Somalia - czyli o tym, jak anarchii wprowadzać nie należy
10 czerwca 2006 r. w Mogadiszu, stolicy Somalii, skrajne islamskie bojówki strzelając w powietrze rozpędziły protestujących przeciwko zakazowi oglądania Mundialu wydanym przez tzw. Sądy Szarijackie.
Wcześniej bojówki rozpędzały zgromadzonych przed ustawionymi w różnych punktach miasta telebimami. Uważają, że oglądanie telewizji jest niemoralne i nikt nie ma do tego prawa.
Od 1991 roku, czyli od upadku dyktatora gen. Mohammeda Siada Barre, miasto pozostawało podzielone między rywalizujące ze sobą klany, zawierające doraźne sojusze i dysponujące niemalże nieograniczoną władzą na kontrolowanych przez siebie terytoriach. W 1993 r. o kontrolę nad miastem z lokalnymi "firmami ochroniarskimi" walczyła armia USA. Ostatnimi czasy jednak USA postanowiły wspierać lokalnych watażków przeciwko rosnącym w siłę islamistom. Islamskie bojówki jednakże w ostatnich dniach przejęły kontrolę nad stolicą.
Przez wielu libertarian i tzw. "anarcho"-kapitalistów Somalia jest uważana za niemal funkcjonujący system bezpaństwowego kapitalizmu. Podreślają, że mimo upadku państwa po 1991 roku ludzie "jakoś sobie radzą". To prawda, tyle że "jakoś" ludzie poradzą sobie w prawie każdych warunkach i o to żaden anarchista nie będzie kruszył kopii. Problem w tym, że nie zlikwidowało to władzy na terytorium tego kraju, a jedynie przybrała ona inną formę. Prywatne armie podzieliły kraj na małe skrawki i walczą o wpływy między sobą oraz zaprowadzają swoje prawo. Szkolnictwo i opieka medyczna zostały w dużej części przejęte przez islamskie fundacje religijne, które używają ich jako narzędzia propagandy i stąd też ich dzisiejsze sukcesy. Dodatkowo część biznesu popiera islamskie bojówki, bo liczy na to, że zaprowadzą one "porządek" i pozwolą im w spokoju bogacić się. A więc władza w Somalii wcale nie przeszła w ręce społeczeństwa, ale w ręce tych którzy mają więcej broni lub większe wpływy religijne czy klanowe.
Somalia jest przykładem na to, jak nie należy obalać państwa. Bez likwidacji przyczyn władzy państwo powróci w innej formie - lokalnych watażków, religijnych fanatyków, kapitalistów itd. Jedynie świadomy własnych celów, oddolny i w miarę masowy ruch może coś zmienić naprawdę.
Likwidując państwo nie należy skupiać się jedynie na instytucjach oficjalnych (rząd, prezydent, parlament), ale także likwidować źródła władzy - system ekonomiczny ułatwiający kumulowanie bogactwa (a tym samym władzy) w rękach nielicznych, czy stereotypy zakorzenione w kulturze, które nakazują wykluczać i dominować (jak w przypadku kobiet, czy homoseksualistów, ale także wszystkich "Innych"). A więc nie tylko same instytucje, ale także ekonomia i kultura - to są pola walki współczesnych anarchistów.
Poza tym, aby anarchia przetrwała musi dawać ludziom poczucie, że faktycznie narszcie "są u siebie i są sobą", że ich człowieczeństwo w końcu może nieskrępowanie rozwijać się w społeczeństwie w którym to nie walka o przetrwanie dominuje i strach bezrobociem. Ażeby to osiągnąć, ludzie muszą czuć się bezpiecznie na poziomie czysto egzystencjalnym. Nie może być tak, że anarchia spowoduje, że szpitale przestaną działać, albo że ludzie nie będą mieli co jeść. Wtedy zawsze odwrócą się od rewolucjonistów w kierunku pierwszego lepszego wodza, który "weźmie wszystko za mordę". Nie - anarchia ma zapewnić wszystkim sprawiedliwy dostęp do dóbr, które obecnie są dzielone na zasadzie: kto silniejszy, bardziej cwany, ten dostaje. Państwu nigdy się to nie udało, kapitalistycznemu rynkowi w jeszcze mniejszym stopniu. Najbliżej jak się wydaje do tego było w czasie rewolucji hiszpańskiej, która uzyskała poparcie milionów ludzi nie dlatego tylko, że dawała nadzieję na lepszą przyszłość, ale że wreszcie wielu mogło zaspokoić swoje podstawowe potrzeby, a ludzie faktycznie w praktyce odzyskiwali poczucie godności i kontroli swojego życia w zakładzie pracy i lokalnym środowisku. To już nie państwo "karmiło", to już nie kapitalista "dawał" łaskawie pracę, ale sami ludzie nawzajem się karmili, ubierali, leczyli, uczyli.
Państwo socjaldemokratyczne krępuje ludzką aktywność. Każdy bowiem czeka, aż ktoś z góry mu łaskawie da, a potem okazuje się, że i tak dla wszystkich nie wystarczy. Ludzie stają się klientami systemu. Na rynku kapitalistycznym zaś łaskawym panem jest właściciel, "pracodawca", a pracownicy jego sługami. Ludzie tracą poczucie własnej wartości i utrwala się w nich mentalność niewolnicza. Anarchiści mówią, że jest możliwe wyjście poza to niewolnictwo; że jest możliwe przejęcie kontroli nad własnym życiem.