ZAŚLEPIENIE TEORETYCZNE

Publicystyka

Na lewicy, w tym również tej radykalnej, przeważa pogląd, wzmocniony zapewne propagandowym wydźwiękiem upadku systemu „realnego socjalizmu”, że klucz do obrony epigońskich pozycji, na których budowany jest potencjał dzisiejszych, antykapitalistycznych działań, to powrót do bezpośrednich (często anarchistycznych i socjalistyczno-utopijnych) form przeciwstawiania się nie tyle istocie kapitalizmu, co jego najgorszym przejawom.

Walka z przejawami była zawsze charakterystyczna dla drobnomieszczaństwa.

Samo rozróżnianie między istotą a przejawem jest dla tych silnych swym pragmatyzmem, manifestowaną apolitycznością w sensie sprzeciwu wobec instytucjonalnym formom organizacyjnym walki, odrzuceniem tradycyjnych, „przebrzmiałych” podziałów na lewicę i prawicę i tym podobnych nurtów, oznaką nieprzezwyciężonej skłonności do ulegania metafizyce, „angelologii i dali”, jak mawiał poeta.

Dlatego też, w sytuacji, w której tradycyjnie rozumiana klasa robotnicza (z istoty swej przeciwstawiona kapitalistycznym stosunkom produkcji) konsekwentnie przestała być postrzegana jako grupa obdarzona specyficzną misją dziejową nawet przez działaczy przyznających się do marksizmu, partykularyzm interesu klasy robotniczej został zastąpiony przez demokrację burżuazyjną jako wspólną bazę dla nowego kształtu tożsamości szerokiej „klasy pracowniczej”.

Nowa ideologia wymaga nowej terminologii.

W tym kontekście należy postrzegać i oceniać lekko traktowane podmiany w tradycyjnej terminologii marksistowskiej. Są one bowiem wyrazem ustępstwa na rzecz perspektywy drobnomieszczańskiej, która nie wpisuje się w marksizm, ani w ruch robotniczy rozumiany tak, jak go rozumieli Marks i Engels oraz działacze tej miary, co Lenin czy Trocki.

Podmiana terminu „klasa robotnicza” przez określenie „klasa pracownicza” lub „klasa pracowników najemnych”, jak również kategorii „wartość dodatkowa” przez „wartość dodana” wygląda na pierwszy rzut oka na scholastyczne liczenie diabłów na główce szpilki. Jednak nie wszystko jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje.

Elementarny błąd?

Nie bez kozery nawet myśliciele powołujący się na Marksa lekceważą lub przynajmniej nie odżegnują się w swych pracach od zastępowania pojęcia wartości dodatkowej przez wartość dodaną. Ta ostatnia ma bez wątpienia coś wspólnego z wartością dodatkową, ale niezupełnie precyzyjnie rysuje się w umysłach kwestia tego, co to właściwie jest. W efekcie utarł się zwyczaj używania tych dwóch pojęć zamiennie, co sugeruje, że są one synonimami. Tymczasem, już przyglądając się elementom składającym się na oba pojęcia, zauważamy pewną znaczącą różnicę. Wartość dodana to wszystko, co pozostaje po odjęciu od przychodu kosztu czynników niezbędnych do wytworzenia produktu, zakupionych na zewnątrz. Są to płace wypłacone przez danego przedsiębiorcę, a także jego zysk (brutto). Wartość dodatkowa to zysk (brutto) przedsiębiorcy, czyli to, co pozostało po odjęciu od przychodu wszystkich kosztów wytworzenia produktu, w tym i płac wypłaconych jego pracownikom.

Dostrzegamy, że pojęcie wartości dodatkowej i wartości dodanej różnią się między sobą, bagatela, kosztem płac. Dla porządku zauważmy, że wartość dodana, jak ją rozumieją współcześni ekonomiści, odpowiada temu, co Marks nazywał „wartością nowowytworzoną”.

Skąd bierze się to nieporozumienie?

Sprawa jest tym dziwniejsza, że płace są właśnie tym, co stanowi kość niezgody między kapitalistą a robotnikiem. Czyli jest to element trudny do przeoczenia w analizie. Niezauważenie tego, że wartość dodana i wartość dodatkowa różnią się między sobą elementem płac jest więc co najmniej zastanawiające. Musi za tym stać jakieś zaślepienie teoretyczne, które nie pozwala na zauważenie tak elementarnego błędu.

Warto w tym kontekście zauważyć, że kwestia wartości z pracy oraz koncepcja wartości dodatkowej od początku wydawały się nieco problematyczne w marksizmie. Już krytyka E. Boehm-Bawerka, „apostazja” E. Bernsteina czy kłopoty, jakie miała choćby R. Luksemburg z narzuceniem percepcji ekonomii marksowskiej jako teorii operacyjnej w rzeczywistości, ilustrują najlepiej brak przekonania w łonie samego marksizmu do owych koncepcji. Nie były one traktowane poważnie przez spadkobierców marksizmu i uważane za narzędzie „taniej” propagandy przeznaczonej dla mas robotniczych, a nie dla ludzi wykształconych, którzy liznęli nieco z ekonomii szkoły liberalnej i zostali przekonani do jej krytyki marksizmu.

Ostracyzm, z jakim spotkała się R. Luksemburg, a jej myśl nawet po jej śmierci, w szeregach działaczy partii komunistycznych epoki Stalina, nie dodał niemrawej walce o dziedzictwo marksizmu wigoru. Ale nie tylko stalinizm, także socjaldemokracja przeszła konsekwentną drogę, w trakcie której ostatecznie odrzuciła teorię Marksa jako podstawę swego działania. Jak widać, oba odłamy ruchu robotniczego nie miały żadnej motywacji, aby przechować i rozwijać tradycję marksowską. Stalinizm zadowolił się skostniałą doktryną sprowadzoną do kilku wytartych frazesów traktowanych jako prawdy niepodważalne, urągające dialektyce.

Sukces socjaldemokracji w okresie po II wojnie światowej sprzyjał pozostawieniu myśli Marksa wraz z koncepcją teorii wartości opartej na pracy w zaciszu lamusa, dzięki czemu przedstawiciele szkoły liberalnej – po dyskomforcie dyskusji lat 30-tych – wreszcie odczepili się i przestali kłuć socjaldemokratów w oczy utopijnością i absurdalnością konceptów starca z Trewiru. Bynajmniej nie z tego względu, że w Związku Radzieckim zwyciężył komunizm, ale dlatego, że socjaldemokracja przeżywała w Europie Zachodniej swe trzydzieści lat chwały.

W gruncie rzeczy żaden z ekonomistów marksistowskich nie zdołał zoperacjonalizować wniosków wynikających z teorii wartości opartej na pracy. Liczenie wartości w jednostkach czasu pracy było mniej praktyczne niż opieranie się na zapisach ksiąg rachunkowych kapitalisty, a pojęcie wartości dodatkowej było w oczywisty sposób mniej przydatne w gospodarce rynkowej niż pojęcie zysku. Stopniowo sprawa przycichła i nikt nie powoływał się na teorię wartości opartej na pracy poza sytuacją, kiedy zajmowano się historią minioną marksizmu. Było to pojęcie szacowne, ale nie bardzo wiedziano do czego miałoby ono służyć działaczom ruchu robotniczego. Stało się więc domeną historyków ruchu, poczciwym przeżuwaczom dawno minionej świetności tego ruchu.

Po upadku „realnego socjalizmu” nie było więcej zapotrzebowania na pozostałości starej doktryny udającej jeszcze, że blok ten nie uległ w nierównej walce z propagandą „zachodniej cywilizacji” i potrzebującej dla tego celu jakichś odrębnych, wyróżniających pojęć.

Nowa radykalna lewica na Zachodzie już wcześniej zrezygnowała z pojęć, które kojarzyły się jej ze skostniałym systemem ideologicznym stalinizmu, z głupim oporem wobec modernizacyjnych procesów, którym został poddany marksizm w ramach wysiłków w celu odnowienia jego nośności dzięki poddaniu go zabiegom eklektyzującym.

Radykalizm na dzisiejszej lewicy nie łączy się w żadnym intymnym związku z fundamentalnymi koncepcjami oryginalnego marksizmu. Teoria wartości oparta na
pracy została ostatecznie odesłana do lamusa i nikt nie uronił nawet jednej łzy w związku z tym. Życie toczy się dalej!

Nie ma tu zresztą żadnego wielkiego przełomu, nieoperacyjna kategoria wartości dodatkowej umarła śmiercią naturalną, po cichu, w odosobnieniu, a nie w świetle jupiterów.

Dlatego nie było potrzeby wymazywania pojęcia ze słownika marksistowskiego, żadnych efektownych samokrytyk – po prostu przyjęto pojęcie wartości dodanej, które na pierwszy rzut oka i na intuicję nie różni się niczym od pojęcia wartości dodatkowej. A brzmi nowocześniej i nie wywołuje ciągłego wrzasku wściekłości i sprzeciwu ze strony liberałów, którzy szukają byle pretekstów, aby znęcać się nad przegranym partnerem ponad stuletniego sparingu ideologicznego. Marksiści wreszcie pozbyli się niewygodnego balastu u nóg, konieczności ciągłego tłumaczenia się w jakich warunkach wartość dodatkowa ma sens i wykazuje się przydatnością.

Taka brzmiałaby skrócona psychoanaliza przegranego marksisty.

Przyjrzyjmy się pokrótce sprawie, tak jak ją przedstawia Marks.

W rozdziale 7, pkt 1. „Stopień wyzysku siły roboczej” (Kapitał, t. 1), Marks definiuje wartość towaru jako wartość wyłożonego kapitału plus wartość dodatkowa: „Kapitał K rozpada się na dwie części – na sumę pieniężną c, wydatkowaną na środki produkcji, i na sumę pieniężną v, wydatkowaną na siłę roboczą; … Pod koniec procesu produkcji otrzymujemy towar, którego wartość = (c+v)+m, gdzie m jest wartością dodatkową …” (Na marginesie: Ta wartość dodatkowa, jak zauważa dalej Marks, nie bierze się, np. z faktu, że wartość maszyny jest wyższa niż jej zamortyzowana część (przeniesiona na wartość towaru w danym cyklu produkcyjnym): „… przez kapitał stały wyłożony na wytworzenie wartości rozumiemy tylko wartość środków produkcji zużytych w procesie wytwarzania”.) I dalej: „Po tym założeniu wracamy do naszego wzoru K = c+v, który przekształca się w K’=(c+v)+m, i właśnie dlatego K przekształca się w K’. Wiadomo, że wartość kapitału stałego zjawia się tylko na nowo w produkcie. Wartość istotnie n o w o
w y t w o r z o n a [podkr. – EB, WB] w procesie jest więc czymś innym niż uzyskana w nim wartość produktu, wynosi zatem nie (c+v)+m, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje, …, lecz v+m, …”

Wynika stąd, że Marksowi znane było pojęcie wartości nowowytworzonej, takiej która bierze się nie z przenoszenia wartości osiągniętej w poprzednim cyklu produkcyjnym, ale z zastosowania nowych środków produkcji (materiałów, narzędzi i siły roboczej). Na dobrą sprawę, nowowytworzona wartość wyłącza z siebie wartość narzędzi i materiałów. Poza najpierwszym „idealnym” lub czysto wyobrażeniowym cyklem produkcyjnym, w którym nie płacimy przyrodzie, wartość narzędzi i surowców nie przenosi się na wartość nowowytworzoną. Wartość nowowytworzona to płace i zysk. Wartość dodana to także płace plus zysk. Różnica między wartością nowowytworzoną a dodaną zawiera się w sposobie liczenia zysku. W wartości dodanej mamy amortyzację, której zdecydowanie nie ma w definiowanej przez Marksa wartości nowowytworzonej. Poza tym, obie kategorie są tożsame.

Wróćmy jednak do powyższego cytatu.

„Kapitał K rozpada się na dwie części – na sumę pieniężną c, wydatkowaną na środki produkcji, i na sumę pieniężną v, wydatkowaną na siłę roboczą; … Pod koniec procesu produkcji otrzymujemy towar, którego wartość = (c+v)+m, gdzie m jest wartością dodatkową …” Wartość dodatkowa pokrywa się więc z grubsza z tym, co nazywa się zyskiem. Wartość dodana natomiast składa się z płac (kapitał zmienny) oraz z zysku (wartość dodatkowa plus amortyzacja). Wartość dodana w dziele Marksa nosi nazwę „wartość nowo wytworzona”. Wiadomo, że wartość kapitału stałego zjawia się tylko na nowo w produkcie. Wartość istotnie nowo wytworzona w procesie jest więc czymś innym niż uzyskana w nim wartość produktu, wynosi zatem nie (c+v)+m, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje, lecz v+m.

Podobnie jak ekonomiści burżuazyjni, Marks dostrzega problem podwójnego liczenia kosztów stałych w cenach towarów. Nie zatrzymuje się jednak dłużej nad tym problemem, gdyż nie stanowi on dla niego istotnej kwestii z punktu widzenia zasadniczego przedmiotu jego rozważań. Płace, w przeciwieństwie do czynników kapitału stałego, stanowią zasób, który pozostaje czymś na kształt wciąż świeżego daru Natury, przywłaszczanego po raz pierwszy. Siła robocza nie została przecież kupiona przez robotnika w celu jej dalszej odsprzedaży lub sprzedaży jej usług z myślą o otrzymaniu zysku. Dlatego robotnik nie może stać się kapitalistą mimo posiadania czegoś, na co istnieje na rynku popyt. Za każdym razem kapitalista opłaca siłę roboczą, tak jakby pierwszy raz. Dlatego płace nie mogą podpadać pod kategorię wartości sumującej się w kolejnych cyklach produkcyjnych.

Tu istnieje zgoda między Marksem a burżuazyjną ekonomią oraz nową radykalną lewicą. Nie ma też rozbieżności, jeśli chodzi o wyliczanie stopy wyzysku, czyli stosunku m do v. Nieco bezsensownie brzmiałoby porównywanie v+m (wartości dodanej/nowowytworzonej) z v (kapitałem stałym) w kontekście podkreślania rozbieżności interesów klasowych. Wartość dodana, poprzez uwzględnienie w niej kosztu płac, nie podkreśla tak jednoznacznego przeciwieństwa kapitalistów względem otrzymujących te płace robotników.

Tyle Marks i my w ramach odgruzowywania marksizmu… i tylko tyle.

Reasumujmy. Wartość dodatkowa różni się od wartości nowowytworzonej o wielkość płac. Tym samym różni się także i od wartości dodanej. Jednak dla współczesnych marksistów wartość dodana i wartość dodatkowa to synonimy. Wydaje się, że określenie „wartość dodana” ma na celu zneutralizowanie pejoratywnego wydźwięku marksowskiego definiowania wartości dodatkowej jako wartości nieobciążonej kosztami siły roboczej. Przyrost wartości w społeczeństwie jest na bieżąco konsumowany. Twierdzenie, że konsumpcja robotnicza jest obciążeniem dla dobrobytu społeczeństwa, w przeciwieństwie do konsumpcji choćby takiego kapitalisty, jest mało atrakcyjne propagandowo. Szczególnie w społeczeństwie konsumpcyjnym. Zupełnie inaczej niż w przypadku definiowania stopy wyzysku. Wówczas jednak mamy przeciwstawienie między zyskiem kapitalisty a płacą roboczą. To przeciwstawienie ma sens z punktu widzenia propagandy. I tutaj radykalna lewica zachowuje i nazewnictwo i samo pojęcie stopy wyzysku jako stosunku wartości dodatkowej (zysku, nie zysku + płace) do płac.

Tak więc wartość dodatkowa przetrwała w tej enklawie, pokazując, że radykalna lewica tylko udaje, że nie widzi różnicy miedzy dwoma pojęciami, o których mówimy.

Jeśli ponadto weźmiemy pod uwagę, że lewica radykalna postrzega każdego pracownika najemnego jako producenta wartości dodatkowej, to bez sensu jest rozpatrywanie ich płac (np. nauczyciela czy baletnicy) jako obciążenia dla konsumpcji czy rozwoju cywilizacyjnego ludzkości. Takim obciążeniem może być tylko płaca robotnika fizycznego, tego typu pracownika, którego sposób zarobkowania na życie powinien ulec zniesieniu w społeczeństwie komunistycznym. Niby dlaczego zniesieniu miałby ulec zawód nauczyciela czy baletnicy, naukowca czy poety?

W tej kwestii niech punktem wyjścia dla naszych rozważań będzie znów cytat z K. Marksa: „Produkcyjny jest tylko ten robotnik, który wytwarza wartość dodatkową dla kapitalisty, czyli służy samopomnażaniu kapitału” (Kapitał, t. I, MED, s. 603). Zauważmy na wstępie, że z punktu widzenia logiki formalnej, zależność odwrotna, tj. że (każdy) robotnik, który wytwarza wartość dodatkową dla kapitalisty, jest produkcyjny, niekoniecznie jest prawdziwa. Nie działa tu zasada przechodniości. Co więcej, ten brak przechodniości nie jest tylko składnikiem abstrakcyjnej rzeczywistości świata matematyki, ale znajduje swoje odbicie w świecie rzeczywistym. Ominięciem tej trudności jest zabieg terminologiczny mający swe społeczne i doktrynalne umotywowanie.

Ale zachowując konsekwencję musimy zauważyć, ze jeśli odejdziemy od rozróżnienia na robotników i pracowników, koncepcja Marksa stanie się zasadniczo bezprzedmiotowa.

Tak, jak bezprzedmiotowe staje się w końcu przeciwieństwo między klasą robotniczą a kapitalistą w myśli socjaldemokratycznej. A zaczynało się od negowania wyróżnionej pozycji klasy robotniczej już w okresie polemik Luksemburg i Kautsky’ego z Bernsteinem, na korzyść takiej wizji misji tej klasy, która polegać miała na łączeniu, a nie na dzieleniu. Aż do nacjonalistycznych konsekwencji i narodowego socjalizmu.

Dlatego dla epigonów nie tyle Marksa, co Bernsteina, ma sens powoływanie się na stopę wyzysku w stosunku do każdego typu pracownika najemnego, ale nie ma sensu przeciwstawianie poziomu życia pracownika najemnego i poziomu dobrobytu całego społeczeństwa. A takie przeciwstawienie wynika z przyjęcia określenia „wartość dodatkowa”, tak jak ją definiuje Marks. Wartość dodatkowa jest bowiem u Marksa podstawą, na której buduje się postęp cywilizacyjny, poziom dobrobytu ludzkości.
Jeśli obciążeniem dla tego postępu czy poziomu ma być wynagrodzenie pracowników najemnych, to coś tu się nie zgadza – tak myślą przedstawiciele warstw pośrednich, którzy w ciągu ostatniego stulecia zasilali szeregi radykalnych bojowników o demokrację.

Jeśli Marks nie był idiotą, jak zdają się go oceniać radykałowie, to nasze rozróżnienie między klasą robotniczą a klasą pracowniczą i konsekwencje zamazywania tego podziału, nabierają ogromnego, zasadniczego wręcz, znaczenia. Mówią bowiem o rozbieżnościach w pojmowaniu celu ruchu robotniczego i kształtu komunizmu. Mówią o sprawach fundamentalnych, a nie o kwestiach drugorzędnych.

Marks mówi o tym, że stosunki w kapitalizmie stały się nieprzejrzyste w odróżnieniu od tych stosunków, które miały miejsce w społeczeństwie przedkapitalistycznym, kiedy łatwo było oddzielić część pracy przeznaczonej na zaspokojenie własnych potrzeb i część, która stanowiła produkt dodatkowy, zawłaszczany przez właściciela środków produkcji. Uwolnienie siły roboczej od więzów przymusu fizycznego (jednocześnie prawnie wiążącego siłę roboczą ze środkami produkcji) spowodowało, że stosunki wyzysku zaczęły się poszerzać na obszary, które wychodziły poza elementarną produkcję podstawowych dóbr konsumpcyjnych. Poprzednio zdecydowana większość społeczeństwa musiała zapewniać środki do życia klasie panującej. Klasa panująca opłacała usługi grup społecznych, które nie wchodziły w skład klasy antagonistycznej – chłopstwa. Inne grupy społeczne bowiem również nie posiadały własności środków produkcji. Musiały więc także sprzedawać coś, za co otrzymywały środki utrzymania, czyli sprzedawały swój talent, czy jakieś umiejętności, których nie posiadała klasa panująca, ewentualnie produkty owych umiejętności. Jednostki takie były często faworyzowane i cieszyły się pozycją uprzywilejowaną w społeczeństwie. Nikomu raczej nie przyszłoby do głowy, aby uważać je za naturalnych sojuszników chłopstwa. Tym bardziej, z racji tej, że sprzedają swoje usługi lub talenty, nikomu nie przyszło do głowy uważać ich za element szeroko pojętej klasy chłopskiej.

Wręcz przeciwnie.

Grupy te były raczej naturalnie zainteresowane wzrostem wyzysku chłopstwa, albowiem więcej wartości dodatkowej w ręku klasy panującej mogło się łatwiej przełożyć na wzrost wydatków na konsumpcję luksusową, której owa grupa była dostarczycielem. Było oczywistym, że wydatki na rozwój kultury i w ogóle postęp cywilizacyjny były uzależnione od wzrostu sił wytwórczych i od wielkości wartości dodatkowej, którą klasa panująca mogła przejąć. Bezpośredni producent przeznaczyłby bowiem bez wątpienia przyrost produktu dodatkowego na podniesienie przede wszystkim własnego poziomu życia. Rozwój kultury mógł albo czekać aż najpierw podniesie się stopa życia najuboższej części społeczeństwa, albo być opłacany wzrostem stopy wyzysku bezpośredniego producenta. W społeczeństwie kapitalistycznym sprawa nieco się komplikuje, ponieważ wraz z uwolnieniem siły roboczej spod przymusu bezpośredniego, fizycznego – gwarantowanego sankcjami obowiązującego, klasowego prawa, zwiększyła się liczba osób oderwanych od narzędzi pracy produkcyjnej i od środków tej pracy, czyli od władania przyrodą. Miasta stały się skupiskiem ludzi pozbawionych zaplecza mogącego ich wyżywić na podstawowym poziomie. Ich przetrwanie stało się więc uzależnione od wzrostu stopy wyzysku pozostałych w takiej pozycji bezpośrednich producentów. Nie mając dostępu do zasobów przyrody, ale w warunkach demokracji, czyli formalnej równości szans, ludność nie należąca do dawnej klasy panującej musiała albo spaść do poziomu klasy nowych producentów bezpośrednich – robotników, albo starać się naśladować zachowanie właścicieli środków produkcji. Nie dla wszystkich wystarczyło ziemi, nie wszyscy mogli stać się przemysłowcami związanymi jeszcze z ziemią, czy szerzej z Przyrodą. Część musiała poszukać innych nisz mogących zapewnić przetrwanie.

Znaną i wypróbowaną drogą w dziejach jest zawsze obsługa klasy właścicieli środków produkcji. Pozostali kapitaliści nieprodukcyjni, żyjący i czerpiący zyski z obsługi kapitału produkcyjnego musieli zasilić szeregi klasy robotniczej lub próbować zmieścić się w szeregach usługodawców, takich jak ci, którzy istnieli wcześniej – sprzedając swoje umiejętności i talenty. Sprzedawać można je było każdemu, kto chciał je kupić. Tak samo, jak i dawniej, kiedy to i część chłopstwa mogła sobie pozwolić na niektóre z luksusów rozwiniętej cywilizacji. Nic nowego – usługi były sprzedawane zarówno kapitalistom produkcyjnym, jak i nieprodukcyjnym, kapitalistom w ogóle i klasie robotniczej. Jedynym ogranicznikiem było posiadanie gotówki.

Oczywiście, nie każda nisza jest tyle samo warta, ani równie bezpieczna. Im bliżej pierwotnego miejsca podziału nadwyżki produktu, tym bezpieczniej i dostatniej. Te warstwy nie należące do dychotomicznego podziału w społeczeństwie zasilają tzw. drobnomieszczaństwo. Interes drobnomieszczaństwa jest pochodny od interesu klasy, która wydaje pieniądze na jego usługi. Ogólnie, drobnomieszczaństwo nie ma raczej naturalnej skłonności do poczucia solidarności z klasą robotniczą. Im większy wyzysk klasy robotniczej, tym więcej wartości do podziału pomiędzy pozostałe grupy społeczne. Szczególnie w czasach, kiedy konsumpcja części (znajdującej się w gorszej niszy) warstw pośrednich (tzw. klasy średniej) nie jest uzależniona od zakupów klasy robotniczej, ale od wydatków państwa. Ponieważ kapitał ma zdolność unikania ponoszenia zbyt wielkich danin na rzecz skarbu państwa, dochody tego ostatniego są głównie uzależnione od podatków zebranych od klasy robotniczej.

To jest ta część dochodów, które są nową wielkością, wartością w budżecie, odwrotnie niż podatki od klas nieprodukcyjnych, które w dużej części są tylko wyciągnięciem z ich kieszeni części tego, co tam wcześniej włożono. Nie są wartością nową, zewnętrzną, taką są tylko podatki ściągnięte od kapitalistów i od klasy robotniczej, ewentualnie od nieprodukcyjnych kapitalistów i ich robotników, ponieważ dostarczają oni środków pochodnych od wartości uzyskanych przez kapitalistów produkcyjnych. Chodzi bowiem o nową wartość, zewnętrzną, a nie o przekładanie z kieszeni do kieszeni.

Dlatego Marks twierdzi dalej: „… nauczyciel szkolny jest robotnikiem produkcyjnym wówczas, gdy nie tylko urabia umysły dzieci, lecz również sam się zapracowuje gwoli wzbogacenia przedsiębiorcy” (tamże s. 603). Również śpiewaczka może przynosić kapitaliście wartość dodatkową w tak skomercjalizowanym społeczeństwie, gdzie wszelkie relacje międzyludzkie uległy degradacji do zajęć mających jedynie na celu przyniesienie zysku kapitaliście. Dzieje się tak dlatego, że pozbawienie własności środków produkcji dotyczy wszystkich grup społeczeństwa poza kapitalistami.

Należy jednak zauważyć, że zanim pozbawieni zostali środków produkcji ich bezpośredni użytkownicy, czyli producenci bezpośredni, wartość dodatkowa istniejąca w każdym społeczeństwie, które wytwarzało choćby niewielką wartość dodatkową, była wykorzystywana także do tego, aby mogli istnieć usługodawcy, tj. nieprodukcyjna grupa społeczna, której zadaniem było dostarczanie posiadaczom środków produkcji tych elementów zaspokajających ich potrzeby, które odzwierciedlały poziom cywilizacyjny danego społeczeństwa. A więc – kapłani, ideolodzy różnej maści, nauczyciele, poeci i baletnice, lekarze, rycerze i inna nieprodukcyjna, acz często użyteczna część społeczeństwa, która nie pracowała w zajęciach przynoszących bezpośrednie środki konsumpcji. I tak, śpiewaczka najpierw była utrzymanką właściciela środków produkcji, a dopiero wraz z demokratyzacją społeczeństwa w ramach burżuazyjnych stosunków społecznych, stała się wytwórczynią wartości dodatkowej dla kapitalisty.

Marks wyodrębnia kategorię kapitalistów nieprodukcyjnych. Należą do niej kapitaliści obsługujący sferę obrotu kapitału, w tym kapitał handlowy czy finansowy. Nauczyciel – można by rzec – jest „robotnikiem produkcyjnym” u kapitalisty nieprodukcyjnego, kreatora rozwoju stosunków kapitalistycznych, które, jak wszystko, co się rozwija, zawiera w sobie elementy sprzeczne. Nie znaczy to, że kapitalizm z przewagą kapitalistów nieprodukcyjnych jest kapitalizmem stabilnym.

Znamy z autopsji (opisuje to M. Husson) problemy, na jakie natrafia kapitalizm współczesny w kwestii własnej reprodukcji rozszerzonej, czyli takiej, która dzięki ekspansji, może przezwyciężać własne sprzeczności wewnętrzne. Jak by nie były przydatne społeczeństwu, usługi świadczone przez pracowników nieprodukcyjnych nie są w stanie wpłynąć na stosunki społeczne w tym obszarze, o który nam chodzi. Czyli w obszarze przejścia do społeczeństwa bezklasowego. Aby mogły być opłacane takie usługi, musi istnieć nadwyżka, czyli wartość dodatkowa wytworzona w sferze konsumpcji podstawowej, materialnej. Usługi i ich kapitalizacja służą nie wytwarzaniu wartości dodatkowej, ale przechwytywaniu wartości dodatkowej między kapitalistami. Na tym polega istota funkcjonowania kapitału nieprodukcyjnego.

Ponieważ skomercjalizowane jest całe społeczeństwo, część kapitalistów nieprodukcyjnych zaczyna obsługiwać nie innych kapitalistów, ale tzw. klasę średnią, która jest wytworem wartości dodatkowej kapitalisty produkcyjnego i części zysku kapitalisty przejętego w ramach podatków przez państwo. Jednak rynek konsumencki, tak mocno zapośredniczony, nie jest zbyt stabilny w okresach braku koniunktury i podlega fluktuacji w rytmie możliwości realizacji wartości dodatkowej wytworzonej w sektorze produkcyjnym. Nawet jeśli wydaje się niekiedy, że dzięki finansjeryzacji sektor nieprodukcyjny usamodzielnił się znacznie i osiągnął stabilne źródła swojej reprodukcji. Okazuje się, że rynki finansowe są jednak również uzależnione od produkcji materialnej. Funkcje finansowe są tylko częścią gry o przejęcie wartości dodatkowej wytworzonej gdzie indziej, tyle że na dużo większą skalę niż może to zrobić jakiś pojedynczy kapitalista rozpoczynający działalność gospodarczą na podstawie otworzonego przez siebie teatru czy opery.

Z punktu widzenia gospodarki, funkcje banków i kapitalistów nieprodukcyjnych różnią się tylko skalą aktywności. Ich istota pozostaje ta sama – stanowi ją pretekst do przejęcia części nadwyżki wytworzonej gdzie indziej. Zamieszanie z pojęciem wartości dodanej wynika dodatkowo z innego jeszcze, niezależnego od pojęcia wartości dodatkowej, określenia na nadwyżkę produktu, całkowicie już pozbawionego treści klasowej. Otóż wartość dodana to także niematerialna postać owej nadwyżki, np. jakość życia lub wzrost wiedzy czy umiejętności uzyskanych w wyniku jakiegoś działania. Wartość dodana to wszystko, co przyrosło w stosunku do stanu sprzed owego działania. W ten sposób, przyrost materialnych dóbr stanowi tylko część szerszego pojęcia przyrostu korzyści. Nie są tu ważne stosunki, ani charakter działań, które do tego doprowadziły, tylko sam efekt końcowy. Zastąpienie marksowskiego terminu „wartość dodatkowa” przez określenie „wartość dodana” ma tu jednoznacznie wydźwięk neutralizujący klasowy – „antagonistyczny” – charakter stosunków produkcji, charakterystyczny dla społeczeństwa konsumpcyjnego, w którym relacje klasowe zostały zastąpione przez interakcje obywatelskie.

Wnioski końcowe

Warto zadać sobie pytanie – z czego wynikają tak elementarne błędy, skutkujące tytułowym zaślepieniem teoretycznym adeptów współczesnego marksizmu, nie tylko przecież (post)trockistowskiego chowu?

Bezspornie za główną teoretyczną przyczynę możemy uznać odrzucenie przez nich w gruncie rzeczy marksowskiej teorii wartości, a przede wszystkim kategorii wartości dodatkowej. Inne elementy, jak choćby zagubienie podmiotu przemian komunistycznych – klasy robotniczej, potraktowanie robotników po prostu jako pracowników, skutkowało pochodną tego kroku – utopieniem marksowskiej kategorii filozoficznej „klasa robotnicza” w „potocznym” rozumieniu pojęcia „klasa robotnicza” i całkiem pojemnym socjologicznym worku, znanym pod nazwami „klasy pracowników najemnych”, „klasy pracowniczej” lub „klasy pracującej” w ramach dostosowywania się do realiów współczesnego kapitalizmu.

Marksizm, bez centralnej w nim teorii wartości opartej na pracy oraz kategorii „wartość dodatkowa” i klasa robotnicza”, to papka dla niemowlaków i bezzębnych staruszków.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
25 lipca 2013 r.

Z całym szacunkiem do Was

Z całym szacunkiem do Was dwojga. Ale Wasze teksty, mimo słusznej i celnie dobranej fabuły, są przesiąknięte przeintelektualizowaną treścią, co z pewnością odstrasza część odbiorców. To samo można napisać ciut bardziej dostępnym językiem, dla ludzi niekoniecznie będących absolwentami uniwersytetów i orientujących się w "górnolotnej" terminologii etc. Mimo to, tekst ciekawy.

CZY TAKA FORMA WAM ODPOWIADA?

W USZACH TYLKO WIATR

Z cyklu "Jaja jak czerwone berety"

Dobrze jest już na wstępie przyjąć pewne rzeczy do wiadomości. Ruch komunistyczny jest obecnie w stanie rozkładu. Nie tylko w Polsce, ale również na świecie. O poziomie zerowym marksizmu w Polsce pisano już w roku 1981 (patrz: "Nowa Gazeta Mazowiecka"). Od tego czasu zmieniło się niezbyt wiele. Zresztą - raczej na gorsze.

Encyklopedia PWN pod hasłem "robotnicy" zamieszcza następującą notkę:
"robotnicy, zbiorcza nazwa różnych kategorii pracowników najemnych, przede wszystkim fizycznych, żyjących ze sprzedaży swej siły roboczej za płacę roboczą i pełniących w procesie produkcji funkcje wykonawcze.
Pojawienie się robotników jako klasy było związane z rozwojem kapitalizmu i industrializacją, która spowodowała masowy napływ do manufaktur i fabryk zubożałych chłopów i 'ludzi luźnych' z innych warstw społecznych, którzy nie znajdowali miejsca w tradycyjnej strukturze społeczno-zawodowej. Do klasy robotniczej zalicza się przede wszystkim robotników przemysłowych, chociaż często, zwłaszcza w mowie potocznej, określenie to obejmuje wszelkich najemnych pracowników fizycznych, a więc np. robotników rolnych, leśnych, pozbawionych własności narzędzi pracy pracowników zakładów rzemieślniczych, pracowników transportu itd. Od początku XIX w. skład i położenie klasy robotniczej były przedmiotem studiów uwzględniających, z jednej strony, materialne warunki pracy i życia, z drugiej - kształtowanie się swoistego stylu życia i odrębnej świadomości klasowej. Większość autorów, nie tylko o orientacji socjalistycznej, zwracała uwagę zwłaszcza na upośledzenie klasy robotniczej w porównaniu z innymi klasami i warstwami społecznymi oraz na szybki wzrost jej liczebności. Od lat 40. XIX w. stwierdzenia takie stawały się punktem wyjścia rozważań o doniosłej roli klasy robotniczej w historycznym procesie przekształceń społecznych. Do ugruntowania i rozpowszechnienia tego poglądu przyczynili się najbardziej K. Marks i F. Engels; stworzyli oni teorię rozwoju społecznego, w której szczególna rola została przypisana klasie robotniczej jako sile sprawczej nie tylko upadku kapitalizmu, lecz i ostatecznego wyjścia ludzkości z epoki podziału na klasy. U podłoża tej koncepcji znajdowała się - oprócz wielu arbitralnych założeń historiozoficznych - diagnoza sytuacji społeczno-ekonomicznej, która na gruncie ówczesnego kapitalizmu wydawała się uzasadniona. Obejmowała ona m.in. następujące tezy: 1) klasa robotnicza jako klasa pod każdym względem upośledzona społecznie, której położenie stale się pogarsza, jest zainteresowana w rewolucji antykapitalistycznej, nie ma bowiem niczego do stracenia; 2) rozwój nowoczesnego przemysłu spowoduje, iż będzie to klasa coraz liczniejsza, lepiej zorganizowana i zdyscyplinowana; 3) charakter produkcji kapitalistycznej będzie sprzyjał wytwarzaniu się więzów solidarności robotniczej, tym bardziej, że wyobcowani ze swoich społeczeństw robotnicy pozostaną niepodatni na idee solidaryzmu narodowego i niechętni wszelkim burżuazyjnym 'przesądom'. Przez kilka następnych dziesięcioleci bieg wydarzeń zdawał się tę diagnozę potwierdzać, czego dowodem jest rozwój rewolucyjnego ruchu robotniczego oraz rosnący udział klasy robotniczej wśród ogółu aktywnych zawodowo. Pojęcie klasy robotniczej zaczęło występować w myśli społecznej w podwójnym charakterze: odnosiło się do kategorii społeczno-zawodowej, jednocześnie stało się kategorią ideologiczną, której istnienie uniezależniło się w dużym stopniu od społecznych realiów wskazujących na dezaktualizację marksowskiej diagnozy. Okazało się bowiem, że położenie klasy robotniczej w ustroju kapitalistycznym w ciągu dłuższego okresu historycznego nie pogarsza się, lecz na ogół poprawia, a znaczna część robotników nie jest wyobcowana ze swoich społeczeństw, lecz w dużym stopniu podziela ich systemy wartości i akceptuje zasady ładu ekonomiczno-politycznego. W połowie XX w. okazało się również, iż prognoza liczebnego wzrostu klasy robotniczej była trafna tylko do pewnego momentu; w najbardziej rozwiniętych krajach kapitalistycznych udział klasy robotniczej w całości populacji od kilku dziesięcioleci utrzymuje się na stabilnym poziomie lub obniża się. Wszystkie te zmiany nie oznaczają, że klasa robotnicza przestaje być kategorią społeczną o dużym znaczeniu lub że nie ma cech zasługujących na baczną uwagę badaczy i polityków społecznych; tworzy też nadal własne organizacje i programy, choć coraz rzadziej odwołują się one do jej szczególnej misji historycznej i teorii walki klas. Najwięcej trudnych problemów społecznych stwarza położenie klasy robotniczej w krajach rozwijających się, w których sytuacja przypomina pod wieloma względami warunki wczesnego kapitalizmu, oraz w tzw. krajach postkomunistycznych, w których nastąpił krach związanych z klasą robotniczą schematów ideologicznych, ale zachowują żywotność wywiedzione z nich oczekiwania socjalne, a zarazem brak jest warunków ekonomicznych do takich jej przeobrażeń, które dokonały się w rozwiniętych krajach kapitalistycznych. "
(źródło: http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/3968156/robotnicy.html)
Tyle PWN.

Jak widać, z punktu widzenia burżuazyjnej (i do pewnego stopnia obiektywnej) nauki sprawa jest jasna, jak słońce. Plamy na słońcu nie zmieniają przecież stanu rzeczy.
To, co było oczywiste dla nauki, było również oczywistym dla marksistów, takiego formatu jak Lenin czy Trocki.
Lew Trocki żył dłużej od Lenina mógł zatem spokojnie skonstatować ten stan rzeczy. Uznał więc dogmat o liczebnym wzroście klasy robotniczej za nieaktualny. Nie zaprzestał jednak działalności politycznej. Nie skapitulował. Nawet klasa, która jest w mniejszości, może przecież odgrywać rolę wiodąca. Kłania się wspomniana przez Lenina sztuka polityki i kwestia sojuszy. Nie tylko zresztą w ramach jednolitego frontu robotniczego. Ważne, by nie oddawać w obce ręce inicjatywy. Do tego potrzebna jest jednak rewolucyjna partia robotnicza, w pełni zasługująca na to miano.
A dziś takich ze świecą szukać.

Co innego twierdzą (post)trockiści. Uginając się pod rygorystycznym wymogiem demokracji i uzurpując sobie prawo występowania w imieniu przytłaczającej większości społeczeństwa, nie zamierzają oni bynajmniej odstąpić od zużytego dogmatu, gdyż w ich mniemaniu byłaby to kapitulacja na całej linii. Ze względów propagandowych poszli na łatwiznę. Przyjęli "potoczną" charakterystykę klasy robotniczej, obejmującą "wszelkich najemnych pracowników fizycznych". I rozszerzyli ją o - bagatelka! - pracowników niefizycznych, np. o umysłowych, a nawet o, uwielbiane przez Anatola Łunaczarskiego i "Pracowniczą Demokrację", baletnice.
W ten sposób werbalnie stworzyli "klasę pracowników najemnych", inaczej zwaną "klasą pracującą" lub "klasą pracowniczą".

Przy okazji odcięli się od marksowskiej teorii wartości, podmieniając marksowską kategorię "wartość dodatkowa" (wytwarzana przez robotników) "neutralnym", ekonomicznym pojęciem "wartość dodana" - nie przypisanym do konkretnej grupy społecznej czy zawodowej. Ewentualnie określenia te uznano za synonimy.

Taka podmiana kategorii potrzebna była do zamulenia sprawy i poszerzenia "klasy robotniczej" do "klasy pracowników najemnych", "klasy pracującej" czy "klasy pracowniczej".

Czyż takie rozwinięcie marksizmu nie wydaje się śmieszne?
Co by nie mówić, w ich wydaniu marksizm jest, delikatnie mówiąc, nieco pocieszny.

Skoro tak, to samookłamywanie i pocieszanie zostawmy innym. Jak widzimy, burżuazyjna nauka nie zwraca na te (post)trockistowskie wywijasy szczególnej uwagi.

Stojąc na gruncie tradycyjnej, wąskiej, ortodoksyjnej interpretacji podstawowych kategorii marksistowskich musimy zmierzyć się z otaczającą nas rzeczywistością.
Inaczej będziemy równi śmieszni, jak oni.
A tu sprawy mocno się skomplikowały. Nie da się już podziału społecznego sprowadzić, jak chcą (post)trockiści i antyglobaliści, do dwóch antagonistycznych klas, z których jedna ma przytłaczającą większość - 99%, a druga - wszystkie bogactwa tego świata, stanowiąc zaledwie 1%.
Podział społeczny nie jest aż tak przejrzysty. Proste, propagandowe recepty od lat okazują się całkowicie nieskuteczne.

Ich kolejne, komunistyczne wydanie serwuje dziś, jak gdyby nic się nie stało, portal internetowy "Socjalizm teraz" za pośrednictwem Nathalie Arthaud - rzeczniczki prasowej Lutte Ouvriere, korzystając z usług tłumacza-korespondenta - Michała Nowickiego (zob. http://socjalizmteraz.pl/archives/4295) - oraz zaostrzającej się sytuacji kryzysowej, w której ugrzązł kapitalizm.
Spóźnione wejście LO na arenę jest uzasadnione równie spóźnioną próbą wyjścia z izolacji, w jakiej znalazła się ta organizacja na francuskiej scenie politycznej.
Można by retorycznie spytać - jakim kosztem LO chce przełamać izolację i wyjść na szerokie wody?
Czyż nie kosztem marksizmu?

No, ale jeśli ktoś szuka aprobaty na nowej radykalnej lewicy, musi się upodobnić do pozostałych i krakać jak te wrony. Najwyraźniej LO chce złapać wiatr w żagle i zająć miejsce Nowej Partii Antykapitalistycznej. Stąd ten gładki i propagandowy tekst w ustach rzeczniczki prasowej.
Czego to biurokracja partyjna kobietom do ust nie wkłada...
Nie wińmy za to kobiet.
To tylko dowód przyspieszonej degeneracji tej partii, jak wielu innych.
Nie przypadkiem francuska klasa robotnicza coraz przychylniej patrzy na Marine Le Pen. Iluż to byłych działaczy LO znalazło się w jej szeregach?

Wszystkiemu winne jest sekciarstwo i izolacjonizm LO, partii, która od lat odcina się od ofensywnej taktyki jednolitego frontu robotniczego, uważając ją za kompletnie zużytą i zwyczajnie nieprzydatną w obecnych realiach.
Ma się rozumieć trockiści, za swoim mistrzem, za jedyną słuszną do niedawna uznawali tylko taktykę jednolitego frontu robotniczego "od góry", uznając taktykę jednolitego frontu robotniczego "od dołu" za stalinowską i rozbijacką. LO i tak wyłamała się z reszty trockistowskiej rodzinki. Po pierwsze - nie weszła w skład IV Międzynarodówki, po drugie - w ogóle odrzuciła taktykę jednolitofrontową. Zwłaszcza, że ta ewoluowała od robotniczej do ogólnospołecznej, by nie powiedzieć - ponadklasowej.
Zresztą na gruncie robotniczym francuscy trockiści nie nadawali tonu. Od początku byli zmarginalizowani przez stalinowców i socjaldemokratów/socjalistów. Z tego obszaru poststalinowskich komunistów wypierają dziś francuscy nacjonaliści spod sztandarów Marine Le Pen. Stąd też (post)trockiści, nie chcąc zadowolić się ochłapami, deklarują swoją gotowość na rozciągnięcie podmiotu politycznego na "klasę pracowników najemnych".

Ruch ten już wcześniej wykonały wszystkie liczące się tendencje posttrockistowskie. Dziś już bez wyjątku.

Ofensywna taktyka jednolitego frontu robotniczego "od dołu" i, jeśli to jest możliwe, "od góry" przynajmniej pozwoliłaby rewolucyjnej organizacji zachować swoją robotniczą twarz.
Potwierdzenie jej skuteczności w połączeniu ze sztuką polityki to tylko kwestia czasu.

CZAS RUSZYĆ Z KOPYTA. Znów krzyknąć - POSZŁY KONIE PO BETONIE! - nie oglądając się za siebie.

W uszach tylko wiatr.

Włodek Bratkowski
21 lipca 2013 r.

KLUBOWE BARWY

A tak na poważnie. Dzięki za publikacje. Opublikowany przez was artykuł uczyni spory wyłom na niwie teoretycznej. Stąd ten język. Wydaje nam się, że mimo wszystko na tyle zrozumiały, że co poniektórzy wkrótce zmienią swoje nastawienie do nas i...klubowe barwy.

cały ten system i tak

cały ten system i tak pòjdzie k jibini matieri i raczej nie będzie to zasługa walk klasowych tylko zwykłe uniezależnienie się całych społeczeństw od dòbr oferowanych przez globalny byznes. ceny energii drożeją? super, dobywajmy ja samodzielnie, wiedza jest. żywność drożeje? genialnie, produkujmy własną tak jak nasi przodkowie. aa tylko zapomnialem dodać, że sąsiad z sąsiadem powinien umieć się porozumieć a z tym w kraju Polan lypa Panocku, totalna lypa, jak dzieci w piaskownicy

Jak już się skończyłeś

Jak już się skończyłeś brandzlować inteligencko napisaniem kolejnego teoretycznego tekstu, który nic nie wnosi, nie chce się go czytać, nie zmienia nic w rzeczywistości - to spytaj sam siebie, czy było warto na niego tracić czas? Niestety, ale mogłeś go spożytkować o wiele lepiej, np. wybijając szybę w banku kamieniem owiniętym papierem z napisem "precz z kapitalizmem".
Dopóki lewica będzie się dalej masturbować teorią, nie zjednoczy się w sensie fizycznym, nie założy kastetów na dłonie, nie będzie gotowa na ofiary zdrowia co najmniej, to nic się nie zmieni. Chuj mnie obchodzi jakaś różnica między wartością dodaną a dodatkowa czy coś tam. Chcę jakoś żyć, zapewnić godne życie i bezpieczeństwo bliskim, i odebrać skurwielom co jest owocem naszej pracy, wesprzeć innych, którzy upadają lub się degenrują z biedy. Odebrać nasze życia, uchronić resztki przyrody od zagłady.
Pomożesz, czy będziesz nadal pisał takie z dupy epistoły ?

TROCHĘ LOGIKI NIE ZAWADZI

Skoro go nie przeczytałeś i z góry podchodzisz do niego z takim nastawieniem, to skąd wiesz, że nic nie zmienia? Trochę logiki nie zawadzi.
Zmienia - nieomal wszystko w omawianych kwestiach.

Wprost nie dotyczy to przyrody. Ten temat stawiamy w innym artykule http://poland.indymedia.org/pl/2013/07/56513.shtml

Zwierzęta od lat dokarmiam prywatnie. Ostatnio idzie na to jakieś 840 zł. Jak na bezrobotnego to sporo. Z puszek zarobię miesięcznie nie więcej niż 200-300 zł. Z pozostałego asortymentu zbieractwa będzie, jak dobrze pójdzie, jeszcze kilka stów. Na utrzymanie domu, nas i na weterynarzy musi zarobić żona. Na szczęście ma stałą pracę.
Regularnie karmię bezdomne psy i koty. Mam również własną trzódkę - aktualnie 2 psy i 9 kotów. Ponadto codziennie wykładam ziarno (pszenica, pszenżyto, żyto, proso i słonecznik) i wczorajsze pieczywo (20 bochenków tygodniowo) dla chmary ptactwa.

Co do kamieni zawiniętych w ulotkę. Odwiódł mnie od tego ojciec. Gdy w młodości za bardzo się rzucałem, zaproponował mi abym rzucił kamieniem w szybę "Domu Partii" na zbiegu Nowego Świata i Alei Jerozolimskiej i zastanowił się co to zmieni.
Zastanów się i ty.

pewnie, zamiast się

pewnie, zamiast się wspierać lepiej dojebać. Brawo. Dzięki takim właśnie postawom nigdy nie będzie solidarności. Teoria jest równie istotna co praktyka. Wybijanie szyb w bankach zmieni tyle co takie teksty. Po co niszczyć banki skoro nie ma nawet zalążka struktur, które mogłyby je zastąpić?! Może jednak zamiast oskarżać ludzi o to, że robią nie to co "powinni" lepiej mobilizować ich by kontynuowali? Jakby się zastanowić to obecnie potrzeba nam wszystkich sposobów działań (zwłaszcza edukacji!). Więc wybijajmy szyby, piszmy teksty, zakładajmy spółdzielnie, twórzmy kooperatywy, szkolmy się nawzajem!

Teoria jest równie istotna

Teoria jest równie istotna co praktyka - tylko muszą być zachowane proporcje. U nas myśl zdecydowanie góruje nad czynem. Teorii bez liku, analiz, rozważań, polemik. A co z resztą? Nawet najznamienitszym tekstem nie doprowadzi się do zmian, zresztą one najzwyczajniej w świecie giną - jak antykonsupcjonistyczna wlepka w powodzi reklam, szyldów i dobieranych przez specjalistów obeznanych w neurologii i zachowaniach społecznych witryn, wklejona w galerii handlowej. Co jest nie tak z tym środowiskiem w polsce, że przeważająca ilość działań to słowa?

Prosta odpowiedź i kilka słów dot.tekstu.

To że u nas są albo tylko inteligenci albo pracujący a inteligencji pracującej już nie ma :P Coś takiego mamy również wśród ludzi pracujących w przemyśle czy szeroko pojętej polskiej "gospodarce".Albo "praktycy" olewający teorię (z reguły robotnicy przemysłowi którzy klepią jak ich nauczono albo inteligent-wyrobnik),albo teoretycy (marni zresztą,bo cóż warta jest sama teoria "Profesorkowie" czy "inżynierowie" którzy nie rozmawiają z robotnikami i tylko łasi są na kasę) którzy brzydzą sobie ubrudzić rączki.Oczywiście zarówno jedni i drudzy są siebie warci.
A ludzi którzy łączą jedno i drugie i przebijają powyższych kilka razy jest garstka w dodatku zakrzykiwana przez pozostałe miernoty.

A skąd wiem o praktyce przemysłowej ? Bo tak się składa,że pracuję w przemyśle jako pewnego rodzaju ogniwo pośrednie pomiędzy pracownikami a inżynierami - i nie - nie jestem majstrem czy innym poganiaczem,tak w ogóle to zarabiam minimalną. No ale temat mojej klasyfikacji zostawmy.Jest skomplikowana.

O ile określenie "klasa pracownicza" może być użyteczne bo przesada z marksistowskim dogmatyzmem zabija marksistowskie myślenie (pracownik o którego nam powinno chodzić jako taki nie musi należeć dzisiaj do klasy robotniczej lecz raczej musi wytwarzać wartość dodatkową" - co z kolei nie sprawia,że do klasy robotniczej automatycznie należy,jest przypadkiem "specyficznym"),o tyle "wartość dodatkowa" jest już ważnym narzędziem teoretycznym i niezależnie od jej całkowitej skuteczności (w kapitalizmie wyzyskiwany nie jest tylko robotnik,ale i konsument ale Marks na to nie zwracał takiej uwagi,a ten "drobny szczegół" od strony propagandowej nie jest drobny od strony teoretycznej - w praktyce nie ma bowiem i być nie może czegoś takiego jak "czysta" klasa robotnicza tak samo jak czysty socjalizm czy kapitalizm) zamach na nią to zamach na marksizm. Po to są słowa,by ich używać poprawnie.Zwłaszcza jeśli chodzi o narzędzia teoretyczne.Całe szczęście że tego rodzaju "młodzi socjaliści" nie są robotnikami.Gdyby tak posługiwali się narzędziami w fabryce to musieli by korzystać masowo z renty inwalidzkiej,albo było by dużo pogrzebów...

No niestety właśnie tak wygląda gdy kiepski "praktyk" bez przeszkolenia bawi się teorią - kończy się to reformizmem.Z kolei gdy nieobeznany "teoretyk" zabierze się za praktykę to albo coś pomyli i skończy jako reformista,albo zostanie dogmatykiem - nie będzie reagował elastycznie.A sztywny jak wiadomo jest trup...

Znowu ten Marks

A idźcie w cholerę z tym dziadygą. Wciska się go ostatnio wszędzie. Niedługo strach będzie lodówkę otworzyć.

Nowomowa.

Jak dla mnie powyższy tekst to bełkot,nowomowa i zajmowanie się sprawami bez najmniejszego znaczenia.Zresztą jak i cały Marksizm.Doktrynerstwo i odprawianie modłów do jedynego boga Marksa/Engelsa/Lenina.To takie łatwe kiedy inni myślą za ciebie...Marksizm to przeciwieństwo niezależności i wolności.Zdechła już obecnie skamielina.

Wyzysk to sprawa bez żadnego znaczenia ?

Oj chłoptasiu.Podstawą władzy jest kapitał.Zabierz władzy kasę,a albo będzie usiłowała ją przejąć albo będzie się łasić do ciebie.Przekonania itd pranie mózgu jakiś czas działa,ale kto da chleb funkcjonariuszom aparatu represji,skąd wezmą oni amunicję,kajdanki itd ? A co mówić o czołgach,bombach i samolotach itd.Kwestia ekonomii jest kwestią polityczną,władza ekonomiczna to też jest władza i to ta bardziej istotna.

A może Marksistowska analiza kapitalizmu jest nieistotna dla anarchistów ? Śmiem wątpić.Szczególnie obecnie gdy państwowość i korporacyjność stają się coraz bardziej tym samym ma to FENOMENALNE znaczenie.Oczywiście Anarchista ma rację gdy jest nieufny co do autorytarnych marksistów,ma rację co do roli Państwa.Lecz jeśli ignoruje kapitał,drugą stronę tej samej monety to jest po prostu bardzo niemądrym dzieciakiem...

niewidomi przecierają oczy ze zdumienia

Niebywałe, duet B & B wśród syndykalistów.

Artykuł jest bardzo potrzebny i wart więcej niż niejeden celny rzut kamieniem w okno.

Niestety, tekst raczej nie zdał egzaminu. Zakłada mianowicie znajomość Kapitału i znaczenia K i K'.
Napiszcie jeszcze raz, żeby Roger zrozumiał, pls.

Roger, sxo

Raczej my powinniśmy się zdziwić waszymi reakcjami. Skoro redakcja Centrum Informacji Anarchistycznej wprost nawiązuje do dokonań wydawanego w Wielkiej Brytanii pisma (i grupy) "Autheben", mieszczącego się w nurcie znanym pod nazwą "powrotu do Marksa".
Odgruzowywanie marksizmu ma zatem dla nich istotne znaczenie.

Artykuł który

Artykuł który napisaliście może skłonić bliżej nieokreślonych lewicowców do zmiany terminologii. Chciałbym od was, tak samo jak od siebie, żebyście kiedyś napisali tekst, który pomoże ludziom unikać władzy. Bo zastanawiam się nad jednym: po co pisać artykuł w miejscu skierowanym do anarchistów, skoro ten temat, nie podlegania władzy (i to nie podlegania władzy w najbliższym czasie), w artykule ujęty jest raczej słabo, żeby nie napisać wcale.

nie jesteśmy sobie nic dłużni - Max S.

Po chuj

Po chuj na tej stronie tekst który od początku traktuje anarchizm jako drobnomieszczaństwo a zbrodniczy bolszewizm, którego ofiarą padli głównie robotnicy i ruch rewolucyjny w Rosji i na świecie, jest gloryfikowany "działacze tej miary, co Lenin czy Trocki." za samo to powinniście zebrać oklep od każdego robotnika i rewolucjonisty. Jak Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski nie umieją odrużnić wroga klasy robotniczj jakimi niewątpliwie byli Lenin i Trocki od prawdziwych robotników i rewolucjonistów to nie rozumiem czego szuka w maszym środowisku!
Pamięci wszystkim pomordowanym robotnikom, zniszczonym związkom zawodomym i zniszczonym radą robotniczym, pamięci tym co byli katowani przez Czeka i tym co gnili w obozach koncentracyjnych, pamięć tym co zgineli zagłodzeni i tym co zostali rozstrzelani za dezercję z miejsca pracy.
Jak można pisać o "wartości dodatkowej" i jednocześnie nie rozumieć, że bolszewicy wprowadzili na gruzach rewolucji Kapitalizm Państwowy.

Ja pierniczę, to kojarzę

Ja pierniczę, to kojarzę już, Ewa Balcerek i ten drugi, duet znany niegdyś z Indymediów, gdzie wespół z trzecim wariatem, Witem czy jakoś tak dawali ognia rodem z Tworek i Babińskiego.
To jako że na Indyka już nikt rozsądny nie zagląda, to trzeba jeszcze na stronę obłędu i zapleśniałych ideik przeciągnąć Cia. Takie zmiany, kwestia przeludnienia, zaniku zjawiska pracy, transhumanizm, post post post, a oni coś jakimiś brodatymi ciulastwami chcą świat tłumaczyć, i jeszcze dywagują o nazewnictwie.

"tak, jak go rozumieli Marks

"tak, jak go rozumieli Marks i Engels oraz działacze tej miary, co Lenin czy Trocki." - to są jakieś jaja ? Działania mierzone miarą ilości ofiar ?

MYŚL JEDNAK SIĘ PRZEBIŁA

Z pewnością nie jesteśmy anarchistami, ani sympatykami tzw. nowej radykalnej lewicy. O tym wiecie. Powyższy artykuł opublikowało pięć stron internetowych bynajmniej nie sympatyzujących z nami. Wymienię je w kolejności publikacji: indymedia, CIA, socjalizmteraz, "Władza Rad", lewica.pl oraz nasz macierzysty portal - "Dyktatura Proletariatu".

Na dwóch z nich (CIA i lewica.pl) pod naszym tekstem pojawiły się liczne komentarze, przeważnie nie odnoszące się wprost do tematu artykułu. Jedynie cetes na lewica.pl próbował "merytorycznie" zakwestionować wywody w nim zawarte. Co ciekawe, aby to uczynić zacytował Lenina. Spróbował zatem zabić nas autorytetem. Z waszego punktu widzenia delikatnie mówiąc raczej wątpliwym. Przy czym nie dowiódł sprzeczności stanowisk. Przekonanie cetesa, że Lenin przedstawił sprawę "inaczej" niż my nie znajduje logicznego uzasadnienia. Na takie "widzimisię" nie musimy nawet odpowiadać. Czekamy na uzasadnienie.

Liczni komentatorzy na CIA wykorzystują tegoż Lenina oraz Marksa w równie instrumentalny sposób, by w nas uderzyć. MYŚL JEDNAK SIĘ PRZEBIŁA przez wymienione portale i ich redakcje.
A to już coś znaczy.

IMPLIKACJE

(suplement do artykułu "Zaślepienie teoretyczne")

O różnicy pomiędzy wartością dodatkową a dodaną pozwólmy wypowiedzieć się cetesowi (w dialogu z tarakiem):
"Wg mnie powstały one w innych celach, w innych warunkach, a do określania wysokości płacy nie mają żadnego zastosowania.
Wartość dodana to różnica pomiędzy poniesionymi kosztami na wytworzenie produktu, a ceną za jaki zostanie sprzedany. Natomiast wartość dodatkowa, to różnica pomiędzy opłaconym czasem pracy robotnika a nie opłaconym czasem jego pracy.
Jednak jest prawdą Pana stwierdzenie, że nie sposób ściśle określić, ile czasu pracy potrzeba na zarobienie przez pracownika na utrzymanie jego i jego rodziny."

Co prawda, to prawda. Ale spójrzmy na to z innej strony: wartość dodatkowa to to, co pozostaje po odjęciu kosztów kapitału stałego oraz kosztu płacy roboczej (kapitału zmiennego) od ceny towaru. Wydaje się jasne i oczywiste, że skoro najpierw opłaca się środki produkcji (w tym siłę roboczą), to wartość dodatkowa (zysk kapitalisty) okazuje się wypadkową, czyli tym, co biedakowi pozostało potem, jak inni kapitaliści oraz rozbuchana roszczeniowo klasa robotnicza wyrwą z jego, biedaczka, krwawicy.
Ale rzeczywistość nie jest tak prosta, jak umysłowość socjaldemokraty - świadomego czy nieświadomego.
Kapitalista przystępuje do biznesu z oczekiwaniem, że jego zysk wyniesie "godziwą" wysokość, tj, co najmniej przeciętną w danej gałęzi produkcji. Czyli, to raczej koszty kapitału stałego oraz stopa zysku (stopa wyzysku) są zaplanowane, zaś jako wypadkowa pozostaje już tylko wysokość płacy roboczej.
Tak więc, w tym sensie, myli się cetes twierdząc, że wartość dodatkowa nie wpływa na określenie wysokości płacy roboczej. Marks właśnie pokazał to, że jak najbardziej wpływa, a my tutaj tylko przytoczyliśmy fragment jego rozumowania.
Tarak nie czyta Marksa z założenia, ale skoro cetes dowodzi swoimi wpisami, że czyta Marksa, ba, nawet Lenina, to powinien zwrócić uwagę na te elementy wywodów Marksa. Koncepcja Marksa ma charakter całości bardzo spójnej i piętrowo złożonej, a każde zdanie "Kapitału" to - wbrew pozorom - nie opis a la Orzeszkowa w "Nad Niemnem", gdzie można pominąć opisy przyrody bez szkody dla fabuły, ale nagłówki, za którymi kryją się lata przemyśleń i cała historia dialektyki. Czytanie "Kapitału" to nieustanny dialog z jego autorem, w trakcie którego otrzymujemy odpowiedzi, o ile tylko potrafimy postawić pytanie.

Tak więc, wracając do naszego wywodu, stopa wartości dodatkowej określa poziom płacy roboczej w społeczeństwie. Kapitalista nie ruszy małym palcem, jeśli nie ma nadziei na otrzymanie tzw. stopy zwrotu od wyłożonego kapitału. Od czego jest uzależnione oczekiwanie kapitalisty? To oczekiwanie, to jest jego żądanie życia na poziomie, który umożliwia mu rozwój cywilizacyjny społeczeństwa burżuazyjnego. Wyobrażenie o tym, jaki poziom życia jest "godny" biznesmena, jest uwarunkowane wychowaniem w klasowym obrazie świata. Polega to na tym, że oczywiste i nie podlegające wątpliwości jest to, że jedni żyją na poziomie "godziwym", a inni - "darmozjady" wg. taraka, które leniuchowałyby na plaży od rana do wieczora, gdyby nie zapobiegliwość kapitalisty, który owych leni zapędza do fabryki - muszą się zadowolić tym, co wynika z takiego obrazu społeczeństwa. Obraz ten, jak powiedzieliśmy, już na wejściu do systemu produkcji, jest klasowo określony, zdefiniowany i jasno wyznacza poziom aspiracji poszczególnych grup społecznych.
Oczekiwania kapitalisty, co do wysokości stopy wyzysku, ups, sorry, "godziwego" zysku, zderzają się ze społecznie udupionymi oczekiwaniami robotnika, co do jego poziomu życia. Podział zysku (wartości dodatkowej) jest założony już na wstępie. Tak się szczęśliwie dla kapitalisty zdarza, że ten założony na wstępie podział wypracowanego dochodu społecznego, zgadza się z tym podziałem, który wynika z "wolnej konkurencji" na rynku pracy.

Przypatrzmy się sprawie bliżej. Każdy kapitalista usiłuje jak najdrożej sprzedać swój produkt. Wykorzystuje najrozmaitsze sposoby, aby podnieść stopę zysku. Można to robić albo podnosząc jakość towaru (podnosząc technologię, uciekając się do wynalazczości, finansując kampanię marketingową itp.), ale dużo prościej jest oszukiwać na jakości towaru. Środki na finansowanie podnoszenia jakości mają tylko wielkie firmy, mali konkurenci muszą uciekać się do szukania możliwości cięcia kosztów, bo zasięg im dostępnego rynku zbytu i zasób kapitałowy są zbyt małe, aby konkurować z wielkimi.
Bezpośredni producent, czyli robotnik, należy do wielkich czy do małych konkurentów? Pytanie retoryczne.
Robotnicy zrzeszeni w wielkich organizacjach są w stanie wpłynąć na rynek, przynosząc nie tylko zagrożenia związane z wielkością, ale i korzyści związane z tą samą cechą. Zupełnie tak samo, jak wielkie firmy. Korzyść to stabilność i jakość zasobu, jakim jest siła robocza. Wada - dla kapitału - to możliwość dyktowania przez siłę roboczą warunków płacy, czyli: wysokości wartości dodatkowej, a więc: stopy zysku (stopy wyzysku).

Komunizm to nie syndykalizm. Komunizmem nie jest ograniczanie się do kwestii płacy roboczej. Marks stawia sprawę w szerszym kontekście. Interesuje go społeczny wymiar stosunków produkcji, interesuje go wartość dodatkowa, a nie tylko kapitał zmienny. Robotnik nie jest bowiem kapitalistą, który pomnażać ma i sprzedawać swój "kapitał ludzki", czyli swoją siłę roboczą. Siła robocza bowiem nie jest kapitałem, człowiek nie jest "kapitałem ludzkim", żaden człowiek. Tymczasem rozumowanie takich socjaldemokratów, jak tarak, kupuje za dobrą monetę ten burżuazyjny sposób widzenia świata, wąski i ograniczony, jak to możliwe tylko w tej sprowadzonej do pieniądza perspektywie.
Tutaj zresztą tarak nie różni się od cetesa, który domaga się, aby robotnik miał swój udział zysku kapitalisty. Czyli cetes, wraz z innymi zwolennikami tzw. udziału pracowniczego wszelkiego typu, włącznie z częścią syndykalistów i innych zwolenników "ekonomii partycypacyjnej", stawia robotnika w schizofrenicznej sytuacji: jako kapitalista in spe, czyli w oczekiwaniu na gruszki na wierzbie, tj. obietnice gównianego udziału w podziale zysku, robotnik jest motywowany do tego, aby sam siebie wyzyskiwał jak najbardziej jako siłę roboczą. Taki zresztą jest sens spółdzielczości w warunkach kapitalizmu, zauważymy przy okazji.

Dodajmy mimochodem, że w podziale wartości dodatkowej - wtórnym podziale tej wartości, czyli już z kieszeni "prywatnego" dochodu kapitalisty, finansowane są usługi reszty społeczeństwa, która nie bierze udziału w bezpośrednim procesie produkcyjnym.
Pytanie za dziesięć punktów: czy ta reszta społeczeństwa oczekuje, że robotnik będzie maksymalizował czy minimalizował swoje żądania płacowe, biorąc pod uwagę fakt, iż koszt płacy umniejsza wartość dodatkową?

Płace robocze idą z reguły na zaspokojenie potrzeb podstawowych, w mniejszym stopniu na zaspokojenie potrzeb zaopatrzenia się w usługi wyższego rzędu, czyli te, których dostarczycielami są grupy społeczne pracujące umysłowo. Poza chłopstwem, inne grupy społeczne nie są zainteresowane wzrostem płac roboczych. Konflikt między klasą robotniczą a chłopstwem można jednak rozbudzić poprzez zróżnicowanie dochodowe społeczeństwa. W tej sytuacji wieś nastawia się na sprzedawanie mniej i drożej, a nie więcej i taniej. Ogólna sprzeczność klasowa społeczeństwa burżuazyjnego oddziałuje również na charakter stosunków produkcji w pozostałościach po poprzednich systemach społecznych.

Jak widać, pojęcie wartości dodatkowej odbija sprzeczności klasowe wraz z wynikającymi z nich stosunkami społecznymi szerszymi niż bezpośredni konflikt między klasą kapitalistów a klasą robotniczą. Charakter kosztu produkcji, jakim jest płaca robocza, stawia ją w ostrym przeciwieństwie do zysku kapitalisty.
Tymczasem, wracając do wartości dodanej, która obejmuje jednocześnie płace (w tym płace innych niż robotnicy grup społecznych) i zyski kapitalistów, tych wszystkich kategorii społecznych nie przeciwstawia sobie. Jej przekaz, to ten sam przekaz, który zawiera się w pojęciu wartości nowowytworzonej. Jedyne przeciwstawienie, z którym mamy tu do czynienia, to jest przeciwieństwo między poprzednim cyklem obrotowym kapitału a obecnym. Przeciwieństwo leży w tym, co wyszarpaliśmy od przyrody w poprzednim cyklu, a tym, co zdołaliśmy wyszarpać w obecnym.
To "więcej", to jest nasz "sukces cywilizacyjny".

Ujęcie Marksowskie mówi nam o kosztach tego sukcesu, w sensie społecznym. Zaś ujęcie burżuazyjne (wartość dodana) mówi nam o rzekomo zobiektywizowanym przyroście produkcji i usług.
Ale, co w naszym ujęciu ma charakter zasadniczy - kategoria wartości dodanej zamazuje rozróżnienie między pierwotnym a wtórnym podziałem dochodu narodowego i dochodów. Dlatego, naszym zdaniem, spełnia ona funkcje ideologiczną, o której mowa w artykule (co - jak widać nie do wszystkich dotarło). A mianowicie chodzi o to, że posługiwanie się kategorią wartości dodanej i utożsamianie jej z wartością dodatkową wynika z ideologicznego założenia, że klasa robotnicza i klasa pracownicza to jedno i to samo. Że nie ma żadnej różnicy między robotnikami a wszelkiego rodzaju pracownikami najemnymi. Z analizy pojęć wartości dodatkowej i wartości dodanej wynikają ważne implikacje mówiące o tym, że różnice te istnieją i manifestują się na poziomie rozróżnienia między pierwotnym a wtórnym podziałem wartości nowowytworzonej. Czyli, mówiąc inaczej, rozróżnienie to dotyczy dokładnie różnicy w obrazie świata, jaki jest tworzony na podstawie różnej interpretacji procesu produkcji społecznej. Koncepcja Marksowska opiera się na konstatacji, że siła robocza jest kosztem i że ten koszt jest naszym naturalnym kosztem zawłaszczania zasobów przyrody. Nie pozwala nam na zapomnienie skąd (z przyrody) się wywodzimy i dążenie do zniesienia klasy robotniczej jako wyniku obalenia systemu kapitalistycznego jest podyktowane pragnieniem, aby społeczeństwo solidarnie ponosiło ten koszt. Jeśli tylko jest to koszt obciążający (przerzucony na) klasę robotniczą, reszcie społeczeństwa zbyt łatwo się wydaje, że dla niej marnotrawienie zasobów przyrody jest bezkosztowe (skoro nie ona go ponosi).
Wartość dodana sprowadza swoje implikacje do czysto kapitalistycznego sposobu rozumowania (skażonego zmysłem interesu), a mianowicie, że rzecz sprowadza się do podziału wartości dodanej między dwie grupy: pracowników najemnych, stanowiacych 99% społeczeństwa) i kapitalistów (1%). Walka o podział wartości dodanej nie wymaga zmiany systemu kapitalistycznego, przynajmniej w hasłach i sloganach, co powoduje, że 99% społeczeństwa, miotane niekoniecznie zbieżnymi interesami rzeczywistymi, może łudzić się, że jest zjednoczone fundamentalnym interesem klasowym - wydarciem kapitalistom maksymalnej części zysku. To, oczywiście, przyciąga jednostki i grupy, które niekoniecznie są antykapitalistyczne, ale rozumując na sposób burżuazyjny, mogą czuć się sojusznikami niesprecyzowanych klasowo ciał organizujących sprzeciw społeczny.

Wartość dodana, skojarzona z doktryną marksowską, to prosta (prostacka) gra na przyciąganie sojuszników politycznych dzięki naciąganiu ideologicznemu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
11 sierpnia 2013 r.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.