Nowa ekranizacja starej opowieści
Portal publicystyczny Nowy Ekran wyrasta na pretendenta do roli hegemona ideowego, który ma ambicję wyznaczać horyzonty rodzącego się ruchu protestu przeciw istniejącemu ustrojowi. Nowy Ekran zdołał, zdaniem jego autorów, „złamać monopol narracyjny mediów mainstreamowych”.
Wśród wielu innych, zwraca uwagę pewien tekst, który można nazwać programowym, opublikowany przez Mariusza Giereja, znanego też pod pseudonimem „Mariovan” po wydarzeniach z dnia 11 listopada 2011 w Warszawie. Chodzi o tekst p.t. „Nowy podział polityczny”.
Autor twierdzi, iż odkrył prawdziwą stawkę, o którą toczy się gra i że dotychczasowe spory są jedynie „ściemą dla idiotów”. Tezą artykułu jest to, iż wydarzenia związane z „Marszem Niepodległości” spowodowały wyłonienie się wyrazistego podziału na scenie politycznej, który nie przebiega już wedle konwencjonalnych wyobrażeń. Przy bliższych oględzinach zobaczymy jak bardzo autor jeszcze tkwi w tych anachronicznych podziałach i jak dalekie od trzeźwości jest jego spojrzenie. Ale nie uprzedzajmy wniosków. Najpierw zacytujmy główne tezy autora.
Najpierw ogólny opis sytuacji:
„I CHOĆBYŚCIE NIE WIEM JAK ZAKLINALI RZECZYWISTOŚĆ TO ZDAJCIE SOBIE SPRAWĘ - TRWA WOJNA. Do tej pory można było ją nazwać zimną ale wchodzi ona w fazę gorącą. Wojna między Wolnościowcami a Totalitarystami. Wolnościowcami reprezentującymi ideę państw narodowych i wolności człowieka, a drugą stroną Totalitarystów (zastanawiam się czy nie należałoby to nazwać nowym FASZYZMEM) gotowych poświęcić i podporządkować swój kraj, wolności obywatelskie, kulturę, moralność, pewnej ponadnarodowej idei i mrzonkom np. Unii Europejskiej.”
Na wstępie więc każdy czytelnik musi się zdecydować, czy jest zwolennikiem mrzonek, czy też wolności. Tak postawione pytanie wydaje się cokolwiek tendencyjne, ale brnijmy dalej. Następuje po tym bardziej dokładna już charakterystyka przeciwnika, którego wyobraził sobie autor:
„Zacznijmy od Totalitarystów. Jest to w sumie dość wydawałoby się kuriozalne i karykaturalne połączenie komunistów i wielkich kapitalistów - geszefciarzy (bankierów, korporacji, mediów, wysokiego szczebla biurokratów). Połączenie to, ta symbioza, tych dwu środowisk wydaje się w gruncie rzeczy niemożliwa i absurdalna. Ale tylko pozornie. [...] Obie grupy mają wspólny cel, zniszczyć wszystko co może łączyć ludzi i powodować, że będą przeciwstawiać się totalitarymowi: rodzinę, religię, państwa narodowe, kulturę narodową. Pragną uczynić z ludzi marionteki, którymi da się kierować za pomocą mediów opanowanych przez te środowiska.”
Uff, trochę duszno. No dobrze, to teraz zapoznajmy się z pozytywnymi bohaterami:
„Wolnościowcy - Tu jest zupełne pomieszanie z poplątaniem. Tak naprawdę ciężko wskazać jedno środowisko. W ten "worek" można wrzucić, prawdziwych liberałów, konserwatystów, prawdziwych socjalistów. Ze względu na wielkie rozdrobnienie tych środowisk ja bym zaryzykował wskazanie kilku cech, które charakteryzują te środowiska. Ludzie Ci są przede wszystkim przywiązani do pewnych wartości. Mogą to być wartości takie jak: państwo narodowe (przy nie zamykaniu się na współpracę z innymi krajami), wartości moralne, religijne, poczucie odpowiedzialności za społeczeństwo i rodzinę. Środowiska te charakteryzuje daleko posunięty sceptycyzm lub wręcz wrogość w stosunku do ponadnarodowych organizacji uzurpujących sobie prawo do narzucania swojej woli całym narodom lub jednostkom. W tej części środowisk często tkwi ponad przeciętne umiłowanie wolności i postrzeganie jej jako wartości nadrzędnej i gwarantującej rozwój społeczny i gospodarczy. Nawet patrząc na socjalistów z tej grupy można dostrzec, że za chęcią pewnych uregulowań również stoi pomysł na zachowanie wolności często z myślą o pracownikach. Wspólną cechą jest umiłowanie swoich korzeni. Krótko mówiąc państwa.”
Mariusz Gierej chciałby chyba zostać nowym mesjaszem uniwersalnego, społecznego ruchu oporu przeciw nadużyciom władzy. Podstawowym jednak fałszem koncepcji Giereja jest traktowanie państwa narodowego jako gwaranta interesów społeczeństwa wbrew „totalitaryzmowi”. Przede wszystkim należy przypomnieć, iż idea Unii Europejskiej nigdy nie negowała państw narodowych, a jedynie centralizowała ich moc decyzyjną, pozostawiając państwom narodowym troskę o egzekwowanie na gruncie lokalnym odgórnie podjętych decyzji. Tak więc państwo narodowe jest i będzie potrzebne Unii Europejskiej, jako policjant i poborca podatkowy. Eksperymenty polegające na łączeniu sił państwowych w jeden organizm ponadpaństwowy (takich jak Frontex w dziedzinie polowania na imigrantów na granicach Unii Europejskiej), są jak na razie jedynie eksperymentami. Gros roboty represyjnej pozostawia się nadal w kompetentnych rękach lokalnej bezpieki.
Drugim podstawowym fałszem jest twierdzenie, iż jedyne więzi, jakie mogą przeciwstawić się „totalitaryzmowi”, to rodzina, religia, państwa narodowe i kultura narodów i że dążeniem tej „złej” lewicy jest ich zniszczenie (w odróżnieniu od tej „dobrej” lewicy, która sądząc z opisu autora w zasadzie jest prawicowa). Zacznijmy od tego, że proces pozbawiania społeczeństwa wpływu na decyzje polityczne, ograbiania pracowników z wytworzonych przez nich owoców pracy, czy wyrzucania emerytów i samotnych matek z dziećmi na bruk i monopol informacyjny rządu, czyli to, co można by w skrócie nazwać nowym „totalitaryzmem”, bezsprzecznie istnieje i występuje w coraz większym nasileniu. Tu nie ma żadnej kontrowersji i ludzie o najróżniejszych poglądach mogą skonstatować to samo. Zjawiska, które do tego doprowadziły nie mają jednak absolutnie nic wspólnego z „zanikiem religii, państwa narodowego, czy kultury narodowej”, gdyż są to zjawiska należące do samej natury władzy (tej politycznej i tej ekonomicznej). Można stwierdzić korelację indoktrynacji ideologicznej, narodowej i religijnej ze stopniem zniewolenia społeczeństwa (gdyż indoktrynacja religijna i nacjonalizm mogą skutecznie pełnić rolę narzędzi panowania). Ale nie sposób udowodnić, że zabarwienie ideologiczne indoktrynacji (lewicowe lub prawicowe) ma znaczenie dla głębi zniewolenia. Ten czynnik jest zależny od zupełnie innych okoliczności, a mianowicie od skali społecznego sprzeciwu wobec tyranii, lub jego braku.
Co więcej, więzi, które mogą pozwolić zawiązać zmowę powszechną przeciw tyranii nie muszą się opierać na podziałach symbolicznych, które ze swojej natury podlegają różnym ocenom światopoglądowym i raczej dzielą zamiast łączyć. Realną podstawą do działania jest obrona naszych wspólnych interesów jako lokatorów, pracowników, użytkowników kultury i transportu publicznego, potencjalnych pacjentów i odbiorców przyszłych lub teraźniejszych świadczeń emerytalnych. To jest wspólne przeważającej większości społeczeństwa i nie jest możliwe wytworzenie prawdziwie spójnego ruchu społecznego nie budując na tej podstawie. Wszelkie podziały kulturowe i symboliczne, budowane w poprzek tych realnie istniejących potrzeb i interesów, służyć mogą tylko osłabianiu potencjału ruchu społecznego protestu, a więc przyczyniać się do jeszcze skuteczniejszego zniewalania społeczeństwa przez władzę.
Zamiast wykuć oręż, za pomocą którego społeczeństwo miałoby szansę zrozumieć swoje realne położenie i zatrząść w posadach gmachem totalitarnej władzy, pan Gierej chce nas skierować na manowce wojen kulturowych, w których zwolennicy lewicowych idei będą się ścierać ze zwolennikami idei prawicowych. Będzie to gwarancją dalszego spokojnego trwania kasty rządzącej, której łatwo będzie rozgrywać marionetki w teatrze pozorów i symboli, bez podważania fundamentów panowania rosnącej i coraz bardziej pozbawionej skrupułów elity urzędniczej i korporacyjnej.