Na marginesie sporu o aktywizację studentów
Powinno się unikać pesymizmu w działaniu politycznym i niekiedy wolę milczeć niż mówić. Zwłaszcza kiedy mowa niesie same wątpliwości, kiedy może zniechęcić do działania. Z drugiej strony, kiedy samemu się nie dostrzega drogi przezwyciężenia problemu, to ujawniając bezradność w obliczu kolektywu, można żywić nadzieję na krytyczną odpowiedź co z mroków wyprowadzi.
Inspiracją do zabrania głosu była polemika jaką zapoczątkował Paweł Pieniążek i Krystian Szadkowski, krytykując, czy wręcz oskarżając, Demokratyczne Zrzeszenie Studentów o nieumiejętną działalność polityczną, która w konsekwencji może doprowadzić do zaprzestania aktywności przez nielicznych zaangażowanych. Mój głos będzie głosem na marginesie. Wydaje się, że rację ma P. Pieniążek i K. Szadkowski, stwierdzając, że brak nam języka, a tym samym rozpoznania w rzeczywistości. Podobnie jak oni odbieram działalność DZS. Wątpliwości zaś moje budzi, czy w ogóle możemy w Polsce liczyć na ruch studencki. Ruch doktorów i części pracowników naukowych plus ideologicznie określonych studiujących – tak. Ale szeroki ruch studencki? Chyba nie.
Pierwsza pesymistyczna przesłanka wynika z faktu, że większość studentów odbiera wykształcenie w szkołach prywatnych, w trybie niestacjonarnym. Te osoby z jednej strony są ofiarami urynkowienia edukacji: z jednej strony, pokrywają koszta zdobycia wykształcenia z własnej kieszeni; z drugiej, udali się na studia z powodów zawodowych, a nie by badać i poznawać. Osoby takie, jak wynika z rozmów prowadzonych podczas zajęć i po zajęciach, niekiedy nawet nie czują się studentami. Przybyli po papier, który pozwoli im ubiegać się o lepsze stanowisko, jest warunkiem awansu, czy też zachować dotychczasowe stanowisko pracy. Czują się bardziej robotnikami, którzy zostali zmuszeni przez rynek do marnowania prywatnego czasu i ciężko zarobionych pieniędzy. Rodzi to też swoiste opory przed samym studiowaniem.
Drugą pesymistyczną przesłanką jest fakt, że również studenci dzienni są bardziej motywowani przez wymogi rynku, gdzie do niemal każdej dziadowskiej roboty potrzeba formalnego potwierdzenia wyższego wykształcenia. Są oni więc poniekąd bardziej świadomi swojej tymczasowości, tego, że tak naprawdę są jedynie robociarzami, a nie członkami wspólnoty poznającej i uczącej się. Są tutaj tylko na chwilę, by zwiększyć swoje szanse na rynku pracy.
Myślenie o studentach musi wziąć jeszcze pod uwagę warunki wytwarzania podmiotów przez system neoliberalny, w tym ciągłości między edukacją szkolną a uniwersytecką. Jak i destrukcję szeroko rozumianego myślenia lewicowego, czy w ogóle teoretycznej analizy krytycznej. Produkcja ta powoduje, że na uczelnie przychodzą już ludzie odpowiednio spreparowani, dostosowani do panującego systemu. Jednostki do których liberalna narracja emancypacyjna nie trafia, gdyż podmioty te wrażliwe są jedynie na neoliberalną narrację. Zmianę tę dostrzegam często podczas prowadzenia zajęć z grupami, gdzie są osoby starsze. Znacznie łatwiej niż z młodymi poruszać tematy ważne społecznie i wykazują znaczniejszy krytycyzm. Osoby młode są obojętne i nie obchodzą ich kwestie społeczne. W odniesieniu do ekonomii wykazują zaś radosną ignorancję. Polaną sosem neoliberalnej propagandy – chociaż o tej ideologii niewiele wiedzą, jeśli już. Eksperymenty, które starałem się czynić podczas mojej pracy w szkołach prywatnych i na uczelniach państwowych kończyły się katastrofą. Zaś postulat Giroux, aby podważać bezpośrednie doświadczenia, a tym samym rozbijać podmioty neoliberalne i wytwarzać krytyczne, poprzez rzetelną analizę teoretyczną, może być spełniony jedynie przy użyciu represyjnych środków – a to już skazuje przedsięwzięcie na niepowodzenie. To oczywiście nie wina studentów.
To też nie nasza wina, że żyjemy w iluzji zaangażowania i tworzenia demokratycznej edukacji. To nie nasza wina, że jesteśmy bezradni. To nie nasza wina, że słowa umierają nie wysłuchane. Zwłaszcza, że dla rzeszy studentów jesteśmy grupą broniącą swoich przywilejów. I nie tylko dlatego, że DZS nie jest w stanie ująć tego, co postępowe w reformach Kudryckiej, ale dlatego, że cały Uniwersytet jako przestrzeń autonomiczna jawi się jako nieuprawnione uprzywilejowanie hobbistów. I jawi się słusznie.
Chociaż to może właśnie nasza wina, że nie jesteśmy w stanie zanegować siebie jako studentów, jako badaczy czy naukowców. Ale ten problem nie jest tylko problemem DZS. Wydaje się, że musimy uznać, że studiowanie stało się niemożliwe i nie będzie możliwe dopóki nie stanie się aktywnością powszechną. Tego jednak nie gwarantują publiczne uczelnie przyjmujące każdego kto chce, lecz zmiany samego sposobu organizacji życia zbiorowego. Paradygmatu rozwoju cywilizacji. Dopóki nie skoncentrujemy się na krytyce całościowej i nie odrzucimy sentymentalnych narracji, które Krytyka Polityczna pielęgnuje między innymi przez swój szkodliwy Przewodnik dotyczący Uniwersytetu, nie będziemy w stanie wytworzyć języka i sensowej praktyki.
Studiowanie, jako swobodna aktywność poznawania oraz polityka upowszechniania tego i w demokratycznej formie może raczej odbyć się POZA Uniwersytetem, który jest instytucją hierarchiczną, niedemokratyczną, przemocową, oddzieloną i wzmacniającą podział pracy.
Edukacja walcząca, zrywająca z iluzjami i stanowiąca rozwój świadomości, który może doprowadzić do upowszechnienia studiowania odbywa się raczej w ruchach pracowniczych, lokatorskich, gdzie życie stawia konkretne problemy i gdzie teoria zmaga się z materią – wzajemnie na siebie wpływając.
Student, to jest coś, co zniesione być musi.
Oskar Szwabowski
Związek Syndykalistów Polski