Friedrich von Hayek: droga do ogłupienia

Publicystyka | Recenzje

Opublikowana w 1944 r. „Droga do zniewolenia” Friedricha Augusta von Heyeka jest tą książką, na której wyrosła współczesna hegemonia ideologiczna neoliberalizmu. W dziele Hayeka można znaleźć wszystkie wątki, których każdy, kto żyje w epoce dominacji Jedynie Słusznej Ideologii musiał się nauczyć na pamięć. To właśnie u Hayeka politycy tacy, jak Margaret Thatcher, Ronald Reagan i Leszek Balcerowicz nauczyli się języka propagandy, którym tak sprawnie się posługiwali. Sformułowania znajdujące się w „Drodze do zniewolenia” są po dziś dzień kopiowane codziennie przez wszystkich pismaków pilnujących ustalonego porządku ideologicznego.

Wedle swoich zwolenników, „Hayek wykazuje w sposób jasny i przekonujący, że wszelki socjalizm prowadzi nieuchronnie do utraty wolności, stanowi też historyczne źródło totalitaryzmu”. Hayek powołuje się w swoim dziele na Adama Smitha, którego cytuje bardzo wybiórczo, tylko wtedy, gdy pasuje to do jego tez. Twierdzenia Hayeka, oraz odmóżdżone interpretacje dzieł Smitha i Hanny Arendt stanowią polityczne credo liberalnego establishmentu utworzonego w 1989 r.

O rewizjonistycznych interpretacjach Hanny Arendt i Adama Smitha pisałem już tutaj:
Skradzione myśli III RP

Różnica pomiędzy Adamem Smithem, a Friedrichem Hayekiem polega na tym, że ten pierwszy jest zwolennikiem równowagi jako drogi do rozwoju – równowagi pomiędzy stowarzyszeniami pracodawców, a stowarzyszeniami pracowników i naturalnej regulacji kosztów produktów i kosztów pracy przez swobodnie działające podmioty, które nie są w żaden sposób ograniczone przez przepisy prawne. Adam Smith dostrzega problem ubezwłasnowolnienia pracowników i nadmierną władzę w rękach pracodawców. Rozwiązanie, które proponuje (swobodna gra interesów) pozostawia wiele do życzenia, ale przynajmniej nie można odmówić Smithowi wrażliwości społecznej. (Notabene „Centrum Adama Smitha” zrobiło wiele, żeby zrobić z Adama Smitha symbol bezduszności i pogardy dla losu zwykłych ludzi – dlatego nie mogło opublikować dzieł samego mistrza, które zadają kłam prymitywnej ideologii tej instytucji.)

U Hayeka nie znajdziemy takiej refleksji. Podstawową jego „innowacją” jest utożsamienie walki jednostki o zniesienie ograniczeń nakładanych przez państwo z walką przedsiębiorców o zniesienie wszelkich ograniczeń społecznych i moralnych krępujących ich działalność. Wszelki interes wspólny Hayek definiuje jako „socjalizm” i drogę do zniewolenia (czytaj – zniewolenia pracodawców). Wydawałoby się, że jednostka, to każdy z nas. Nie dla Hayeka. Dla niego, wrogiem ograniczającym wolność jednostki-przedsiębiorcy jest zbiorowisko pracowników, którzy mogą chorować, protestować, domagać się godnych płac i robić jeszcze wiele uciążliwych dla pracodawcy rzeczy. Oczywiście, pracownicy, to „oni” - istoty należące do innej klasy, niż pracodawcy. U Hayeka nie znajdziemy nawet śladu myśli, że pracownicy też mogą być jednostkami walczącymi z ograniczeniami swojej wolności. Wszystkie uciążliwe żądania pracowników, takie jak finansowanie szkół, szpitali i świadczeń socjalnych są bezdyskusyjnie wrogie wobec „interesów jednostki” Hayeka. Natomiast żądania pracodawców, by z publicznych pieniędzy budowano drogi, mosty i tory kolejowe, które umożliwiają prywatnym pracodawcom osiąganie prywatnych zysków są bezdyskusyjnie przyjazne wobec „interesów jednostki”.

Czy te wątki nie brzmią znajomo? Chorzy, którzy „udają” choroby, żeby wyciągnąć pieniądze z budżetu, pracownicy, którzy domagają się „nieracjonalnych” podwyżek, żeby przeżyć, oraz „dobrodzieje” pracodawcy, którzy domagają się dotacji z państwowej kasy, na „rozwój przedsiębiorczości”? Dziś każdy pismak posługuje się tymi wyświechtanymi frazesami.

Hayek idzie jeszcze dalej w swoim absurdalnym rozumowaniu. Dla niego każda forma planowania z myślą o społecznych potrzebach jest w konieczny sposób „totalitarna”. Tak więc planowanie budowy szpitala lub szkoły według danych statystycznych o potrzebach ludności jest szatańskim dziełem „bolszewików” i „faszystów”. Wolność jednostki ma być zagwarantowana przez ignorowanie potrzeb społecznych. Rzeczywiście – taką wolność zyskują przedsiębiorcy. Widać to doskonale w każdym zakładzie pracy. Dziełem Hayeka było celowe pomieszanie pojęcia indywidualnej wolności z całkowitym zaprzeczeniem interesów społeczeństwa.

Idee Hayeka 40 lat po ich publikacji wykorzystali czołowi politycy neokonserwatywni. Walka z ruchem pracowniczym w USA i Wielkiej Brytanii świetnie dawała się łączyć z zimnowojenną propagandą. Prawicowi publicyści wykorzystali narzędzia „intelektualne” dostarczone przez Hayeka w celu postawienia znaku równości pomiędzy strajkującymi górnikami w Anglii i Szkocji, a stalinowską partią rządzącą w ZSRR. Zgodnie z pokrętną logiką neoliberałów, walka o zachowanie źródeł dochodu i utrzymanie funkcjonującej społeczności jest tym samym, co stalinowskie gułagi. Jednak klasa przedsiębiorców nie widziała nic totalitarnego we współpracy z nazistowskimi Niemcami. W końcu finansowanie systemu zbrojeń III Rzeszy m.in. przez dziadka prezydenta Busha nie miało na celu planowego ulepszania losu społeczeństwa, a jedynie wzbogacenie przedsiębiorców. A więc, według definicji Hayeka, było to działanie „w interesie jednostki”.

Pracodawcy i ich marionetki z wdzięcznością wykorzystali sposób rozumowania Hayeka. Pozwalał on w łatwy sposób zdyskredytować wszelkie bariery dla nawrotu najbardziej prymitywnej wersji dzikiego kapitalizmu, w której nie liczą się już ludzkie potrzeby (czyli potrzeby abstrakcyjnych „nie-jednostek”), a liczy się jedynie interes przemysłowców (czyli jedynych podmiotów, które „zasługują” na miano „jednostki”) i osiągane przez nich zyski, niezależnie od kosztów społecznych i szkód wyrządzonych środowisku i społeczeństwu.

Taki sposób myślenia mógł osiągnąć hegemonię tylko za pomocą podstawowego oszustwa, na którym był oparty: celowego utożsamienia walki jednostki przeciw dominacji państwa, z walką przedsiębiorcy o zniesienie ograniczeń dla jego rozpasanej żądzy zysku. Dzięki temu zabiegowi, miliony ludzi, którzy padli ofiarą destrukcyjnej i anty-społecznej polityki neoliberalizmu mogły utożsamiać się z tą ideologią.

Zadziwiająca

jest kariera "niewidzialnej ręki rynku". Nie czytałem tego fragmentu u Smitha, ale słyszałem, że ta metafora ani nie dotyczyła tego, do czego się ją wykorzystuje, ani nie była dla samego Smitha czymś przekonującym, ani nie została przez niego rzeczowo rozwinięta. Może ktoś wie jak to było dokładnie?

Smith użył tego

Smith użył tego sformułowania jedynie mimochodem. Pada ono tylko kilka razy w "Bogactwie Narodów". Nie twierdził też, że ten mechanizm jest skuteczny we wszystkich przypadkach, ani że rozwiązuje wszystkie problemy. Zresztą tylko fundamentaliści mogą tak twierdzić wbrew doświadczalnym faktom. A Smith nie był fundamentalistą, tylko trzeźwym obserwatorem.

wow!

Niesamowite, musielismy czytac dwie rozne ksiazki! No ale, jk widze, zczerwony anarchizm to nadal komunizm, tylko bardziej rozpasany.
Mordujecie "kapitalistow" codziennie, czy tylko od czasu do czasu?

Tłustych kapitalistów

Tłustych kapitalistów zjadamy na śniadanie...

anarchizm to nie lewicowość

Prawdziwi anarchiści są zawsze po stronie wolności i przeciwko socjalizmowi, "centralnemu planowaniu", etc. To oczywiste. Anarchia pochodzi od dwóch greckich słów an (przeczenie) + arche (władza, władca), co oznacza "bez władcy". "W rozumieniu politycznym (w anarchizmie) to taka struktura, w której państwo zostaje zastąpione przez nieprzymusową i niescentralizowaną organizację społeczeństwa (np. federację autonomicznych miejscowości)." (wikipedia). Każde centralne planowanie, czy to w zakresie gospodarki czy polityki socjalnej, oznacza ustanowienie centralnej władzy, która ma niby "nieomylnie" odczytywać potrzeby każdej jednostki, a de facto narzuca jej owe "potrzeby", decyduje za nią. Dlaczego jakiś abstrakcyjny, państwowy rząd (np. czy to w Warszawie, czy to w Brukseli) ma decydować o tym, jakiego kształtu banany jeść mi wolno, a jakiego nie? Anarchia nie oznacza bycia "lewicowym". Anarchia oznacza bycie bardziej liberalnym od największych liberałów. Z socjalistami anarchistów może łączyć niechęć do kościoła katolickiego, albo w ogóle do tradycji. Z prawdziwymi liberałami (w znaczeniu austriackiej szkoły ekonomii) z kolei łączy anarchistów niechęć do wszelkich instytucji centralnych - takich jak choćby Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, FED, Światowa Organizacja Handlu, Światowa Organizacja Zdrowia i wielu innych, które psują naturalną ludzką pomysłowość, zapobiegawczość i przedsiębiorczość, narzucając swoją wolę niemal wszystkim ludziom na ziemi, niewoląc ich.

Warto zauważyć, że

Warto zauważyć, że zaawansowany kapitalizm też ma tendencję do centralnego planowania, co widać np. w sposobie rozliczeń pomiędzy międzynarodowymi korporacjami i wewnątrz nich. Nie przeszkadza to przedstawicielom korporacji mienić się "liberałami" i zwolennikami wolnego rynku.

Centralizacja jest też w dużej mierze uzależniona od technologii przemysłowej, o czym warto pamiętać.

nie wszyscy,którzy ogłaszają się zwolennikami wolnego r. nim

Dzisiaj przeczytałem jak to "liberałowie" z Platformy Obywatelskiej wsparli pomysł wzmocnienia pozycji MFW, nazywając go "globalnym policjantem" (może PO-licjantem, hehe). W dzisiejszym tzw. kapitalizmie jest cała masa "zwolenników wolnego rynku", którzy wcale nimi nie są. Problem nie tkwi w technologii przemysłowej, tylko w pewnych grupach interesu, które psują rynek. Dzisiejszy rynek (i polski - lokalny i ten międzynarodowy - globalny), wcale nie jest wolny. To jest rynek korporacyjno-urzędniczy. Naprawdę duże interesy powstają na styku władzy urzędniczej i tzw. wielkiego biznesu. Jeżeli prześledzisz historię wielkich korporacji dostrzeżesz, że zawsze łączyły je niejasne związki wysokimi urzędnikami państwowymi i odwrotnie (najlepiej widać to w USA). Skoro reguły gry nie są takie same dla każdego z uczestników rynku, to nie jest to wolny rynek. Ogromne fortuny, monopole, międzynarodowe korporacje powstały dzięki pro-korupcyjnym, quasi-socjalistycznym przepisom prawnym, które niby miały służyć bezpieczeństwu socjalnemu obywateli, a faktycznie gwarantowały olbrzymie zlecenia i nieśmiertelny byt korporacjom takim jak AEG - "zbyt dużym, żeby upaść". Tak mi się wydaje przynajmniej... pozdrawiam M.

Chociaż sam określam się

Chociaż sam określam się raczej jako lewicowiec, w zasadzie zgadzam się z Twoją diagnozą korporacyjno-urzędniczego kapitalizmu. Jest wiele wspólnego pomiędzy planowaniem na rynku opanowanym przez oligopole, a planowaniem w systemie scentralizowanego kapitalizmu państwowego, jakim był ZSRR.

Różnica polega na ideologii, która podtrzymuje system. W przypadku korporacyjnego kapitalizmu, mamy do czynienia z ideologią "wolnego rynku" bliską prawicy, a w przypadku ZSRR i PRL system utrzymywała ideologia bliska lewicy.

W obu przypadkach realnie istniejący system nie miał nic wspólnego z tymi ideologiami - co rzuca nieco inne światło na odwieczny spór pomiędzy socjalistami, a liberałami. Są oni skłonni polemizować z realiami systemu przemysłowego, winiąc za nie ideologię swojego przeciwnika :)

Kolejny ekspert od

Kolejny ekspert od anarchizmu rodem z UPR.

Anarchizm: (z mojej głowy- w skrócie), inaczej socjalizm wolnościowy. Kierunek z filozofii politycznej postulujący że jedynym sposobem na zniszczenie kapitalizmu jest organizowanie się w oddolne organizacje, które na drodze rewolucji socjalnej doprowadzą do ustanowienia komunizmu wolnościowego. Anarchizm sprzeciwia się reformistycznym sposobom "poprawiania" kapitalizmu (socjaldemokracja) jak i tworzeniu "państw robotniczych"(marksizm/leninizm), gdyż postuluje że w takim państwie będą tworzyć się elity partyjne, które w końcu zastąpią burżuazję i nie będzie w ich interesie zniszczenie prawa własności.

OK, oczywiście istnieje też anarchizm kolektywistyczny

- choćby ten nawiązujący do Bakunina albo Puente, i być może tego dotyczy twoja definicja. Tyle, że to utopia i tyle. Celem ma być niby wolność, a zarazem zniszczenie własności. To jest podstawowa sprzeczność. Albo prawo do własności i wolność, albo zniszczenie prawa do własności i brak wolności. Jak wyobrażasz sobie wolność jednostki bez prawa do posiadania? Jeżeli wszystko należy do wspólnoty, to wspólnota decyduje o wszystkim, a jednostka musi się podporządkować. Chyba, że chodzi ci o wolność mas, "wyzwolenie od kapitalistycznego wyzysku". To owszem i ładna idea (nawet marksizm/leninizm był ładną ideą). Zawsze jest jednak tak, że do budowy systemu idealnie sprawiedliwego (gdzie nie ma biednych, pokrzywdzonych itp.) potrzebny jest idealny człowiek... a ludzie nie są idealni. I tu się zaczyna dramat, bo okazuje się, że konieczny będzie przymus i "poprawianie ludzi". Jedyną drogą do wolności jednostki i mas jest własność i tylko własność. Kiedy mam prawo do własności, mogę z niego dobrowolnie zrezygnować na rzecz innych, i dlatego w takim systemie jak obecny może powstawać i rozwijać się idea "komunizmu wolnościowego" i faktycznie mogą być ludzie, którzy wprowadzają to w czyn. Jeżeli w skali globalnej zniszczymy prawo własności, dobrowolna rezygnacja z tego, co moje dla dobra innych nie będzie już możliwa, i tu kończy się wolność, a zaczyna przymus. Tak skończy się idea komunizmu wolnościowego, zostanie zaś już tylko komunizm... a to już znamy. pozdrawiam M.

Nie wiem czemu, podczas

Nie wiem czemu, podczas czytania artykułu z podświadomości wyskoczyła mi pewna scena z MontyPythona: "Prawem każdego mężczyzny jest urodzić dziecko!"...

Dlaczego nikt nie próbuje stawiać znaku równości między muzykiem a słuchaczem? Czy może mimo to istnieć między nimi wzajemny szacunek, współzależność pozbawiona wartościowania? Akceptacja i czerpanie radości ze swojego miejsca?

W każdym modelu gospodarki finalnie wszystko zależy od ludzi, od ich ducha. Hayek ma tu jednak gigantyczną przewagę: nie próbuje w idiotytyczny sposób wyciągnąć średniej arytmetycznej z muzyka i słuchacza.

Innymi słowy: wolałbym, żeby ludzie koncentrowali się na "globalnym" rozwoju ducha, niż walczyli z oczywistą implikacją "pracodawca => pracownik".

Załóż portal dla

Załóż portal dla heglistów-konformistów i nie czytaj naszego portalu.

Oj nie, dziękuję :) Zabawy

Oj nie, dziękuję :) Zabawy intelektualne z użyciem słowa "duch" jakoś mnie nie pociągają. Chodziło mi o "rozwój duchowy" - taki "przeżywany", a nie "intelektualizowany" - jako receptę na ludzkie ułomności - objawiające się na przykład wyjątkowo (cyt.) "rozpasaną żądzą zysku", czy też wyjątkowo "rozpasaną" żądzą władzy, czy też wieloma innymi :)

Przy okazji: Czytam sobie co się da o aktualnym kryzysie i zaczynam myśleć, że to dopiero początek niezłego walnięcia. Kolejny już z rzędu kryzys jest załatwiany zgodnie z Keynesem (antagonistą Hayeka) - pod hasłem "ludzie, zadłużajmy się jeszcze bardziej". Ale napompowany poza granice możliwości konsumpcjonizm podbudowany nadzieją na nie kończące się "wzrosty" pewnie się zawali z hukiem...

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.