Australia: Spóźnione przeprosiny, czyli obraz klasowej wojny bogatych przeciwko biednym
Wczoraj australijskim parlamencie w Canberze odbył się spektakl bicia się w pierś premiera Kevina Ruuda, który przepraszał starszych już dziś ludzi, którzy jako dzieci zostali siłą odseparowani od swoich rodzin z powodu biedy i przetransportowani z Wielkiej Brytanii i Irlandii do "sierocińców", a w zasadzie obozów pracy, w Australii. Podobnie traktowano ubogie dzieci z tego kraju.
W "sierocińcach" dzieci z biednych rodzin były torturowane, zmuszane do pracy ponad siły, a także gwałcone. Proceder ten trwał od lat 30. do lat 70. XX wieku. Program eliminacji biedoty powstał w czasach Wielkiego Kryzysu, jako forma "ostatecznego rozwiązania" problemu biedy i związanych z tym niepokojów społecznych powstałych na tle ekonomicznym. Istotną rolę w tej operacji odegrał Kościół.
66-letnia dziś Margaret Gallagher trafiła do Sydney w 1955 r. jako 12-letnia dziewczynka i była zmuszana do ciężkiej pracy w kilku sierocińcach prowadzonych przez zakonnice. John Hennessy, obecnie burmistrz leżącego na przedmieściach Sydney Campbelltown, przypłynął do Perth w 1947 r. Do dziś w uszach dźwięczy mu powitanie arcybiskupa miasta: - Witajcie w Australii, potrzebujemy was jako dobrej białej siły roboczej.
Hennessy trafił do otoczonego wyschniętym buszem Fremantle w Australii Zachodniej - do instytucji zwanej Bindoon, prowadzonej przez irlandzką Kongregację Braci w Chrystusie. Prowadził ją chory z ambicji zakonnik, który chciał stworzyć najlepszy katolicki sierociniec na ziemi. Zmuszał więc dzieci do pracy od świtu do zmierzchu. Niepokorni byli rozbierani do naga, molestowanie seksualne było na porządku dziennym, zdarzały się gwałty.
Premier Ruud odczytał świadectwo Gary'ego, który w wieku sześciu lat chciał się powiesić w sierocińcu, bo rozdzielono go od rodzeństwa. Bliźniaczki Robyn i Judy, zostawione przez matkę, trafiły w wieku pięciu lat do jednej z kościelnych instytucji, gdzie bito je sprzączką od paska i bambusowymi kijkami.