Czechy: strajk pracowników transportu
Od północy trwa strajk pracowników transportu. Nie jeżdżą pociągi, tramwaje i autobusy. Po raz pierwszy w czeskiej historii całkowicie stanęło też praskie metro. Jest to protest przeciwko oszczędnościom, podwyżce VAT-u na żywność czy książki oraz plany zwiększenia wieku emerytalnego do 70 lat. Premier kusi związkowców słowami, że w propozycjach reform można jeszcze wiele zmienić, choć nie można z nich rezygnować, ponieważ deficyt budżetowy wynosi już 4,2 proc. PKB. W ramach protestu związkowcy postanowili na 24 godziny zatrzymać kraj. Tylko w transporcie strajkować ma 120 tys. ludzi, kolejne setki tysięcy dołączą z różnymi formami protestów - nauczyciele np. przerwą naukę i będą wyjaśniać uczniom powód strajku. Protest miał być przeprowadzony w poniedziałek, ale w piątek sąd zakazał strajku, ponieważ związki nie dotrzymały wymaganego prawem trzydniowego terminu między ogłoszeniem protestu a jego przeprowadzeniem.
W oparciu o to orzeczenie rząd zagroził, że jeśli strajk odbędzie się w poniedziałek, związkowcy zapłacą za wszystkie powstałe w jego wyniku straty. I ostatecznie związkowcy przesunęli strajk na czwartek oraz postanowili go zaostrzyć - protest będzie o połowę dłuższy, mają być nieprzewidywane wcześniej blokady. Szef MSW oświadczył, że liczy się z niepokojami, choć jak na razie wyklucza użycie pojazdów opancerzonych przeciwko blokadom i związkowcom.
Z kolei prezydent Vaclav Klaus stwierdził, że związkowców, którzy w czwartek nie pójdą do pracy, natychmiast by zwolnił. - Groźby zwolnień, o których mówił prezydent republiki, przekraczają porządek konstytucyjny - odparł przywódca związkowców Josef Strzedula. - Przemawia przez niego złość, bo zepsuliśmy mu uroczystość - dodał inny związkowiec Jaroslav Duszek. Klaus właśnie na czwartek zaplanował uroczystość z okazji swoich 70. urodzin - przez strajk i blokady wielu gości może nie dotrzeć na praski zamek.
(wyborcza.pl)