Pełzająca prywatyzacja? Szkoły chcą coraz więcej pieniędzy od rodziców
Publiczne szkoły coraz głębiej sięgają do kieszeni rodziców - informuje Gazeta Prawna. Składki na komitet rodzicielski, fundusz klasowy, świetlicę – to dopiero początek. Nauczyciele proszą o pieniądze na wszystko: papier toaletowy i toner do drukarek, wyposażenie stołówek i placów zabaw, farby do malowania klas. A nawet komputery, które mają – cytując jednego z dyrektorów – „usprawnić pracę szkolnej administracji”. Niektóre placówki wprowadziły nieformalne czesne – liczą sobie np. za obiady, zatrudnienie ochroniarzy, zajęcia dodatkowe. W skrajnych przypadkach utrzymanie dziecka w państwowej placówce może kosztować 800 – 900 zł miesięcznie.
Dyrektorzy szkół potrzeby finansowe tłumaczą zawsze tak samo: gmina daje za mało pieniędzy. Po wypłaceniu nauczycielom pensji niewiele zostaje. Skarżą się, że otrzymują od samorządów o 20 – 30 proc. mniej pieniędzy niż jeszcze trzy lata temu. – Tnie się nie tylko dopłaty na pomoce szkolne, lecz także na dodatki motywacyjne. Te ostatnie zredukowano w tym roku z 600 do 450 zł i zamrożono na dwa lata – mówi Małgorzata Rydzewska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 215 w Warszawie.
Ale gminy też mają swoje argumenty: „Subwencja oświatowa nie wystarcza, finansujemy szkoły z własnej kieszeni”. – Rzadko się zdarza, aby szkoła otrzymała 100 proc. tego, co przedstawia w planie budżetowym. Nie ma na to pieniędzy – przyznaje Bożena Bartyzel, zastępca wydziału edukacyjnego w Wieliczce.