Solidarność i Stocznia czyli farsa trwa
Związek Prywatyzujący „Solidarność” odgrywa kolejny akt w kiepskiej komedii prywatyzacji. Ostatnie spazmy „Solidarności”, podrzędna rólka na strony regionalnych szmatławców, rólka, w której czuła się zawsze doskonale: orędowanie za prywatyzacją.
Związek Prywatyzujący. Związek Prokapitalistyczny, mobilizujący pracowników w celu wprowadzania reform uderzających w interesy pracowników. Związek politycznie stojący po prawej stronie sceny politycznej, troszczący się bardziej o kult Matki Boskiej, niż Prawo Pracy. Ten trup polityczny, w spazmach konania, wychodzi na ulice Szczecina, by domagać się… tak, zgadliście, prywatyzacji.
W zatęchłych głowach działaczy „Solidarności” prywatyzacja jest słowem magicznym, zaklęciem rozwiązującym wszelkie problemy, i oczywiście, słyszeli to na kawce u Balcerowicza, służy wszystkim, a pracownikom w szczególności. Prywatyzacja to dobro, łaska spływająca na wszystkich, wraz z wolnym rynkiem.
W rozumach działaczy o skrzypiących kościach, polujących nieustannie na pozostałości komunistyczne, upiory i zjawy, piszą politykę związku, dla żartu podającego się za związek zawodowy. Opowiadają pracownikom o swoich snach i konieczności walki z marami, zaciskają pięść – drugą ręka kalkulując realne zyski.
„Solidarność” odgrywa swoją rolę doskonale. Przekształcając protesty ekonomiczne w polityczne, blokując rzeczywistą praktykę pracowniczą, wytyczając fałszywych wrogów i równie poronione projekty walki. Klepiąc się po brzuszkach, popijając kawkę z politykami i pracodawcami, mobilizuje pracowników do akcji, które niewiele mają wspólnego z interesem ludzi pracy.
Ostatnie akty farsy, która mało kogo już śmieszy, nie mogą obyć się bez zakurzonego aktora. Aktora, który ramie w ramie z Platformą Obywatelską, z Balcerowiczem pod pachą, mitem wolnego rynku w skolonizowanych głowach, struga z pracowników idiotów.
I tylko jeszcze nieśmiało ktoś krzyczy: takie związki na Powązki.