór lokatorów przed zmianami i strach przed podnoszeniem kosztów utrzymania nowych domów. Ich niechęć do wyrafinowanych intelektualnie, niepraktycznych i drogich koncepcji architektów oraz konfrontacja z nimi, doprowadziły do poszukiwania nowych pomysłów i praktycznych rozwiązań. Na drugi plan zeszły więc problemy treści znaczeniowych architektury – jej pluralizm, kontekstualizm czy podwójne kodowanie. „Ów przedłużający się konflikt między władzą a mieszkańcami stał się impulsem do zorganizowania wystawy i rozwiązania problemu rewitalizacji w sposób modelowy.[...] Wprowadzenie do akcji mieszkańców stało się momentem być może nawet przełomowym dla drugiego etapu IBA. W latach 1982/1983 wypracowane zasady partycypacji społecznej zostały oficjalnie włączone do procedur planistycznych. Na potrzeby rewitalizacji utworzono specjalną jednostkę administracyjną STATTBAU, która nadzorowała cały proces z ramienia mieszkańców (1983)”.[xvii]

Przykład ten obrazuje wartość, krytyki i wymiany poglądów na kilku płaszczyznach. To dzięki oporowi, zwerbalizowanym obawom i krytyce mieszkańców udało się połączyć w jedną całość XIX wieczną i współczesną zabudowę z modernistycznymi osiedlami, nadając każdemu budynkowi, o ile był możliwy do wykorzystania, taką samą wagę i znaczenie. Doprowadziło to do znacznych oszczędności w zachowaniu istniejącej tkanki urbanistycznej oraz do poszukiwania tanich rozwiązań technicznych przy modernizowaniu i budowie mieszkań. Zachowano więc zarówno XIX wieczne oficyny, jak i modernistyczne bloki, zagęszczając ten układ nową, zrównoważoną zabudową. Okna były odnawiane, a nie wymieniane, wprowadzano instalacje do ponownego wykorzystania wody, panele słoneczne oraz poszukiwano metod rozpowszechniania oszczędności energii cieplnej i elektrycznej, mniejszego zużycia wody i przetwarzania odpadów. Dla istniejącej zabudowy znaleziono nową funkcję (np. kluby i bary w ciemnych oficynach).[xviii] Ten kierunek rozwoju prowadził do oszczędności wynikających z odzyskiwania budynków i przestrzeni publicznej, pielęgnowania różnorodności zabudowy i ochrony „warstw geologicznych” miasta oraz tworzenia nowych znaczeń przy zestawianiu różnych języków architektury. Znacząca przy tym była idea pielęgnacji zakorzenienia mieszkańców i ciągłości w ramach rozwoju dzielnicy.

Spośród wielu projektów budowy nowych i rewitalizacji starych – w tym zaskłotowanych – domów, najciekawszym przykładem był „regał mieszkalny – Wohnregal” zrealizowany w 1986 r. przy Admiralstrasse. Zaprojektowany i nadzorowany przez architektów: Petera Stürzebechera, Kjell’a Nylunda i Christoffa Puttfarkena wraz z przyszłymi mieszkańcami. Siedmiopiętrowy socjalny budynek mieszkalny miał być przede wszystkim ekologiczną alternatywą dla domów jednorodzinnych. Ekologiczną, ponieważ zakładał podobny standard mieszkań, oszczędność i bierne uzyskiwanie energii, elastyczność i partycypację lokatorów w kreacji przestrzeni zewnętrznej i wewnętrznej swojego domu, jak i bliskość zieleni.

W przytaczanej wcześniej książce M. Bookchina ewolucja naturalna jawi się jako rozwój „coraz bardziej zróżnicowanych poziomów organizacji materii oraz coraz większej podmiotowości. (…) Zamiast adaptacji pojawia się więc kreatywność, a zamiast bezwzględnego działania ‘praw natury’ – większa wolność”[xix]. W takim rozumieniu natury, dostrzec można istnienie tendencji prowadzącej do samoświadomości, podmiotowości i wreszcie wolności. W tym sensie myślenie ekologiczne uwzględniać musi zarówno minimalizację szkodliwego oddziaływania człowieka na środowisko (aż do poziomu współdziałania), za pomocą racjonalnych rozwiązań technicznych i systemów zarządzania, jak i wypracowanie systemu wolnościowego społeczeństwa, z ideą równości, a zarazem współuczestnictwa (podmiotowości) każdego z obywateli. Podkreślanie technicznych rozwiązań budownictwa (wykorzystanie odnawialnych źródeł energii, czy materiałów budowlanych, poszukiwanie oszczędności, recykling materiałów i wody, bierne uzyskiwanie ciepła) wydają się niewystarczające, by projekt nazwać ekologicznym, przy takiej realizacji wymagana jest jeszcze partycypacja mieszkańców. Projekt regału mieszkalnego jest takim właśnie, w pełni ekologicznym, ze względów architektoniczno- technicznych i społecznych, przykładem zabudowy mieszkaniowej. Charakterystycznym dla niego jest rozciągnięcie decyzyjnej roli, a więc podmiotowości mieszkańców na każdy aspekt tworzenia i zarządzania domem. Składają się na to trzy elementy analogiczne do trzech faz projektu: partycypacja w ryzyku i kosztach przy projektowaniu budynku (wspólny projekt), samodzielne kształtowanie wnętrz mieszkań oraz przynależnej części elewacji na zasadzie „szuflad regału” (wspólna budowa) oraz samodzielne zarządzanie budynkiem na zasadzie spółdzielni (wspólne mieszkanie).

Wypełnianie ekologicznego planu rozpoczęto od założenia w październiku 1982 r. spółdzielni „Selbstbaugenossenschaft Berlin e.G.” – podstawy zarówno wspólnego planowania, jak i mieszkania. Spółdzielcza forma wydawała się najodpowiedniejszą dla tego typu inwestycji, zarówno ze względu na wspólnotowe, „rewolucyjne” wnoszenie kapitału, równomierne rozłożenie kosztów, a zarazem ryzyka, rozwiązanie problemów rentowności inwestycji i spekulacji, jak również ze względu na charakter przedsięwzięcia oraz fazę wspólnej budowy.[xx]

Taki sposób zarządzania projektem naturalnie pociągał za sobą wady w pełni demokratycznej organizacji. Pomimo ogólnie pozytywnych zdań po zakończeniu procesu projektowania („dużego zaangażowania względem grupy użytkowników” i „luźnej i niewymuszonej współpracy”), w trakcie jego realizacji powstał szereg problemów związanych z partycypacją przyszłych mieszkańców. Projekt okazał się wymagający zarówno dla mieszkańców, jak i architektów, podnoszono problem czasochłonności (partycypacja w planowaniu oraz własne wykańczanie swoich mieszkań, a także zarządzanie spółdzielnią), kwestię ryzyka oraz osobiste poświęcenie (np. przymus przeprowadzki do Berlina przed wprowadzeniem się na Admiralstr., by wspólnie wykańczać mieszkania), jednak większość z podnoszonych utrudnień stanowiło nieodłączną część procesu inwestycji budowlanej, bądź wpisane były w charakter obiektu, stanowiąc relatywnie niewielki koszt wobec pozytywnych aspektów partycypacji.

Szkieletowa konstrukcja jest wynikiem przyjętych demokratycznych zasad kształtowania przestrzeni. Pomysł uniezależnienia układu pomieszczeń od konstrukcji budynku leżał u podstaw modernizmu, wykorzystywany m.in. przez Le Corbusiera zwłaszcza w budynkach jednorodzinnych, jak w przypadku Villa Savoye. W projektach modernistycznych ta architektoniczo-konstrukcyjna idea nigdy jednak nie została tak poszerzona i połączona z administracyjno-własnościowym systemem samorządności mieszkańców. W budynku przy Admiralstr. konstrukcja jest kolejnym, logicznym elementem całościowej partycypacji mieszkańców, w kształtowaniu ich domu.

Projektowanie partycypacyjne możliwe było, dzięki zastosowaniu podwójnej konstrukcji budynku. Jej pierwotną część stanowią prefabrykowane elementy żelbetonowe, które tworzą szkielet na kształt regału. Pojedyncza komórka-szuflada otoczona jest płytami stropów z góry i z dołu, między którymi powstać mogą mieszkania dwupoziomowe. Wewnętrzną konstrukcję nośną stanowią słupy, a ściany boczne są pełne i stanowią barierę przeciwpożarową. Uznano, że poszczególne szuflady (mieszkania), powinny być kształtowane za pomocą elementów drewnianych i drewnopochodnych, ze względu na ich ekologiczny charakter – materiał odnawialny, elementy łatwo poddające się recyklingowi i wytworzone na zasadach powtórnego użycia (płyty wiórowe), lekkość oraz łatwość obróbki i tradycyjny charakter materiału. Lekkie i łatwe w budowie konstrukcje drewniane były najlepszym materiałem do budowy mieszkań przez niedoświadczonych spółdzielców. Samodzielne tworzenie szuflad, niewiele różniło się od budowy własnego domu. Mogli oni zrealizować przedstawione w zarysie własne wyobrażenia, dotyczące mieszkania, dowolnie kształtując jego rozplanowanie.

Budynek ukształtowany jest w myśl zasad architektury energooszczędnej, poprzez odpowiednie ukształtowanie ścian, okien czy elewacji. Niezrealizowanym do tej pory pomysłem, było jego ocieplenie dodatkową warstwą styropianu, co miało zapewnić oszczędności w zużyciu energii i produkcji pyłów. Charakterystycznym elementem związanym z energooszczędnym kształtowaniem zabudowania, są rusztowania stojące przy elewacji i od strony podwórza. Jest to konstrukcja nośna balkonów, latem powodująca zacienienie, jak i umożliwiająca rozbudowę mieszkania, przede wszystkim na potrzeby ogrodu zimowego co powoduje uzyskanie biernych zysków ciepła. Elewacja została zaplanowana jako pergola, pod wyrastającą z balkonów zieleń, stając się kolejnym biologicznie czynnym segmentem, dotleniając i uatrakcyjniając miasto.

Konsekwencja jest zdecydowanym atutem tego projektu. Podczas jego trwania nastąpiło zaplanowane tworzenie systemu samorządności mieszkańców, w fazie projektowej, budowlanej i użytkowej, odzyskanie maksymalnej ilości władzy w formie partycypacji, indywidualnej budowy i spółdzielczego zarządzania. Przekazanie władzy mieszkańcom w każdej z trzech faz, nie łączyło się z żadnymi poważniejszymi problemami, nie wpłynęło na estetyczną, techniczną ani funkcjonalną jakoś projektu. Nie uniknięto błędów i opóźnień, jednak biorąc pod uwagę zaangażowanie i racjonalność tworzenia własnego domu, nie stanowiło to istotnego problemu. Konsekwentne było także ekologiczne myślenie o mieście, dzielnicy i bloku. Próby łączenia podwórek, technologie oszczędzające energię i zwiększające ilość zieleni, wszystko to wraz z podmiotowym traktowaniem mieszkańca, daje obraz projektu w pełni ekologicznego.

Na powodzenie rewaloryzacji dzielnicy Kreuzberg w ramach IBA, złożył się przede wszystkim opór mieszkańców. Niezgoda wobec zmian, na które nie mieli oni wpływu, rozwinęła podejście architektów i władz do miasta oraz zmieniła hierarchię ich wartości. Dzięki działaniom mieszkańców przeciwko planom miejskich władz, powstało również na Kreuzbergu centrum społeczne „Fabryka tęczy” („Regenbogenfabrik”). Rozwinęło się ono w zaniedbanej, opustoszałej fabryce chemicznej, niszczejącym pustostanie, który na początku lat 80. został przeznaczony do rozbiórki, a teren na którym leżał pod zabudowę komercyjną. Fabryka ta jednak w wyniku bezprawnego zajęcia i utworzenia przez mieszkańców centrum kulturalnego, została uratowana i oddana w dzierżawę lokalnej społeczności. Zaczęła być stopniowo odnawiana, ożywiana, opuszczone mury ponownie odżyły. Istotną zasadą tak pojmowanej rewitalizacji, stało się maksymalne wykorzystanie zastanej struktury, istniejących konstrukcji czy zieleni. Ekonomiczne ograniczenia związane z tego typu oddolnymi działaniami, wpływają na mimowolną konserwację przestrzeni. Aktywiści (a nie architekci) nie mogą sobie pozwolić na poważne interwencje, wycinkę drzew, zmianę układu pomieszczeń czy wymianę oryginalnych okien. Jest to więc rzeczywista rewitalizacja miejsca, ożywienie zastałej przestrzeni, z wszelkimi brakami i niedogodnościami.

Surowa, przestrzeń humanizowana jest detalami – kolorowym murem, huśtawkami na drzewach, różnego rodzaju gratami czy ławą przed wejściem. Następuje tu, rozwijanie i nawarstwianie detali w czasie, zazwyczaj bez jednego odgórnego planu. Przestrzeń tworzona jest zatem za pomocą szczegółów, składających się na ogół, bez pierwotnego zamysłu i określonego zakończenia budowy. Budulcem jest detal, nie segment. Uwidacznia się tu myślenie, w pewien sposób nie-architektoniczne ale demokratyczne, na które można sobie pozwolić w przestrzeniach, tworzonych najczęściej bez udziału architektów. To architektura bliska anarchitekturze Luciana Krolla, który, jako ekspert, stara się rezygnować z władzy decyzyjnej, na rzecz partycypującej wspólnoty. Jego zainteresowania, najczęściej obejmują architekturę mieszkaniową, jednak metody pracy i zasady projektowe, wydają się odpowiednie również dla budynków użyteczności publicznej. Twierdzi on, że architektura jest i powinna „być wiernym obrazem systemu decyzyjnego: scentralizowany proces decyzyjny prowadzi do autorytarnego i homogenicznego obrazu: każdy detal jest podporządkowany określonej dyscyplinie. Decyzja, która jest podejmowana w warunkach modelu subsydiarności, prowadzić będzie do bardziej złożonego obrazu, odzwierciedlającego heterogeniczność, ewolucjonizm i współpracę wszystkich sukcesywnych skali planu”.[xxi]

Sama Fabryka po przeszło dwudziestu latach funkcjonowania i budowy to kolorowy poprzemysłowy budynek z zielonym podwórkiem i placem zabaw. Urządzono w niej przedszkole, dla matek samotnie wychowujących dzieci, a także warsztat stolarski i naprawy rowerów. Budynek Regenbogenfabrik mieści także względnie tanie schronisko turystyczne. Architektura jest skromna i racjonalna, to spadek po przemysłowej przeszłości miejsca i skutek ograniczeń finansowych. Odpowiada jej równie skromny charakter wnętrz i nowych elementów zabudowy, wykonanych tanim kosztem, czasem wręcz z odpadów. Ta architektura nie zachwyca, nie ma mocy symboli czy monumentów. Budynek nie oddziałuje więc na całe miasto, a jedynie na okoliczne ulice, nie posiada także siły porywającego chaosu budynków Krolla. To jeden przykład, wycinek przestrzeni, zrewitalizowany punkt miasta, silny siłą wielu różnych inicjatyw, wielu rewitalizacji.

Kolejnym zrewitalizowanym punktem dzielnicy jest „RAW-Tempel”. Poprzemysłowy obszar o powierzchni 10 ha leżący w dzielnicy Kreuzberg-Friedrichshain. Po 1993 r. został porzucony przez właściciela. Na obszarze, w którym się znajduje wystąpiły procesy, powodujące lęk wielu mieszkańców ubogich dzielnic. Terenem zainteresowali się i zajęli, początkowo nielegalnie, niezależni artyści, szukający przestrzeni dla realizacji swoich projektów. Niemniej proces, który nierzadko jest rzeczywistą zapowiedzią gentryfikacji, tu posłużył oddolnej rewitalizacji dzielnicy. To kolejna z demokratycznych i poprzemysłowych przestrzeni Kreuzberga, którym kieruje stowarzyszenie RAW-Tempel e.V. „Funkcjonuje tam kilkadziesiąt organizacji o różnym charakterze. Rolą wspomnianego wyżej stowarzyszenia jest także koordynowanie ich działań oraz mediacja w sporach między użytkownikami przestrzeni, jednak bez prawa ingerencji w poszczególne projekty. (…) Tutaj, w RAW-Tempel najważniejsza jest tolerancja i otwartość, które to stają się udziałem nie tylko grona aktywistów ale również, a może przede wszystkim, okolicznych mieszkańców. Obok licznych koncertów i wystaw prowadzone są także warsztaty aktywizujące dla osób bezrobotnych; działa m.in. teatr bezdomnych”.[xxii]

Najbardziej jaskrawym przykładem roli budynku w procesie rewitalizacji, jest walka o zachowanie przeznaczonych do wyburzenia obiektów i zajmowanie pustostanów pod centra społeczno – kulturalne. W tym przypadku istnienie budynku jest o tyle istotne, że z powodu braku innych możliwości, decyduje o zainicjowaniu działania. Rewitalizacja za pomocą obiektów usługowych takich jak centra społeczne czy artystyczne oraz samodzielne, partycypacyjne metody budowy i modernizacji tkanki mieszkaniowej, jest powolna i posiada niewielką skalę oddziaływania. Ogranicza się często do odnowienia konkretnego obiektu czy zdegradowanego terenu i nie oddziałuje szerzej na dzielnicę, czy miasto, zwłaszcza że często instytucje te powstają na granicy legalności, lub są nielegalnie. Po pierwsze sam budynek często przeznaczony jest do wyburzenia, zajmuje więc przestrzeń, która ma już zaplanowane inne przeznaczenie, po drugie zajmowany jest on bezprawnie. Aktywność więc, jak i sam budynek, jest nielegalna. W przypadku skłotów zasiedlanych przez ludzi z „zewnątrz” dzielnicy, zazwyczaj pewien czas zajmuje wzajemne oswajanie się nowych i starych mieszkańców, mimo że „poprzez zajmowanie obszarów zaplanowanych do rozbiórki, dzicy lokatorzy często wnoszą nowe życie i środki do zniechęconych społeczności lokalnych”.[xxiii] Także w przypadku Regenbogenfabrik, gdzie w walce o zachowanie budynku aktywni byli mieszkańcy dzielnicy, szybkość ani skala zmian nie może równać się planowej, miejskiej rewitalizacji realizowanej za pomocą zespołów prestiżowych obiektów.

Wspomniałem już, że możliwy jest jednak typ oddolnej rewitalizacji, nie poszczególnych obiektów, ale całych dzielnic wraz z ich przestrzeniami publicznymi. Najlepszym tego przykładem może być opisywane już Friedrichshain-Kreuzberg, a więc centralna dzielnica leżąca na granicy wschodniego i zachodniego Berlina. Istnieją w niej byłe skłoty, galerie i centra kultury, a z powodu osiągnięć takiej rewitalizacji, coraz częściej studia projektowe czy lofty. Struktura rewitalizacji jest taka sama jak struktura skłotów – demokratyczna i heterogeniczna. Pozbawiona planu i kierunku, opierać się może o współdziałające, ale niezależne obiekty użyteczności publicznej, które tak jak Regebogenfabrik, rewitalizują detale przestrzeni. Można tu więc mówić o rewitalizacji dzielnicy dzięki gęstości i nawarstwianiu się tego rodzaju aktywności, a nie sile poszczególnego obiektu czy odgórnego planu. Istotne jest, żeby demokratyczny był charakter każdego z obiektów składających się na całość procesu. Należy założyć, że z tych powodów będzie on mniej wydajny, mniej określony i bardziej rozciągnięty w czasie, ale też atrakcyjniejszy dla mieszkańców. Architektura, przywoływanego już Luciana Krolla chaotyczna, niewydajna i często nielogiczna, jest przy tym, a może przez to, bardzo ludzka.

Tak oddolnie rozumiana rewitalizacja ma wiele zalet, szczególnie istotnych dla najbardziej zainteresowanych – a więc samych mieszkańców. Rozwiązuje sprzeczność, pomiędzy lokalną społecznością a miejską wspólnotą, oddając miastu interesującą, a co za tym idzie bezpieczniejszą dzielnicę, mniej oficjalną, mniej prestiżową, lecz wyjątkowo żywą, przy zachowaniu dotychczasowej struktury społecznej. W tak zrewitalizowanej dzielnicy zaistnieją rzeczywiste próby rozwiązania problemu ubóstwa. Sąsiedzka samopomoc, niezależne organizacje wspierające instytucje pomocy społecznej (świetlice, przedszkola, teatr bezdomnych, zajęcia aktywizacji bezrobotnych) czy wreszcie skłoty, jako mieszkania dla niemajętnych, składają się na przekrój walki ze skutkami i przyczynami ubóstwa. Nie rozwiązuje to naturalnie całości problemu, jednak w porównaniu ze strategią gentryfikacji, wypierania biedy poza centrum, poza pole widzenia, jest to ważna alternatywa. Dzięki takim działaniom dzielnica nasyca się infrastrukturą społeczną i usługową. RAW-Tempel oferuje młodzieży, której za drobne wykroczenia zasądzono prace socjalne, uniknięcia kary pozbawienia wolności przez zatrudnienie w socjalnych projektach związku. Przy wsparciu Agencji Pracy RAW-Tempel pomaga bezrobotnym w powrocie na rynek pracy. Na skłotach powstają kawiarnie, galerie, cykliczne imprezy takie jak Abramowszczyzna na poznańskim Rozbracie, prowadzone są także różnorakie warsztaty.

Oddolna, a wręcz nielegalna rewitalizacja, często radzi sobie z obszarami, gdzie z powodów na przykład własnościowych czy spekulacyjnych nie jest możliwa inna forma odnowy przestrzeni. Takie działania rozwijane są w Poznaniu, gdzie z powodów nieuregulowanych kwestii własnościowych terenów przy ul. Pułaskiego, alternatywą dla postępującej dewastacji obszaru, stało się zaskłotowanie go z przeznaczeniem na centrum społeczne. To samo odnosi się do zajętej przestrzeni, uprzednio porzuconej przez właściciela pod RAW-Tempel. Potencjał nielegalnej rewitalizacji uwidocznił się szczególnie silnie, podczas próby zajęcia zajazdu pod św. Benedyktem na Podgórzu w Krakowie. Skłotersi przyjęli na siebie obowiązki władz miejskich, ochrony miejskiego dziedzictwa, rewitalizacji i określenia odpowiedniej funkcji dla zabytkowego budynku. W planach było stworzenie niezależnego centrum społeczno-kulturalnego z salą koncertowo-teatralną, świetlicą i kafejką internetową. Aktywiści po niedługim czasie musieli opuścić lokal, ale publiczne wytknięcie błędów i opieszałości władz miejskich, w czego konsekwencji niszczał zabytkowy obiekt, dało im dobrą pozycję w rozmowach z Zarządem Budynków Komunalnych. Ciekawa była także aktywność radnych Podgórza, którzy także niezadowoleni z arbitralnej polityki władz miasta wobec wspomnianego budynku, poparli skłoterskie działania. Mimo wszystko władze miasta uznały, że lepszym rozwiązaniem będzie stworzenie w nieokreślonej przyszłości muzeum niezwiązanego z Podgórzem Jerzego Dudy-Gracza niż bieżący rozwój centrum społecznego. Niekonsultowane decyzje prezydenta wygrały z aktywnością mieszkańców.

Zajmowanie pustostanów, tworzenie centrów kulturalnych i świetlic to przede wszystkim proces ożywiania dzielnicy za pomocą instytucji kulturalnych. Powodzenie tak rozumianej rewitalizacji każe zastanowić się nad jej rolą w gospodarczym rozwoju miasta. Z pewnością trudno ją przyrównywać do przypadku Bilbao, lecz oddolnie realizowany rozwój dzielnicy, dzięki podnoszeniu jakości życia, rzeczywistej różnorodności działań i poczuciu demokratycznego współudziału we wspólnocie, ma istotną rolę dla rozwoju, wizerunku i gospodarki miasta. Ważna staje się kulturalna siła dzielnicy, która jest jej szansą i zagrożeniem; „Kreuzberg niczego nie produkuje, wystarczy, że rocznie odwiedzi dzielnicę kilkanaście tysięcy bogatych turystów i samych Niemców”. [xxiv]

Niejednokrotnie w odniesieniu do różnych problemów związanych z gentryfikacją wspominano już o roli samorządności i partycypacji. Uczestnictwo w procesach zarządzania miastem, jest istotne dla przywrócenia podmiotowości mieszkańców, powstania rzeczywistych forów wymiany i dyskusji, wreszcie dla racjonalizacji miasta, ustalania hierarchii realnych potrzeb i minimalizowania konfliktów. Proces samorządności powinien być rozciągnięty na maksymalnie wiele płaszczyzn miejskiego życia, od partycypacji przy tworzeniu projektu własnego domu, przez rządzenie dzielnicą do odzyskania politycznej podmiotowości. Jedynie te mechanizmy niosą ze sobą rzeczywisty potencjał rewitalizacyjny dzielnic i miast. Dziś zarówno te oddolne, samodzielne i alternatywne, jak i planowane miejskie metody rewitalizacji mają rzeczywiste szanse powodzenia, mogą stać się początkiem rzeczywistego rozwoju miasta, obu jednak czegoś brakuje – jednym władzy a drugim wiedzy.

Mateusz Gierszon

[i] K. Nawratek, Miasto jako idea polityczna, Kraków 2008, s. 183.

[ii] M. Bookchin, Przebudowa społeczeństwa, Poznań 2009.

[iii] G. Böhme, Filozofia i estetyka przyrody, Warszawa 2002, s. 34.

[iv] Ostatnio szeroko komentowano odsłonięcie pomnika „Pana Gumy” autorstwa Pawła Althamera, wykonanego ze środków publicznych, nie konsultowanego i nieprzystającego do bieżących potrzeb mieszkańców Pragi. Szczególnie znaczące były całkowicie odmienne opinie Warszawiaków z „lewej” i z „prawej” strony Wisły.

[v] M. Gachowski, „Transformujące Założenia Urbanistyczne jako samorządowe inicjatywy urbanistyczne mogące reanimować obumierające obszary w ‘sercu miasta’”, w: Czasopismo techniczne nr 2-A, 2008.

[vi] Wśród kilkudziesięciu projektów architektonicznych i gospodarczych towarzyszących całemu przedsięwzięciu, znalazły się budynki nowej stacji kolei i metra autorstwa biura Norman Fostera, nowego portu lotniczego i wiszącej kładki dla pieszych Santiago Calatravy oraz nowego centrum konferencyjnego Federico Soriano.

[vii] T. Małkowski, „Tylko rewolucja kulturalna uratuje Katowice, wywiad z Ibon Areso Mendiguren’em”, w: Gazeta Wyborcza Katowice, 2008.

[viii] Ł. Kuś, „Powtórzyć Bilbao?”, http://www.gkw24.pl/artykul/18/powtorzyc-bilbao/ (dostęp z 21.10.2008).

[ix] Zob. K. Nawratek, op. cit.

[x] A. Wójcik, „Nowe przestrzenie publiczne -na przykładzie miasta Dublina”, w: Czasopismo techniczne nr 1-A, 2007.

[xi] K. Dudzic-Gyurkovich, M. Gyurkovich, „Mieszkać nad wodą – Amsterdam, Barcelona, Dublin”, w: Czasopismo techniczne nr 2-A, 2007.

[xii] J. Urbański, Odzyskać miasto. Samowolne osadnictwo, skłoting, anarchitektura, Poznań 2005, s.26.

[xiii] M. Krajewski, „Co to jest sztuka publiczna?”, w: Kultura i Społeczeństwo nr 1, 2005.

[xiv] K. Nawratek, op. cit., s. 90.

[xv] Zob. R. Florida, The Rise of the Creative Class. And How It’s Transforming Work, Leisure and Everyday Life, New York 2002.

[xvi] B. Świrko, „Rozważania nad partycypacją społeczności lokalnej w sprawowaniu władzy na drodze stowarzyszania się -Analiza do badań Pracowni Badań Miejskich”, http://www.pbm.neostrada.pl/teksty.html/.
Otagowano z:Docklands, efekt Bilbao, iquique, kraków, Quinta Monroy

[xvii] A. Drapella-Hermansdorfer, Zielone osie i zielone pierścienie Berlina, Teka Kom. Arch. Urb. Stud. Krajobr. – OL PAN, 2005

[xviii] Zob. L. Świątek, J. Charytonowicz, „Recykling przestrzeni Cz. II”, w: Recykling nr 7, 2004.

[xix] M. Bookchin, op. cit., s. 54.

[xx] Potwierdza to ankieta z marca 1988 r.; prawie wszyscy przyszli mieszkańcy ocenili swoją możliwość udziału w projekcie jako wystarczającą, a po zakończonej fazie planowania wszyscy biorący udział w projekcie byli usatysfakcjonowani.

[xxi] L. Kroll, „Manifest architekta”, w: Mać pariadka nr 1, 2005.

[xxii] W. Mania, „Stara Gazownia bez granic”, w: Gazeta Wyborcza Poznań, 2008.

[xxiii] N. Waters, „Wprowadzenie do skłotingu”, w: Squatting the Real Story, cyt. za: J. Urbański, op. cit., s. 23.

[xxiv] A. Kłos, “Berlin publiczny”, http://www.ritabaum.pl/go.php?id=337&what=kultura/ (dostęp z dnia 17.10.2006).

W procesie gentryfikacji nie

W procesie gentryfikacji nie chodzi o "uszlachetnienie" dzielnicy, jej infrastruktury, w pojeciu tym chodzi o ludzi, "szlachetni" mają być mieszkańcy a nie budynki. De facto sprowadza się to do wymiany starych "nieszlachetnych" mieszkańców na nowych "szlachetnych" czyli po prostu bogatszych.

w procesie gentryfikacji

(po kiego tak chujowe pseudonaukowe hasła?)

chodzi wszak o wypierdolenie "nieładnych" miejsc i stworzenie "zyskownych" miejsc dla beneficjentów Systemu - czytajcie klasy średniej i wyżej.

toteż przearanżowanie miejsc będących pewną ruiną w miejsca ciekawe architektonicznie do zagospodarowania przez tych co mogą wyłożyć na odnowę pieniądze.

z punktu widzenia Miasta które firmuje swoim "programem" takie procesy chodzi o infrastrukturę, ale ponieważ to kosztuje a potem trzeba o to 'dbać' to wiadomo komu to służy.

przy okazji owej gentryfikacji chodzi w sumie o to ażeby odpowiednie osoby zyskały na przetargach i mogły dostać chociażby poprzez wynajem czy dzierżawę jakiś teren który w przyszłości będzie cenny ze względu na położenie i już "odnowione" otoczenie. przecież o nic innego w "samorządach" nie chodzi, jak tylko o to. żeby dostać łapówę za wynajęcie tej a nie innej firmy - tam budowlanej, czy od śmieciarek itp oraz zrobić przetarg który się ustawi albo pod łapówę albo tak ażeby wygrali swoi - znajomi, czy koledzy partyjni i to cały samorząd przecież jest.

hasło "gentryfikacji" czasem zastępowane nawet nazwą "squatting" - czyli przerabiania dawnych np fabryk na duże przestrzenie mieszkalne do aranżacji przez mających cash "artystów" służy tylko kolejnemu "dzieleniu i rządzeniu" czyli dzieleniu terenów ukradzionych ludziom przez System i "rządzeniu" poprzez obdzielanie swoich tym "dobrem". dlatego wybory samorządowe są właśnie "bardzo ważne" :)) artystów mówię w cudzysłowie bo niezależni artyści w takiej "bohemie" raczej nie chcą brać udziału. jeśli już to w ekstremie :)

dalej już oczywiście chodzi o to że owe "miasto" będzie miało kilka $ czerpanych z odnowionej okolicy z której będzie pobierało bakszysz od zamożniejszych członków, czyli chujów co chcą płacić :)

tak będzie na całym świecie, wszystkie duże miasta będą ściągały do centrum jedynie stałych pracowników centrów przemysłowych, przedstawicieli korporacji, i wielkiego biznesu, poza tym turystów, rezydentów (a nie mieszkańców) i polityków. zamożniejsza część społeczeństwa będzie tworzyła pas meteorów niczym otulinę wokół miasta mając posiadłości w orbicie 10-40 km od jego zewnętrznych granic tak jak jest pas meteorów między Marsem, a Jowiszem :). samo centrum będzie jedynie miejscem urzędowym, turystycznym, i handlowym. "zwykli ludzie" za kilkadziesiąt lat będą mieszkali w wyizolowanych dzielnicach w "bezpiecznej" odległości albo zostaną wyeksmitowani tam gdzie ich będzie stać. w sumie to na taką wieś ;)

przecież w dzisiejszym Systemie, państwo jest nastawione na zysk ponieważ liczy się "gospodarka" i "kapitalizm", a nie na "polepszenie bytu obywateli" więc czego nie rozumiecie? :)

Twój komentarz niewiele

Twój komentarz niewiele wnosi, to o czym piszesz zostało już zanalizowane i opisane, więc nie odkrywasz Ameryki. Natomiast bezpośrednie przyczyny lokalne początku procesu gentryfikacji są różne, czasami sterowane odgórnie, czasami z dobrymi intencjami oddolnie, czasami bez żadnego planu - wazne aby ten proces odpowiednio wcześnie rozpoznać (temu służy np. nadanie mu nazwy i zdefinowanie) i odpowiednio zadziałać. Nie dlatego że jest on "zły" w ktegoriach moralnych, ale dlatego że niesie ze sobą takie a nie inne skutki społeczne. Także twoje przewidywania są czystym wróżeniem z fusów, proces rozwoju miast przebiega całkowicie różnie w różnych częściach globu i wbrew pozorom często większy wpływ na jego kształt mają oddolne inicjatywy i lokalny opór niż czyjekolwiek plany.

i gdański Wrzeszcz :)

"Co łączy tak odległe miejsca, jak londyński i dubliński Docklands, Brooklyn w Nowym Yorku, warszawską Pragę, nadbrzeża Szprewy w berlińskiej dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg czy krakowski Kazimierz?" ... i gdański Wrzeszcz :)

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.