GMO: nauka przegrywa z zyskiem
Artykuł Macieja Muskata o GMO z Gazety Wyborczy.
Pomimo upływu jednej trzeciej wieku i ponad 350 mld dolarów zainwestowanych w to cacko huragan pozostaje bardziej przewidywalny, a pożar bardziej możliwy do opanowania niż rośliny genetycznie modyfikowane - tak w zwięzłych słowach naszą wiedzę o GMO ujął prof. Ignacio Chapella z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Trudno o trafniejszą recenzję.
Obawy związane z wpływem GMO na zdrowie człowieka nie wynikają z tego, że geny z takich organizmów mogłyby "przeskoczyć" do człowieka, lecz z faktu, że mogą zmieniać funkcjonowanie nas samych. Do dziś nie ma praktycznie żadnych badań, w których przeanalizowano by wpływ GMO na człowieka. Istnieją jedynie badania dotyczące zwierząt laboratoryjnych. I są one niepokojące: znaczące zmiany we krwi i nerkach szczurów karmionych modyfikowaną kukurydzą MON863 to tylko jeden z wielu przykładów potwierdzających, że modyfikacja genetyczna zmienia metabolizm komórkowy. Skutków tych zmian nie potrafimy przewidzieć.
Kompletnym horrendum jest twierdzenie - przytaczane w "Gazecie" przez prof. Piotra Węgleńskiego - że 300 mln Amerykanów je żywność GMO i nic im nie jest. Równie dobrze ja mógłbym powiedzieć, że wskaźniki dotyczące pogarszającego się zdrowia Amerykanów są wyłącznie wynikiem wpływu GMO. Tego typu stwierdzenia nie mają żadnej wartości naukowej, bo nie są oparte na badaniach. Jedna z odmian kukurydzy dopuszczona do spożycia przez ludzi w USA była badana jedynie przez 45 dni. Na kurczakach.
Dużo więcej wiemy natomiast o wpływie GMO na środowisko. Inżynieria genetyczna promuje rolnictwo wielkoobszarowe i stosowanie chemii, co łatwo zrozumieć, biorąc pod uwagę, że właścicielami patentów na GMO są koncerny agrochemiczne. Nieprawdą jest, że stosowanie GMO prowadzi do mniejszego zużycia środków ochrony roślin. Zużycie to jest mniejsze tylko w pierwszych kilku latach od wprowadzenia upraw GMO. Potem znacząco rośnie. Charles Benbrook, były ekspert Białego Domu i dyrektor Rady ds. Rolnictwa Amerykańskiej Akademii Nauk, opublikował cztery lata temu raport, z którego wynika, że po wprowadzeniu GMO w USA do środowiska dostało się o 55 tys. ton pestycydów więcej, niż zużyto by ich w konwencjonalnym rolnictwie! Od wprowadzenia w USA upraw modyfikowanych genetycznie aż 19-krotnie wzrosło zużycie Glyfosatu, najbardziej znanego środka chemicznego używanego przy produkcji GMO, którego negatywne działanie na zdrowie ludzkie i środowisko jest potwierdzone. Podobnie jest w Argentynie i Brazylii.
Wbrew sugestiom wielu naukowców organizmy genetycznie modyfikowane nie mają nic wspólnego z naturalnym procesem krzyżowania znanym rolnikom na całym świecie. Inżynieria genetyczna przełamuje ewolucyjne bariery między gatunkami i tworzy formy życia - sałata z genem skorpiona, kukurydza z genem bakterii - które nigdy nie pojawiłyby się w przyrodzie w sposób naturalny.
I gdyby GMO przynosiły chociaż wyższe plony... Ale nie przynoszą! W najlepszym wypadku inżynieria genetyczna ma neutralny wpływ na plonowanie, ale w wielu wypadkach zbiory są mniejsze niż przy uprawach konwencjonalnych. Najlepszym przykładem jest modyfikowana soja, której plony są 5-10 proc. niższe od odmian konwencjonalnych. GMO nie będą panaceum na głód na świecie, bo nawet FAO, Światowa Organizacja ds. Żywności i Rolnictwa, potwierdza, że głód bierze się głównie ze złej dystrybucji żywności.
Może w takim razie GMO wzbogaca naturalne odmiany roślin w wartości zdrowotne? Zwolennicy GMO powtarzają historię o tzw. złotym ryżu, którego główną zaletą miała być większa ilość witaminy A, co z kolei miało prowadzić do zmniejszenia ślepoty (wynikającej z niedoboru tej witaminy) wśród mieszkańców Trzeciego Świata. Niestety, w powodzi marketingowych sloganów zapominają podać jedną ważną informację: zalecana dzienna dawka witaminy A wymagałaby spożycia kilku kilogramów tego ryżu dziennie.
Co gorsza, mylą się ci, którzy twierdzą, że "jak ktoś nie chce jeść GMO, to nie musi". Współistnienie upraw ekologicznych, konwencjonalnych i zmodyfikowanych nie jest możliwe. Najnowszy raport Greenpeace dokumentuje przypadki skażenia pól, paszy i żywności roślinami GMO. Zapylanie krzyżowe czy nasiona gubione podczas transportu prowadzą do skażenia sąsiednich upraw i w efekcie rolnicy są zmuszeni do przestawiania produkcji na modyfikowaną. I właśnie dlatego obywatele miast (500 we Włoszech), regionów (od hinduskiej Kerali po wszystkie 54 prefektury Grecji) i całych krajów (Austria, Szwajcaria, Francja, Włochy, Grecja, Węgry) przekonali polityków, że jedynym rozwiązaniem jest całkowity zakaz uprawy i obrotu GMO. Tak jak napisał minister Nowicki: nadejdzie czas, kiedy nawet Komisja Europejska będzie musiała zrealizować żądanie "Europy wolnej od GMO".
Na produktach GMO zyskują jedynie wielkie koncerny agrochemiczne posiadające patenty do tych roślin i sprzedające środki chemiczne do ich uprawy, a także wielkoobszarowi rolnicy, którzy oszczędzają na mniejszym zatrudnieniu - dzięki masowemu stosowaniu pestycydów.
Przegrywają wszyscy inni: ponad 99 proc. rolników na ziemi, którzy jeszcze nie uprawiają GMO, oraz konsumenci, którzy tracą zdrowie w wyniku coraz większej ilości chemii w pożywieniu.
W swoim artykule prof. Tomasz Twardowski posiłkuje się niedawną wypowiedzią abp. Życińskiego na temat GMO. Nie pozostaje więc nic innego, niż przypomnieć słowa Jana Pawła II, który w 2000 r., podczas spotkania z 50 tys. rolników w Watykanie, powiedział, żeby "opierali się pokusie zysku i wysokiej produktywności ze szkodą dla przyrody". Papież dodał też, że "jeśli nowoczesne techniki rolnicze nie pogodzą się z prostym językiem przyrody, życie człowieka będzie związane z coraz większym ryzykiem, czego niepokojące oznaki już widzimy".
GMO bywa nazywane "żywnością Frankensteina", lecz warto pamiętać, że Frankenstein nie jest imieniem żałosnego, niebezpiecznego stworzenia znanego z filmów, lecz nazwiskiem szalonego naukowca, który był jego autorem. Działania i argumenty przemysłu i zwolenników GMO to arogancja wobec ograniczeń natury i zbytnia wiara we własne możliwości. To się kończy karą.
Źródło: Gazeta Wyborcza