Dominika: Liberalny feminizm a anarchofeminizm

Publicystyka

Tulipany podarowane z okazji Dnia Kobiet już zwiędły, a kwiaciarnie wróciły do normalnego rytmu pracy. Media przestały mówić o sytuacji kobiet, skończyły się wykresy porównujące wielkości wynagrodzeń mężczyzn i kobiet, a słupek bezrobocia kobiet znów nie ujrzy światła dziennego przez kolejny rok. Na ulicach większości miast odbyły się Manify, albo jak kto woli Marsze Solidarności Kobiet, których celem się zwrócenie uwagi na ich sytuację, dyskryminacje oraz nie zawsze przestrzegane prawa.

Feministka - kim jest?

Już coraz mniej popularny jest wizerunek feministki jako plującej jadem, nienawidzącej mężczyzn hetery, którą fascynuje palenie staników i zapuszczanie włosów na nogach. Teraz obrazem feministki jest zadbana kobieta z klasy średniej, która wspina się na szczeble kariery zawodowej. Czy skoro feminizm wyszedł z klasy średniej to najlepiej czuje się w jej obrębie? Niekoniecznie. Jak wiemy obraz kreowany przez media nie ma często żadnego pokrycia z rzeczywistością. Być może z powodu takiego obrazu feministki niewiele kobiet jest w stanie tak o sobie powiedzieć. Inicjatywy podejmowane przez ruchy kobiece nie są zbytnio rozpowszechnione, często skierowane do wąskiej grupy osób. Feminizm trąci lekko elitaryzmem i daleko mu do ruchu masowego.

Feminizm - anarchizm

Ruch feministyczny dąży do równego dostępu kobiet do wszystkich sektorów życia publicznego, równych płac i dostępu do stanowisk zawodowych oraz do... władzy. Czy w tym momencie napotykamy na sprzeczność między anarchizmem a feminizmem? Nie. Anarchiści od zawsze koncentrowali się na nierównościach, wykluczonych grupach społecznych i postulowali równość. Już w "Katechizmie rewolucyjnym" Bakunin pisał: "wolność jest absolutnym prawem wszystkich dorosłych mężczyzn i kobiet" oraz "równość mężczyzny i kobiety we wszystkich prawach politycznych i społecznych. Usunięcie opartej na prawie miejskim i majątku legalnej rodziny. Wolne małżeństwo." Może więc nurt anarchizmu zwany anarchofeminizmem jest niepotrzebny, skoro sam anarchizm zakłada już równość kobiet i mężczyzn? Według mnie nie. Anarchofeminizm skupia się na krytyce władzy pod kątem sytuacji kobiet. Odnajduje podobieństwo opresyjności patriarchatu i władzy.

Różnice pomiędzy liberalnym feminizmem a anarchofeminizmem

Liberalny feminizm, mimo że dominujący w tej chwili w dyskursie feministycznym, jest słaby. Słaby przez swoje własne założenia, nie jest moim feminizmem, nie jest czymś z czym może utożsamić się każda kobieta. Nie jest, mimo że żadna kobieta nie chce być dyskryminowana. Liberalny feminizm skupia się na dostępie do kierowniczych stanowisk, na dostępie do władzy równym mężczyznom. Zapominają przy tym jednak o kobietach biednych, wykluczonych społecznie. Liberałki mówią za to o tzw. „szklanym suficie” (gdy istnieje możliwość awansu i jest w zasięgu naszej ręki lecz po chwili uderzamy głową w sufit, nie widziałyśmy go wcześniej, bo jest ze szkła, ale nas nie przepuści, bo jesteśmy kobietami).

Dostęp do kierowniczych stanowisk zaprząta jednak umysły kobiet z klasy średniej, brak natomiast mowy o działalności związkowej, której prowadzenie mogłoby przynieść wymierne korzyści pracownicom czy analiz zarobków kobiet i mężczyzn na analogicznych i nie koniecznie kierowniczych stanowiskach. Liberalne feministki uważają, że gdy na skutek parytetu lub kwot (określona odgórnie liczba kobiet na listach wyborczych) w parlamencie zasiądzie większa niż do tej pory liczba kobiet, władza w końcu zajmie się ich problemami. A co z "władza deprawuje"? No właśnie nic. Nie wierzę, by obecność kobiet w parlamencie zamieniała cokolwiek w sytuacji pracujących za minimum socjalne i ledwie wiążących koniec z końcem kobiet. Kiedy ktoś raz dojdzie w władzy z miejsca zapomina o swoich wyborcach, a płeć nie ma tu nic do rzeczy.

Marzenie o równym dostępie do władzy stało się z czasem marzeniem o przejęciu władzy. Organizacje feministyczne organizują akcje namawiające do głosowania na kobiety, a część feministek widzi w Partii Kobiet szansę na własną reprezentację w strukturach władzy. Manuela Gretkowska powiedziała jakiś czas temu: "Nie wiesz na kogo głosować? To glosuj na siebie!" Nie miała jednak na myśli głosowania na swoją własną kandydaturę, lecz na inną kobietę. Skąd jednak pewność, że kandydatka zaraz po otrzymaniu mandatu nie wycofa się z przedwyborczych obietnic? Tym bardziej, że Partia Kobiet nie deklaruje się nawet jako partia feministyczna.

Liberalny feminizm analizuje kulturę masową, skupia się na reklamach proszków i jedzenia, bo w nich "zadowolone z życia" w patriarchalnym społeczeństwie kobiety z uśmiechem na twarzy gotują obiad mężowi, czy piorą skarpetki gromadki dzieci. Nie neguje potrzeby analizy kulturowej, rozkładania na czynniki pierwsze każdego stereotypu. Często jednak odnoszę wrażenie, że jest to temat zastępczy. Bo czy naprawdę najważniejsze jest to czy ludzik na sygnalizacji świetlnej ma spódniczkę, albo czy bilbord zachęcał „wszystkich klientów” a o klientkach zapomniał? Czy na pewno słowo „ktosia”, czyli „ktoś” w formie żeńskiej jest potrzebne? Zdaję sobie sprawę, że język kształtuje sposób postrzegania świata, ale czy w natłoku ważniejszych spraw nie jest jedynie tematem zastępczym?

Liberalne feministki martwią się o aborcję, bo jej zakaz jest zaprzeczeniem podmiotowości kobiety. Całkowity jej zakaz najbardziej uderzy w kobiety z niższych warstw społecznych, co na szczęście widzą i rację miała Kinga Dunin pisząc, że aborcja nie jest o tyle kwestią moralności co dwóch tysięcy „na skrobankę”. Anarchofeminizm odrzuca wszelką władzę i dominację nie tylko w sferze prywatnej, ale również politycznej, bo żadna anarchistka nigdy nie będzie chciała, by ktoś nią rządził, nawet jeśli byłyby to kobiety.

Liberałki wierzą w „równość szans”, która ma zlikwidować wszystkie problemy. Czy jednak koedukacyjne, bezpłatne szkolnictwo sprawi, ze odsetek wykształconych kobiet i mężczyzn we wszystkich warstwach społecznych wyrówna się? Czy samotna kobieta z dwójką dzieci ma takie same szanse na zostanie dyrektorem jak nieobciążony jakimikolwiek więzami rodzinnymi mężczyzna? Raczej nie, bo co to za dyspozycyjność przy mogącym w każdej chwili zachorować dziecku? A na zatrudnienie opiekunki może sobie pozwolić niewiele kobiet...

Reasumując, ruch feministyczny nigdy nie zdobędzie szerszego poparcia, jeśli wciąż będzie utrwalany obraz feministki jako kobiety z klasy średniej, która po pracy „bawi się z koleżankami z biura w feminizm”. Ruch feministyczny odnajdzie siłę, gdy podejmie się analizy sytuacji kobiet z perspektywy ich sytuacji materialnej oraz statusu społecznego, gdy zrozumie, że pewne sytuacje wynikają nie tylko z płci, ale również klasy społecznej. Stanie się ruchem ważnym i zauważalnym, gdy zrozumie i wyjdzie na przeciw potrzebom kobiet, które życie klasy średniej znają jedynie z telewizji. Ale największym wyzwaniem dla ruchu feministycznego jest to, by każda kobieta mogła się z tym ruchem utożsamić i aktywnie wziąć w nim udział, czując że jest tam, gdzie być powinna.

Tekst pochodzi ze strony Grupy Socjalnych Anarchistów

Dlaczego powinniśmy cenić feminizm liberalny.

brak [...] analiz zarobków kobiet i mężczyzn na analogicznych i nie koniecznie kierowniczych stanowiskach.

Na prawdę?

Nie rozumiem dlaczego feminizm ma zajmować się jakoś szczególnie kobietami w gorszej sytuacji materialnej. Uważam, że to ogół rządzących (czy nawet ogół społeczeństwa) powinien zajmować się sytuacją i kobiet i mężczyzn z klasy niższej (skoro mowa o średniej, musi istnieć też niższa, chociaż to słowo w ramach poprawności politycznej zazwyczaj ulega autocenzurze:)). Po prostu rozdzielenie na kobiety i mężczyzn w tym przypadku jest niepotrzebne.

"Liberalizacje" feminizmu, uważam za krok na przód, mimo że sama nie uważam się za feministkę liberalną. Po prostu jedynie w tej wersji jest w stanie trafić do wiekszej ilości ludzi. Być może początkowo właśnie do tych kobiet na stanowiskach, ale moda na feminizm rozniesie się dalej. Nie należy się przy tym bać słowa "moda", dla lepszego brzmienia można je zastąpić zwrotem "tendecja społeczna" :). Zresztą w społeczeństwach nowoczesnych i ponowoczesnych to włąsnie klasa średnia stanowi wiekszość. Trzeba też pamietać, że to własnie ona jest najbardziej zauważalna i nie sądze, że jakaś tendencja była w stanie sie przenieść z dołu do góry. To raczej ludzie gorzej sytuowani starają się naśladować, aby poprawić swój los.

Co do wątków pobocznych.
Nie do końca zgadzam się też w kwestii parytetu. Owszem, jest to ingerencja. Ale czy nie pomoże przełamać społecnzych stereotypów? Czy stereotyp społeczny nie jest zródłem problemów, którymi zajmuje sie feminizm? Uważam, że własnie z tego powodu powinno się zachęcać ludzi do głosowania na kobiety. Nie liczę natomiast, że kobiety będą rządzić lepiej i nie wiem skąd wzięło się takie przekonanie u niektórych feministek. I nie włączałabym w dyskusję partii pani Gretkowskiej, bo ona nie jest feministką, tak jak Partia Kobiet nie jest partia feministyczna, a jedynie sztucznym, ośmieszającym kobiety tworem bujnej wyobraźni. Myślę, że dobrym rozwiązaniem było by wprowadzenie parytetu czasowego. Po powrocie do normalnego stanu, liczba kobiet w parlamencie na pewno by się obniżyła, ale nie do tego samego minimalnego poziomu. A stereotypo społeczny by zanikał.

Nie mam natomiast jasnego zdania o elementach "codziennego feminizmu" jak np. język, zachowania takie jak przepuszczanie w drzwiach itp. Z jednej strony jest to praca nad zrównaniem pozycji kobiet i mężczyzn, z drugiej przestrzeganie tych norm przypomina mi czasami normy rodem z UE ;). Czasami wydaję mi się, że to wymaga zbyt dużo wysiłku. Jeśli nie chcę by ktoś przepuszczał mnie w drzwiach, każdorazowo zostaję poproszona o wytłumaczenie. Zazwyczaj nie ma czasu na zrobienie tego dobrze i w efekcie osobą, z która mam kontakt utwierdza się w swoich przekonaniach i przypina mi łatke "agresywnej feministki". Dla mnie jest to wciąż kwestia otwarta.

Dobry text-liberalfeminizm ślepa uliczka

W polsce tzw.klasa średnia,warszawka podnieca się sprawami które interesują grono Le Madame.Feminizm socjalny,anarchofeminizm upatruje problemy w szerokim kontekście wykluczenia,kraju peryferyjnego,rozwarstwienia społecznego,klasowości.Liberalny feminizm to zabawa "paniuś" w drogich ciuchach,pseudoawangardy,pseudoelit,artystek i politykierek koncesjonowanych.

Bardzo się cieszę, że

Bardzo się cieszę, że pojawił się taki tekst tu dla dyskusji, bo to jest potrzebne. Mam komentarz nie bezpośrednio do tego tekstu, ale dotyczący problem feminizmu i wizerunku feministów.

Kilka dni temu, czytałam wywiad z samotnymi matkami w Gazecie Wyborczej. Był wywiad z liderkami ruchu protestacyjnego samotnych matek - naprawdę durne kobiety, ale pokazały coś typowego. Jedna lub dwie z tych kobiet stwierdziły, że feministki nie poparły ich ruchu. Ja np. bardzo dobrze pamiętam jak parę lat temu zaczęła się te protesty... koledzy z Lublina, w tym anarchafeministki bardzo dużo robili razem z nimi, a Warszawie sporo było feministek, anarcha i nie anarcha na wiecu pod Sejmem. Ale kobiety twierdzą, że Kazimiera Szczuka ich nie poparła, więc to znaczy, że feministki w ogóle ich nie poparły. (Nawet myślę, że nie mają racji - jeśli się nie mylę, nawet Szczuka brała udział w proteście. Wyraźnie pamiętam, że ona krytykowała politykę rządu wobec samotnych matek.)

Więc dlaczego myślą, że feministki ich nie poparły, skoro poparły? Nawet lepiej, pani z tego ruchu twierdzi, że "dlatego nienawidzi feministek".

Myślę, że już tworzono stereotyp o feministkach, więc wszystkie muszą być wrzucone do jednego wora, a mało osób naprawdę wie co robią, co piszą itd. Ja jestem bardzo krytyczna wobec liberalnego feminizmu, jednak uważam, że nawet cześć tych lewicujących liberałów nie pasuje do tego wizerunku, który część muskularnej lewicy próbuje propagować.

Innym problemem jest myślenie, że ktoś reprezentuje wszystkie feministki - n.p. jak Szczuka. Takie myślenie typu Szczuka nas nie poparła, więc feministki nas nie poparły jest idiotyczne i pokazuje jak nie dobre są ruchy polityczne, gdzie pojedyncze osobowości są gwiazdami i tworzą tożsamość ruchu w większym stopniu niż np. grupy oddolne. Niestety, widzę jak wiele feministek wokół mnie jest przekonanych, że akurat trzeba skoncentrować się na znanych osobowościach. Byłam kilka minut na wiecu za prawem wyboru dwa tygodnie temu na Placu Konstytucji. Wiec rozpoczęła Katarzyna Bratowska (która sama widocznie widzi w sobie jakąś liderkę), która pierwsze co zrobiła, to przeczytała list znanych osób które wiec poparły. Nie chcę powiedzieć, że tylko feministki tak robią, bo to by było nie fair - wiele lewicowych i liberalnych grup opierają się na kulcie osobowości. Ale, widać jak np. takie feministki są przekonane, że zmiany społeczne tworzą się przez ludzi z władzą - jeśli nie polityczną, to wtedy ze społeczną władzą. Nie są wtedy tak ważne szeregowe aktywistki - więc one nie mówią na takich wiecach. Mówią za nich politycy jak Ryszard Kalisz czy Marek Borowski.

A więc tak, jeśli ktoś jest przekonany, że może dokonać zmian społecznych za pomocą władzy, to stanie się pewnie rodzajem prostytutki, bo będzie musiał znaleźć jakąś drogę do władzy, a to oznacza, że wejdzie w koalicję nawet z tymi, którzy powinni być dla nich niezręczni jako partnerzy. Więc mamy takie dziwnie koalicje, jak np. Nowickiej z PPP, która ma zakulisowego lidera z prawicy i wiceprzewodniczącego i wielu innych z prawicy, np. z ZChN. Mamy też ludzi, np. feministki, które mówią, że są "społeczne" itd. w partii Zielonych 2004, a okazuje się, że mają niejasne czasami relacje z kapitalistami. Tu nie chodzi nawet o ludzi takich, jak Legierski, ale naprawdę ohydnych kapitalistów, jak np. jeden ze współwłaścicieli Impetu, który kandydował z listy SDPL, UP i Zielonych 2004 we Wrocławiu. Oczywiście to wynika z faktu, że dla niektórych, sprawy obyczajowe są ważniejsze niż sprawy ekonomiczne, ale przede wszystkim jest to syndrom myślenia, że zmiany są dokonywane w parlamencie, więc trzeba dążyć do władzy.

Jednak radykalny feminizm ma przed sobą trudną drogę, bo dość trudno nawet poruszyć pewne kwestie w tym prawicowym konserwatywnym kraju, więc jeśli będą umiarkowane feministki nie próbujące dojść do władzy, nie uważam, że należy na nich mocno rzucić się, że są takie nieradykalne, bo niektóre sprawy, którymi będą się zajmować dotyczy także wszystkich kobiet, niezależne od tego, czy są liberalne czy radykalne – np. jak kwestia prawa do wyboru.

Kobiety polityków trzeba oczywiście krytykować, jak każdego polityka.

anarchofeminizm !!

Radykalny feminizm w Polsce czy socjalistyczny czy anarchistyczny nie sprzeda się na "salonach" tak jak liberalny,programik w TVN,art. w GW,i systemowy "feminizm" się sprzedaje.

Polski ruch feministyczny na

Polski ruch feministyczny na początku czuł się zobowiązany do legitymowania transformacji kapitalistycznej. Fundusze na rozwój inicjatyw feministycznych pochodziły od mocodawców o liberalnych ekonomicznie poglądach - Fundacja Forda, Soros... Kiedy do władzy doszli prawicowi fundamentaliści z PiS i LPR, polskie feministki zradykalizowały się i przesunęły się na lewo.

ten tekst pokazal sie jakis czas temu na rozbrat.org

W kwestii feministycznej. Na marginesie kilku artykułów z prasy liberalnej.

W okolicach Dnia Kobiet, polska prasa przywykła publikować artykuły dotyczące spraw feministycznych. Krytyczna ich lektura uświadamia nam - moim zdaniem - na ile obecnie obowiązujący dyskurs, różni się od tego, który stał u początków idei tego dnia. Pojawia się jednocześnie pytanie, co to jest radykalny feminizm, o którym się pisze i mówi? Czy to, co było rewolucyjnym zamysłem emancypacyjnym, nie stało się przypadkiem poprawnie sformatowaną politycznie ideologią, która bezpiecznie omija najważniejsze kwestie i dlatego może być głoszona przez mainstreamowe media?

W Gazecie Wyborczej w wydaniu z 8 marca 2007 roku ukazał się na pierwszej stronie materiał, który nawiązuje do Dnia Kobiet. "Polska nie dla kobiet?" - brzmi tytuł artykułu w którym, piórem Piotra Pacewicza, przedstawiane są wyniki socjologicznych badań sondażowych przeprowadzonych specjalnie dla Gazety. Opublikowane dane pokazują zróżnicowanie odpowiedzi na kilka pytań ze względu na płeć badanej i badanego; inne odpowiedzi padają w przypadku kobiet, inne w przypadku mężczyzn. "Kogo w Polsce traktuje się lepiej pod względem awansu i zarobków?", "Kto jest lepszym szefem?", "To mężczyźni od wieków utrzymują rodzinę i dlatego dzisiaj powinni lepiej zarabiać. Zgadzasz się z tym?", "Czy dopuszczalne jest przyglądanie się nogom i dekoltom koleżanek w pracy?" No właśnie. W odpowiedzi na ostatnie pytanie 49 proc. mężczyzn twierdzi że tak, a 65 proc. kobiet że nie. "Zwłaszcza młodsze kobiety - pisze Pacewicz omawiając sondaż - widzą w męskich spojrzeniach nie miłą adorację, ale seksistowską nachalność".

W tym samym numerze Gazeta Wyborcza, w lokalnym poznańskim dodatku, na stronie 16, w sąsiedztwie wielu reklama i anonsów, opublikowała materiał redakcyjny pod tytułem "Żywe manekiny". Donosi w nim, że na wystawie jednego ze sklepów w ramach promocji nowej kolekcji Pumy, trzy modelki (zamiast manekinów) przyciągały uwagę przechodniów na jednej z głównych ulic handlowych stolicy Wielkopolski. "Trzeba jasno powiedzieć - pisze Gazeta - że żywe manekiny prezentowały nie tylko sportowe ciuchy, ale też (a może przede wszystkim!) swoje wdzięki. (...) Uwagę przechodniów przeciągał zwłaszcza głęboki dekolt Sylwii - tej w czerwonej bluzeczce". I tu Gazeta na potwierdzenie swoich słów, publikuje stosowne zdjęcie, dzięki któremu możemy się przekonać, że wszystko co zostało napisane to szczera prawda. Czy w tym przypadku męskie spojrzenia są pożądaną adoracją, czy też mogą to być spojrzenia jedynie kobiet? Okazuje się, że jeżeli chodzi o biznes, to chyba nie ma to znaczenia. Nikt się nie przejmuje, że proponowanie ludziom takiego zajęcia jest etycznie dwuznaczne. Nagość w służbie biznesu nie jest jednak tabu, a wręcz przeciwnie, zręcznie wykorzystana pozawala przerobić nasze seksualne fantazje w niezły zysk. Epatuje nie tylko z witryn sklepowych, ale także z reklam telewizyjnych, okładek wysokonakładowej prasy kobiecej, billboardów itd. Jest wszędzie, aby ukształtować kobiety-modne, w komercyjnych kategoriach wyzwolone, o gołych nogach, gołych brzuchach i gołych dekoltach. Cała kultura poszła w kierunku wizualizacji i seksualności, i być może dowodzi to, że podporządkowana została ona wymogom i rygorom patriarchalnej seksualności. Ale atakowane są tylko wybrane jej elementy, które stoją w sprzeczności z obowiązującymi komercyjnymi wzorcami.

"Kto jest lepszym szefem?" - inne pytanie omawianego sondażu, które od razu sugeruje, że spod hierarchicznego uzależniania nie można się wymigać. Mężczyźni w przypadku tego pytania częściej od kobiet są skłonni sądzić, że panowie są lepszym zwierzchnikami. Ale rację mają oczywiście te kobiety (48 proc.) i mężczyźni (42 proc.), którzy twierdzą, że płeć nie gra tu roli. Niedaleko od Poznania działa międzynarodowy koncern, którego szefową jest kobieta. Ponad 80 proc załogi to kobiety, najczęściej bardzo młode, które pracują przy taśmie, gdzie panuje spory hałas i zapylenie. Zarobki są bardzo niskie. W zeszłym roku, kiedy w lipcu nadeszły upały, na hali produkcyjnej panowała temperatura ponad 40 stopni Celsjusza; norma przy takiej pracy dopuszcza 26, góra 28 stopni. Kobiety pracowały - jak mi opowiadały - półnagie, bowiem nie sposób było inaczej. Oczywiście nikomu to, włączając szefową firmy, nie przeszkadzało, no bo produkcja "must go on". "Kogo w Polsce traktuje się lepiej pod względem awansu i zarobków?" zapytano w sondaży. "Mężczyzn" - odpowiadają zgodnie zarówno kobiety (66 proc.) i mężczyźni (61 proc.). Podczas spotkania dyskusyjnego przed manifestacją z okazji 8 Marca w Poznaniu (Wyzwania współczesnego feminizmu - idee i praktyka, 5 marca 2007, Teatr 8 Dnia), jedna z uczestniczek utyskiwała, że tylko 5 proc. kobiet jest menadżerkami. No tak, ale czy faktycznie, gdyby kobiety stanowiły połowę kadry kierowniczej, czy ulżyłoby to pozostałej zdecydowanej większości kobiet (i mężczyzn) sprzedających swoją silę roboczą i pracujących w fabrykach jak ta pod Poznaniem? W czym zatem problem tkwi w tym, aby w hierarchicznie zorganizowanym i odhumanizowanym systemie produkcji i organizacji gospodarki, funkcje kierownicze były pospołu pełnione przez obie płcie, czy też chodzi o to, żeby zmienić stosunki produkcji i znieść pracę najemną? Czy chodzi o to, żeby "chłopów zaprząc do garów", czy chodzi o to, żeby nieopłacona praca w domu (obojętnie czy wykonywana przez mężczyznę czy kobietę), była wynagradzana? (Dziennik pisze, że wykonuje ją 6 mln. kobiet i należy się im od 1300 do 2500 złotych miesięcznie).

Wreszcie 13 marca, Gazeta Wyborcza ujawnia nam na czym radykalnie feministyczna rewolucja polega: "Zabrać mężczyznom i dodać kobietom" - krzyczy nagłówkiem na pierwszej stronie Gazeta i pisze: "Wielu mężczyzn pracujących w sektorze publicznym w Wielkiej Brytanii czekają obniżki pensji nawet o 40 proc. Wszystko po to, by zrównać płace place kobiet i mężczyzn". A dlaczego nie zrównać płace "do góry"? Bo to szkodzi kapitalistycznej gospodarce! Tak zwana renomowana agencja konsultingowa PriceWaterhouseCoopers (wynajęta przez Gazetę Wyborczą), ustalając wskaźniki dotyczące konkurencyjności miast polskich (ranking publikowany na jej łamach) przyjęła, że im wyższe bezrobocie i mniejsze oczekiwania wynagrodzenia, tym dla miast lepiej! Radykalny feminizm, gdyby faktycznie postulował obniżenie pensji mężczyznom, idealnie wpisywałby się w ten sposób myślenia. I Gazeta Wyborcza to dostrzegała.

Moc radykalnej krytyki feministycznej polega na tym - jeżeli mi mężczyźnie wolno wyrazić tę opinię - iż wyzwala nie tylko kobiety, ale także mężczyzn z panujących patriarchalnych warunków życia i sposobów myślenia. Gazeta Wyborcza pyta: "To mężczyźni od wieków utrzymują rodzinę i dlatego dzisiaj powinni lepiej zarabiać. Zgadzasz się z tym?". Blisko połowa mężczyzn zgadza się z tą opinią (choć druga połowa - nie) i jest to nie tylko dowód na to, że ich świadomość ról społecznych, ugrzęzła w stereotypach dotyczących własnej męskości. Powoduje to również, iż stają się oni równolegle (nie tylko kobiety) ofiarami tych stereotypów. Dziś najczęściej samobójstwa popełniają mężczyźni w średnim wieku, z mniejszych ośrodków miejskich, robotnicy, którzy w swoim mniemaniu nie podołali roli ekonomicznej, jaką im narzuciło całe społeczeństwo. Oczywiście możemy splunąć na trumny tych mizoginów, ale czy to ulży doli kogokolwiek, włączając ich żony, partnerki, matki i córki? Wątpię. Dlatego sądzę, że feminizm jest nie tylko dla kobiet, ale także dla mężczyzn i powinien z równą stanowczością atakować przejawy seksizmu kierowane przeciwko mężczyznom: mężczyzna półanalfabeta z reklamówki "Cała Polska czyta dzieciom", którego jedyną lekturą, jest taki czy inny "Przegląd Sportowy". Albo obleśny, włochaty, tłuścioch pedofil, któremu tyłek wystaje ze spodni, serfujący po Internecie i polujący na małe dziewczynki. Jeżeli współczesna kultura wykreowała wzorzec kobiety-modnej, pól-nagiej bogini, może nie zawsze inteligentnej, ale z pewnością niegłupiej, to po przeciwnej stronie bieguna własnych wartości estetycznych, umieściła łysiejącego, grubawego, oślinionego faceta w średnim wieku, jako synonimu społecznego zła. Faceta, którego wzrok skierowany na dekolt, kobiety obraża. Wzorzec idealnego mizogina, które śmierć nikogo nie wzruszy. Oto inne oblicze patriarchalnego seksizmu, niszczącego wszystkich, którzy nie załapali się na kapitalistyczną transformację z początku lat 90, oferującą świat czystych koszul i starannie szczotkowanych zdrowych zębów, puszystych włosów i lśniących butów, wyczyszczonych i sterylnych kibli; świat mężczyzn wyglądających na góra trzydzieści lat, siedzących za kierownicą najlepszych samochodów, zaparkowanych przed luksusowymi domami lub oszklonymi biurowcami. W tym świecie nie ma miejsca dla nieudaczników w drelichach i gumiakach, którymi kobiety-modne powinny się brzydzić. Feminizm próbuje się wykorzystywać, do ugruntowania negatywnego obrazu robotnika-konserwatysty, jako przeciwnika a nawet wroga kobiet - lepiej bowiem, żeby nie kierowały one swoich niechęci w kierunku odpicowanych biskupów albo polityków. Feminizm w takim wydaniu niebezpiecznie staje się przede wszystkim kwestią estetyki. Dlatego Łyżwiński i Lepper świetnie pasują do roli gwałcicieli i damskich bokserów, ale politycy PO, a nawet PiS, już nie, dlatego mogą do woli łamać nosy "swoim" kobietom.

Nie wierzę równocześnie w to, aby - jak pisze Magdalena Środa (Gazeta Wyborcza z dnia 9 marca 2007, "Władza dla kobiet") - przemoc i opresję wobec kobiet, skutecznie mogła zwalczyć władza polityczna. Na miejsce złej władzy patriarchatu, zdominowanej przez mężczyzn, może powstać tylko zła władza kobiet, która będzie w równym stopniu patriarchalna. Władza bowiem to patriarchat. Po drugie, pogląd ten nie uwzględnia faktu, że realna władza polityczna, lokuje się już poza tradycyjnymi instytucjami państwa i jest kreowana przez gremia nie podlegające demokratycznej kontroli. Powstaje zatem pytanie, czy stosowana w IV RP - jak pisze Środa - taktyka "wymuszania ciąż w celach politycznych" jest warunkowana względami nacjonalistycznymi (służyć ma "narodowi, jego trwaniu i ekspansji"), czy też jest odpowiedzią na pojawiające się niebezpieczeństwa rozpadu obecnie funkcjonującego, i kontrolowanego przez zachodni kapitał, systemu finansowego. W takim kontekście, odwołanie się do nacjonalistycznej retoryki, nie po raz pierwszy, jest tylko ideologicznym mydleniem oczu.

Prawdziwa walka feministyczna - jak sądzę - jest do rozegrania na polu socjalnym. Dlatego nie mogę zrozumieć, dlaczego uważające się za "Radykalne Feministki", podsuwają represjonowanym pracownicom drugoplanowe rozwiązania, które nie wychodzą poza neoliberalną poprawność działań. "Normalna Kobieto - piszą - posłuchaj Radykalnych Feministek! Czytaj kodeks pracy, nie daj się wykorzystać, zgłoś krzywdę do Naczelnego Inspektora Pracy! Walcz! Krzycz! Masz sądy, kodeksy, ustawy, radnych, posłów." (Gazeta Wyborcza z 8 marca 2007, "8 marca, czyli radykalne życzenia od Radykalnych Feministek"). Czyli tak naprawdę nie masz nic! Dlatego Normalna Kobieto strajkuj, sabotuj pracę, blokuj ulice, przejmuj fabryki, organizuj się w kobiece związki zawodowe, bojkotuj wybory i polityków! Walcz! Krzycz! I w przeciwieństwie do Gazety Wyborczej zadaj naprawdę ważne pytania: "Czy jesteś za opłacaniem pracy domowej, wykonywanej obecnie przede wszystkim przez kobiety, na zasadach równych zasadom opłacania pracy pozadomowej?"; "Czy jesteś za rozwojem systemu społecznej opieki nad dzieckiem, w tym oświaty, z środków przeznaczanych do tej pory na zbrojenia i konflikty zbrojne?"; "Czy jesteś za tym, aby płace mężczyzn wzrosły o 30 proc. a płace kobiet o 60 proc.?"; "Czy jesteś za skrócenie tygodnia pracy dla mężczyzn i kobiet do 30 godzin tygodniowo?" Trzeba bowiem pamiętać, iż Dzień Kobiet został proklamowany dla upamiętnienia strajku 15 tysięcy kobiet, robotnic z nowojorskiej fabryki tekstylnej, które 8 marca 1908 roku podjęły strajk. Właściciel fabryki zamknął strajkujące w pomieszczeniach fabrycznych z zamiarem uniknięcia rozgłosu. W wyniku nagłego pożaru zginęło 129 kobiet.

O obchodach 8 marca zadecydowano w 1910 podczas obrad II Międzynarodowego Zjazdu Kobiet Socjalistek w Kopenhadze. Budynek w którym obradowały 97 lat temu socjalistki, przeddzień 8 marca 2007 roku, został wyburzony, zniszczono wolnościowe centrum socjalne Ungdomshuset istniejące tam od ponad 20 lat. Wyburzono budynek pomimo sprzeciwu duńskich związków zawodowych i próby obrony jego przez kilkudziesięciu anarchistów. Wszyscy zostali aresztowani i osadzeni we więzieniach. W Kopenhadze trwają demonstracje i walki z policją na ulicach. Jak dla mnie jest to walka także o pamięć, że istnieje nie tylko liberalny, ale także socjalno-rewolucyjny nurt ruchu feministycznego.

Jarosław Urbański

A wspólny cel zgubił się po drodze...

Co wynika z całej tej dyskusji? Wydaje mi się, że antagonizm między tymi liberalnymi i radykalnymi feministkami uniemożliwia wszelką współpracę. Na dodatek po drodze było tak dużo wątków odbijających od głównego tematu, że faktycznie feminizm wydaje się być o wiele bardziej podzielony.

Są cele wspólne, o czym mówi też Akai47. I wydaję mi się, że w ich realizacji będzie lepszy feminizm liberalny, jako ten, który trafi do większej ilości ludzi niż radykalny, który kojarzy mi się raczej z elitarna bojówką, do której dostęp mają tylko ludzie, bez reszty oddani sprawie. I to właśnie te "paniusie na salonach" mają szanse to zrobić. Co z tego, że panuje kult osobistości? Skoro tak jest, trzeba to wykorzystać. Kobieta lat 50, mąż w pracy, dzieci w szkole ogląda telewizje i... ogląda feminizm. Co z tego, że ludzie stają się coraz bardziej konsumpcyjni? Trzeba to wykorzystać. Feminizm nie ma być zarezerwowany tylko dla oświeconej elity, skłonnej poświecić temu cały swój czas. Ma za to być jak reklamy, ludzie powinni potykać się o niego na każdym kroku. Ma stać się naturalny i niewymuszony.

I dopiero wtedy feministki radykalne mogą dojść do głosu. Na razie dla przeciętnego człowieka są niedostępną, zdziwaczała sforą, od której należy się trzymać z daleka. Trochę mniej idealizmu i więcej pragmatyzmu!

"Trochę mniej idealizmu i

"Trochę mniej idealizmu i więcej pragmatyzmu!" Tak mówiły umiarkowanie feministki 90 lat temu w Stanach kiedy chcieły uniknąc akcję bespośrednią, która próponowała radykałne kobiety walczące za prawo głosowania. Tak także mowiły liberalne feministki w latach 70 w Stanach - te kobiety, które chcieły odizolować radykałów z ruchu, by przebudować go jak ruch "pragmatyczny". Niestety ta strategia też nie dzialała.

A jednak

W roku 1996 29% kobiet w USA powiedziało, że uważa się za feministkę. Przepraszamm, że dane akurat z tego roku, ale innych statystyk nie znalazłam. Ten procent, chociaż mały, i tak wydaje mi się jak na razie nieosiągalny w Polsce.
Nie uważam, że to zasługa tylko i wyłącznie feminizmu liberalnego, ale wydaje mi się, że własnie TA STRATEGIA działa.

A jeśli w roku 1976 ponad

A jeśli w roku 1976 ponad 50% powiedziało, że uważa się za feministkę?

Trudno teraz znaleźć statystykę za 1976, ale w 1986 - 56%. Cytuje:
"A 1986 Gallup/Newsweek poll that found that 56% of all women considered themselves feminists."

Dlaczego strategia liberalnego liderstwa nie działa jest temat dla długiej dyskusji.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.