Przeciwko globalnemu kapitalizmowi potrzeba nam czegoś więcej niż tylko tygodnia protestów przeciwko G-8!
Stanowisko CK-LA w sprawie protestów przeciwko G-8.
W czerwcu, w niemieckiej nadmorskiej miejscowości Heilgendamm rozpoczyna się kolejny szczyt państw grupy G-8. Szczyt ten, podobnie jak poprzednie spotkania globalnych instytucji w rodzaju Światowej Organizacji Handlu, Banku Światowego czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, stał się pretekstem do masowej mobilizacji organizacji i osób określających się jako przeciwnicy neoliberalnej globalizacji. Cała europejska radykalna lewica, grupy anarchistyczne, związki zawodowe i upolitycznione organizacje pozarządowe ogłosiły już dawno, że szczyt ten będzie odrodzeniem ruchu protestu zapoczątkowanego w 1999 roku w Seattle podczas demonstracji przeciwko obradom Światowej Organizacji Handlu. Można więc powiedzieć, że ruch, nazywany ruchem antyglobalistycznym ponownie przeżywa swój renesans. Niestety, jeżeli jego rozwój ograniczy się jedynie do protestów podczas spotkań instytucji takich jak G-8, szybko zostanie po raz kolejny zapomniany przez ogromną większość społeczeństwa i na zawsze odejdzie do lamusa historii. Ograniczanie się do kolejnych międzynarodowych demonstracji, bez codziennej pracy i walki w środowisku lokalnym, szybko sprawi, że perspektywa zatrzymania antyspołecznej globalizacji i budowy "lepszego świata" stanie się bardzo odległa.
Obecna sytuacja wymaga od nas natychmiastowej zmiany taktyki, jeżeli chcemy stać się ruchem, który realnie wpływa na rzeczywistość.
Narodziny i zmierzch ruchu antyglobalistycznego
Gdy w 1999 roku w Seattle (USA) koalicji związkowców, ekologów radykalnej lewicy i anarchistów udało się po raz pierwszy doprowadzić do zablokowania negocjacji Światowej Organizacji Handlu, wszyscy wierzący w możliwość budowy systemu alternatywnego dla kapitalizmu poczuli powiew nadziei. Po ponad 20 latach przegranych strajków, nieudanych protestów antywojennych i wzrostu sił liberalnej i konserwatywnej prawicy, masowe demonstracje w Seattle wywołały wrażenie, że oto znowu stajemy przed szansą budowy lepszego świata - bez wyzysku, dyskryminacji i rabunkowej gospodarki, pustoszącej środowisko naturalne. Wrażenie to podtrzymały kolejne antyszczyty: w Pradze, Gotteborgu, Genui i Gleangels, które za każdym razem gromadziły coraz więcej osób. Ta zmiana wyrażała się zresztą nie tylko we wzroście liczby uczestników demonstracji. W debacie publicznej zaczęto na serio kwestionować sensowność prywatyzacji, monetarnej polityki walutowej i ograniczania świadczeń socjalnych. Na Uniwersytety powróciły rozważania o "zrównoważonym rozwoju" (respektującym wymogi społeczne i ekologiczne, a nie tylko gospodarcze) i krytyczne studia nad efektami wolnorynkowego kapitalizmu. Nastąpił także wzrost bojowości klasy pracującej, wyrażający się większą liczbą akcji protestacyjnych i strajkowych. Wreszcie, nieomal każda organizacja w jakikolwiek sposób kwestionująca neoliberalizm odnotowała wzrost liczby członków. Jeszcze parę lat temu wydawało się, że mamy realną szansę zatrzymać machinę globalizacji i zacząć budować dla niej alternatywę. Nadzieje te jednak okazały się bardzo szybko mrzonką: po ostatnim antyszczycie w Szkocji, wyraźnie zmalało zainteresowanie tematyką globalizacji i ruch antyglobalistyczny (przemianowany w międzyczasie na "alterglobalistyczny") zaczął przeżywać kryzys.
Skąd taka nagła zmiana? W rzeczywistości podczas "tłustych lat antyglobalizmu" (1999 - 2003), nie udało nam się wcale zbudować ruchu z prawdziwego zdarzenia. Jedyne, czego realnie dokonaliśmy, to organizacja kilku międzynarodowych demonstracji, które co prawda zgromadziły wiele osób, ale w żaden sposób nie zachwiały systemem. Prawda jest taka, że nie mogły tego dokonać. Same demonstracje, nawet gdy liczą setki tysięcy osób z całego świata, są jedynie werbalnym wyrazem protestu i nie tworzą ani przeszkody dla globalizacji, ani nie budują alternatywy. Niestety, wiele osób uwierzyło, że właśnie ta metoda jest kluczowa w walce z neoliberalną globalizacją. Niektórzy uczestnicy ruchu twierdzili, że kilkudniowe utrudnienia dla służb porządkowych i kapitalistycznej gospodarki - jeżeli tylko mają radykalny charakter i są połączone z aktami przemocy - mogą istotnie przeszkodzić w dalszych postępach globalizacji, ponieważ istnieje szansa, że uda się je rozszerzyć i spowodować poważne straty finansowe. Z kolei bardziej pokojowo nastawieni uczestnicy uznali, że poprzez pokojowe demonstrowanie uda nam się skłonić elity do zmiany ich postępowania. Obydwa te twierdzenia były od samego początku absurdem. Ruch sprzeciwu, który działa metodą zwoływania raz na rok międzynarodowych demonstracji i konferencji, nawet jeżeli jest bardzo liczny i / lub radykalny, w żaden sposób nie podważa istniejącego systemu. Ani wybijanie szyb, ani apelowanie do sumienia elit nie zatrzyma kapitalizmu: system potrafi sobie poradzić zarówno z punktową przemocą skierowaną przeciwko kilku restauracjom, samochodom i fasadom banków, jak i zbyć apele misjonarzy pokroju wokalisty zespołu U-2 lekceważącym uśmiechem. Ruch bazujący na tych dwóch formach działania jest na starcie skazany na porażkę.
Nic więc dziwnego, że po krótkim "boomie", fala ruchów antyglobalistycznych szybko opadła. Szczyt w Heilgendamm, z uwagi na fakt, że w Niemczech radykalna lewica jest wciąż bardzo silna, może być jego krótkim odrodzeniem, ale w obecnej sytuacji nie nada mu żadnego nowego rozpędu - dopóki ruch będzie tkwić w istniejących schematach działania.
Czy oznacza to, że mamy nie protestować przy okazji spotkań takich jak szczyt G-8? Bynajmniej - musimy jedynie umiejscowić te akcje we właściwym kontekście i nauczyć się, jak działać "poza szczytami"
G-8 a globalny kapitalizm
Jest prawdą, że neoliberalną globalizacje, z jej wszelkimi potwornościami, takimi jak bieda, wojny i nierówności społeczne, napędzają instytucje takie jak G8. Można tu przywołać także NATO, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, Światową Organizacje Handlu i Europejskie Forum ekonomiczne. To podczas ich spotkań zapadają decyzje o wydatkach zbrojeniowych i agresjach militarnych, to tam ustala się plany prywatyzacji kolejnych sektorów gospodarki, wreszcie to tam debatuje się nad "przyjaznym klimatem dla prywatnego biznesu". Jest jednak także prawdą, że decyzje te są następnie wdrażane przez poszczególne rządy i samorząd lokalny i w dużej mierze jedynie określają ramy dla działań kapitału - i to właśnie ten ostatni jest bezpośrednim czynnikiem sprawczym w mechanizmach globalizacji. To prywatny biznes i poszczególne rządy prowadzą działania intensyfikujące wyzysk i nierówności społeczne. To one decydują lub wpływają na decyzje o redukcji świadczeń socjalnych, prywatyzacji i zbrojeniach. G-8 i inne tego typu instytucje tworzą im jedynie ramy do działania - oczywiście mają to być ramy tak szerokie, jak tylko się da. Sednem globalizacji są więc agresywne działania kapitału, a rola instytucji międzynarodowych sprowadza się do kształtowania odpowiedniego klimatu dla tych działań.
Atakując G8, atakujemy więc nadbudowę, która jest ważna, ale bez której najważniejszy czynnik sprawczy neoliberalnej globalizacji może spokojnie egzystować. Siłą procesu globalizacji, co zauważają praktycznie wszyscy uczestnicy ruchu antyglobalistycznego, jest jej oddziaływanie na życie codzienne. Wszyscy wiemy doskonale, że globalizacja to przede wszystkim większe ryzyko zwolnienia z pracy, obniżki pensji, droższe opłaty za transport, edukację i opiekę medyczną, zniszczenie środowiska naturalnego w którym żyjemy. Proces ten uderza nas więc codziennie i bezpośrednio, a odczuwamy go nie tyle w wyniku spotkań i decyzji międzynarodowych instytucji, ale raczej przez naszego szefa, firmę, która inwestuje w naszym mieście lub wsi oraz politykę władz lokalnych i krajowych. Paradoksalnie, globalizacja realizuje się więc przede wszystkim w skali lokalnej przez działanie kapitału, choć jej zakres i proces decyzyjny są zglobalizowane.
Choć praktycznie wszyscy o tym wiemy, to i tak większość naszego wysiłku kieruje się często przeciwko podmiotom międzynarodowym. Wyjątkowo tylko akcje antyglobalistów są skierowane przeciwko "codziennym ciemięzcom" - najczęściej chcemy ich zaatakować poprzez atak na instytucje globalne. Tymczasem logika ta jest sama w sobie ograniczona - nawet, gdy zwyciężymy G8 i Bank Światowy i anulujemy ich decyzje, to i tak nasz bezpośredni pracodawca nie zniknie. Możemy mu tylko trochę utrudnić życie -wprowadzajac wymogi, które znoszą globalne instytucje (bhp, prawo pracy, normy ekologiczne) - ale doskonale wiemy, że potrafi on niszczyć nasze życie i bez udogodnień oferowanych przez Światową Organizacje Handlu czy inne tego typu ciało. Najlepszym dowodem potwierdzającym to stwierdzenie jest historia kapitalizmu, który zglobalizował się już pod koniec XIX wieku i nie potrzebował do tego ani Banku Światowego, ani G8.
` Struktura procesu globalizacji to sieć łącząca międzynarodowe podmioty (korporacje i instytucje) z krajowymi rządami i gospodarką. Chcąc wzruszyć tą strukturą, musimy działać na wszystkich poziomach na których jest ona obecna: wychodząc od miejsc pracy w konkretnej firmie, poprzez działania wobec rządów państw narodowych aż do protestu przeciwko instytucjom globalnym.
Jak działać? Nasza walka to nie tylko "antyszczyty"!
Wielu uczestników ruchu antyglobalistycznego może się poczuć dotknięta powyższą krytyką ich poczynań i uznać ją za nieuzasadnioną: "przecież głównym hasłem naszego ruchu jest, przejęte z lat 60'tych motto: myśl globalnie, działaj lokalnie". Problem polega na tym, że jest to jedynie hasło, które rzadko kiedy wcielamy w życie. Wysiłek, pieniądze i czas, które wiele grup poświęcane na organizacje protestów międzynarodowych są niewspółmiernie większe niż zaangażowanie w codzienną działalność. Również poziom mobilizacji przy okazji szczytu G8, gdy porównamy go z "mobilizacjami" (lub brakiem tych mobilizacji) przy okazji dowolnego problemu "lokalnego" (restrukturyzacja i zwolnienia w firmie lub sektorze gospodarki, reformy prawa pracy etc. ) jest nieporównywalnie większy. Wydawać by się mogło, że nasza działalność i dyskusje rzadko kiedy jest możliwa bez tego impulsu od instytucji międzynarodowych. Przykład Polski, gdzie ogólnokrajowa działalność ruchu anarchistycznego praktycznie zamarła po 2 antyszczytach w 2003 i 2004 roku i nie pobudziły jej ani drastyczne zmiany polityki mieszkaniowej ani kolejna faza represji wobec ruchu pracowniczego jest tu najbardziej znaczący. Oczywiście wiele grup i organizacji rozumie te problemy i konieczność zmiany formuły działania - problemem jest jednak nastawienie większości, dla której protesty międzynarodowe stanowią najważniejszy moment ich działalności przeciwko globalizacji.
Wnioskiem, jaki płynie z tych stwierdzeń, jest konieczność zmiany naszej taktyki jako ruchu społecznego. Zamiast koncentrować większość swoich wysiłków na punktowych, masowych demonstracjach z okazji spotkań globalnych instytucji, powinniśmy prowadzić działalność codzienną, lokalną, która przy okazji spotkań takich grup jak G8 jest "przenoszona" na wyższy poziom. Zaangażowanie w konflikty w poszczególnych przedsiębiorstwach, wsparcie dla walki społeczności lokalnych (lokatorów, mieszkańców sprzeciwiających się uciążliwym inwestycjom), sprzeciw wobec zmian prawa pracy, polityki edukacyjnej i bezpieczeństwa wewnętrznego, walka przeciwko dewastacji środowiska naturalnego w naszym najbliższym otoczeniu - to wszystko stanowi podstawę działania. Dopiero na tej podstawie możemy przenosić walkę "na wyższy poziom" i atakować G8.
Jak w takim razie działać na tym "wyższym poziomie"? Trzeba koniecznie pamiętać, że jeżeli chcemy rzeczywiście wpłynąć na globalny układ sił, to nasz protest wobec G8 i podobnych instytucji nie może być tylko manifestacją poglądów albo kilkudniowym "festiwalem" chaotycznej przemocy. Należy dążyć do skutecznego zablokowania obrad takich instytucji - paraliżu ich struktury. W przypadku Heilgendamm istnieje nadzieja, że spróbujemy podjąć taką taktykę, ponieważ wiele grup zapowiedziało akcje blokujące cała infrastrukturę szczytu (autostrady, lotniska, drogi lokalne). Taka taktyka jest jedyną skuteczną, ponieważ uniemożliwia elitom działanie. Postulowane przez niektórych "rozproszone akty przemocy" skierowane przeciwko dowolnie wybranym bankom, czy sklepom, spowodują pewne straty finansowe, ale ani nie powstrzymają decyzji G8, ani nie zachwieją nagle gospodarką kapitalistyczną, która potrafi sobie radzić z dużo większymi problemami niż kilka dni ataków na witryny sklepowe i bankomaty. Antyszczyty mają sens jedynie wtedy, gdy zamierzamy realnie zablokować działanie wrogich instytucji. "Przemoc dla samej przemocy" i "przemarsz dla samego przemarszu" zawsze pozostają tylko symboliką, która nie zmienia naszego codziennego życia.
Aby ruch antyglobalistyczny mógł na prawdę zmieniać świat, musi wprowadzić w życie motto, na które się obecnie powołuje: "myśl globalnie, działaj lokalnie". Na razie, dla większość z nas jest to jedynie slogan. Jeżeli chcemy rzeczywiście odrodzić ruch protestu i krytyki społecznej, nadszedł czas aby slogan ten zastosować do naszej praktycznej działalności.