Wrocławska gastronomia – chińskie standardy w centrum Europy

Prawa pracownika | Publicystyka

Chciałbym posłużyć się tu kilkoma przykładami nie po to jednak by je szczególnie piętnować, ale by przedstawić je jako reprezentacje całości branży. Weźmy przykład pierwszy z brzegu czyli rynek naszego miasta. Położona jest tu knajpa Literatka. Lokal niedawno przeniesiony i od przenosin bardzo modny. Chodzą tu zwłaszcza osoby mające się za artystów czy inteligentów, niektóre lewicują. Knajpę prowadzi na spółkę dwóch znanych wrocławskich gastronomów Janusz Domin i Arkadiusz Pańka. Domin prowadzi również położony na placu Solnym John Bull Pub, a swego czasu miał także usytuowany w Rynku Highlander (obecnie inny właściciel, warunki pracy nieco poprawione). Doświadczenie pozwoliło im sformułować ciekawy model stosunków z pracownicami i pracownikami. Zatrudnione w knajpach osoby (dawniej zdarzali się mężczyźni, obecnie o ile się nie mylę same kobiety) pracują na czarno (swego czasu umowa o pracę w JB Pub była podpisana z żoną Domina, która tam w ogóle nie bywała, co miało uspokoić obawy ewentualnych kontrolerów – dlaczego tak mało osób pracuje w takim miejscu) lub na fikcyjną umowę zlecenie na zaniżoną kwotę. Otrzymują tak zwane dniówki w gotówce. Dniówka jest ustalona na stałym poziomie, niezależnym od czasu pracy, a pracuje się do zamknięcia, którego pora zależy tylko od widzimisię pracodawcy. Zdarza się, że pracownice po 14 czy 15 godzinach pracy i po wyjściu ostatniego klienta czekają jeszcze godzinę lub dwie na telefon bądź przyjście pracodawcy, który pozwoli im opuścić lokal. Zdarza się też, że czekają w pustej knajpie aż pracodawca skończy się bawić ze swoimi znajomymi. Ich czas pracy wynosi zatem niekiedy i 17 godzin przy niezmienionej stawce dziennej, co sprawia, że zarabiają nieraz ledwo ponad 4zł za godzinę. Nie muszę chyba wspominać, że pracując na czarno czy na umowę śmieciową nie mają żadnych świadczeń społecznych, możliwości wzięcia urlopu itp., a czas pracy jest nieewidencjonowany. Oczywiście we własnej opinii pracownic takie warunki pracy rekompensowała możliwość otrzymania dość wysokich napiwków – wszak John Bull i Literaka to drogie miejsca. Tak oto wszelkie koszty pracy udało się przerzucić Dominowi i Pańce na klientów.

Inny przykład stanowią biznesy Kamili Chorosteckiej, która z kolei wytrenowała się w naliczaniu pracownikom i pracownicom kar finansowych. Przypominam na wstępie, że zgodnie z Kodeksem Pracy kary pieniężne mogą być stosowane jedynie w wypadkach nieprzestrzegania przepisów BHP i Ppoż., opuszczenia pracy bez usprawiedliwienia, stawienia się w pracy w stanie nietrzeźwości, bądź picia alkoholu w jej trakcie. Jednorazowa kara nie może być wyższa niż wynagrodzenie danego pracownika lub pracownicy za 8 godzin, a łączna suma kar nie może przekroczyć 10% miesięcznej pensji. Tymczasem w pubie prowadzonym przez Chorostecką (która prowadzi również gyros i sklep całodobowy, warunki podobne) „cennik” obowiązuje następujący:
-za brak koszulki firmowej w barze - 100 zł (nie ważne, że jest zimno, a koszulka ma krótki rękaw, nic na nią założyć nie można)
-za opuszczenie lokalu podczas godzin pracy - 100 zł
-za przyniesienie swojego napoju lub produktu, który znajduję się na barowych pólkach - 50 zł
-za zapalenie papierosa (knajpa dla palących!)- 500 zł
-za 'spoufalanie się z klientem' - np. podanie ręki, przyjęcie
czegokolwiek - 50 zł
Szefowa przegląda monitoring i na jego podstawie potrafi odebrać komuś większość wynagrodzenia tak że ludzie zostają bez środków do życia. Dodatkowo w punktach obowiązuje nieokreślonej długości nieodpłatny okres próbny, po którym podpisuje się umowę zlecenie na fikcyjną kwotę. Swoją drogą to, że monitoring w gastronomii służy kontroli zachowania obsługi a nie klientów jest zdaje się normą.

Ale nie tylko puby wypadają kiepsko w tym przeglądzie. Tania jadłodajnia Karmazyn na Hali Targowej fałszuje ewidencję czasu pracy (pracownicy i pracownice w ogóle nie mają do niej dostępu) i nie płaci za nadgodziny, co biorąc pod uwagę, że pracuje się tam i po 240 godzin miesięcznie jest dużą stratą finansową. Dodatkowo jej właściciele żywią przekonanie, że jeśli ktoś nie upomni się o swoje prawa, prawa te nie istnieją. Zdarza im się także okłamywać zatrudnione tam osoby co do zakresu prawa pracy i cynicznie wykorzystywać ich niewiedzę. Jak się ostatnio dowiedzieliśmy również Greenway na Kuźniczej kreatywnie podchodzi do zatrudnianych osób. Korzysta po prostu z darmowej siły roboczej naiwnych ludzi i nie płaci za nieokreślonej długości okresy próbne.

Oczywiście jest trochę knajp, których właściciele boją się urzędów, więc „wszystko jest w porządku”. Tylko jak wygląda to „wszystko w porządku” we wrocławskiej gastronomii? To zatrudnianie młodych, uczących się osób na umowę zlecenie i dzięki temu oszczędzanie na ich składkach. Problem polega na tym, że nikt nigdy nie pyta tych osób czy ich rodzice mają ubezpieczenie. Jeśli nie, one również nie są nim objęte. Natomiast w żadnym wypadku nie mają prawa do wynagrodzenia za czas choroby czy płatnego urlopu. Nie przysługują im też dodatkowe stawki za nadgodziny. Takie „wszystko w porządku” miało miejsce wedle mojej wiedzy choćby w „fair-trade’owym” sklepie Falanster w dniu niedawnej mediacji.

Jak z tym walczyć?

Biorąc pod uwagę to jak łatwo gastronomowie radzą sobie z Sanepidem czy Urzędem Skarbowym (dla funkcjonariuszy tego ostatniego w John Bull Pub kilka lat temu odbył się zamknięty Sylwester), a nawet poważniejszymi urzędami (powiązania niektórych przedstawicieli tego biznesu z władzą są wręcz oszałamiające, ale nie powinno to dziwić, w niektórych z tych knajp naprawdę bawi się elita) nie należy spodziewać się, że Państwowa Inspekcja Pracy rozbije ten układ. Oczywiście próbować można, ale potrzebne są skuteczniejsze metody walki.
Atakowanie międzynarodowych sieci jak McDonald’s czy Starbucks jest proste w porównaniu z walką z pojedynczym gastronomem. Przeprowadzony w wielu krajach bojkot połączony z pikietami skutecznie uderza w markę, skutkiem czego nawet jeśli uważamy, że praca w sieciowych fast foodach nie jest przyjemna na pewno wyróżniają się one pozytywnie na wrocławskim rynku pracy. Dla człowieka, który żyje z przypadkowych przechodniów, czy turystów kompletnie nierozróżniających jego logo marka nie ma dużego znaczenia. Owszem trzon finansowy każdej takiej knajpy zapewniają stali bywalcy, ale oni mogą być na akcję bojkotu bardzo odporni. W wielu miejscach zresztą stali klienci dobrze znają warunki pracy ale nadal przychodzą… z sympatii do pracownic i pracowników! Rutynowymi strategiami oporu są więc drobne kradzieże, które są wprawdzie dotkliwe dla pracodawcy, a pracownicom i pracownikom polepszają ciężki byt, ale są one zdaje się już wkalkulowane w ten układ. Ustalając niskie stawki pracodawca zdaje się liczyć z tym, że jeszcze drugie tyle zatrudnieni ukradną. Co nie przeczy wcale rozbudowanemu aparatowi kontroli i systemowi kar a także (nielegalnej) „odpowiedzialności finansowej” za towar. Dodatkowo powszechność nielegalnego (lub półlegalnego – jak umowa zlecenie) zatrudnienia ułatwia dyscyplinowanie niepokornych przez zwolnienia z dnia na dzień, a 120 tysięcy wrocławskich studentek i studentów zapewnia tanią i uległą rezerwę siły roboczej.

Jednocześnie wbrew pozorom takie małe miejsca pracy obdarzają pracowników dość dużą siłą przetargową. Większość lokali gastronomicznych może być całkowicie sparaliżowana przez strajk dwóch czy trzech osób. Natomiast solidarny strajk całej załogi jest łatwy jeśli liczy ona poniżej 10 osób. Problemem jest łatwość sprowadzenia łamistrajków (choć nie jest ona taka jak może się wydawać, znalezienie zastępstwa na bar jest może łatwiejsze niż do obsługi kontroli lotów, ale nie jest to zadanie na kwadrans, zwłaszcza jeśli solidarne są wszystkie osoby z książki telefonicznej menadżera czy menadżerki) oraz zwolnienia postrajkowe, z którymi nie można walczyć nie posiadając formalnego stosunku pracy. Pracodawcy mogą chcieć po prostu wymienić systematycznie zrewoltowaną siłę roboczą na uległą, czemu niestety zapobiec w warunkach elastycznego zatrudnienia się nie da. Odpowiedzią na takie zwolnienia może być w tej sytuacji tylko ponowny strajk reszty załogi, który jednak na niewiele się zda przy tak dużym rezerwuarze siły roboczej jakim cieszy się gastronomia. Sposobem by temu zapobiec może być tylko systematyczne podnoszenie świadomości i bojowości pracownic i pracowników skłonnych pracować w gastronomii. To zaś da się osiągnąć tylko przez kolejne kampanie wymierzone w nieuczciwych gastronomów połączone z akcjami informacyjnymi.

Podniesienie jakości pracy w małych lokalach gastronomicznych to zadanie wymagające nastawienia na długą walkę, wiele małych strajków i aktów oporu i wiele porażek, które jednak mogą w ostatecznym rozrachunku okazać się zwycięstwami. Naszym celem musi być bowiem nastraszenie właścicieli knajp. Pokazanie im, przez coraz liczniejsze strajki i inne akcje odbierające zysk, że czasy uległej siły roboczej się już skończyły. Potrzebujemy zatem powszechnego informowania się wzajemnie o prawach pracowniczych i wsparcia w postaci nagłośnienia dla pojedynczych aktów oporu oraz solidarności i pomocy wzajemnej pośród pracowników i pracownic gastronomii.

A co stanie się gdy

A co stanie się gdy ostatecznie wyprowadzony z równowagi pracodawca pod naciskiem właśnie takich bojkotów, strajków zwróci się o pomoc do Państwa, czyniąc np. podobnie jak nasi pracownicy gastronomii tzn. wywierając presję na ustawodawcy? Czy system się chociaz zatrzęsie, czy wzrośnie choćby minimalnie świadomość antykapitalistyczna pracodawców, pracowników? Nie, a nawet jeśli to co z tego? ostatecznie zmienią się tylko przepisy, co spowoduje kolejny raz, że znowu bedzie lepiej Jendym(tym razem "gastronomii") kosztem Drugich(pewnie padnie na emerytów).

aż się dziwię, że nie

aż się dziwię, że nie padło nic o górnikach czy rolnikach, którzy to są powszechnie uważani w neoliberalnych mediach za uprzywilejowaną grupę

nie rozumiem Twojej

nie rozumiem Twojej argumentacji.

To proste, wkurzony

To proste, wkurzony pracodawca, to stracony pracodawca - a po co tracić, zdecydowanie lepiej pracodawce wciągać w naszą gre. Wydaje mi się że pracownicy najpierw powinni poczytać, posłuchać nieco(albo więcej) o parecon'ie a następnie rozsądnie przekonywać pracodawce, że większa współpraca, partycypacja w jego firmie przyniesie korzyści, zarówno jemu jak i pracownikom ale przedewszystkim przyniesie spokuj, poczucie że nikt za plecami dupy nikomu nie rąbie. Bojkoty itd. to marne działania, przede wszystkim powierzchowne, nic tak naprawdę nie budujące, jednynie przynoszące nędzną satysfakcje że się dojebało krwiożerczemu kapitaliście.

Jest dokładnie odwrotnie.

Jest dokładnie odwrotnie. Bojkoty zmuszają pracodawcę do zmiany, podczas gdy głaskanie go po dupci nie zmienia dokładnie nic. Ponadto idea pareconu jest sprzeczna z ideą pracodawców, więc widać że nie wiesz o czym piszesz.

Spoko, wiadomo że te idee

Spoko, wiadomo że te idee są sprzeczne ale czy to jakoś ci przeszkadza aby pracodawce przekonywać do pareconu? Wiem, że pracownik nie posiadający odpowiedniej wiedzy nt. pareconu nic na tym polu nie zdziała, ten jednak co zagadnienia te porozkminiał, a do tego ma choc minimalny dar persfazji może osiągnąć pierwszy, drugi i kolejne kompromisy z pracodawcą. Różnica pomiędzy persfazją a bojkotem jest taka, że w razie niepowodzenia nie jesteśmy jako pracownicy napietnowani(podejżewam że jedynie traktowani z sympatią jako swego rodzaju marzyciele), skazani na bezrobocie, a pracodawca nie wkurwi się na kolejnych przedstawicieli społeczeństwa(zaraz po państwie i jego przepisach, podatkach itp). Dodatkowo jest szansa, że pracownikowi/pracodawcy rozkminiającemu parecon coś we łbie zostanie, coś mu zaświta by działać dalej. Wiem też że ta wizja nie będzie pasować wszelkiej maści wojownikom, gdyż nie jest rewolucyjna, a ewolucyjna. Poza tym, nie słyszałem aby ktokolwiek próbował tej metody osiągnięcia zmian - mam tu na myśli nasze polskie podwórko - więc nie można z góry przesądzać, że jest to "głaskanie po dupci" które nic nie zmienia.

Problem w tym, że perswazja

Problem w tym, że perswazja nic nie da, gdy w grę wchodzą twarde interesy. Tyle niestety udało się już wypróbować - wbrew temu co piszesz, pracownicy cały czas próbują przekonywać szefów, by polepszyli warunki pracy. Całymi latami to obserwuję i widzę, że nic nie osiągnęli.

Dobry tekst. Naprawdę

Dobry tekst. Naprawdę trzeba z tym walczyć. Podobne sytuacje są w innych miastach.

Też pracowałam w barze

Też pracowałam w barze podobnym do tego John Bulla, ale w malutkim miasteczku, gdzie 1000 zl/mies. to bylo duzo, szczegolnie gdy sie mieszka z rodzicami. Wszystko identyko, tylko ze po tygodniu typ mnie zwolnil bo "nie wyrabialam sie", dochodzila do tego subtelna kwestia prob molestowania seksualnego, dlatego pewnie "nie wyrabialam", zaplacil mi mniej, niz mial zaplacic, a jebalam do rana w weekendy, w tygodniu natomiast siedzialam sama w barze nie raz i wysluchiwalam jakichs ludzikow, ktorzy sie dowiedzieli o nowej barmance i przyszli powiedziec mi jaki ten typ jest naprawde. Facet mnie wyreczyl, bo mialam wlasnie tego samego dnia sie zwolnic. Nie zaplacil mi za gotowosc do pracy za dwa dni, wyszly mi jakies 3 zl za godzine. Zero napiwkow, moze 2 razy zdarzylo sie tak, ze mi cos postawiono (mialam robic sobie tzw. "drinki barmanskie" czyli z mala iloscia alko, bo to oszczednosc) albo dano 5 zl. Nie moglam tego nigdzie zglosic, bo typ mial kilka zakladow, gdzie w jednym pracowal ktos z mojej rodziny i wiem, ze moglby stracic przez to prace. Na szczescie po kilku miesiacach sprawa sama sie zakonczyla. Koles niemal zbankrutowal przez zly PR jaki narobilam mu z innymi malomiasteczkowymi plotkarzami i plotkarami ;-) Teraz prowadzi sam budke z kurczakami + salon skuterowo-samochodowy i wykorzystuje jedynie swoja biedna żonę. Raczej dużo stracił i już nie ma kto za niego wykonywać niewolniczej pracy ]:->
Przypadki złych warunków pracy w gastronomii to temat na obszerną książkę, pewnie co drugi taki lokal ma coś za uszami...

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.