Reakcyjne reakcje - kilka dalszych uwag o ruchu studenckim w Polsce
Debata zapoczątkowana przez tekst Krystiana Szadkowskiego i Pawła Pieniążka[1] zaowocowała kolejnymi polemikami. Pierwsza, autorstwa Agnieszki Dziemianowicz-Bąk[2], jest odpowiedzią na nieporozumienie i emocjonalną wypowiedź Mateusza Mirysa[3], i jako taka pełni funkcję łagodzącą, jednakże niewiele wnoszącą do poruszanej problematyki.
Drugi tekst, napisany przez Kingę Stańczuk[4], zdaje się być próbą zakreślenia granic debaty, wspólnego frontu i celów, wokół których organizować winien się ruch protestu. Próbą wyważoną, jednak, jak się okaże w toku niniejszego wywodu, skażoną u swych podstaw.
Autorka redukuje moją poprzednią wypowiedź[5] do banalnego stwierdzenia, iż studentowi chodzi jedynie o papierek, pomijając wskazanie na przyczyny strukturalne. Pomimo otwartej deklaracji, że zgadza się z postawioną w moim tekście diagnozą, bynajmniej się z nią nie zgadza. Wskazuje na to między innymi propozycja, by w sytuacji gdy zwyczajny student(ka) przez konieczność pracy cierpi na absolutny braku czasu wolnego, zaproponować pogadankę o tym, jak dobrze jest poświęcać czas na studiowanie. Podnoszę tę kwestię nie z powodu urażonej dumy autora, ale dlatego, że w bardzo łatwy sposób perspektywa, którą zarysowałem, została wykluczona z pola refleksji. Zdaję sobie sprawę, że hasłowe odniesienia w moim poprzednim tekście nie dla wszystkich mogły być czytelne, toteż postaram się rozwinąć je – w formie publicystycznej. Pragnę skierować uwagę na możliwości myślenia radykalnego pojawiające się w sytuacjach kryzysu – namówić raczej do wytężenia wyobraźni niż zamykania jej w wytartych i gnijących formach socjaldemokratycznych czy też rozpuszczania wszelkiej krytyki w opowieści o neoliberalizmie. Chciałbym dostarczyć tu kilku impulsów do przemyślenia lewicowej strategii związanej z edukacją. Podaję problemy, bez rozważenia których niemożliwy wydaje mi się sensowny namysł nad uniwersytetem. Ale oczywiście mogę się mylić.
Wydaje się, że Stańczuk reprezentuje typową postawę socjaldemokratyczną, wyznawaną ku mojej rozpaczy również przez „radykalnych” lewaków – na szczęście nie wszystkich. Toteż odnosząc się do słów wypowiedzianych w artykule odnosić się będę do mitycznej narracji o uniwersytecie w ogóle.
Po pierwsze Uniwersytet
Stańczuk zakłada, że uniwersytet jest wartością, której należy bronić. Wydaje się jednak, że to twierdzenie winno być przedmiotem, a nie założeniem dyskusji. Całkiem możliwe, że zanik „świadomości tego, że szkolnictwo wyższe jest warte świeczki”, jest wynikiem rozpoznania instytucji jako takiej. I zamiast kierować naszą aktywność na propagandę prouniwersytecką, winniśmy wyciągnąć z tego wnioski.
Narracja socjaldemokratyczna traktuje edukację jako niepodważalne dobro, a szkołę (w tym uniwersytet) jako miejsce wyrównywania nierówności. Uniwersytet postrzega się jako przestrzeń wolną od rynku i nadzoru państwa. Wskazuje się tu na liberalną koncepcję autonomii, gdzie wspólnota badaczy kieruje się już nie tyle Prawdą, ile dobrem społecznym. W tej narracji analizowana instytucja ma pełnić rolę strażnika demokracji, wytwarzać krytyczne podmioty, które wspierają dalszy rozwój społeczny. Tym samym neoliberalne zmiany edukacyjne jawią się jako zamach na samą demokrację[6]. Autonomia, wolność od Rynku gwarantowałaby zaś samemu temu Rynkowi poprawne działanie[7]. Można zauważyć, że narracja liberałów etycznych i socjaldemokratów łączy się z narracją konserwatywną, sprowadzając się do obrony przywilejów pewnej grupy zawodowej, która nie zostałaby zredukowana do pracy najemnej, lecz pozostała na poziomie wolnych rzemieślników. Ci wolni rzemieślnicy czuwaliby nad poprawną relacją między Kapitałem a innymi sferami i dbali o określony poziom swoich wytworów pod postacią studentów (siła robocza) oraz odkryć naukowych. Poziom, którego sam rynek nie jest w stanie zapewnić.
Narracja socjaldemokratyczna jest narracją skandalu, narracją opartą na micie. Nie sposób, z radykalnie lewicowej perspektywy, utrzymać takiej opowieści. Opowieści, która nie tylko rozmija się z problemami, ale maskuje nierówności, uprzywilejowanie, a tym samym utrudnia wytworzenie polityki równości społecznej i wolności.
Trudno powiedzieć, aby uniwersytet był wspólnotą i bytem autonomicznym wobec porządku społecznego. Był raczej nieustannie powiązany z Rynkiem i Państwem, pełniąc określoną rolę: od produkcji pracowników administracji państwowej, wykwalifikowanej siły roboczej, określonych rozwiązań technicznych, po legitymizację podziału pracy oraz określonej struktury społecznej. Raczej przytakiwał władzy, niż ją podważał. Poza pewnymi specyficznymi momentami historycznymi (okupacja, podporządkowanie wrogiej władzy suwerennej, a nie tej naszej, swojskiej, kryzysów społecznych – jak w latach 60.) był on integralnym elementem systemu kapitalistycznego, jemu służącym. W tym sensie nikt z uniwersytetu (czy szerzej Szkoły) nie chce robić fabryki, on jest i był fabryką[8].
Dużo też można pisać o reprodukcyjnej funkcji samej edukacji, w tym Uniwersytetu. Jako podsumowanie akademickiej analizy teoretycznej może posłużyć głos zbuntowanych studentów z Zachodu: „Można ująć to w ten sposób, prawo do edukacji oznacza prawo do nierówności”[9]. Bez poważnego namysłu, czy możliwy jest Uniwersytet niereprodukujący nierówności społecznych, który wyklucza ludzi ze studiowania, tworzenie lewicowej praktyki wobec edukacji jest niemożliwe. Stańczuk bez zająknięcia zaś pisze o „zagwarantowaniu obywatelom dostępu do wyższej edukacji opartego na kryteriach merytorycznych”. Tak jakby egzaminy nie sprawdzały portfela, tak jakby Kapitał Kulturowy nie miał nic wspólnego z Kapitałem. Tak jakby sposób uprawiania refleksji uniwersyteckiej nie był związany z grą prestiżu właściwą klasie próżniaczej.
Po drugie Student
Stańczuk zgadza się ze mną co do diagnozy, że student to nędzny pętak, który nie wie, po co przyszedł na uczelnię. Można to jednak zmienić, panie Oskarze!, chociaż to trudne. Tłumaczmy studentom, po co tam są; co jest sensem naszej świętej instytucji!
Po pierwsze, student nie jest winny i daleki jestem od narzekań na klasy niższe na uczelni. Chodziło mi o rzecz znacznie bardziej banalną: podmiot jest wytworem władzy, a władza produkuje na swoje potrzeby. Obecnie nie potrzebuje masy krytycznie nastawionych, rozeznanych teoretycznie obywateli. To jedno.
Drugie, studia dla części są elementem wyzysku kapitalistycznego. Pracodawca wprawdzie może sfinansować studia, jeśli są zgodne z wymaganiami, ale oferta niestacjonarnego kształcenie jest skąpa. Toteż skoro pracodawcy wystarczy jakiekolwiek wyższe wykształcenie, studenci poświęcają swój czas i swoje pieniądze, siedząc na pedagogice czy innych łatwych studiach humanistycznych. Oczywiście odnosi się to tylko do pewnych zawodów. Prawnik to wciąż zawód elitarny, podobnie zawody medyczne, tutaj trzeba czegoś więcej niż papierka. Dla „gorszych zawodów” dla „gorszych ludzi” wystarczy kiepska edukacja: umiejętność znoszenia nudy, siedzenia na miejscu, czytania i pisania…
Trzecia rzecz, którą ukazuje umasowienie edukacji i pojawienie się klas niższych na uczelniach, to klasowy charakter refleksji teoretycznej obecnej w danej instytucji. Tradycji wypracowującej język, którego opanowanie świadczy o sporych zasobach czasu do zmarnowania. Obcy język, nawet, gdy wywodzi się ze strony lewicy, jest odbierany jako bełkot uprzywilejowanych, a nie głos ulicy.
Polska rzeczywistość szkolnictwa wyższego to rzeczywistość neoliberalna, gdzie edukacja na poziomie wyższym dawno temu uległa komercjalizacji. Ci, którym mogłoby zależeć na bezpłatnej edukacji, nie doświadczają jej dobrodziejstw (pracownicy, ludzie z mniejszych miejscowości, wiosek, których rodziców nie stać na opłacenie życia w mieście). Z publicznej edukacji korzystają więc względni szczęściarze, którzy urodzili się w mieście uniwersyteckim i nie klepią biedy zbyt dotkliwej, oraz osoby uprzywilejowane.
A przede wszystkim Przywileje
Nie mogę natomiast pozbyć się wrażenia, że protesty doktorantów, pracowników akademickich i studentów są obroną przywilejów. W chwili, gdy większość zostaje oddzielona od myślenia i poznawania, a skazana jedynie na pracę, grupka hobbystów pragnie zachować autonomię od wymogów rynku. Tym bardziej, że nie usłyszałem w Polsce (może źle słucham) okrzyku, by zlikwidować pracę najemną, gdyż jest destrukcyjna, a jedynie, że praca naukowa ma swoją specyfikę, która wymaga wolności od bezpośrednich wymogów rynkowych.
Profesorowie protestują przeciwko zniesieniu stałego zatrudnienia, podczas gdy większość młodych jeśli pracuje, to na umowy śmieciowe, rzesze borykają się z bezrobociem. O etacie, o pewności zatrudnienia dawno przestali śnić. Narzekanie profesorów może co najwyżej budzić irytację, nie solidarność. A co wobec tego ze studiowaniem? W warunkach tyranii rynku studiowanie staje się niemożliwe. Z jednej strony, osoby zaprzęgnięte w rygory pracy nie mają czasu na swobodne poznawanie i intelektualną zabawę. Na moje pytanie skierowane do studentów, dlaczego nie czytają, w odpowiedzi usłyszałem, że „jak się pracuje po dziesięć godzin dziennie…”. Tak, wiem, sam tak pracowałem i zasypiałem po kilku zdaniach. Z drugiej, studenci, pracownicy naukowi, poddani rygorowi uniwersytetu albo wymogom biurokracji chroniącej etos wolnorynkowy, również nie bawią się, a jedynie produkują. Alienacja, praca, reprodukcja – a nie zabawa.
Praktyka bez teorii?
Trzecią polemiką, do której chciałbym się odnieść jest odpowiedź, jaką na tekst Jak odbić się od dna? wystosowali związani z Demokratycznym Zrzeszeniem Studenckim Wojciech Kobyliński i Maciej Łapski. Nosi ona znaczący tytuł Ruch się buduje, a nie wymyśla[10]. Utrzymana jest w tonie obrony organizacji DZS. Nie jesteśmy tacy źli, jak pisali K. Szadkowski i P. Pieniążek. Całkiem możliwe, że DZS jest nawet znacznie gorsze. Praktyka tejże organizacji wpisuje się w socjaldemokratyczną narrację ideologiczną. Kiedy pierwszy raz czytałem Deklarację Programową DZS, odrzuciłem możliwość współpracy. Podobnie jak lewicowi doktoranci z Wrocławia, działający w ramach Związku Syndykalistów Polski. To nie nasza perspektywa, brzmiał wspólny werdykt. Od tego czasu DZS stało się pewną siłą – liberalną organizacją udającą lewicowość.
Przyglądając się Deklaracji Programowej widzimy, że powtarza ona wszelkie iluzje narosłe wokół edukacji wyższej. Autonomia, Wspólnota, Prawda, Demokracja… Ważne, żeby było sprawiedliwie. Jak to uzyskać? Zapewniając formalny dostęp dla wszystkich, obostrzony tylko egzaminem, mechanizmem w żaden sposób niepowiązanym z reprodukowaniem struktury społecznej. W ten sposób, uniwersytet obiektywnie będzie mógł rozdzielać przywileje. Przedstawiany jako znajdujący się poza społeczeństwem, może jawić się działaczom DZS jako sfera demokratyczna. Nie ma jednak złudzeń, że może być to jedynie ateńskie wydanie demokracji: przywileje dla niewielu – niewolnictwo dla mas.
Ciężko mi wyobrazić sobie antyintelektualny ruch studencki. DZS próbuję jednak pokazać, że to możliwe. Co więcej – pożądane! Jednak nędza teorii ujawnia się w nędzy praktyki. Od postulatów po adresata protestu. Problemem staje się reforma, problemem są decyzje minister Kudryckiej, przeciwko temu walczmy. Zamiast komercjalizacji, zwiększenie nakładów na szkolnictwo i wszystko będzie po bożemu. Wszak to dopiero komercjalizacja ideologizuje uniwersytet.
My mówimy, może nas posłuchacie, grzmi DZS z ulicy. Skoro prawo ustala rząd, to musimy naciskać na rząd. Nawet nie naciskać, co dawać mu możliwość wysłuchania naszych postulatów. Aktywność to proszenie o uwzględnienie postulatów protestujących, a raczej DZS i nielicznej garstki, która ICH popiera. Kudrycka won! Reforma stop! – i będzie raj. Widać mało kto się na taką prymitywną wizję problemu nabiera.
W tekście W. Kobylińskiego i M. Łapskiego pojawia się sugestia, że potrzebna jest przede wszystkim aktywność, a nie tworzenie teorii. Przy czym aktywność, którą mają na myśli, to praca dla organizacji i jej rozwoju. Wydaje się, że autorzy nie zauważają problemu, że najpierw stworzono DZS, wraz z teorią przyświecającą jego praktyce, a teraz szuka się jedynie członków, którzy zgodzą się z daną platformą. Wydaje się, że krytyka K. Szadkowskiego i P. Pieniążka, skierowana była nie tyle przeciwko samej formie protestu, co zawartości ideologicznej takiej formy. Tej ideologiczności sami działacze DZS chyba nie dostrzegają, a głos krytyczny sprowadzają do tego, że „inteligenci” w nieuprzejmy sposób odnoszą się do ludzi, którzy coś robią. Ale co począć, gdy działanie „samo w sobie nie istnieje”, a praktyka i teoria są ściśle splecione.
Głos K. Szadkowskiego i P. Pieniążka traktuję jako wskazanie na konieczność stworzenie wpierw Platformy Programowej, ale nie w łonie znajomych, tylko w obrębie samej walki; przez rozpoznanie problemu i możliwości. Stąd wskazanie na Nowe Otwarcie Uniwersytetu, chociaż fajnie byłoby, gdyby objęła ona i inne podmioty – wykluczone z edukacji wyższej. Nie z braku prawa do edukacji, ale może właśnie dzięki niemu.
Antyinteligencka atmosfera, jaka narosła wokół wypowiedzi K. Szadkowskiego i P. Pieniążka, wskazuje na próbę cenzurowania wypowiedzi lewicowych oraz maskowania przez antyintelektualistów z DZS ich liberalizmu, traktowanego jako nastawienie naturalne, oczywistość. Zapędem cenzorskim jest też kuriozalna wypowiedź pani Stańczuk, że pewne krytyki powinny być prywatne. Krytyki dotyczące praktyki powinniśmy ukrywać. Rozumiem, że są pewne skryte praktyki, ale gdy coś dzieje się publicznie, słusznym wydaje się publiczne tego krytykowanie. Jest to bardziej demokratyczne, niż pisanie maila. Oczywiście maila też można napisać.
Podsumowując
Nie wiem, dlaczego polityka lewicowa oznacza obronę instytucji kapitalistycznej, obronę nierówności i wykluczenia z myślenia. Profesorowie są ostatnią arystokracją, którą zarżnie burżuazja. Dziś raczej zamiast bronić arystokratów, lepiej pomyśleć o tym, jak zarżnąć burżuazję. Kwestią, o którą walczymy, jest raczej zmiana paradygmatu. Wskazanie na inny świat, a nie obrona świata kapitalistycznego, tylko trochę bardziej sprawiedliwego. W przypadku Uniwersytetu – bardziej sprawiedliwego dla niektórych.
Dzisiaj przemyślenie naszego stanowiska, określenie przeciwko czemu i w imię czego (bez odwoływania się do prostych odpowiedzi, które są unikiem odpowiedzi, czego przykładem artykuł pani Stańczuk) jest priorytetem. Samo bieganie z plakatami, samo organizowanie akcji dla akcji jest ślepą uliczką. Wtedy też, po odpowiedzi, będziemy mogli odnaleźć formy oporu stosowne do celów.
Trzeba sięgnąć do lewicowej myśli, która pokazuje, że świadomość klasowa zawsze się instytucjonalizuje. Instytucjami świadomości burżuazyjnej są między innymi Uniwersytet i Państwo. Instytucjami świadomości proletariatu są rady robotnicze[11], które po epoce przejściowej rozpływają się w swobodnej grze, zdecydowanie anty-rynkowej.
Wydaje się, że samo to trwające dziś poszukiwanie odpowiedzi na pytania jest już pewną formą oporu. Ale mogę się mylić. Jestem człowiekiem uniwersytetu, który najpierw musi napisać traktat, a potem się zastanowi, czy rzucać kamieniami czy też butelkami z benzyną. Ulica nie ma takich zahamowań.
Oskar Szwabowski
Przypisy:
1 P. Pieniążek, K. Szadkowski, Jak odbić się od dna?, http://ha.art.pl/prezentacje/39-edufactory/1700-pawel-pieniazek-krystian...
2 A. Dziemianowicz-Bąk, Niezgoda buduje, http://www.mimoszkolnie.pl/2011/04/agnieszka-dziemianowicz-bak-niezgoda-...
3 M. Mirys, Na bezdrożach „nowego języka”, http://wulgarnymarksizm.blogspot.com/2011/04/na-bezdrozach-nowego-jezyka...
4 K. Stańczuk, O kryzysie uniwersytetu cd., http://nowe-peryferie.pl/index.php/2011/04/o-kryzysie-uniwersytetu-%E2%8...
5 O. Szwabowski, Na marginesie sporu o aktywizację studentów, https://cia.media.pl/na_marginesie_sporu_o_aktywizacje_studentow
6 E.Potulicka, J. Rutkowiak, Neoliberalne uwikłania edukacji, Kraków 2010.
7 S. Kozyr-Kowalski, Uniwersytet a rynek, Poznań 2005.
8 H. Cleaver, On Schoolwork and the Struggle Against It, http://libcom.org/files/On%20Schoolwork1.pdf
9 Nadzieja przeciw nadziei: konieczna zdrada, https://cia.media.pl/nadzieja_przeciw_nadziei_konieczna_zdrada
10 W. Kobyliński, M. Łapski, Ruch się buduje, a nie wymyśla, http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/KobylinskiLapskiRuchsiebudujeanie...
11 G. Debord, Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, Warszawa 2006.
Tekst ukazał się pierwotnie na: http://ha.art.pl/prezentacje/29-projekty/1634-edufactory.html