Związek większej produktywności ze spadkiem bezrobocia jest mitem
Rozwiązywanie problemu bezrobocia przez zwiększanie produktywności gospodarki jest komunałem, powtarzanym do znudzenia przez „wolnorynkowych” publicystów. Według obiegowego poglądu, dotacje do prywatnych przedsiębiorstw, ulgi podatkowe i inne przywileje finansowane z państwowej kasy, z których korzystają biznesmeni, mają usprawiedliwienie w "zwiększaniu liczby miejsc pracy". Rozdawnictwo publicznych pieniędzy, które jest tak piętnowane, gdy pieniądze są przeznaczane na pensje, emerytury i lepszą opiekę zdrowotną dla społeczeństwa, jest wręcz wychwalane, gdy beneficjentami są prywatni przedsiębiorcy. Uzasadnieniem ma być „tworzenie nowych miejsc pracy dzięki większej produktywności sektora prywatnego”.
Ten argument był powtarzany tak często, że warto mu się przyjrzeć z bliska. Z tego punktu widzenia, publikacja Dr. Agnieszki Ziomek pt. „Produkt krajowy a bezrobocie”, wydana przez Wydawnictwo Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu, wydaje się bardzo interesująca. Autorka analizuje w niej od strony ekonomicznej sztandarowy aksjomat ostatniego 20-lecia: "Zwiększenie produktu narodowego skutkuje zmniejszeniem bezrobocia". Jak podkreśla autorka we wstępie, zagadnienie związku między produktem krajowym i bezrobociem jest traktowane jako podstawa rekonstrukcji systemu gospodarczego po 1989 r. Publikacja jest próbą naukowego dowiedzenia istnienia relacji, która jest jedną z głównych podpór ideologicznych obecnie panującego ustroju. Być może ku zaskoczeniu samej autorki, postulowana relacja nie znajduje jednak potwierdzenia w przeprowadzonych przez nią badaniach.
„Produkt krajowy a bezrobocie” opiera się na teorii Arthura Okuna, opublikowanej w USA w 1962 r. Według tzw. Reguły Okuna, w wyniku wzrostu produkcji w wysokości 3 punktów procentowych następuje automatyczna redukcja bezrobocia w wysokości 1 punktu procentowego. Te wartości zostały uzyskane na podstawie analizy gospodarki Stanów Zjednoczonych w latach 50-tych i są określane jako tzw. „współczynnik Okuna”. Wartość oczywiście była zmienna w czasie i w 2006 r. szacowano, że wzrost wysokości produktu narodowego o 2 punkty procentowe skutkował redukcją bezrobocia o 1 punkt procentowy.
Opierając się na danych statystycznych, autorka stara się odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście można mówić o ujemnej korelacji produktu krajowego i bezrobocia na gruncie gospodarki USA, Unii Europejskiej, a wreszcie w Polsce począwszy od 1990 roku. Chodzi o odpowiedź na konkretne pytanie: czy zwiększenie produkcji wpłynęło na zmniejszenie bezrobocia?
Na podstawie danych amerykańskiego Bureau of Census, urzędu gromadzącego statystyki dotyczące ludności i gospodarki i Bureau of Labor Statistics, gromadzącego statystyki zatrudnienia, autorka dochodzi do wniosku, że w latach 90'tych w USA, przy wzroście gospodarczym w wysokości 3% rocznie, nastąpiło obniżenie bezrobocia do tzw. "stopy naturalnej", czyli takiej stopy bezrobocia, która „wynika z naturalnych czynników przepływu pracy” i „nie przyspiesza procesów inflacyjnych”. „Naturalne bezrobocie” stanowi poziom bazowy, względem którego oblicza się wzrost i spadek bezrobocia. Sytuacja „naturalnych bezrobotnych” nie jest oczywiście bardziej godna pozazdroszczenia, niż „nienaturalnych bezrobotnych”.
W latach 90’tych zaobserwowano też zmniejszenie się równości szans wskutek występowania silnego rozrzutu uzyskiwanego dochodu. Brak dobrze płatnych miejsc pracy dla osób z niskim wykształceniem, wraz z wysokim kosztem edukacji spowodował, że dzieci z rodzin ubogich nie miały szans osiągać w dorosłym życiu wysokich zarobków. Wraz z obniżeniem bezrobocia nie szła w parze poprawa sytuacji materialnej najuboższej grupy społeczeństwa. Sytuacja rodzin niezamożnych uległa pogorszeniu. Można to wiązać ze spadkiem dochodów uzyskiwanych z pracy. Jednocześnie, pomoc finansowa dla bezrobotnych trafia tylko do 700 tys. osób spośród 25 mln. bezrobotnych (zaledwie 3%).
Badania przeprowadzone na podstawie danych gromadzonych przez OECD i Komisję Europejską dotyczące krajów Unii Europejskiej wskazują na znaczne zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi krajami i poszczególnymi okresami (patrz tabela nr. 1). Największa korelacja występuje w przypadku Wielkiej Brytanii, mniejsza w Niemczech, a najmniejsza we Francji. Co ciekawe, od lat 90’tych we wszystkich badanych krajach europejskich następuje znaczne zwiększenie korelacji (nawet przewyższające wskaźnik w USA), co można wiązać z neoliberalnymi zmianami w gospodarce. Okazuje się jednak, że w okresie ekspansji gospodarczej bezrobocie spada w tych krajach znacznie wolniej, niż rośnie w fazie recesji.
Jak przyznaje dr. Agnieszka Ziomek, w Wielkiej Brytanii, polityka deregulacji i osłabiania związków zawodowych i tzw. "budowa społeczeństwa przedsiębiorczego" spowodowała silne zróżnicowanie płac i eskalację ubóstwa i bezrobocia.
Zmiany lat dziewięćdziesiątych zmierzały w kierunku „uelastycznienia” rynku pracy przez zwiększenie rotacji pracowników, która stała się stałym elementem polityki zatrudnieniowej. Wprowadzone zmiany legislacyjne ułatwiające zwalnianie pracowników spowodowały, że firmy zrezygnowały ze szkolenia pracowników, bo łatwiej było ich zastąpić nowymi w okresie koniunktury, a zwolnić w okresie recesji. W ten sposób, część kosztów zatrudnienia została przeniesiona na pracowników. (Wraz z nastaniem tzw. "śmieciowych umów o pracę” tendencja przerzucania kosztów na pracowników nasiliła się jeszcze bardziej.)
Bardzo ciekawe są przytoczone przez dr. Agnieszkę Ziomek badania dotyczące wpływu stopnia centralizacji negocjacji płacowych (tzn. porozumień zbiorowych dotyczących płac i warunków pracy wynegocjowanych przez duże centrale związkowe) na poziom bezrobocia. Powszechnie przytaczane przez liberałów stwierdzenia (zgodne z dominującą dziś ideologią) starają się wskazywać na związek siły związków zawodowych z rosnącym bezrobociem. Rzekomo utrudnienia stawiane przez związki zawodowe uniemożliwiające pracodawcom dowolne obniżanie pensji i warunków pracy mają powodować w skali makro długoterminowy wzrost bezrobocia. Jak wiele mitów powtarzanych do znudzenia, także i ten nie znajduje potwierdzenia w faktach.
Mit o osłabianiu gospodarki europejskiej przez związki zawodowe i rzekomym braku ich działalności w USA podważają statystyki dotyczące średniej liczby „przestrajkowanych" dni w roku, podawane przez Międzynarodową Organizację Pracy (ILO). Ta liczba jest prawie 6 razy większa w USA niż w Niemczech (patrz tabela nr. 2)
Zgodnie z zacytowaną w pracy klasyfikacją Calmforsa i Driffilla (za „Economic Policy”), stopień centralizacji negocjacji związkowych był najsilniejszy w Niemczech Zachodnich. W latach 1971-1990 poziom bezrobocia sięgał tam około 4%. W krajach o niższej centralizacji negocjacji płacowych, takich jak Francja, Wielka Brytania i USA, poziom bezrobocia sięgał 6%. Oznacza to, że niższy poziom centralizacji negocjacji płacowych jest powiązany z wyższym poziomem bezrobocia.
Jak sytuacja wyglądała w Polsce? W latach 1992-1994, tempo wzrostu produktu krajowego znacznie przewyższało wzrost zatrudnienia. Możliwe to było dzięki wielokrotnemu zwiększeniu wydajności pracy już zatrudnionych pracowników. Ten wzrost wydajności znalazł przełożenie na wzrost zysków prywatnych przedsiębiorców, ale już nie na wzrost płac pracowników. W okresie od 1990 r. do 2001 r. widać jednostajny wzrost produkcji, który zaczyna spowalniać w roku 1994. Tendencja wzrostu produkcji zaczęła wygasać w 1998 r. W latach 1990-2001 następuje intensywny wzrost bezrobocia. Widoczna korelacja pomiędzy zwiększeniem produkcji a spadkiem bezrobocia jest dostrzegalna tylko w latach 1994-1997, gdy liczba bezrobotnych malała, zaś w produkcji utrzymywała się tendencja wzrostowa. W pozostałym okresie tego typu zależność jest dostrzegalna tylko w ideologicznych deklaracjach polityków i ekonomistów.
Zaprezentowane dane (m.in. badania kointegracji nominalnej wartości produkcji sprzedanej przemysłu i liczby bezrobotnych przeprowadzone metodą Engle’a-Grangera) poddają w wątpliwość istnienie związku pomiędzy wzrostem produkcji, a zmniejszeniem bezrobocia w okresach 1990-2001 i 1994-2001. Jeśli związek istniał, był – jak to określa autorka "śladowy" i nie spełniał kryteriów analizy przyczynowo-skutkowej.
Choć autorka sama udowadnia brak związku pomiędzy wzrostem produktywności a spadkiem bezrobocia w Polsce od 1990 r., nadal nie potrafi się wyzwolić z horyzontu myślowego narzuconego przez neoliberalną ideologię, widzącą rozwiązanie problemu bezrobocia tylko i wyłącznie przez zwiększanie produktywności przemysłu. Dostrzegając w statystykach pozytywną rolę związków zawodowych w stabilizowaniu sytuacji społeczno-ekonomicznej, nadal posługuje się wyświechtanymi kliszami o "hamowaniu gospodarki przez zbytnio wybujałe związki zawodowe".
To dobry przykład na to, że nawet świetnie zorientowani w temacie ekonomiści ulegają presji hegemonicznej ideologii i stosują się w sferze ocen do panujących poglądów, nawet jeśli ich własne badania im przeczą.