Lewicowy antysemityzm - riposta
Przedruk z lipcowo-sierpniowego Midrasza Powrót "lewicowego antysemityzmu" w Polsce? wywołał gorącą dyskusję. Poniżej prezentujemy przedruk z portalu http://viva.palestyna.pl dwóch tekstów, przezentujących punkt widzenia lewicowych publicystów, którzy odpowiadają na zarzut antysemityzmu.
Manifest antysyjonistyczny
Paweł Michał Bartolik
Powtarzające się oskarżenia o lewicowy antysemityzm, kierowane pod adresem osób bez koncesji deklarujących poparcie dla palestyńskiej walki narodowowyzwoleńczej, padające obecnie także z ust osób określających się mianem lewicowców, i to ponoć radykalnych, antykapitalistycznych, rewolucyjnych (wiadomo już, co sądzić o ich lewicowości!), każą zabrać głos w kwestiach, zdawałoby się, podstawowych i oczywistych. Globalny prawicowy przypływ, związany z ofensywą ideologii neoliberalnej, przybierający od kilkudziesięciu lat, wyraźnie zyskał na sile po upadku Związku Radzieckiego. Jego ostatecznymi wyrazami w regionie Europy Środkowo-Wschodniej były ludobójstwa w dawnej Jugosławii oraz w Rosji (ludobójstwo dokonywane, tak jak w latach trzydziestych na Ukrainie, środkami ekonomicznymi: od upadku ZSRR średnia długość życia w Rosji spadła o kilka lat), którego przedłużeniem jest ludobójstwo dokonywane na narodzie czeczeńskim.
Tyleż opiewany wiatr przemian okazał się być niszczycielską wichurą.
Ów przypływ prawicowy, możliwy w takiej skali dzięki powstaniu świata jednobiegunowego po zwycięstwie imperialistycznego supermocarstwa kapitalistycznego nad imperialistycznym supermocarstwem biurokratycznym, zyskał skalę fali reakcji i kontrrewolucji po niezwykle zbrodniczych, choć stanowiących do pewnego stopnia formę odwetu za dziesięciolecia imperialistycznych ludobójstw, zamachach 11 września 2001 r.
Na owej fali dryfują monstra takie jak George W. Bush czy Ariel Szaron, a obecnie jego następca Ehud Olmert. Mylące, fałszywe i demagogiczne zawezwanie do wojny z terroryzmem, będącym jakoby jednym z największych zagrożeń współczesności, to od co najmniej kilku lat samograj apologetów imperializmu i neokolonializmu. Od dawna o wiele rzadziej niż niegdyś bawią się oni w pozowanie na obrońców humanistycznego ładu - ich język to nieskrywany żargon władzy, potęgi i panowania. Dlatego też podczas ostatniej wojny izraelsko-libańskiej szef sztabu armii państwa syjonistycznego mógł publicznie postulować wyjątkowo brutalne akcje, w jasny sposób wymierzone w cele w żadnej mierze niemogące być określone jako militarne.
Supremacja triady - USA, Europy Zachodniej i Japonii, dopełnionej przez takie państwa centralne systemu kapitalistycznego jak Australia czy Izrael: oto właściwy cel ludobójstwa, określanego mianem wojny z terroryzmem, choć większość działań w ramach owego procesu nie ma ze zwalczaniem terroryzmu zgoła nic wspólnego. Wyrazem sprzeczności między celami deklarowanymi a rzeczywistymi musi być mniejszy bądź większy zamęt pojęciowy - i tak postulaty czysto taktyczne, jak zadanie ciosu „komórce terrorystycznej" X czy Y, tworzą kogel-mogel z zawezwaniami do walki w „obronie cywilizacji", pojmowanej już nie jako nadbudowa kultury, lecz nadbudowa siły militarnej. Oświeceniowy ład, którego zwieńczeniem miały być burżuazyjne demokracje dwudziestego stulecia, schodzi w ten sposób na czwarty, piąty i dziesiąty plan w dyskursach liderów klasy panującej, jeśli w ogóle jego idea może być jeszcze z nich wyłowiona. Mają się one doń tak, jak żargon propagandy stanu wojennego w Polsce do narracji klasycznego marksizmu.
Taki background ideologiczny to woda na młyn dla elit panujących w Izraelu. Mimo iż w okresie od rozpoczęcia drugiej intifady warunki tak bliskowschodnie, jak globalne uległy pewnej, dość znaczącej ewolucji, stałym elementem było i jest wywyższanie interesu izraelskiego nad interesy ościenne. Komfort życia Izraelczyka jest tu ważniejszy niż życie Araba.
Mimo to, a może właśnie przez to, stanowiąca wytwór brutalnego procesu kolonialnego społeczność żydowska w historycznej Palestynie ciągle nie może zaznać spokoju. W trakcie wspomnianej już wojny izraelsko-libańskiej znaczny segment tej populacji żył w strachu, kryjąc się w schronach przed odwetowymi działaniami Hezbollahu. Państwo mające stanowić gwarancję przetrwania i powodzenia narodu żydowskiego może zamienić się w jego śmiertelną pułapkę.
Przyznają to w tej samej mierze najbardziej nieprzejednani antysyjoniści, jak i piewcy chwały Izraela jako jedynej demokracji w regionie.
Bynajmniej nie antysyjonistyczny autor wyraził w ostatnim czasie wątpliwość, czy Izrael będzie obchodził swe setne urodziny. Praktycznie w tym samym czasie wielkonakładowy izraelski dziennik „Haaretz" opublikował artykuł, w którego tytule znajduje się zapytanie o to, co robiłby czytelnik wiedząc, że Izrael ma przed sobą rok życia. W ubiegłych latach wybitny przedstawiciel szkoły izraelskich Nowych Historyków Benny Morris, mający wielkie zasługi w odbrązawianiu historii państwa syjonistycznego, a zarazem usprawiedliwiający i afirmujący czystkę etniczną, na której zostało ufundowane, przyznał, że syjonizm był i jest projektem apokaliptycznym. Określił trwanie Izraela do dziś jako cud, i stwierdził jasno, że jego ostateczny los nie jest jeszcze przesądzony.
Stworzono zatem naziemny lotniskowiec rasistowskiej białej supremacji, narażając w ten sposób na potężny szwank naród, który przez stulecia regularnie padał jej ofiarą, z winy prowodyrów europejskich feudalnych i kapitalistycznych klas panujących oraz kleru chrześcijańskiego. Równocześnie, co nie mniej złe, już zdołano zadać taki szwank innym narodom, mającym nieszczęście żyć na obszarach przeznaczonych do brutalnej transformacji przez zachodnią imperialistyczną inżynierię społeczną.
Ten szwank nie może być usprawiedliwiony przez, zresztą jak już widzieliśmy wątpliwą, prosperity rzekomo wyemancypowanego narodu żydowskiego. Liczba beneficjentów obecnego ładu czy raczej nieładu bliskowschodniego jest dalece niższa od liczby niesprawiedliwie pokrzywdzonych z powodu powstania syjonistycznego organizmu państwowego. Próba utrzymywania status quo nieuchronnie prowadzić musi do drastycznego wzrostu tej już alarmującej liczby. Dlatego właściwym jest całkowicie antysyjonistyczne stanowisko, uznające, że Izrael nie miał prawa powstać, gdyż jego powstania nic nie usprawiedliwia; stanowisko, które uznaje to państwo za niewarte i niegodne przerażającej ceny, jaką przyszło zapłacić regionowi i całemu światu za utrzymywanie tego rasistowskiego reżimu.
Zamieszkująca historyczną Palestynę ludność żydowska musi mieć zagwarantowane prawa podobne jak inne narody regionu. Jej interes nie może być jednak w jakikolwiek sposób ekskluzywny czy uprzywilejowany. Czystka etniczna dokonana na niej byłaby tak samo, ale nie bardziej, godna potępienia, jak czystka, której w 1948 r. dokonano na Palestyńczykach, której zaprzecza się w sposób równie obrzydliwy jak ten, w jaki dowodzi się, że Żydzi nie ginęli w komorach gazowych. W ten sposób z negacjonistami Shoah zrównał się m.in. były premier Izraela, a obecnie przewodniczący skrajnie prawicowej partii Likud, Beniamin Netanjahu.
Tymczasem, gdy David Irving jest - całkowicie słusznie! - ścigany przez policje dziesiątek krajów i musi mierzyć się z pozwami sądowymi i aresztowaniami, podobni mu w swej istocie negacjoniści syjonistyczni mają co najwyżej problem z tym, że czerwony dywan, który przed nimi rozwinięto na lotnisku, był o zgrozo zakurzony. Albo-albo: spenalizować negacjonizm Nakby albo zdepenalizować negacjonizm Shoah!
Owa fiksacja ideologiczna, sprytny trik, który pozwala dowodzić, że ludzie, których setkami tysięcy wypędzono z ich domów, w ogóle nie istnieli, nie jest jedyną tego rodzaju mistyfikacją. Przede wszystkim jednak należy pamiętać, że znakomicie wpisuje się ona, wraz z innymi kłamstwami propagandy syjonistycznej, w konstelację globalnego kapitalizmu i miraży, które ta konstelacja generuje.
Kapitalizm jest systemem opartym na nierówności i nierówność tę afirmującym w stopniu pod pewnymi względami większym niż systemy niewolniczy i feudalny. Walka o samostanowienie narodu palestyńskiego oraz obalenie syjonizmu i wyrugowanie wszystkich jego ideologicznych aplegr stanowi ze swej natury cios w ideologię nierówności, uprzywilejowania i upośledzenia, jak też cios w ideę państwa narodowego wraz z jego nieodłącznym ekskluzywizmem. Bez względu na reakcyjne elementy ideologii Hamasu i drobnoburżuazyjną, z natury swej wsteczną, bazę społeczną tego ugrupowania, krytyka zasady podwójnej miary wobec Izraela i Palestyńczyków, wypływająca z ust Chaleda Meszaala i innych liderów tej formacji, stanowi echo idei równościowych i emancypacyjnych. Choćby dlatego przyrównywanie Hamasu, a także Hezbollahu, stanowiących bez względu na wiele ich patologicznych cech formacje narodowowyzwoleńcze, do Al-Kaidy jest wyrazem najskrajniejszej demagogii.
Etos antykapitalistyczny, stanowiący trzon wszelkiej współczesnej myśli wolnościowej, znajduje swe echo nawet w słowach tych, którzy kapitalizm chcieliby budować.
Syjonizm to poza wszystkim szczególnie zdegenerowany kapitalizm. Doprowadził zarówno do brutalnego wyzysku izraelskiej klasy robotniczej i dysproporcji majątkowych, sprawiających, że w kraju o PKB per capita kilkakrotnie wyższym od polskiego co czwarte czy nawet co trzecie dziecko przychodzi do szkoły głodne, jak też do niebywałego wzrostu szowinizmu w społeczeństwie, które, przypomnijmy, byłoby niemożliwe bez gigantycznej czystki etnicznej u zarania związanej z nim państwowości. Wyzysk klasowy i ucisk narodowy to dwie głowy tej samej hydry: systemowej nierówności. To ta afirmowana przez luminarzy systemu nierówność jest matką zmor o wiele gorszych niż terroryzm: od głodu i wojen po zanieczyszczenie środowiska oraz dyskryminację kobiet i nie-heteroseksualistów.
Syjonizm okazał się ruchem reakcyjnym, choć wyrósł z marzenia o równości. Rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego musi opierać się na wizji społeczeństwa bezklasowego, a także globalnej zagłady państwa narodowego. Izraelska ludność żydowska zamieszkująca tereny na Bliskim Wschodzie ma prawo do bytu na tamtym obszarze bez względu na swą genezę. Państwo syjonistyczne - nie. Nawet w przypadku rozwiązania dwupaństwowego Izraelczycy mają obowiązek rewolucji społecznej, być może wykorzystując w tym celu nadzwyczajne środki, w celu obalenia panowania obecnych klas uprzywilejowanych, wciągających ich społeczeństwo w wojny.
Lepszym, choć pozornie utopijnym, rozwiązaniem wydaje się jednak państwo dwunarodowe - już choćby dlatego, że pozwoliłoby to uniknąć czystek na osadnikach w Jerozolimie i na Zachodnim Brzegu. Wymaga ono jednak obalenia mitu Arabów jako złowrogiego i bezosobowego morza, którego jedynym celem jest nowa zagłada Żydów. Biali w RPA, którzy stanowili w tym kraju kilkanaście procent ludności, nie przestali istnieć jako społeczność po obaleniu apartheidu. Żydzi, którzy stanowiliby w dwunarodowym państwie na terenie całej historycznej Palestyny prawdopodobnie ponad połowę ludności, mieliby w takim kraju znacznie większy wpływ na tok spraw. Mit „nowego holokaustu" staje się w tym świetle śmieszny.
Lewicowy antysemityzm
Katarzyna Chmielewska, Tomasz Żukowski
Polemika z tekstem Syndrom Guliwera Michała OtorowskiegoArtykuł Michała Otorowskiego zamieszczony w majowym numerze „Midrasza" zaczyna się jak polityczny thriller: „Stary, polski, inteligencki filosemityzm zyskał nowego przeciwnika. Przeciwnika, wobec którego jest bezbronny. Przeciwnika, który sam siebie nie chce nazwać po imieniu". Otorowski łamie schematy gatunku. Nie zdradza imienia wroga. Pozostawia je domyślności czytelników. W swoim tekście umieszcza jednak dostateczną liczbę wskazówek, sugestii oraz zwykłych insynuacji, żeby każdy wpadł na właściwy trop. To lewicowy antysemityzm nie chce otwarcie powiedzieć, czym tak naprawdę jest.
Artykuł Michała Otorowskiego zamieszczony w majowym numerze „Midrasza" zaczyna się jak polityczny thriller: „Stary, polski, inteligencki filosemityzm zyskał nowego przeciwnika. Przeciwnika, wobec którego jest bezbronny. Przeciwnika, który sam siebie nie chce nazwać po imieniu". Otorowski łamie schematy gatunku. Nie zdradza imienia wroga. Pozostawia je domyślności czytelników. W swoim tekście umieszcza jednak dostateczną liczbę wskazówek, sugestii oraz zwykłych insynuacji, żeby każdy wpadł na właściwy trop. To lewicowy antysemityzm nie chce otwarcie powiedzieć, czym tak naprawdę jest.
Przedmiotem śledztwa - które nabierze rychło rozmachu i zataczać będzie coraz szersze kręgi (zarówno w przestrzeni, jak i w czasie) - okazuje się początkowo Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa" oraz publikowane przez niego czasopisma: „Bez Dogmatu", „Lewą Nogą" i „Rewolucja". Otorowski nie idzie śladem Herkulesa Poirota, który polegał na „małych szarych komórkach" i żelaznej logice. Woli stosować klasyczną metodę policyjną: rzuca oskarżenia na lewo i prawo w nadziei, że ktoś przyzna się do winy.
Otorowski gubi się zatem w domysłach i strzela na chybił trafił, licząc, że w końcu zdoła coś upolować. „Już na pierwszy rzut oka widać, że ten nowy przeciwnik polskiego, inteligenckiego filosemityzmu do złudzenia przypomina marcowy antysyjonizm oraz antyamerykanizm" - wali z grubej rury; po chwili jednak przyznaje, że podobieństwo jest w rzeczy samej złudne. Trochę błota zawsze się przecież przyklei. To dopiero pierwsza sztuczka. Tajemniczy przeciwnik filosemityzmu nie ma dość odwagi, żeby zdjąć maskę? Ktoś jednak tę maskę zedrze; na świadka powołany zostaje prof. Alain Finkielkraut, który opowie o „antysemickiej twarzy lewicy". Nawet sam Otorowski nie jest do końca przekonany o wiarygodności swego świadka oskarżenia: „mówienie o dzisiejszej »antysemickiej twarzy lewicy« jest nieporozumieniem" - wycofa się na koniec. Zdezorientowany czytelnik powinien
jednak uznać, że w tych (pseudo-) oskarżeniach jest jednak coś na rzeczy i powitać Finkielkrauta jako wytrawnego tropiciela nowych obszarów antysemityzmu. Redakcja „Midrasza" przecięła zresztą te subtelne wątpliwości, dostarczając niezbitych dowodów rzeczowych: za ilustracje do artykułu o wydawnictwach „KiP" posłużyły „doskonale harmonizujące z publikowanymi na ich łamach tekstami" ... wymierzone w Izrael radzieckie karykatury antysemickie.
Otorowski może oczywiście cenić intelektualną głębię i polityczną przenikliwość Finkielkrauta, niegdyś maoisty, a obecnie głosiciela prawd w rodzaju „antyrasizm jest źródłem przemocy", zaciekłego wroga społeczeństwa wielokulturowego i piewcy cywilizacyjnych dobrodziejstw francuskiego kolonializmu. Ma także rację twierdząc, że chętniej niż owego „przebudzonego z »dogmatycznej drzemki«" publicystę (wbrew pozorom chodzi nadal o Finkielkrauta) gościmy „na łamach pism »Książki i Prasy« [...] modnych obecnie zachodnich luminarzy [...] Slavoja Zizka, Noama Chomsky'ego, Edwarda W. Saida, Susan Son-tag, Naomi Klein, Uri Avneriego". Otorowski ma chyba złe zdanie o inteligencji czytelników „Midrasza", jeśli sądzi, że uznają nas na tej podstawie za antysemitów. Uleganie modzie to jeszcze nie zbrodnia, zresztą Alain Finkielkraut jest dziś również niezwykle modny... wśród elektoratu Jean-Marie Le Pena.
Wróćmy do rzeczy. Za stawianymi, a po chwili wycofywanymi posądzeniami o antysemityzm nie stoją żadne dowody ani szczątkowa chociażby analiza problemu. Ten, kto rzuca oskarżenie o anty-semityzm, a jest to oskarżenie ważkie i - przypomnijmy - dotyczy konkretnych osób wymienionych z nazwiska, powinien przytoczyć dowody i przedstawić solidną argumentację. Otorowski tego nie robi i zadowala się insynuacjami. Trudno się zresztą dziwić, bo nie chodzi mu o dowiedzenie winy, ale o uzyskanie wyroku skazującego.
Problem kryteriów
Słownik Języka Polskiego definiuje antysemityzm jako „uprzedzenie, nienawiść, wrogość w stosunku do Żydów związane z nietolerancją, nacjonalizmem i rasizmem". To dość jasna definicja, która wiąże antysemityzm z takimi kategoriami jak „uprzedzenie" i „rasizm". Można się oczywiście z nią nie zgadzać, ale w takim przypadku należy podać własną definicję. Otorowski nie zdradza, jakie kryteria są, jego zdaniem, wyznacznikami antysemityzmu. Zamiast tego pisze: „Wystąpienia polskiej lewicy przeciw Izraelowi budzą szczególny niesmak. [...] Skandalicznie brzmią głosy Polaków, którzy odmawiając Żydom w ten czy inny sposób prawa do posiadania państwa po dwóch tysiącleciach oczekiwania, sami zapominają, że przecież my, Polacy, na własne czekaliśmy ledwie sto dwadzieścia trzy lata (i czterdzieści pięć PRL-u)".
Sądy te nie wynikają z analizy żadnego konkretnego tekstu. Otorowski nigdzie nie znalazł stwierdzenia, które odmawiałoby prawa do istnienia państwu Izrael. Nie wiemy też, co właściwie znaczy enigmatyczne sformułowanie „przeciw Izraelowi". I dlaczego krytyka polityki jakiegoś państwa jest równoznaczna z antysemityzmem? Gdyby konsekwentnie iść tym tropem, to ONZ i Trybunał Haski, które wypowiedziały się przeciw budowie muru i krytykowały politykę Izraela, należałoby uznać za instytucje na wskroś antysemickie, a żydowskich pacyfistów z Izraela za typowych żydożerców. Prawem kaduka „wystąpienia przeciw Izraelowi" utożsamia Otorowski z „odmawianiem Żydom prawa do państwa". Lewica w Polsce i wielu innych krajach stara się wywrzeć nacisk na izraelski rząd, aby prowadził taką politykę, która nie będzie przyczyniać się do eskalacji konfliktu, ale do jego sprawiedliwego rozwiązania, takiego, które uwzględni problemy Palestyńczyków. Żeby taki postulat wysunąć, trzeba logicznie założyć, że państwo Izrael będzie istnieć i będzie mogło podejmować konkretne działania. Paralogizmy i niespójności w tekście Otorowskiego nie są zresztą tylko wyrazem myślowej nieporadności, autor nie musi dzięki nim tłumaczyć, dlaczego pisma „KiP" wydały mu się tak bardzo podejrzane.
Sprawa kryteriów antysemityzmu jest jednak ważna i warto ją szerzej przedyskutować. Na poświęconej współczesnemu antysemityzmowi konferencji OBWE w Berlinie (28-29 kwietnia 2004) Włodzimierz Szarański, minister do spraw diaspory rządu Izraela, wy-różnił trzy kryteria charakteryzujące nowoczesny antysemityzm: demonizację Żydów i państwa Izrael, stosowanie podwójnych standardów dla oceny postępowania Izraela i innych państw lub grup oraz delegitymizację państwa Izrael - innymi słowy odmawianie Żydom prawa do posiadania własnego państwa.
Świadectwem antysemityzmu ma być sformułowanie „żydowski imperializm". Otorowski pisze je w cudzysłowie, a więc sugeruje, że znalazł je u autorów „KiP", ale w cytowanych przez niego fragmentach fraza taka się nie pojawia. Owszem, mowa jest o Izraelu, a to ogromna różnica. Żeby zasadnie powoływać się na kryterium demonizacji, trzeba wykazać, że Izraelowi przypisuje się jakieś stałe cechy demoniczne, albo też, że krytykuje się to państwo, ponieważ jest państwem żydowskim, a nie dlatego, że ktoś nie chce się zgodzić z jego polityką.
Kryterium „podwójnych standardów" jest oczywiście słuszne, gdy chodzi o porównywanie Izraela z innymi państwami - te same zasady powinny obowiązywać wszystkich. Nie oznacza to jednak, że w przypadku konfliktu państwa z częścią ludności zamieszkującej jego terytorium mamy do czynienia z równorzędnymi podmiotami. Symetria jest tu zachwiana niejako w punkcie wyjścia: państwo ma w takim przypadku przewagę pod każdym względem -jego możliwości działania są większe, większy jest potencjał intelektualny, ci, którzy podejmują decyzje, nie podlegają bezpośrednim zagrożeniom, mają więc znacznie większe możliwości chłodnej oceny sytuacji i poszukiwania racjonalnych rozwiązań. Państwo korzysta z instytucji, których możliwości nie da się porównać nawet z najbardziej zaawansowanymi formami samoorganizacji ludności, szczególnie jeśli jest ona poddawana państwowym represjom. Nie pochwalamy zamachów terrorystycznych, nie jesteśmy miłośnikami krwawego konfliktu, co nie znaczy jednak, że akcje odwetowe przeprowadzane przez regularną armię budzą naszą aprobatę (państwo, dodajmy, ma z reguły do dyspozycji inne rozwiązania). Te same standardy nie mogą oznaczać traktowania cywilów jak żołnierzy wrogiej armii.
O kryterium „delegitymizacji" wspomnieliśmy już wcześniej. Trzeba dodać, że moralne i historyczne prawa do istnienia, na które powołują się takie czy inne państwa, niespecjalnie interesują współczesną lewicę. Zajmuje się ona raczej kształtem politycznym i społecznym państwa, sprzeciwia się represjom oraz wykluczeniu i z tego właśnie względu większość środowisk lewicowych protestuje przeciwko represyjnej polityce wobec Palestyńczyków. Ich antysemityzm może zniknąć tylko wówczas, gdy przestaną być grupą wykluczoną. Obecna nacjonalistyczna polityka Izraela nasila postawy rasistowskie i odbiera Palestyńczykom inne możliwości protestu. Lewica popiera żądania równości praw i może żywić sympatię dla tych, którzy walczą o własne prawa, nie pochwalając wcale ich antysemityzmu.
Problem wszelkich grup poddawanych represjom polega na tym, że ich świadomość jest w ogromnym stopniu zdeterminowana przez sytuację represji. Stąd przekonanie, że należy skończyć z represjami bez względu, a może raczej ze względu, na rasizm represjonowanych. Ktoś powie, że to naiwność. Być może, ale naiwność to jeszcze nie antysemityzm. Równie naiwna, żeby użyć tego oględnego sformułowania, jest wiara, że problem antysemityzmu Palestyńczyków uda się rozwiązać przy użyciu izraelskiego wojska. Warto przy tym zapytać, dlaczego postawy Palestyńczyków nie miałyby ewoluować, jeżeli stworzy się sprzyjające po temu okoliczności? Uznanie antysemityzmu za wyznacznik arabskiej mentalności stawia nas blisko idei przypisującej narodom lub rasom stałe i co więcej niebezpieczne cechy. W nowoczesnej wersji określi się je jako cechy kulturowe, co w niczym nie zmienia natury poglądu i jego represyjnych konsekwencji.
Na jednym ze spotkań dyskusyjnych „Otwartej Rzeczypospolitej" Konstanty Gebert przedstawił następujące rozumowanie: organizacje palestyńskie są antysemickie i dążą do zniszczenia Izraela; każdy, kto sympatyzuje z Palestyńczykami, akceptuje tym samym ich cele, a więc odmawia Izraelowi prawa do istnienia, z czego wynika, że jest antysemitą. Argumentacja taka stawia obserwatorów konfliktu izraelsko-palestyńskiego przed „albo - albo". Albo jesteś antysemitą, albo w całości akceptujesz politykę Izraela. Krytykowanie wykluczone! Dla środowisk lewicowych, także tych skupionych wokół „KiP", stanowisko to jest nie do przyjęcia, bo zrównuje sprzeciw wobec represji, a nawet krytyczną analizę konfliktu izraelsko-palestyńskiego - z antysemityzmem. Jest to nie tylko „szantaż emocjonalny" i „molestowanie etyczne" (pozwólmy sobie zapożyczyć te pojęcia od Otorowskiego), ale także zwykła niedorzeczność.
Odwrócenie sojuszy
Otorowski pisze: „Filosemityzm zawsze był tylko incydentalnym składnikiem lewicowego pakietu ideowego, a antysemityzm prawicy od dawna jest raczej głupim (często zbrodniczym) nawykiem niż światopoglądową koniecznością". Następujący zaraz potem fragment o „odwróceniu sojuszy" budzi zdumienie, zwłaszcza że opublikowano go w maju, kiedy Roman Giertych został wicepremierem, a pozostali członkowie rządu bez żenady występują w antysemickim Radiu Maryja. Zacznijmy jednak od „ideowego pakietu lewicy".
Trudno właściwie stwierdzić, czym jest dla Otorowskiego „lewica", bo błyskotliwy autor „Midrasza" nie bawi się w szczegóły i odważnie wsadza do jednego worka Oświecenie, Stalina, Mao, Su-san Sontag, Jasera Arafata, Marksa i samego Finkielkrauta, żeby w końcu wskazać na „totalitarne reżimy »narodowego« i »ponadnarodowego« socjalizmu". Cóż, skromność nie pozwala nam patrzeć na dzieje ostatnich 250 lat z tej iście boskiej perspektywy, skupimy się więc na tym, jak rozumiemy lewicowe stanowisko w „Bez Dogmatu" i w „KiP", bo w końcu to nas dotyczą oskarżenia. (Nawiasem mówiąc, doceniamy, że krytykując „KiP", Otorowski sięgnął do swej historyczno-literackiej erudycji. Postąpiłby jednak słuszniej, gdyby oskarżenia poparł analizą tekstów zamieszczanych w publikacjach „KiP", a nie szczegółowym streszczeniem Podróży Guliwera.)
Filosemityzm rzeczywiście nie jest składnikiem „lewicowego pakietu ideowego", bo lewica nie zajmuje się popieraniem takiego czy innego narodu, ale stara się przeciwdziałać wykluczeniu, dyskryminacji i wyzyskowi. Dlatego zwykle protestowała i protestuje przeciw dyskryminacji Żydów, tak jak sprzeciwia się dyskryminacji kobiet albo homoseksualistów. Spór lewicy - także lewicy w Izraelu - z prawicową polityką tego państwa wywodzi się z tych samych przesłanek, jakie kierowały lewicowymi krytykami antysemityzmu.
W „Bez Dogmatu" jesteśmy zdania - w przeciwieństwie do Otorowskiego - że narodowa prawica w Polsce ma jednak coś wspólnego z antysemityzmem, a szerzej z wykluczeniem tych, których z narodowej perspektywy określono jako „obcych". Autorzy niniejszego tekstu traktują tego rodzaju wykluczenie jako poważny problem społeczny w Polsce. Dlatego zaangażowali się między innymi w program badania podręczników gimnazjalnych pod kątem obrazu mniejszości, realizowany przez Stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita". Z przeprowadzonych badań - ich wyniki prezentowaliśmy w „Bez Dogmatu" - wynika, że perspektywa narodowa, która spycha na margines różnego rodzaju mniejszości, jest w nauczaniu szkolnym perspektywą dominującą. W jednym z podręczników do wiedzy o społeczeństwie znalazło się takie oto polecenie: „Znajdź w swojej miejscowości przedstawiciela mniejszości narodowej i zapytaj go, skąd przybył". W „Bez Dogmatu" marzy nam się społeczeństwo, gdzie nikt nie będzie pytał polskiego Żyda, Białorusina czy Niemca: „skąd przybył", a symboliczne centrum społecznej identyfikacji będzie otwarte dla wszystkich, bez potrzeby wyróżniania jakiegokolwiek „pogranicza". Jaka jest obecna polska rzeczywistość, każdy może przekonać się sam.
Wspominamy o tym dlatego, że „odwrócenie sojuszy", o którym pisze Otorowski, należy chyba rozumieć jako nieśmiałą propozycję polityczną. Otorowski - oraz redakcja „Midrasza", która zdecydowała się tekst opublikować - bagatelizują premiera Giertycha, Młodzież Wszechpolską (ot, „głupie nawyki") i występy polityków PiS-u w Radiu Maryja. Zrzucają odium antysemityzmu na Oświecenie, a zwłaszcza lewicę. Otorowski stwierdza, że „KiP", protestując przeciw antysemityzmowi w Polsce, nie robi niczego szczególnego, „piętnuje to, co napiętnować należało" i „demaskuje to, co było już wielokrotnie demaskowane". To prawda. Problem w tym, że praktyka społeczna zmienia się w Polsce raczej na gorsze, a piętnowanie tego, co należy piętnować, jest zajęciem, delikatnie mówiąc, coraz mniej popularnym. Na niedawnych demonstracjach przeciw nominacji Romana Giertycha na stanowisko ministra oświaty środowisko „KiP"-u stawiło się w komplecie; Michała Otorowskiego nie widzieliśmy. Był zapewne nazbyt pochłonięty tropieniem antysemityzmu na lewicy.
Katarzyna Chmielewska, historyk literatury, redaktorka kwartalnika „Bez Dogmatu" oraz polskiej edycji „Le Monde Diplomatique".
Tomasz Żukowski, historyk literatury w IBL PAN, redaktor kwartalnika „Bez Dogmatu".