Nadciąga GMO
Prezydenckie weto ustawy o nasiennictwie odebrane zostało jako rzeczywisty sprzeciw wobec próby wprowadzenia w Polsce upraw roślin genetycznie modyfikowanych. Niestety, nic bardziej mylnego. Bronisław Komorowski nie jest wcale przeciwnikiem GMO, zaś projekt ustawy zawetował z przyczyn bardziej prozaicznych- jej niezgodności z prawem unijnym, co grozi Polsce sankcjami karnymi. Co więcej, prezydenckie veto rodzi uzasadnione wątpliwości, czy rzeczywiście zablokuje możliwość upraw genetycznie modyfikowanych.
Od początku
Ustawa o organizmach genetycznie zmodyfikowanych definiuje GMO jako organizm, w którym materiał genetyczny został zmieniony w sposób nie zachodzący w warunkach naturalnych wskutek krzyżowania lub naturalnej rekombinacji. Nie chodzi tu o naturalne zmiany jakim podlegają organizmy na przestrzeni czasu, lecz o zmiany będące efektem ingerencji laboratoryjnej. W tym przypadku chodzi o wytworzenie roślin o określonych cechach jak odporność na szkodniki, czy choroby bakteryjne i grzybowe. Zmodyfikowana roślina ma też być odporna na herbicydy (pestycydy niszczące chwasty), poprzez wytwarzanie własnych substancji owadobójczych. Zdaniem zwolenników GMO, ma to w efekcie doprowadzić do większych plonów oraz zapobiegać klęskom głodu na świecie.
Ciemna strona
Istnieje jednak druga strona medalu. Należy podnieść, iż w zasadzie nieznane są długofalowe efekty i możliwe konsekwencje takiego działania. Może się okazać, że eksperymenty te doprowadzają do powstania bakterii odpornych na antybiotyki. Pojawiły się głosy, że winowajcą ostatnich epidemii nowych odmian wirusów są właśnie eksperymenty genetyczne nad organizmami. Czy tak jest na pewno, trudno orzec, ponieważ nie bada się GMO pod tym kątem, co jest wynikiem tzw. 'reguły zasadniczej równoważności' zakładającej, że składniki odżywcze odmian GMO są równoważne składnikom odżywczym odmiany tradycyjnie uprawianej. Reguła ta jest sukcesem silnego lobby giganta korporacyjnego na rynku nasiennictwa i nawozów "Monsanto", największego producenta GMO na świecie.
Kwestia wpływu produktów GMO na zdrowie jest sporna. Badania finansowane przez producentów GMO pokazują brak negatywnych efektów i skutków ubocznych wywołanych przez modyfikowane organizmy, z kolei badania od nich niezależne wręcz przeciwnie. Dla przykładu Włoski Narodowy Instytut Badań Nad Żywnością i Żywieniem oraz Austriacka Agencja ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywności jasno wykazały w przeprowadzonych przez siebie testach (niestety z wykorzystaniem zwierząt), że kukurydza modyfikowana jest szkodliwa dla badanych myszy, wywołując u nich zaburzenia odporności, zmniejszenia płodności a także mniejszej masy osobników nowo narodzonych.
Pomijając aspekty stricte zdrowotne, pozostaje więcej kwestii spornych związanych z GMO. Nasiona GMO są opatentowane, aby je więc uprawiać rolnik musi podpisać umowę i corocznie opłacać stosowną licencję. Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Taki rolnik nie może zebrać nasion i wysiać ich za rok, nie uiszczając kolejnej opłaty. Wszystko to pod groźba wysokich kar. W praktyce oznacza to, że uprawy GMO są własnością korporacji, a nie rolnika, który w pewnym sensie staje się tylko pracownikiem właściciela uprawy. Niesie to dalekosiężne skutki dla konsumenta, gdyż zmienia sytuację całego rolnictwa i prawa własności. Rolnik w efekcie przestanie być niezależnym podmiotem gospodarczym, a stanie się zależny od korporacji.
Nie ma również pewności, do jakich zmian może za sprawą GMO dojść w ekosystemie globalnym. U około 25% organizmów roślinnych dochodzi do wymiany genów. Wobec tego wszczepiony przez biotechnologów gen, np. do rzepaku, przejdzie do czternastu gatunków spokrewnionych z nim roślin. Nie wiadomo, do jakich zmian w ekosystemach może to doprowadzić na szerszą skalę. Realne jest wymknięcie się modyfikowanych genów spod kontroli, przeniknięcie ich do dzikich gatunków roślin. Jak stwierdził w jednym z wywiadów Prof. Ludwik Tomiałojć z UW, "jest to nadanie światu nowego kierunku mikroewolucyjnego, czego skutki mogą być katastrofalne".
Nasza chata z kraja?
Polska w teorii jest wolna od GMO. Jednak w praktyce uprawia się u nas rośliny modyfikowane choćby jako tzw. 'uprawy badawcze'. Nie wiadomo czy i ewentualnie na jaką skalę wysiewane jest ziarno GMO w rolnictwie, ponieważ nikt tego nie monitoruje. Wg Wikipedii, w Polsce w 2008r. (brak świeższych danych) uprawy roślin genetycznie zmodyfikowanych zajmowały 3 tys. hektarów, tj. trzykrotnie więcej niż rok wcześniej. Ponadto wolno stosować do karmienia zwierząt hodowlanych pasze zawierające GMO. Roczny import takich pasz do Polski oscyluje w granicach dwóch milionów ton śruty sojowej.
Wątpliwe jest, czy możliwe jest kupno pasz wolnych od GMO, jako że większość z nich zawiera soję i kukurydzę, rośliny najbardziej zdominowane przez modyfikacje genetyczne. Nie ma zatem pewności, ze kupione w sklepie mięso nie pochodzi ze zwierzęcia, które nie było karmione GMO.
Konieczność wyboru
Organizacje ekologiczne na swoich stronach zamieszczają petycje, aby rząd skuteczniej egzekwował obowiązek producentów dokładnego oznaczania na opakowaniach żywności zawartość GMO. Zaostrzenia przepisów w tej sprawie domaga się m.in. Instytut Spraw Obywatelskich. Zgodnie z polskim prawem, każdy produkt zawierający więcej niż 0,9% GMO powinien być oznakowany jako zawierający organizmy modyfikowane genetycznie.
Tymczasem takich informacji próżno szukać na produktach dostępnych w naszych sklepach. Wbrew pozorom problem nie dotyczy jedynie wegetarian, włączających często do swojej diety znaczne ilości soi. Preparaty z soi dodawane są do różnych przetworów, np. konserw czy parówek, poza tym wytwarzane są olej sojowy, mleko, kasza, mączka i lecytyna sojowa.
Skoro zatem produkty GMO coraz bardziej wciskają się w nasze życie, powinien istnieć system informacyjny, dający konsumentom możliwość wyboru między produktami GMO, a tymi od GMO wolnymi.
Wpływy
Nie jest żadną tajemnicą, że korporacje produkujące GMO mają duże wpływy, uzyskując korzystne dla siebie zapisy prawne, będące często wynikiem silnych działań lobbystycznych, mających również wpływ na polskie prawo. Z publikacji portalu Wikileaks dowiedzieliśmy się, że Waldemar Pawlak obiecywał Amerykanom "otwarcie Polski na GMO", tyle że "powolutku, powolutku, małymi kroczkami", a więc niezauważenie. Fakty zdają się to potwierdzać. Najpierw przedłużono dopuszczalność importu pasz GMO, a potem już całkiem jawnie próbowano dopuścić do rejestracji nasion GMO w zawetowanej miesiąc przed wyborami ustawie o nasiennictwie. Niestety, wszystko zdaje się wskazywać, iż nie była to próba ostatnia.