Islandia: kiedyś było tu Eldorado...

Publicystyka

Jest październik, a już mroźno. Nie tylko na zewnątrz, ale również w środku. Mrozi myśl o tym, co będzie jutro. Czy będzie jeszcze gorzej? Czy pojawi się jakaś nadzieja? Nie jest mroźno w Polsce, ale na Islandii - wyspie do niedawna uznawanej za gospodarczy raj, gdzie każdy ma pracę, dwa samochody i duże oszczędności na koncie. Wszystko zmieniło się 7 października. Trzy największe banki Islandii zostały znacjonalizowane, kurs korony gwałtownie spadł, konta bankowe zablokowane, wymiana pieniędzy na obcą walutę możliwa tylko za okazaniem biletu na wyjazd z kraju. W polskich mediach panika, na Islandii mieszka bowiem koło 10 tysięcy Polaków, z których część będzie teraz poważnie rozważać powrót, plotki o wykupowaniu makaronu i piwa ze sklepów skutecznie wprowadzają w przerażenie rodziny polskich pracowników na Islandii.

Miałam jechać na Islandię, żeby znaleźć pracę. Bilet kupiony dwa miesiące przed. Tydzień przed wylotem zaczyna się. Ostrzeżenia i pytania, czy jednak jadę, że nic nie zarobię. Wizja obejrzenia krachu gospodarczego tak bogatego państwa jednak kusi. Lecę. W samolocie, o dziwo, nie ma wolnych miejsc. Wszyscy pocieszają się, że nie jest tak źle, wiele osób wraca po urlopach. Myślę, że nie będzie źle. To tylko panika.

Reykjavik to małe miasto, 150 tysięcy osób, niewielkie budynki sprawiają wrażenie, jakby było się na polskiej prowincji. Wystawy sklepowe i zagęszczenie ludzi w centrum jednak przypomina, że to stolica. Bardzo często słychać język angielski. Dla turystów z obcą walutą, niegdyś droga Islandia to teraz raj. Wszystko wydaje się w miarę spokojne. Spotykam Islandczyków, z którymi zaplanowaliśmy razem zamieszkać, służą pomocą, obiecują znaleźć dla mnie pracę, znajomy na pewno mnie przyjmie.

W Islandii nigdy nie skłotowano domów, w kraju dobrobytu nie widać takiej potrzeby. Kilkanaście dni temu znajomi Islandczycy postanowili jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Dwupiętrowy dom w samym centrum miasta, zabity gdzieniegdzie dechami stoi pusty. Kilka sprawnych ruchów łomem, nowy zamek i dom jest nasz. Islandzcy skłotersi spędzili tam dziewięć nocy. W dziesiątą przybyłam ja. Następnego dnia szukamy dla mnie pracy i planujemy nowe remonty w domu. Gdy wracamy, drzwi są już zabite. Czekają na nas panowie z firmy, która jest właścicielem pustostanu i mimo wpółczucia mówią, że nie możemy już tam zostać. Pojawia się niepewność. Na szczęście nie brakuje ludzi chętnych pomóc. Praca dogadywana przez znajomego nie jest jednak taka pewna, szef wygląda na przybitego sytuacją ekonomiczną i mówi, że nie wie czy jest robota. Szukam dalej. Ogłoszenia o pracę kiedyś ukazywały się często, dziś w gazetach ogłaszają się tylko malarze. Wysyłanie CV do wielu miejsc też nic nie daje, odpowiedzi zazwyczaj brak, lub jest negatywna. Islandczycy przecierają oczy ze zdziwienia, przecież kiedyś jak się chciało, to praca znajdowała się od razu.

Idę w końcu do urzędu pracy. Kiedyś świecący pustkami, dziś ustawia się w nim kolejka. Na ścianie ogłoszenie po polsku o spotkaniu u konsula odnośnie wyjazdu z wyspy. W kolejce stoi wielu Islandczyków, młodych, energicznych, w średnim wieku. Doradca mówi, że teraz pracodawcy zajmują się bardziej zwalnianiem niż zatrudnianiem i że jest ciężka sytuacja. Coraz większa niepewność. Gościnności pomocnych ludzi nie chcę za bardzo nadużywać, a ze skłotowaniem różnie, mamy nowy budynek, ale miejsce w zbyt dobrym stanie, by je długo utrzymać. Piszemy komunikat dla prasy, o tym, dlaczego skłotujemy my, dlaczego w ogóle na świecie zajmuje się pustostany, piszemy o zawłaszczaniu przestrzeni przez kapitał, gentryfikacji, o rosnących nierównościach społecznych, o kryzysie, który wielu ludzi pozbawi nie tylko pracy, ale też domów. Sąsiedzi są nam przychylni, mówią, że cieszy ich ożywienie w okolicy, życzą nam powodzenia i deklarują wsparcie.

W sobotę pod parlamentem zwołana jest demonstracja, tydzień temu ogłoszono ją przez internet, było 200 osób, teraz około tysiąca. Ludzie trzymają transparenty z hasłami "Chcemy naszych pieniędzy", "Zrezygnuj idioto" (odnośnie szefa Banku Centralnego Islandii, którego obwinia się o katastrofę gospodarczą kraju, jako premier kraju doprowadził on do masowej prywatyzacji), pojawiają się również czarne flagi i slogany anarchistyczne. Protest odbywa się w atmosferze piknikowej, kilka osób przemawia, śpiewa piosenki przy akompaniamencie gitary, nie widać jeszcze społecznej radykalizacji, sam postulat personalnych zmian w rządzie pokazuje, że ciągle istnieje wiara w to, że kapitalizm może funkcjonować bez kryzysu. Przed demonstracją odbywa się akcja Jedzenie zamiast Bomb, wiele osób zjada pyszny obiad, sporządzony całkowicie z jedzenia znalezionego na śmietnikach w supermarketach, tam ciągle wyrzuca się dobre warzywa, owoce, pieczywo, soki i wiele innych rzeczy, wielu Islandczyków nawet nie zdaje sobie sprawy ile pieniędzy ląduje w śmieciach w postaci jedzenia, a dopiero teraz zaczną liczyć się z każdym groszem.

Sporo mówi się o wyjazdach imigrantów, jednak również Islandczycy, zwłaszcza ci młodzi, również gotowi są wyjeżdżać zagranicę do pracy, tutaj, jeśli jeszcze ich nie zwolnili, to i tak nikt im nie chce wymienić koron na obcą walutę. Coraz więcej doniesień o ludziach podpalających swoje samochody, nie mogą bowiem spłacić kredytów wziętych na auto. Większość placów budów stoi, zagraniczne inwestycje są zamrożone tak jak waluta islandzka.

W weekend nocne życie w Reykjaviku tętni, jest też niebezpiecznie. W ostatnią sobotę w szpitalu wylądowało dwóch policjantów, mówi się, że to imigranci, ale Islandczycy mówią, że policja jest coraz bardziej brutalna i można się natknąć na gliniarzy czy strażników miejskich bijących ludzi na ulicy. Niepokoje społeczne na pewno będą wzrastać. A Islandia to również kraj o wysokim współczynniku samobójstw, od znajomego pielęgniarza ratunkowego słyszę, że codziennie jeździ do 2-3 prób samobójczych, próby udane obsługują zakłady pogrzebowe. Na swoje życie targają się głównie młodzi ludzie, między 18 a 35 rokiem życia. Nie widzą nadziei życia w sposób narzucony przez ten system, teraz, gdy wielu ludzi straciło pieniądze może być gorzej. A efekty będzie widać dopiero w listopadzie, wtedy może być tylko gorzej. Stabilizacji raczej nie można się spodziewać w najbliższym czasie, paniczne zwalnianie pracowników i wyjazdy imigrantów tylko pogłębiają niepewność. Podaje się dane o gwałtownym wzroście bezrobocia, mogło ono skoczyć już o kilka procent.

Nadal nie mogę znaleźć pracy, żadnych odpowiedzi na kilkadziesiąt maili z CV, wizyta na Islandii okaże się chyba krótsza niż planowałam. Szkoda będzie opuścić ten kraj, jednak brak pieniędzy i domu zaczyna być coraz bardziej dotkliwy. Nie będzie tu na pewno drugiej Argentyny, ale, mam nadzieję, że ludzie nie załamią się tak jak gospodarka i wezmą sprawy w swoje ręce.

M.

Artykuł opublikowany pierwotnie na: www.rozbrat.org

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.