Spór o gender?
Gramsci stwierdził jednym ze swoich tekstów, że walka ideologiczna tym różni się od działań wojennych, że w pierwszych przypadku atakuje się najsilniejsze pozycje, w drugim najsłabsze. Celem ataki stają się najwybitniejsi przedstawiciele, subtelni teoretycy. Dla mniejszych umysłów pozostają notki w gazetach, blogowe wpisy. W przypadku zamachu stanu na wolność nauki i myśli pod sztandarami „walki z ideologią gender” nawet wpis blogowy wydaje się zbytnią nobilitacją.
Trwająca od czasu afery pedofilskiej w kościele nagonka na „ideologie gender” nie wpisuje się w ramy sporu teoretycznego. Nie spełnia wymogów debaty publicznej. Celem nie jest realne rozpoznanie czym zajmują się gender studies. Nie jest nim również podjęcie refleksji nad założeniami konkretnych koncepcji, sensownością różnorakich stanowisk. Celem jest zasłanianie pedofilskiej działalności kościoła, jak również umacnianie prawicowej, konserwatywnej ideologii oraz kontroli władzy nad słowem i myślą obywateli i obywatelek.
Skonstruowany przez władze kościelne i prawicowych polityków twór jakim jest „ideologia gender” może świadczyć z jednej strony o zidioceniu tej części społeczeństwa albo o potocznie rozumianym cynizmie. A może i o jednym i o drugim, gdzie bełkot niewykształconych, mających problemy z myśleniem jednostek, łączy się ze strategicznie rozpropagowywanymi kłamstwami i świadomie stosowanymi brudnymi chwytami.
Z umysłami w stanie ideologicznego uśpienia, jak umysłami kłamliwymi i pozbawionymi skrupułów, trudno prowadzić dyskusje. Jest ona niemożliwa.
W warunkach spłaszczonych relacji, takich kłamców i ignorantów najlepiej ignorować. Można co najwyżej polecić lekturę książek, zorientowanie się najpierw w temacie.
Konkretna walka ideologiczna jest znacznie bardziej niebezpieczna. Ignoranci i cynicy zapełniają sale sejmowe, jak zapychają ekrany telewizora, grzmią przez głośniki radia. I nie kończą na bredzeniu. Ich mowa staje się działaniem. Nie chodzi tylko o zastraszenie czy obrażanie badaczek i badaczy zajmujących się rzeczami, które ksiądz czy polityk uznali za niebezpieczne. Ich słowo ma się stać słowem boskim za pomocą prawa. Jak podaje prasa, zespół „Stop ideologii gender” ma zająć się zmianami legislacyjnymi, które usuną „ideologie gender” z życia publicznego. I tu pojawia się kluczowa kwestia.
Obecna walka nie jest „sporem o gender”, ale walką o wolność słowa i myśli. To walka o granice interwencji państwowej w życie obywateli, w badania naukowe, publikacje… Chociaż może się to wydać zbyt pompatyczne, to jest to walka z nowym totalitaryzmem, którym pełza od lat w Polsce. Z totalitaryzmem konserwatywno-wolnorynkowym, który łączy interwencje państwa w życie, myśli obywateli, cenzuruje przestrzeń publiczną, podporządkowując wszystko jednej słusznej wizji katolickiej, z drugiej umożliwianiem wyzysku, demontowaniem świadczeń społecznych, w imię „ideologii wolności jednostki”, a tak międzynarodowych korporacji.
Celem nie jest więc wyeliminowanie ideologii gender, ale wyeliminowanie wolności badań, myśli i słowa. Podporządkowania wszystkich jednej myśli. Nie ma się co dziwić, że ruch stojący za tworami typu „Stop ideologii gender” nie interesuje się sensownością własnego stanowiska, a jego przedstawiciele są odporni na argumenty. Dopóki spełnia swoją funkcje kozła ofiarnego, odwraca uwagę od praktyk kościoła i elity kolonialnej, pozwala na wzrost kontroli społecznej, to spełnia swoje zadanie. To jest to sensowna definicja.
Racjonalna dyskusja nie może zaistnieć, gdy strony lub jedna ze stron nie przestrzega zasad. Gdy celem nie jest poznanie, a przepchniecie swoich racji. W obliczu cynizmu i ignorancji „przeciwników gender” jedynym sensownym rozwiązaniem jest pozbawienie ich władzy. I tworzenie kąśliwych memów obnażających nędze intelektualną i duchową „elit”.
z bloga: http://pogranicznie.blogspot.com/