Giżycko/Antonowo: katastrofa ekologiczna i społeczna
Hałdy odpadów poubojowych po drobiu zostały wyrzucone na prywatnych polach w otulinie jednego z nielicznych dzikich jezior na Mazurach - Wojsaka. Na obszarze 3-4 arów zalega zgniłe mięso i sterty piór zmieszanych z gnojowicą. W kałużach krwistej cieczy pływają białe robaki. Na tej mieszance w najlepsze żeruje dzikie ptactwo. Przy upalnej pogodzie nieznośny smród rozszedł się na okoliczne miejscowości.
Gazeta Giżycka zainteresowała sprawą pracowników giżyckiej Delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Pracownicy WIOŚ ustalili do kogo należy grunt. Właściciel stwierdził, że składuje toksyczną zupę jako nawóz, co zostało jednak odebrane jako kiepski żart.
Według inspektorów ochrony środowiska nie ulega wątpliwości, że w miejscu, gdzie w naturalny sposób wody opadowe spływają do jeziora Wojsak, takich odpadów nie można składować. Utylizacja resztek poprodukcyjnych jest obowiązkiem przedsiębiorców, i w tym przypadku podlega kontroli Weterynaryjnej Inspekcji Sanitarnej.
Do tej pory jednak uwagę skierowano na właściciela zanieczyszczonego pola, który został zobowiązany do utylizacji odpadów. Tymczasem tajemnicą poliszynela pozostaje, że źródłem zanieczyszczenia jest potężna okoliczna ubojnia drobiu "Górny i synowie", która roztaczanym codziennie "zapachem" nie pozwala zapomnieć o sobie okolicznym mieszkańcom. Fabrykant (i weterynarz, w jednym), optymalizując koszta prowadzenia zakładu, płacił właścicielowi pola - który sam nie posiada kur w tak dużej liczbie - za składowanie toksyn, zamiast utylizować je zgodnie z prawem. Jako taki, jest on ostatecznie winny katastrofie ekologicznej. Lokalna prokuratura póki co nie zainteresowała się, by pociągnąć wielki zakład do odpowiedzialności. Weterynaryjna Inspekcja Sanitarna również nabrała wody w usta.
Opieszałość miejscowych władz kontrastuje z ich aktywnością w formatowaniu krajobrazu "Zielonych Płuc Polski" na potrzeby koncernu drobiowego i innych projektów wielkoprzemysłowych. W listopadzie władze Giżycka i Antonowa planują wycinkę jednej z najpiękniejszych alei przydrożnych i poszerzenie drogi, by ułatwić dojazd większych ciężarówek do miejsc "kwitnącego" agrobiznesu (fabryka, ubojnia, "rozbiór bydła i wieprzowiny") i przyszłych inwestycji - w tym ogromnej kopalni kruszywa nad jeziorem Kisajno (miejscowość Pierkunowo). Jednocześnie, na osłodę, wprowadzono w życie decyzję o zmianie miejscowych ulic: fabryka drobiu mieści się więc na ulicy Sympatycznej (dawna Antonowska), zaś jej przecznice zostały przemienione w Serdeczną, Radosną, Miłą, Słoneczną i Szczęśliwą (na której mieści się siedziba Sołtysa), itp.
Kosztu zmiany nazw okolicznych ulic możemy się jedynie domyślać. Koszt wycinki alei drzew i poszerzenia drogi: 3 mln złotych. Straty w wyniku katastrofy ekologicznej są nieocenione. "Ostatnio jeździł tam traktor i bronował te odpady [tj. zakopywał w ziemi]. Robią sobie jaja z ludzi" - wspomniał zmieszany mieszkaniec ulicy Łagodnej.
Aktywiści i mieszkańcy Mazur inicjują szereg działań przeciw dostosowywaniu krajobrazu nad jeziorami do potrzeb wielkiego przemysłu kosztem miejscowej społeczności i przyrody oraz przeciw wyalienowanym od społeczeństwa władzom (których kondycję dobitnie obrazuje wspomniana zmiana nazw ulic). Potrzebne jest wsparcie: wszystkie osoby zainteresowane współtworzeniem inicjatyw (ścieżka prawna, puszczanie info w obieg, akcje bezpośrednie, interwencje twórcze) prosimy o kontakt na tymczasowy adres: demokracja.mazurska@gmail.com