Hiszpania: W kryzysie protesty stały się codziennością

Świat | Gospodarka | Tacy są politycy

Hiszpanie coraz gorzej znoszą kryzys, protesty przeciw obniżkom płac i prywatyzacji stały się codziennością. Sędziowie, śmieciarze, lekarze i kierowcy - wszyscy oni włączyli się w falę strajków i demonstracji, która przetoczyła się przez kraj, gdy po czterech latach kryzysu pracownicy stracili cierpliwość do cięć budżetowych wprowadzanych przez centroprawicowy rząd.

"Rząd prowadzi nasz kraj do ruiny. Likwiduje wszystkie świadczenia społeczne" - powiedział Reuterowi Francisco Garcia, sprzątacz i przewodniczący związku zawodowego w szpitalu w Alicante. W styczniu Garcia razem z kolegami strajkował przez 17 dni, gdy władze regionu autonomicznego Walencja nie wypłacały im pensji przez dwa miesiące. Strajk, który doprowadził do pogorszenia warunków sanitarnych w szpitalu, był jednym z wielu przetaczających się w ostatnim czasie przez Hiszpanię.

W Grenadzie protestowali śmieciarze - przeciwko obniżeniu pensji i skróceniu czasu pracy. Choć strajk już się skończył, to nagromadzonych śmieci nie udało się jeszcze zebrać. "To obrzydliwe, na ulicy pojawiły się szczury. Są miejsca, w których nie można przejść z powodu hałd śmieci" - narzekał Jorge, właściciel baru w pobliżu słynnego zespołu pałacowego Alhambra w Grenadzie.

"Kiedyś umawialiśmy się, gdzie co tydzień spotkamy się na kawę. Teraz umawiamy się, gdzie będziemy protestować" - powiedziała stewardesa Iberii Ana de la Hoz. Notowane na giełdzie linie lotnicze planują w najbliższym czasie zwolnić 4 500 pracowników.

"Dzieje się coś, czego nigdy wcześniej nie było. To dziwne widzieć na ulicach sędziów, prokuratorów, prawników, doktorów, nauczycieli czy pielęgniarki" - zauważył madrycki sędzia Jose Luis Gonzalez Armengol.

Nie oczekuje się, by społeczna frustracja odwiodła premiera Rajoya od ostrych cięć wydatków publicznych, które wprowadza, aby uniknąć pożyczki ratunkowej i zredukować deficyt budżetowy do poziomu wymaganego przez UE. Jego Partia Ludowa ma większość absolutną w parlamencie i może pozostać głucha na protesty mimo dwóch strajków generalnych w zeszłym roku.

Mimo drastycznych cięć w zeszłym roku rząd Hiszpanii ograniczy wydatki o kolejne 20 miliardów euro w tym roku. Recesja zmniejszyła wpływy podatkowe, co w konsekwencji utrudnia obniżenie deficytu budżetowego. Sprzedaż detaliczna spada przez 29 miesięcy z rzędu, gdy co czwarta osoba w wieku produkcyjnym pozostaje bez pracy. Gospodarka skurczyła się o ponad jeden procent w zeszłym roku i w tym prawdopodobnie też nie stanie na nogi. W dodatku Rajoy już w pierwszym roku urzędowania złamał obietnice wyborcze - podniósł podatki i anulował waloryzację emerytur.

Początkowo Hiszpanie w większości znosili kryzys, godząc się z tym, że muszą ponosić konsekwencje nadmiernych wydatków i boomu budowlanego, który pozostawił na rynku milion pustych domów oraz słabo wykorzystywane autostrady, lotniska i pociągi. Wraz z trwaniem recesji, obcinaniem świadczeń i kolejnymi zwolnieniami zmienili zdanie. Każdy tydzień przynosi nowe zwolnienia zbiorowe. Na początku roku zwolnienia ogłosiła Bankia, jeden z największych banków w kraju, znacjonalizowany podczas kryzysu. Madrycka telewizja publiczna zmniejszyła zatrudnienie o 80 procent. Hiszpański oddział operatora telefonii komórkowej Vodafone planuje likwidację setek stanowisk pracy.

"W końcu będziemy musieli wyjechać, bo tutaj nie będzie pracy" - narzeka Elina Rodriquez, studentka historii, która uczestniczyła ostatnio w protestach Madrycie przeciwko dalszym cięciom budżetowym. W 2011 roku z Hiszpanii wyemigrowało 370 tysięcy osób, 10 razy więcej niż wyjeżdżało przed wybuchem kryzysu w 2008 roku.

Szkoda..

Szkoda mi Hiszpanii;to kolejna ofiara kapitalizmu.Moje siostra Gaja mieszka z mężem i córeczką w mieście Meksyk i mówi że przez ostatni rok do Meksyku(zarówno państwa jak i miasta) przyjechało w poszukiwaniu pracy sporo Hiszpanów.

Rozumiem, że staracie się

Rozumiem, że staracie się promować protesty ale niestety w rzeczywistości nie wygląda to tak bojowo. Sześć milionów bezrobotnych, prawie dwa miliony rodzin, w których wszyscy aktywni zawodowo pozostają bez pracy a byle mecz czy fiesta lokalna gromadzi o wiele więcej ludzi niż manifestacje. Może poza protestami służby zdrowia - które mają faktyczne poparcie społeczne (czym i tak rząd się nie przejmuje) wszystkie protesty mają charakter lokalny i nie starają się nawet zbliżyć do istoty problemu. Ludzie w większości zachowują się jak cielaki prowadzone do rzeźni.

Sorry za mój pesymizm ale już szlag mnie trafia gdy kolejny raz słucham bzdurnych opowieści jak to "ludzie po prostu nie chcą pracować, jak szef prosi żeby zostać pół godziny dłużej to nie chcą, leserzy..." (dziś, słowa pracownicy polowej) albo "nic dziwnego, że zbankrutowali, w dziesięciu robiliśmy to co mogłaby zrobić jedna osoba" (jakiś czas temu, zwolniony pracownik fabryki). O nacjonalistycznych opiniach nawet nie wspominam. Ludzie cholernie łatwo utożsamiają z interesem pracodawców czy banków, taka żabia perspektywa.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.