O co toczy się gra
Piszę to w chwili, gdy na Krakowskim Przedmieściu powiewają setki biało-czerwonych flag, gdzie do tysięcy ludzi przemawia prezes PiS Jarosław Kaczyński. Mówi wiele o “onych”, gra na podziałach i na sugestiach dotyczących rzekomego zamachu na samolot w którym leciał m.in. jego brat oraz wielu oficjeli rządowych i partyjnych ze wszystkich rządzących partii. Można to wyśmiewać, można to ignorować, ale moim zdaniem bez zastanowienia się nad problemem podziału, który chce wzmacniać PiS i jego prezes, który wywołuje realny rezonans społeczny, do niczego to nas nie zaprowadzi. Mniej lub bardziej mądre żarty czy to w Internecie, czy to w postaci instalacji z puszek nie doprowadzą nas do zrozumienia problemu, jakim jest obecnie wzmacniający się podział polityczno-mityczny, który wcale nie jest nam na rękę.
Trzeba zwrócić uwagę, że PiS od dawna odwołuje się i próbuje manipulować średniozamożnymi i biednymi ludźmi, którzy zostali pokrzywdzeni przez obecny system społeczno-polityczny. Mówiąc brutalnie próbuje (i trzeba przyznać ze sporym powodzeniem) ich “zagospodarować”, tak jak wcześniej robił to Rydzyk. Jednocześnie, tak jak i Rydzyk, nie stwarza żadnej realnej alternatywy dla status quo poza majakami o silnym państwie i “prawdziwych polakach”, którzy jak dojdą już do władzy, to “zrobią porządek”. Jaką alternatywę może tworzyć bowiem partia, która gdy już dorwała się do władzy postawiła na czele ministerstwa finansów Zytę Gilowską, zwolenniczkę neoliberalizmu w najbardziej agresywnej postaci. Jaką alternatywę może tworzyć partia, która obniża podatki bogatym i zwalnia ich z płacenia podatku spadkowego oraz wprowadza razem z PO antylokatorskie ustawodawstwo. Żadną.
Prawda jest taka, że PiS to bardzo wygodna opozycja, bo działa niezwykle mobilizująco na elektorat PO. Gdyby PiS-u nie było, PO musiałaby go sobie stworzyć. Zresztą kto wie, czy nie to jest podstawową przyczyną rozłamu w PO-PiS - chęć podziału sceny politycznej nie wokół prawdziwych problemów, ale wokół kwestii estetycznych i mitologii. Chodzi o zabetonowanie obecnego kształtu polskiej sceny politycznej (szeroko rozumianej – nie tylko jako partyjno-sejmowej, ale i takiej sceny na której swoją rolę grają anarchiści i lewica wolnościowa) tak, aby ciągle podgrzewane emocje, kręciły się wokół tematów zastępczych. Populizm PiS-owski (jak każdy inny – wcześniej tę rolę pełniła Samoobrona) w żadnym stopniu nie zagraża systemowi. Raczej jest wentylem bezpieczeństwa dla niego.
Dla nas to oczywiste.
Problem jednak nie w tym, że to dla nas “oczywiste”. Problemem jest jak skutecznie spowodować, żeby te oczywistości zrozumieli też ludzie zwiedzeni obecnie przez PiS strojący się w piórka obrońców ciemiężonych. Jak spowodować, żeby ludzie niszczeni przez obecny system nie gromadzili się wokół mitologii 10 kwietnia, ale wokół swoich realnych interesów.
Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że gramy na boisku częściowo nakładającym się na boisko na którym gra PiS. Gramy przecież o pozyskanie dla naszej taktyki i naszych idei nie zwolenników obecnego reżimu, zadowolonych z życia nowobogackich i “złotej młodzieży”, czyli wyborców PO, ale o tych, których uwiera obecny stan rzeczy, których skazał na biedę, brak perspektyw i rozpacz.
Tonący człowiek chwyta się brzytwy powiadają. Spora część naszych tonących chwyciła się PiS razem z dziwaczną mitologią wokół “legendy Lecha Kaczyńskiego” i mitu Smoleńskiego. I to jest dla nas dużym wyzwaniem. Każdy aktywista działający np. w tematach lokatorskich miał zapewne kontakt z PiS-owcami (zwykle radnymi), którzy pojawiają się na spotkaniach i chcą “pomagać”. Tak się działo w Warszawie, tak się działo też we Wrocławiu i nie zdziwię się, że dzieje się w innych miastach, gdzie są podejmowane tematy ludzi pokrzywdzonych przez system ekonomiczno-państwowy. Oczywiście chodzi o wybadanie gruntu, czy te osoby można pozyskać nie tyle do samego PiS, co tworzonego przez nich ruchu.
Trzeba wypracować sobie taktykę walki z tymi wpływami, przede wszystkim nagłaśniając dotychczasową antyspołeczną politykę tej partii. Tam gdzie działamy w ruchu lokatorskim udało się te wpływy zablokować i ruch lokatorski w paru miastach raczej jest dla PiS stracony. Można dodać, że lokatorami we Wrocławiu interesowali się także NOP-owcy, ale robili to tak nieporadnie, że poza wizytą prezesa NOP w jednej z kamienic nic tutaj nie ugrali. NOP to jednak znani partacze i poza stadionowo-rocznicowymi klimatami są raczej niegroźni i szkoda sobie zawracać nimi głowę, bo nie posiadają ani odpowiedniego zaplecza intelektualnego, ani przydatnych do tego ludzi. Nie można jednak tego mówić o PiS. Ten przykład pokazuje jak istotne jest to, aby działać szybko.
Bardzo ważne jest to KTO i KIEDY wejdzie pierwszy w dane tematy. PiS stworzył całą otoczkę różnych mniejszych czy większych organizacji wokół siebie. Bardzo przyjazna jest wobec niego część biurokracji NSZZ Solidarność, zwłaszcza z Wybrzeża. Ale zapewne nie tylko biurokracji (nie należy mitologizować biurokracji – jej siła skądś się przecież bierze), PiS co prawda głównie werbalnie, ale podnosił sprawę likwidowanych stoczni i przyniosło mu to sporo zwolenników. Można dodać do tego część mediów z nimi zaprzyjaźnionych i otrzymujemy w wyniku sporą siłę, która walczy na naszym podwórku o serca i umysły ludzi.
Problem struktur jest tutaj kluczowy, bo tylko sprawne struktury mogą coś zdziałać na dłuższą metę. Ruch anarchistyczny i ogólnie lewicowo-wolnościowy, w ostatnich latach poszedł sporo do przodu, jeśli chodzi o tworzenie struktur w kraju i nie ograniczania się do wyizolowanych grupek zainteresowanych głównie samymi sobą i to jest kierunek ze wszech miar słuszny. Ale nie oszukujmy się, nasze organizacje są ciągle wątłe i niewielkie, a tym samym nasze możliwości mobilizacyjne są niezbyt duże. Bez dalszej pracy w kierunku budowy silnych organizacji ukierunkowanych na pokrzywdzonych przez obecny system społeczno-ekonomiczny nie przetrwamy. W razie nasilenia się konfliktów klasowych, w miarę zwiększania się destabilizacji światowego kapitalizmu, przy takiej kompozycji sceny politycznej czeka nas taka czy inna, mniej lub bardziej łagodna dyktatura. I jeśli z jednej strony będziemy mieć frakcję liberalną i konserwatywno liberalną którą nazwijmy ogólnie PO-SLD a z drugiej “socjal”-konserwatywny PiS to bez względu kto sięgnie po środki radykalne (policję a może i nawet wojsko), żeby “utrzymać porządek społeczny”, my będziemy w więzieniu, na wygnaniu (wewnętrznym albo zewnętrznym) albo martwi.
Już teraz nie tylko w Polsce nasilają się tendencje autorytarne we wszelkiej postaci. Niszczone są skłoty i centra społeczne, wzmagają się różnego rodzaju represje i następuje wzmocnienie kontroli społecznej. Naszą jedyną szansą jest wykorzystanie tego czasu jaki jeszcze mamy do budowy silnego ruchu społecznego i silnych struktur, które przynajmniej będą w jakimś stopniu stawiać opór i to nie tylko w postaci młodzieżowych zamieszek na ulicach, które mijają po paru dniach jak wiosenny deszcz.
Jeśli ktoś myśli, że taki zakres wolności jaki mamy (niewielki, ale dający nam możliwość jakiegoś działania) potrwa wiecznie, może się srogo pomylić i za tę pomyłkę słono zapłacić. Nic nie jest dane raz na zawsze. Teraz władza idzie jak w masło, może robić prawie co chce i ludzie nie stawiają oporu.
Tak więc trzeba sobie zadać pytanie, kto ich powstrzyma, jeśli ludzie się nie zorganizują, może być i będzie coraz gorzej. Nie możemy sobie pozwolić na bezczynne czekanie, musimy wychodzić za wszelką cenę na zewnątrz wszelkimi dostępnymi kanałami. Okazuje się, że jeśli dotknie się istotnego problemu społecznego jakaś część społeczeństwa odpowiada na wezwanie. We Wrocławiu drukujemy niewielką gazetkę w kilkutysięcznym nakładzie i wkładamy do skrzynek i to przynosi efekty. Ale nie są to przypadkowe skrzynki, ale w takich domach, w takich dzielnicach na których mieszkają takie grupy społeczne, które są pokrzywdzone i które zawsze w historii (a konkretnie kiedy ruch był silny, kiedy potrafił mobilizować do działania nie setki, nie tysiące, ale dziesiątki i setki tysięcy ludzi) były naszą bazą społeczną. Nie warto rozpraszać sił, ale działać punktowo i systematycznie. To jest mozolna, trudna i mało efektowna praca (mniej efektowna na pewno niż ładnie prezentujące się w TV latające butelki z benzyną), wiele osób ze środowiska przyzwyczajonych często do “luzackiego” stylu życia i ewentualnie zadym raz na rok ma trudności pewne ze znalezieniem motywacji i samodyscypliny do cyklicznego chodzenia po klatkach w 20 stopniowym mrozie, ale udaje się to przełamać, zwłaszcza gdy widać jakieś efekty.
Niemniej jednak daleki jestem od propagandy sukcesu. Zdaję sobie sprawę, że to ciągle mało i nie ma czasu na spoczywanie na laurach. PiS, do którego, jako naszego największego konkurenta będę nas uporczywie porównywał, rozprowadza swoje profesjonalnie wydawane pisma w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy (np. Gazeta Polska), które w dużym stopniu utrzymują się nie z reklam (te ponoć w GP zapewniają jedynie 5 proc. przychodu), ale ze sprzedaży. Nie wspomnę już o strukturach i nie chodzi mi tylko o struktury partyjne, na co mają kasę z budżetu państwa, ale na kluby Gazety Polskiej i różne inne organizacje wspierające. Dopóki nam się nie uda stworzyć czegoś zbliżonego trudno będzie liczyć, że na ulice Warszawy czy innego miasta wyjdą dziesiątki, czy setki tysięcy ludzi. Liczę jednak, że jeśli będziemy działali konsekwentnie i wytrwale to z tych małych inicjatyw lokalnych powstaną kiedyś media konkurencyjne, które będą informować ludzi o prawdziwych przyczynach ich sytuacji.
Dlaczego odnoszę się tyle do PiS? Ponieważ uważam, m.in. że nasz horyzont ograniczony jest za bardzo do konkurowania, czy “potyczek” z marginalnymi ugrupowaniami typu NOP, czy ONR. To są ugrupowania bez realnej siły politycznej, mogą komuś dać po mordzie w ciemnej bramie, czy krzakach, ale nie wyślą na skłoty oddziałów antyterrorystycznych. Duńskiego Ungdomshuset nie rozwaliły bojówki naziolskie, choć bardzo przecież chciały i się starały. NOP nie pozamyka wszystkich działaczy w pierdlu, nie będzie masowo inwigilował naszej poczty i telefonów. Nie ma też dużych sił mobilizacyjnych w porównaniu z PiS, czy PO, czy nawet SLD.
Porównując się ciągle do nich ograniczamy nasz horyzont myślenia i samo sobie podcinamy skrzydła. Chyba naszą ambicją nie jest wystawienie o sto osób więcej niż manifestacja ONR, albo obicie o pięć więcej mord niż oni. To są niewielkie ambicje. Moją ambicją by było, żeby za 10 lat na Krakowskim Przedmieściu nie powiewały setki PiS-owskich flag, ale setki flag czarno-czerwonych nad dziesiątkami tysięcy manifestantów. Moją ambicją nie jest rozpieprzenie spotkania prawackiego marginesu społecznego, ale strajk generalny. Ważny tu jest horyzont czasowy i nie przypadkowo pisze o 10 latach. Nie ma co liczyć na zmiany z dnia na dzień, ale trzeba myśleć długofalowo i tak też projektować działania.
Jeśli nawet część z tych ambicji by nam się udało zrealizować, wtedy stanowilibyśmy poważne zagrożenie dla status quo, wtedy spędzalibyśmy sen z powiek elity rządzącej – Tusków, Kaczyńskich, Napieralskich, Bochniarzowych, Gronkiewicz-Waltz, kapitalistów z Lewiatana i kamieniczników. Teraz Tusk, czy nawet przeciętny dziennikarz ledwo zauważa, że istniejemy, ot jako folklor miejski, o zakłócaniu ich snu nawet nie ma co mówić.
Wyznaczając sobie cele wyznaczamy też pod te cele taktykę. Nie ma innej drogi jak codzienna mozolna praca wśród czasem opornych i nie przystających do naszych wyrafinowanych gustów politycznych czy teoretycznych ludzi, stanie na mrozie z ulotkami, wkładanie co miesiąc gazetek do skrzynek, organizowanie spotkań na tematy ważne dla ludzi sponiewieranych przez system i ciągłe towarzyszenie im w zwykłych zmaganiach z życiem.
Jeśli ktoś chce efektów, tylko dlatego że uważa że ma rację, to może czekać do śmierci. Jeśli ktoś myśli, że rewolucja to rozwalenie suki policyjnej i rozbita szyba w McDonaldzie, bo się naoglądał filmików z Grecji na YouTube, to pomylił pojęcia. Jeśli ktoś chce efektów bez żmudnej pracy, to znaczy że wcale na efektach mu nie zależy, ale na dobrej zabawie i konsumpcji “pop-rewolucyjnej”, która niczym się nie różni od konsumowania “Tańczących z pierdołami”, przy czym ta druga jest przynajmniej pozbawiona patosu i po prostu jest nazywana rozrywką. Warto przemyśleć pewne sprawy i warto ustawiać się w konkurencji do realnych sił politycznych.
Oczywiście PiS to nie jedyna nasza konkurencja, sporo osób, zwłaszcza młodych jest głucha na PiS-owskie wrzaski i teorie spiskowe. Są całe masy pracujących biedaków, mieszkających na kupie w jednym mieszkaniu młodych ludzi bez perspektyw, ale ciągle wierzących, że to tylko stan tymczasowy. Z nimi paradoksalnie może być trudniej, są bardziej zatomizowani. Ale i do nich trzeba znaleźć drogę. Jednak bez własnych struktur i bez własnych przynajmniej umiarkowanie silnych mediów to się nie uda. A żeby były silne, muszą nie być tylko skierowane dla ludzi, którzy hardkorowo zajmują się polityką. Muszą dostarczać im nie tylko informacji z frontu, ale też i sensownej dawki wiedzy, rozrywki itd. Muszą po prostu podawać to dobrze, profesjonalnie i nowocześnie, a przede wszystkim zrozumiale i bez hermetycznego słownictwa.
Ale żeby to osiągnąć od czegoś trzeba zacząć i myślę, że jeśli wzmocnimy te tendencje, które pojawiły się w ruchu ostatnio, mamy jakąś szansę. Nie ma co od razu nastawiać się na masy. Dwie osoby w zupełności wystarczą żeby roznieść parę setek ulotek, wywiesić na osiedlu parę plakatów i zorganizować spotkanie np. na temat podwyżek cen biletów czy innego gorącego lokalnie tematu. Jeśli ktoś czeka, że ktoś za niego zbuduje organizację, to się nie doczeka.
Największym wyzwaniem jednak jest ciągły brak rąk do pracy. Jest sporo teoretyków, którzy niewiele robią poza konsumowaniem książek, czy informacji w Internecie. Mało jest zaś tych, którzy chcieliby faktycznie zająć się budową ruchu. Nawet w najsilniejszych ośrodkach to są niewielkie grupy osób, które często wykonują pracę ponad siły, kosztem życia osobistego i są na granicy wypalenia, a większość kraju zupełnie pozbawione jest nawet tego. Trzeba to zmienić. Nie wystarczy konsumować “alternatywną” kulturę i roić sobie, że się jest lepszym od “normalsów”. Konsumpcja, bez realnych działań, to tylko konsumpcja. Czy się konsumuje Włochatego, czy Dodę to jest kwestia estetyki. Powiem więcej - czy się konsumuje Bakunina czy Zmierzch to też kwestia estetyki, jeśli nie wynika z tego konkretna aktywność.
Podsumowując – jeśli chcemy wygrać z realnie istniejącymi siłami politycznymi, potrzebujemy teraz dużego wysiłku organizacyjnego i informacyjnego. W niewielkim stopniu zaś stopniu teoretyków zza biurka oraz alter-konsumentów. Teoria i praktyka to jedno, jeśli ktoś to oddziela, to jest z innej bajki. Może się zapisać do jakiejś politycznej kanapy i pisać 10 oświadczeń miesięcznie na każdy ważki temat w Internecie. Ale to zajęcie bardziej jałowe, niż oglądanie Mody na sukces.
Odpowiadając zaś na pytanie tytułowe – tutaj toczy się gra o nasze życie, nie o szczytne idee, o wielkie słowa. Nasze. Moje i twoje. Nie pozwólmy, żeby trzymali nas tylko trybunach, gdzie bezsilnie przyglądamy się jak grają inni. Czas wkroczyć na boisko.
Blog: http://lewica-wolnosciowa.blogspot.com | Facebook: http://www.facebook.com/pages/Lewica-Wolno%C5%9Bciowa/147444978645875