Reakcyjne reakcje - kilka dalszych uwag o ruchu studenckim w Polsce

Edukacja/Prawa dziecka | Publicystyka

Debata zapoczątkowana przez tekst Krystiana Szadkowskiego i Pawła Pieniążka[1] zaowocowała kolejnymi polemikami. Pierwsza, autorstwa Agnieszki Dziemianowicz-Bąk[2], jest odpowiedzią na nieporozumienie i emocjonalną wypowiedź Mateusza Mirysa[3], i jako taka pełni funkcję łagodzącą, jednakże niewiele wnoszącą do poruszanej problematyki.

Drugi tekst, napisany przez Kingę Stańczuk[4], zdaje się być próbą zakreślenia granic debaty, wspólnego frontu i celów, wokół których organizować winien się ruch protestu. Próbą wyważoną, jednak, jak się okaże w toku niniejszego wywodu, skażoną u swych podstaw.

Autorka redukuje moją poprzednią wypowiedź[5] do banalnego stwierdzenia, iż studentowi chodzi jedynie o papierek, pomijając wskazanie na przyczyny strukturalne. Pomimo otwartej deklaracji, że zgadza się z postawioną w moim tekście diagnozą, bynajmniej się z nią nie zgadza. Wskazuje na to między innymi propozycja, by w sytuacji gdy zwyczajny student(ka) przez konieczność pracy cierpi na absolutny braku czasu wolnego, zaproponować pogadankę o tym, jak dobrze jest poświęcać czas na studiowanie. Podnoszę tę kwestię nie z powodu urażonej dumy autora, ale dlatego, że w bardzo łatwy sposób perspektywa, którą zarysowałem, została wykluczona z pola refleksji. Zdaję sobie sprawę, że hasłowe odniesienia w moim poprzednim tekście nie dla wszystkich mogły być czytelne, toteż postaram się rozwinąć je – w formie publicystycznej. Pragnę skierować uwagę na możliwości myślenia radykalnego pojawiające się w sytuacjach kryzysu – namówić raczej do wytężenia wyobraźni niż zamykania jej w wytartych i gnijących formach socjaldemokratycznych czy też rozpuszczania wszelkiej krytyki w opowieści o neoliberalizmie. Chciałbym dostarczyć tu kilku impulsów do przemyślenia lewicowej strategii związanej z edukacją. Podaję problemy, bez rozważenia których niemożliwy wydaje mi się sensowny namysł nad uniwersytetem. Ale oczywiście mogę się mylić.

Wydaje się, że Stańczuk reprezentuje typową postawę socjaldemokratyczną, wyznawaną ku mojej rozpaczy również przez „radykalnych” lewaków – na szczęście nie wszystkich. Toteż odnosząc się do słów wypowiedzianych w artykule odnosić się będę do mitycznej narracji o uniwersytecie w ogóle.

Po pierwsze Uniwersytet

Stańczuk zakłada, że uniwersytet jest wartością, której należy bronić. Wydaje się jednak, że to twierdzenie winno być przedmiotem, a nie założeniem dyskusji. Całkiem możliwe, że zanik „świadomości tego, że szkolnictwo wyższe jest warte świeczki”, jest wynikiem rozpoznania instytucji jako takiej. I zamiast kierować naszą aktywność na propagandę prouniwersytecką, winniśmy wyciągnąć z tego wnioski.

Narracja socjaldemokratyczna traktuje edukację jako niepodważalne dobro, a szkołę (w tym uniwersytet) jako miejsce wyrównywania nierówności. Uniwersytet postrzega się jako przestrzeń wolną od rynku i nadzoru państwa. Wskazuje się tu na liberalną koncepcję autonomii, gdzie wspólnota badaczy kieruje się już nie tyle Prawdą, ile dobrem społecznym. W tej narracji analizowana instytucja ma pełnić rolę strażnika demokracji, wytwarzać krytyczne podmioty, które wspierają dalszy rozwój społeczny. Tym samym neoliberalne zmiany edukacyjne jawią się jako zamach na samą demokrację[6]. Autonomia, wolność od Rynku gwarantowałaby zaś samemu temu Rynkowi poprawne działanie[7]. Można zauważyć, że narracja liberałów etycznych i socjaldemokratów łączy się z narracją konserwatywną, sprowadzając się do obrony przywilejów pewnej grupy zawodowej, która nie zostałaby zredukowana do pracy najemnej, lecz pozostała na poziomie wolnych rzemieślników. Ci wolni rzemieślnicy czuwaliby nad poprawną relacją między Kapitałem a innymi sferami i dbali o określony poziom swoich wytworów pod postacią studentów (siła robocza) oraz odkryć naukowych. Poziom, którego sam rynek nie jest w stanie zapewnić.

Narracja socjaldemokratyczna jest narracją skandalu, narracją opartą na micie. Nie sposób, z radykalnie lewicowej perspektywy, utrzymać takiej opowieści. Opowieści, która nie tylko rozmija się z problemami, ale maskuje nierówności, uprzywilejowanie, a tym samym utrudnia wytworzenie polityki równości społecznej i wolności.

Trudno powiedzieć, aby uniwersytet był wspólnotą i bytem autonomicznym wobec porządku społecznego. Był raczej nieustannie powiązany z Rynkiem i Państwem, pełniąc określoną rolę: od produkcji pracowników administracji państwowej, wykwalifikowanej siły roboczej, określonych rozwiązań technicznych, po legitymizację podziału pracy oraz określonej struktury społecznej. Raczej przytakiwał władzy, niż ją podważał. Poza pewnymi specyficznymi momentami historycznymi (okupacja, podporządkowanie wrogiej władzy suwerennej, a nie tej naszej, swojskiej, kryzysów społecznych – jak w latach 60.) był on integralnym elementem systemu kapitalistycznego, jemu służącym. W tym sensie nikt z uniwersytetu (czy szerzej Szkoły) nie chce robić fabryki, on jest i był fabryką[8].

Dużo też można pisać o reprodukcyjnej funkcji samej edukacji, w tym Uniwersytetu. Jako podsumowanie akademickiej analizy teoretycznej może posłużyć głos zbuntowanych studentów z Zachodu: „Można ująć to w ten sposób, prawo do edukacji oznacza prawo do nierówności”[9]. Bez poważnego namysłu, czy możliwy jest Uniwersytet niereprodukujący nierówności społecznych, który wyklucza ludzi ze studiowania, tworzenie lewicowej praktyki wobec edukacji jest niemożliwe. Stańczuk bez zająknięcia zaś pisze o „zagwarantowaniu obywatelom dostępu do wyższej edukacji opartego na kryteriach merytorycznych”. Tak jakby egzaminy nie sprawdzały portfela, tak jakby Kapitał Kulturowy nie miał nic wspólnego z Kapitałem. Tak jakby sposób uprawiania refleksji uniwersyteckiej nie był związany z grą prestiżu właściwą klasie próżniaczej.

Po drugie Student

Stańczuk zgadza się ze mną co do diagnozy, że student to nędzny pętak, który nie wie, po co przyszedł na uczelnię. Można to jednak zmienić, panie Oskarze!, chociaż to trudne. Tłumaczmy studentom, po co tam są; co jest sensem naszej świętej instytucji!

Po pierwsze, student nie jest winny i daleki jestem od narzekań na klasy niższe na uczelni. Chodziło mi o rzecz znacznie bardziej banalną: podmiot jest wytworem władzy, a władza produkuje na swoje potrzeby. Obecnie nie potrzebuje masy krytycznie nastawionych, rozeznanych teoretycznie obywateli. To jedno.

Drugie, studia dla części są elementem wyzysku kapitalistycznego. Pracodawca wprawdzie może sfinansować studia, jeśli są zgodne z wymaganiami, ale oferta niestacjonarnego kształcenie jest skąpa. Toteż skoro pracodawcy wystarczy jakiekolwiek wyższe wykształcenie, studenci poświęcają swój czas i swoje pieniądze, siedząc na pedagogice czy innych łatwych studiach humanistycznych. Oczywiście odnosi się to tylko do pewnych zawodów. Prawnik to wciąż zawód elitarny, podobnie zawody medyczne, tutaj trzeba czegoś więcej niż papierka. Dla „gorszych zawodów” dla „gorszych ludzi” wystarczy kiepska edukacja: umiejętność znoszenia nudy, siedzenia na miejscu, czytania i pisania…

Trzecia rzecz, którą ukazuje umasowienie edukacji i pojawienie się klas niższych na uczelniach, to klasowy charakter refleksji teoretycznej obecnej w danej instytucji. Tradycji wypracowującej język, którego opanowanie świadczy o sporych zasobach czasu do zmarnowania. Obcy język, nawet, gdy wywodzi się ze strony lewicy, jest odbierany jako bełkot uprzywilejowanych, a nie głos ulicy.

Polska rzeczywistość szkolnictwa wyższego to rzeczywistość neoliberalna, gdzie edukacja na poziomie wyższym dawno temu uległa komercjalizacji. Ci, którym mogłoby zależeć na bezpłatnej edukacji, nie doświadczają jej dobrodziejstw (pracownicy, ludzie z mniejszych miejscowości, wiosek, których rodziców nie stać na opłacenie życia w mieście). Z publicznej edukacji korzystają więc względni szczęściarze, którzy urodzili się w mieście uniwersyteckim i nie klepią biedy zbyt dotkliwej, oraz osoby uprzywilejowane.

A przede wszystkim Przywileje

Nie mogę natomiast pozbyć się wrażenia, że protesty doktorantów, pracowników akademickich i studentów są obroną przywilejów. W chwili, gdy większość zostaje oddzielona od myślenia i poznawania, a skazana jedynie na pracę, grupka hobbystów pragnie zachować autonomię od wymogów rynku. Tym bardziej, że nie usłyszałem w Polsce (może źle słucham) okrzyku, by zlikwidować pracę najemną, gdyż jest destrukcyjna, a jedynie, że praca naukowa ma swoją specyfikę, która wymaga wolności od bezpośrednich wymogów rynkowych.

Profesorowie protestują przeciwko zniesieniu stałego zatrudnienia, podczas gdy większość młodych jeśli pracuje, to na umowy śmieciowe, rzesze borykają się z bezrobociem. O etacie, o pewności zatrudnienia dawno przestali śnić. Narzekanie profesorów może co najwyżej budzić irytację, nie solidarność. A co wobec tego ze studiowaniem? W warunkach tyranii rynku studiowanie staje się niemożliwe. Z jednej strony, osoby zaprzęgnięte w rygory pracy nie mają czasu na swobodne poznawanie i intelektualną zabawę. Na moje pytanie skierowane do studentów, dlaczego nie czytają, w odpowiedzi usłyszałem, że „jak się pracuje po dziesięć godzin dziennie…”. Tak, wiem, sam tak pracowałem i zasypiałem po kilku zdaniach. Z drugiej, studenci, pracownicy naukowi, poddani rygorowi uniwersytetu albo wymogom biurokracji chroniącej etos wolnorynkowy, również nie bawią się, a jedynie produkują. Alienacja, praca, reprodukcja – a nie zabawa.

Praktyka bez teorii?

Trzecią polemiką, do której chciałbym się odnieść jest odpowiedź, jaką na tekst Jak odbić się od dna? wystosowali związani z Demokratycznym Zrzeszeniem Studenckim Wojciech Kobyliński i Maciej Łapski. Nosi ona znaczący tytuł Ruch się buduje, a nie wymyśla[10]. Utrzymana jest w tonie obrony organizacji DZS. Nie jesteśmy tacy źli, jak pisali K. Szadkowski i P. Pieniążek. Całkiem możliwe, że DZS jest nawet znacznie gorsze. Praktyka tejże organizacji wpisuje się w socjaldemokratyczną narrację ideologiczną. Kiedy pierwszy raz czytałem Deklarację Programową DZS, odrzuciłem możliwość współpracy. Podobnie jak lewicowi doktoranci z Wrocławia, działający w ramach Związku Syndykalistów Polski. To nie nasza perspektywa, brzmiał wspólny werdykt. Od tego czasu DZS stało się pewną siłą – liberalną organizacją udającą lewicowość.

Przyglądając się Deklaracji Programowej widzimy, że powtarza ona wszelkie iluzje narosłe wokół edukacji wyższej. Autonomia, Wspólnota, Prawda, Demokracja… Ważne, żeby było sprawiedliwie. Jak to uzyskać? Zapewniając formalny dostęp dla wszystkich, obostrzony tylko egzaminem, mechanizmem w żaden sposób niepowiązanym z reprodukowaniem struktury społecznej. W ten sposób, uniwersytet obiektywnie będzie mógł rozdzielać przywileje. Przedstawiany jako znajdujący się poza społeczeństwem, może jawić się działaczom DZS jako sfera demokratyczna. Nie ma jednak złudzeń, że może być to jedynie ateńskie wydanie demokracji: przywileje dla niewielu – niewolnictwo dla mas.

Ciężko mi wyobrazić sobie antyintelektualny ruch studencki. DZS próbuję jednak pokazać, że to możliwe. Co więcej – pożądane! Jednak nędza teorii ujawnia się w nędzy praktyki. Od postulatów po adresata protestu. Problemem staje się reforma, problemem są decyzje minister Kudryckiej, przeciwko temu walczmy. Zamiast komercjalizacji, zwiększenie nakładów na szkolnictwo i wszystko będzie po bożemu. Wszak to dopiero komercjalizacja ideologizuje uniwersytet.

My mówimy, może nas posłuchacie, grzmi DZS z ulicy. Skoro prawo ustala rząd, to musimy naciskać na rząd. Nawet nie naciskać, co dawać mu możliwość wysłuchania naszych postulatów. Aktywność to proszenie o uwzględnienie postulatów protestujących, a raczej DZS i nielicznej garstki, która ICH popiera. Kudrycka won! Reforma stop! – i będzie raj. Widać mało kto się na taką prymitywną wizję problemu nabiera.

W tekście W. Kobylińskiego i M. Łapskiego pojawia się sugestia, że potrzebna jest przede wszystkim aktywność, a nie tworzenie teorii. Przy czym aktywność, którą mają na myśli, to praca dla organizacji i jej rozwoju. Wydaje się, że autorzy nie zauważają problemu, że najpierw stworzono DZS, wraz z teorią przyświecającą jego praktyce, a teraz szuka się jedynie członków, którzy zgodzą się z daną platformą. Wydaje się, że krytyka K. Szadkowskiego i P. Pieniążka, skierowana była nie tyle przeciwko samej formie protestu, co zawartości ideologicznej takiej formy. Tej ideologiczności sami działacze DZS chyba nie dostrzegają, a głos krytyczny sprowadzają do tego, że „inteligenci” w nieuprzejmy sposób odnoszą się do ludzi, którzy coś robią. Ale co począć, gdy działanie „samo w sobie nie istnieje”, a praktyka i teoria są ściśle splecione.

Głos K. Szadkowskiego i P. Pieniążka traktuję jako wskazanie na konieczność stworzenie wpierw Platformy Programowej, ale nie w łonie znajomych, tylko w obrębie samej walki; przez rozpoznanie problemu i możliwości. Stąd wskazanie na Nowe Otwarcie Uniwersytetu, chociaż fajnie byłoby, gdyby objęła ona i inne podmioty – wykluczone z edukacji wyższej. Nie z braku prawa do edukacji, ale może właśnie dzięki niemu.

Antyinteligencka atmosfera, jaka narosła wokół wypowiedzi K. Szadkowskiego i P. Pieniążka, wskazuje na próbę cenzurowania wypowiedzi lewicowych oraz maskowania przez antyintelektualistów z DZS ich liberalizmu, traktowanego jako nastawienie naturalne, oczywistość. Zapędem cenzorskim jest też kuriozalna wypowiedź pani Stańczuk, że pewne krytyki powinny być prywatne. Krytyki dotyczące praktyki powinniśmy ukrywać. Rozumiem, że są pewne skryte praktyki, ale gdy coś dzieje się publicznie, słusznym wydaje się publiczne tego krytykowanie. Jest to bardziej demokratyczne, niż pisanie maila. Oczywiście maila też można napisać.

Podsumowując

Nie wiem, dlaczego polityka lewicowa oznacza obronę instytucji kapitalistycznej, obronę nierówności i wykluczenia z myślenia. Profesorowie są ostatnią arystokracją, którą zarżnie burżuazja. Dziś raczej zamiast bronić arystokratów, lepiej pomyśleć o tym, jak zarżnąć burżuazję. Kwestią, o którą walczymy, jest raczej zmiana paradygmatu. Wskazanie na inny świat, a nie obrona świata kapitalistycznego, tylko trochę bardziej sprawiedliwego. W przypadku Uniwersytetu – bardziej sprawiedliwego dla niektórych.

Dzisiaj przemyślenie naszego stanowiska, określenie przeciwko czemu i w imię czego (bez odwoływania się do prostych odpowiedzi, które są unikiem odpowiedzi, czego przykładem artykuł pani Stańczuk) jest priorytetem. Samo bieganie z plakatami, samo organizowanie akcji dla akcji jest ślepą uliczką. Wtedy też, po odpowiedzi, będziemy mogli odnaleźć formy oporu stosowne do celów.

Trzeba sięgnąć do lewicowej myśli, która pokazuje, że świadomość klasowa zawsze się instytucjonalizuje. Instytucjami świadomości burżuazyjnej są między innymi Uniwersytet i Państwo. Instytucjami świadomości proletariatu są rady robotnicze[11], które po epoce przejściowej rozpływają się w swobodnej grze, zdecydowanie anty-rynkowej.

Wydaje się, że samo to trwające dziś poszukiwanie odpowiedzi na pytania jest już pewną formą oporu. Ale mogę się mylić. Jestem człowiekiem uniwersytetu, który najpierw musi napisać traktat, a potem się zastanowi, czy rzucać kamieniami czy też butelkami z benzyną. Ulica nie ma takich zahamowań.

Oskar Szwabowski

Przypisy:
1 P. Pieniążek, K. Szadkowski, Jak odbić się od dna?, http://ha.art.pl/prezentacje/39-edufactory/1700-pawel-pieniazek-krystian...

2 A. Dziemianowicz-Bąk, Niezgoda buduje, http://www.mimoszkolnie.pl/2011/04/agnieszka-dziemianowicz-bak-niezgoda-...

3 M. Mirys, Na bezdrożach „nowego języka”, http://wulgarnymarksizm.blogspot.com/2011/04/na-bezdrozach-nowego-jezyka...

4 K. Stańczuk, O kryzysie uniwersytetu cd., http://nowe-peryferie.pl/index.php/2011/04/o-kryzysie-uniwersytetu-%E2%8...

5 O. Szwabowski, Na marginesie sporu o aktywizację studentów, https://cia.media.pl/na_marginesie_sporu_o_aktywizacje_studentow

6 E.Potulicka, J. Rutkowiak, Neoliberalne uwikłania edukacji, Kraków 2010.

7 S. Kozyr-Kowalski, Uniwersytet a rynek, Poznań 2005.

8 H. Cleaver, On Schoolwork and the Struggle Against It, http://libcom.org/files/On%20Schoolwork1.pdf

9 Nadzieja przeciw nadziei: konieczna zdrada, https://cia.media.pl/nadzieja_przeciw_nadziei_konieczna_zdrada

10 W. Kobyliński, M. Łapski, Ruch się buduje, a nie wymyśla, http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/KobylinskiLapskiRuchsiebudujeanie...

11 G. Debord, Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, Warszawa 2006.

Tekst ukazał się pierwotnie na: http://ha.art.pl/prezentacje/29-projekty/1634-edufactory.html

rozumiem że tekst sprowadza

rozumiem że tekst sprowadza się do tego, że nie można zmienić uniwersytetu bez zmian systemowych?

Z edukacją wyższą

Z edukacją wyższą związane są same paradoksy. Wykształceni ludzie nie dostają pracy zgodnej z kierunkiem studiów, najlepsi ponoć wyjeżdżają, zaoczni płacą za to, że muszą studiować zaocznie, mimo że są raczej biedniejsi od dziennych (często nie mają szans dostać się na uniwerek ze względu na niski poziom nauczania w szkole średniej i źle napisaną beznadziejną ohydną maturę), na uniwerku dostajesz tylko opakowanie, a w środku betonowy klocek, nikt cię nie szanuje bez wykształcenia wyższego, z wykształceniem też nikt cię nie szanuje. Poza tym studiowanie ma znaczenie przejścia z niższej klasy do wyższej lub utrzymania na aktualnym szczebelku. Szeregowi, nisko postawieni pracownicy - pedagogowie, edukatorzy, są zawsze na tej pozycji brygadzistów, dlatego nie mogą dostać dostatecznego wsparcia społecznego. Dlaczego brygadzista coś dostanie (nawet jeśli tak naprawdę nic nie ma), a ten przy taśmie jeszcze dostane numerek w PUPie i będzie musiał rozpocząć pracę w call center?
To jest tak głęboki problem, że w ramach szkoły wyższej to można sobie jedynie dyskutować i życzę powodzenia. Natomiast niektórzy powinni naprawdę pożyć sobie na survivalu w moim świecie, żeby zrozumieć czemu do tej pory byli na wieży z kości słoniowej, choć im się wydawało, że to inni ludzie są po prostu tacy malutcy :-)

By dojść do jakichkolwiek

By dojść do jakichkolwiek pożytecznych wniosków, po pierwsze trzeba wrócić do korzeni zjawisk jakie omawiamy.

Czym był Uniwersytet przed istytucją szkolnictwa wyrosłą na XIX liberalizmie?

Był stworzony do tego by kształcić ludzi do życia w pewnym sensie publicznego. Mówiąc językiem Floriana Znanieckiego - miał kształcić specyficzny krąg społeczny intelektualistów. Uniwersytet zrzeszał wąską grupę ludzi bez jakiejś wyraźnej specjalizacji. Literati jak nazywano ich w średniowieczu często spiskowali przeciwko wszystkim nie należącym do ich kręgu społecznego. Literati zamienili się później w liberałów z głównym ich myślicielem Mill'em.

Karygodnym błędem jest rozdzielanie burżuazji od uniwersytetu, bo protoplastami burżuazji byli właśnie owi literati.

Burżuazja w swojej liberalnej rewolucji Francuskiej wprowadziła podwaliny biurokracji czyli podwaliny systemu kapitalistycznego. Literati dzięki wykształceniu filozoficznemu doskonale znają klucz do wszelkiej manipulacji. Klucz do wszelkiej manipulacji polega na tym, że nazywa się z grubsza ujmując czarne białym, a białe czarnym. Burżuazja, a raczej literati doskonale wiedziała, że kluczem do władzy jest wiedza i wykorzystanie tych co owej wiedzy nie posiadają. Manipulują oni wciąż pożytecznymi idiotami co w imię walki o białe robią czarne, a robiąc czarne robią białe. Kluczem do sukcesu jest odsiew tych co uważają czarne za czarne za pomocą narzędzi biurokracji i enigmatycznego języka.

Wymysłem owej spiskującej burżuazji był między innymi faszyzm, a potem bolszewizm, który w imię złudy rewolucji socjalnej robił dokładnie tak aby niszczyć w zarodku wszystko co może posłużyć jakiejkolwiek rewolucji i imię osób, które są pod jarzmem spisków kapitalistycznych.

Wniosek jaki się nasuwa z

Wniosek jaki się nasuwa z mojego poprzedniego komentarza jest taki:

Uniwersytet ujmując to metaforycznie - był bramą piekielną kapitalizmu. Najgorsze co można by zrobić to pozwolić, aby ta piekielna otchłań została zamknięta pieczęciami mitów i biurokracji. Powinniśmy wejść w tą otchłań zniszczyć mity i biurokracje by odesłać kohorty z powrotem tam gdzie przyszły. Główną przeszkodą do merytorycznej dyskusji na uniwersytetach o uniwersytecie są nie tylko mity o ich dobroczynnych właściwościach, ale raczej przede wszystkim biurokracja je trawiąca.

P.S Napisałbym jakiś artykuł, ale nie uwzględniono mojej łagodnej publikacji o tym jak żyć z poczwarą liberalizmu, więc nieco jestem ostrożny przy kolejnych próbach spłodzenia jakichś myśli na papier.

Łonegdaj inacej było

I na cóż wam paniczom a i wielmożnym panienką uniwersyteta? a nu co by późno wstawać w nosie dłubać i kota za przeproszeniem na wywrót przerabiać albo tez by nic nie robić a jeno innych do roboty ganiać. i po cóż tyle pisania? łacno tak bity albo inne bajty po próżnicy marnować. A jak zesta takie mądre to napiszta jak tym wszystkim ludziom robote dać co by se mogli w spokoju na jedzenie i dom zarobić i w durnym szczęściu życie wieść . Inaczej to co komu po tej waszej mądrości. prza na kazdego takiego nieroba kto inny musi se swego bochenka chleb odłamać. Łowszem nie powiem czasem to i przyjemnie jak taki bajduzy człek se sięńdzie i ło świecie zapomni, albo inny modry co to ludzi z godzić potrafi - ło na takim to sie sami ludzie poznają jak nie głupie i dbać będą jak o jakie piskle. Ale tak jak dziś! Całe zgraje tych łabsolwentów włóczy się bez pożytku a tylko jeden z drugim patrzy jakby tu jakim dyryktorem zostać. A rozgonić te profesury budynki na mieszkania pozamieniać póty się samo rozumu nie nauczy i jakiegoś pożytku z nich dla innych nie będzie.

Nie trzeba mieć

Nie trzeba mieć wykształcenia, by nie mówić jak chłop z zabitej wsi, więc sarkazm trochę się nie udał.

zgoda, wszelkie urzędy też

zgoda, wszelkie urzędy też pozamieniać na mieszkania socjalne. Same komuny pozakładać. zamiast trawników drzewa owocowe, warzywa, kapusta i inna żywność. Jak ktoś chce się kształcić, to w umiejętnościach przydatnych w społeczności, ale u nas myślenie pro-społeczne, objawia się jedynie przez chwilę w sytuacjach zajebiście kryzysowych. niby kraj katolicki, ale do chrześcijaństwa lata świetlne

A co jest potrzebne?

A co jest potrzebne?

Kuruś ty? Nioska?

A gadacie jak jakie nie łopierzone pisklę co to bojler wysiedział. Ano na sejm wprzódy to jest potrzebne co by ludzie jeść co mieli przeto siać, paść rznąc i ryżać muszą. potem co by się w co przyodziać bo nie co dzień słonko grzeje i zimno niemiłościwie bywa a i ludziska się krepują co by tak nago chodzić. potem to jeno tylko miejsce im jest potrzebne co by się schronić przed słotą a i inną niepogodą. No i prawie ze to już wszystko mamy. No dobrze by było co by kto chorobę mógł odpędzić a i taki się przyda co ludzi godzi do wspólnej pracy zmówi a nie podburza jednego przeciw innemu i zawiść szerzy. Reszta to zas dla upikszenia żywota a to śpiewać, na fujorce grać podskakiwać i chołupce wyczyniać. ot folgować. A mi tu się widzi ze tu wszystko łotwrotnie. Ło chleb, dom i przyodziewek nikt sie nie martwi i pracy jakiej w to włozyc nie chce ino se uważa ze to samo z hipomarteta se przyjdzie sam to se chce gwiazdy odkrywać pleść se banialuki a skąd se ma on na to do mieć. ano kto inny chce czy nie chce musi pot wylewać by ten se mógł życie marnotrawić. Ot i mamy wyzysk wszelaki

Kultura oralna

Doskonale imituje pan/pani kulturę oralną. Jestem pod głębokim wrażeniem. Ale co ma to na celu w związku z tematem?

Brak uniwersytetu = brak czytelnictwa i powrót do wsi i kultury oralnej?

Nikt już się tak nie wypowiada jak pan/pani więc proszę sobie darować obśmiewywanie się z feudalizmu, który nabrał zupełnie inne wymiary niż pan/pani to sobie wyobraża.

Uważa pan/pani pewnie, wychodząc ze stanowiska socjaldemokratycznego, że trzeba walczyć za pomocą wyśmiewania nierówności wynikające na linii wieś/miasto. Nie ma już podziału wieś/miasto. Co istnieje to mniejsze czy większe korzenie własnej wiejskości i co za tym idzie korzeni feudalistycznych.

Najbardziej wieśniaccy są Ci którzy obśmiewają się z wsi która już de facto nie istnieje. Pragną oni udowodnić jacy to oni nie są młodzi wykształceni z wielkich miast. Nacisk na tytularność profesury, doktoratu, magistratu, inżyniera, przedsiębiorcy, dyrektora itp. itd. Widać to było zdecydowanie za PRL-u wraz z procesami urbanizacyjnymi, które de facto zniszczyły znaczenie wsi.

Więc co ma na celu pana/pani prowokacja w związku z tematem?

Wspieranie linii rządowych mitów walki z czymś co nie istnieje?

anno widzicie

Jak się dziewka ubierze to od razu widać czy do kościoła czy na tance idzie. także i ja gadam tak co by se swoje trzy grosze wtrącić ło uniwersytetach. Bo wszak ten co tak pięknie i modrze słówka złożył pisze co by i krytycznie i zakwestionować w całości on rzecze. I mi się zda ze na nic mi te uniwersytety jeśli one tych prostych spraw ludzkich rozwiązać nie umieją. W tym prza zaś wszelka ekomiya i filozofia co by ludzie najpierw swoje mieli i by jeden drugiego nie ciskał i by te proste problemy rozwiązać. Żadne ty mnie tez portki socjaldemokracyi i nierówności miedzy wisom a miastem nie wsadzaj. Pisać zgrabnie umiesz więc czemu nie czytosz jak litery złożone tylko insze treści odnajdujesz. Do lasu poszłeś a z rybami wracasz. Rądowymi bajaniami mnie tu strachasz.

Mam pytanie do autora

Mam pytanie do autora tekstu. Jakie przywileje doktorantów, pracowników akademickich i studentów miał na myśli?

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.