Wrogość klasowa a rasizm czyli przemyślenia z frontu walki (towarzyskiej?)

Prawa pracownika | Publicystyka

I wear the black for the poor and the beaten down,
Livin' in the hopeless, hungry side of town

JOHNNY CASH

Do napisania tego artykułu nie skłoniły mnie abstrakcyjne przemyślenia, lecz ropiejąca we wrocławskim środowisku i powracająca na CIA sprawa kawiarni Falanster. Warto zaznaczyć, że piszę ten tekst w przededniu mediacji, która ma cały konflikt zakończyć i robię to bardzo świadomie. Niech będzie on podsumowaniem tego etapu konfliktu pracowniczego. Ponieważ właśnie – i tu dochodzimy do sedna, jest to konflikt między pracownikami i pracodawcami, czyli konflikt klasowy w ścisłym sensie. Towarzyska zupa, w której pływa, była jest i będzie dla mnie drugorzędna, aczkolwiek to właśnie jej całe danie zawdzięcza swój wyjątkowy smak.

Doczekałem się już krytyki całej sytuacji (i w rzeczy samej idei konfliktu klasowego), poprzez cytowanie Foucaulta. Cytat, o którym mówię, przytoczony został pod dyskusją o kolejnym wydaniu Altergodziny (ta dyskusja to był jeden z „przerzutów” pokazujący, że choroba toczy już całe ciało), a pokazuje pewien styl myślenia o walce klas, który daje o sobie znać bardzo często w dyskusjach z liberałami i prawicą. Chętnie go zatem bliżej omówię. Najpierw jednak przybliżę (skrótowo) całą sprawę z naszej perspektywy, która, jak słusznie zauważają tak nasi zwolennicy jak krytycy, jest klasyczną perspektywą walki klas.

Klasa czyli relacja
Otóż podzieliła się z nami swoim problemem pracownica, która czuła się pokrzywdzona przez swoich pracodawców, zatrudniających ją w kawiarni, księgarni i sklepie z produktami fair-trade „Falanster”. Wkrótce okazało się, że nie jest ona jedyną osobą, która czuje się oszukana przez osoby prowadzące lokal. Zarzuty pod adresem pracodawców były właściwie podręcznikowym przykładem konfliktu w miejscu pracy, a zwłaszcza w gastronomii.

Klasycy nauczają nas, że ludzie dzielą się na klasy ze względu na swój stosunek do środków produkcji. Rozwinięty kapitalizm cechuje się istnieniem dwóch klas – proletariatu, który posiada jedynie siłę swoich mięśni i swojej głowy i jest zmuszony ją sprzedawać na zasadach rynkowych w zamian za środki utrzymania oraz burżuazję, która posiada środki produkcji (lokale, maszyny itp.) i potrzebuje siły mięśni i głów proletariuszy, by wprawić je w ruch. Burżuazja jest w oczywisty sposób zainteresowana tym, aby proletariusze produkowali jak najwięcej jak najmniejszym kosztem, ma ona więc interesy przeciwne do proletariatu. To są właśnie stosunki produkcji. Kultura i prawo, a zwłaszcza prawne regulacje dotyczące własności są elementem nadbudowy, która ma zabezpieczać na poziomie świadomości interesy burżuazji (świadomość panująca to świadomość klasy panującej). To oznacza, że osoby które dysponują środkami produkcji i zatrudniają pracowników najemnych celem ich wprawienia w ruch, są burżujami niezależnie od tego jak identyfikują się same, jak są nazywane przez pracowników i pracownice, czy wreszcie jak sprawa wygląda „w świetle prawa”, które jest powołane tylko po to, by zabezpieczyć interesy klasy panującej.

Robotnik, który prowadzi własną firmę, ale w rzeczywistości jest zależny od IKEI, czy innego swojego pracodawcy, który kontroluje środki produkcji NIE JEST prywatnym przedsiębiorcą, lecz po prostu robotnikiem, jego status przedsiębiorcy jest jedynie elementem nadbudowy. Własność w ogóle nie jest kwestią prawa, lecz praktyki. Jeśli robotnica jest formalnie posiadaczką części jakiegoś przedsiębiorstwa, lecz w praktyce go nie kontroluje (np. posiada kilka akcji lub symbolicznie jest „współwłaścicielką” dóbr kontrolowanych przez państwo) w rzeczywistości nie posiada nic. Dokładnie z tego samego powodu nie ma znaczenia, czy zatrudnia nas koncern Toyota, państwo lub któraś z jego agend, partia, czy organizacja pozarządowa, jak fundacja. Zawsze możemy wskazać osoby, które niezależnie od status prawnego kontrolują dany czynnik produkcji (np. ekspres do kawy) oraz osoby, które faktycznie go obsługują w zamian za wynagrodzenie. Teoria i praktyka pokazuje, że te dwie grupy zawsze mają interes sprzeczny. Faktyczny właściciel ekspresu do kawy chce wyprodukować jak najwięcej kaw jak najmniejszym kosztem, robotnica chce zarobić jak najwięcej najmniejszym nakładem pracy. Pamiętać należy, że formą wynagrodzenia są nie tylko pieniądze, ale też świadczenia społeczne (ubezpieczenia), urlopy itd.

Maskowanie sprzeczności tych interesów, wytwarzanie przyjaznej atmosfery w pracy itp. służy zazwyczaj maksymalizacji wyzysku, czyli pracy jaką robotnik lub robotnica wykonuje bez wynagrodzenia. Wytworzenie poczucia wspólnoty między pracownikiem a pracodawcą sprawia, że robotnik czuje się „współodpowiedzialny” za biznes, który przynosi zyski jego pracodawcy i wkłada w niego więcej pracy otrzymując takie samo wynagrodzenie (mistrzostwo w tej strategii osiągają zwłaszcza organizacje pozarządowe, które wykorzystują etos swojej misji do wytwarzania wewnętrznej presji na wydajność pracy, która opłacana jest słabo lub w ogóle).

Praca niewynagradzana istnieje i będzie istnieć zawsze. Naszym celem nie jest doskonale merkantylne społeczeństwo, w którym każda praca (jak np. odprowadzenie przyjaciela na przystanek) jest wynagradzana. Docelowo chodzi nam o zniesienie w ogóle wynagrodzenia za pracę w myśl zasady „każdy pracuje według możliwości, a wynagradzany jest według swoich potrzeb”. Póki jednak jest to niemożliwe musimy zaakceptować fakt, że większość ludzi sprzedaje swoją pracę za środki do życia. Jeśli przyjaciółka odwozi przyjaciela na stację PKP nie robi tego celem pozyskania środków do życia, świadomie rezygnuje z jakiejś części swoich zasobów. Jeśli jednak odbywa się to wszystko w ramach rynku pracy, czyli motywacją jednej ze stron jest zarobienie pieniędzy umożliwiających przeżycie, musimy być bardzo wyczuleni na próby maksymalizacji swej korzyści przez pracodawcę kosztem pracownika. Jeśli pracodawca nie wywiązuje się z części świadczeń wobec pracownika, przerzuca na niego koszty swojego biznesu wykorzystując jego zaangażowanie. To właśnie jest podstawa walki klas. Walka o przerwę na papierosa, walka o ubezpieczenie, o urlopy, o normy bezpieczeństwa i obciążenia pracą jest walką klasową. Walka od której efektów zależy życie milionów ludzi na planecie.

Rasa, czyli substancja
A teraz rasizm. Jak cytuje pewna Czytelniczka CIA:

"Socjalizm w chwili narodzin w XIX wieku był już pewnym rasizmem. I niezależnie od tego, czy weźmiemy Fouriera z początku wieku, czy anarchistów z końca wieku, przechodząc przez wszystkie formy socjalizmu, zawsze zobaczymy w nich komponentę rasistowską. (...) takie samo funkcjonowanie rasizmu znajdujemy nie tylko na poziomie socjalistycznego państwa, ale też na różnych poziomach analizy lub projektu socjalistycznego, w ciągu całego XIX wieku. Zawsze wtedy, gdy socjalizm kładł w gruncie rzeczy nacisk na przekształcenie warunków ekonomicznych jako na zasadę transformacji i przejścia od państwa kapitalistycznego do państwa socjalistycznego (inaczej mówiąc, wtedy, gdy zasady transformacji szukał na poziomie procesów ekonomicznych), nie potrzebował rasizmu, a przynajmniej nie potrzebował go bezpośrednio. Natomiast zawsze wtedy, gdy socjalizm zmuszony był kłaść nacisk na problem walki, walki z wrogiem, eliminacji przeciwnika w obrębie samego społeczeństwa kapitalistycznego; zawsze zatem, kiedy chodziło o myślenie fizycznego starcia z przeciwnikiem klasowym w społeczeństwie kapitalistycznym, znowu pojawiał się rasizm, ponieważ dla myśli socjalistycznej, mimo wszystko bardzo związanej z tematami biowładzy, był to jedyny sposób ujmowania racji, dla których można zabić przeciwnika. (...) W rezultacie zawsze, gdy macie do czynienia z takim socjalizmem, z tymi formami, z tymi momentami socjalizmu, które akcentują problem walki, macie do czynienia z rasizmem. Dlatego najbardziej rasistowskimi formami socjalizmu były oczywiście blankizm, Komuna Paryska i anarchizm, o wiele bardziej niż socjaldemokracja, o wiele bardziej niż Druga Międzynarodówka i o wiele bardziej niż sam marksizm. Socjalistyczny rasizm został w Europie zlikwidowany dopiero pod koniec XIX wieku, z jednej strony przez dominację socjaldemokracji (i, trzeba to powiedzieć, pewnego reformizmu związanego z tą socjaldemokracją), a z drugiej strony przez niektóre procesy, takie jak sprawa Dreyfusa we Francji. Ale przed sprawą Dreyfusa wszyscy socjaliści, a przynajmniej miażdżąca większość socjalistów, byli z gruntu rasistami".

Michel Foucault, Wykład z 17 marca 1976, w: "Trzeba bronić społeczeństwa", Warszawa 1998, s. 258-259

Foucault nie mógł się niestety powołać tu na człowieka, który rasistowską wykładnie walki klas doprowadził do mistrzostwa, a mianowicie na Pol Pota. Gdy Foucault wygłaszał swój wykład mało jeszcze było wiadomo o Czerwonych Khmerach. Pol Pota obalili jednak żołnierze Wietkongu, których wykładnia walki klas była (nieco) mniej rasistowska. Ale francuski myśliciel mógł już powołać się na komunizm w stylu stalinowskim, który wydawał wyroki śmierci np. za bycie „dziedziczką”. Stalinizm bywał rasistowski, gdy karał zsyłką, czy śmiercią za pochodzenie klasowe. Ale jednocześnie nawet w stalinowskim PRL-u zdarzało się, że byli właściciele byli zatrudniani na stanowiskach robotniczych w swoich dawnych zakładach.

Czym walka ras różni się od walki klas? Powyżej opisałem RELACJĘ między proletariatem, a burżuazją. Klasa jest bowiem RELACJĄ. Rasa natomiast jest substancją. Żyd jest wrogiem, bo jest Żydem, czyli ze względu na samą swoją istotę, której nigdy nie będzie mógł zmienić. Jeśli w imię walki klas zabija się posiadaczy okularów, osoby umiejące czytać itp. jako inteligencję, mamy tu do czynienia z rasizmem. Żyd zawsze pozostanie wrogiem rasowym dla antysemity, bo nie może przestać być Żydem. Ale w świetle walki klas właściciele Falanstera są wrogami klasowymi dokładnie tak długo jak są… właścicielami Falanstera. Czyli na przykład tak długo, jak Falanster nie jest spółdzielnią.

Na tym polega całe nieporozumienie ze stawianiem w jednym rzędzie komunizmu z rasizmem. Tak, zarówno komunizm, jak i rasizm operują retoryką wojny. Komuniści i rasiści się zbroją. Dokonują aktów przemocy. Ale różnica jest taka, że komuniści walczą z systemem wyzysku a nie z ludźmi. Dlatego Meinhoff mogła napisać, że RAF nie strzela do ludzi. RAF strzelał do funkcji systemu. Gdy tylko dany człowiek przestaje zajmować daną pozycję może się stać najserdeczniejszym przyjacielem. Co więcej, prywatnie może nim pozostawać nawet ją zajmując. Dlatego właśnie towarzyski sosik przy sprawie Falanstera jest taki smakowity. „Przecież jesteśmy kolegami!” - krzyczą wszyscy na wszystkich. Tak jesteśmy. I wrogami klasowymi.

ŻADNEJ WOJNY OPRÓCZ WOJNY KLAS
Ciekawe jak pójdzie ta mediacja.

czy kurwa

tak trudno wejść do Falanstera i pogadać, a później napisać jak poszły rozmowy, czy zwyczajnie fajniej jest jedynie publikować w internecie. I za chwilę będzie konkurs na 150 komentarzy. Zastanawiam się zwyczajnie czy we Wrocławiu są jeszcze ludzie czy tylko osobniki przykute do swoich komputerów?

A teraz weź głęboki

A teraz weź głęboki wdech. Idź na spacer. A potem wróć i przeczytaj jeszcze raz ten tekst, tym razem ze zrozumieniem.

och jakie masz

wspaniałe rady wujku dobra rada

Takiego bełkotu jak ten

Takiego bełkotu jak ten cytat z Foucaulta o "socjaliźmie anarchiźmie i rasizmie" to dawno nie czytałem

Nie wystarczy przeczytać,

Nie wystarczy przeczytać, ważne jest też rozumienie.

Odnosząc się do meritum.

Odnosząc się do meritum. To o ile zgoda, że problemem są relacje, a nie "substancja", to niestety bardzo silna jest tendencja do mylenia jednego z drugim. RAF powiadasz mówił, że strzela do funkcji, ale zabijał realnych ludzi. O tym nie należy zapominać. Nie jestem pacyfistą, nie uważam, że "pokojowa rewolucja" jest możliwa, ale w przypadku RAF-u ofiary z obu stron były zupełnie daremne, a organizacja ta była ostatnim chyba wykwitem dziewiętnastowiecznego indywidualisty-terrorysty, który "cierpi za miliony", choć te miliony wcale tego, jak się okazuje, nie chcą, co tylko pogłębia depresję indywidualisty i alienację względem społeczeństwa które chce bronić. Mnie się podoba spojrzenie Kropotkina na ten temat, który zawsze zwykł podkreślać, abyśmy pamiętali, że dzisiejsi wyzyskiwani i wyzyskiwacze staną kiedyś przy wspólnym warsztacie (ci w każdym razie którzy przeżyją), a więc nigdy nie należy bez sensu eskalować nienawiści.

W przypadku jednak konkretnej styuacji i żywych ludzi, a nie abstrakcji, ciężko często o brak emocji. Ostatnio słyszałem, jak pewien właściciel małej firmy zajmującej się wykończeniami w budowlance, żalił się, że jego "koledzy" z firmy (tak mówił o swoich pracownikach) "wbili mu nóż w plecy", bo zażądali podwyżki. Zwolnił ich z pracy co do jednego, cała załogę, bo uznał to za niegodziwość i zachowanie "niekoleżeńskie". Opowiadał to jako coś zupełnie oczywistego i naturalnego w stylu "jak oni mogli mi to zrobić?". Takie sytuacje zachodzą właśnie najczęściej w małych firmach, w których zachodzi pozór "towarzyskości". Szef często z pracownikami chleje tę samą wódę i chodzi razem z nimi na mecze. Ale gdy któraś ze stron zacznie ujawniać swoją pozycję klasową (np. pracownicy domagający się podwyżki, albo pracodawca zwalniający pracowników), dochodzi do podwójnego spięcia - klasowego i towarzyskiego. Wtedy emocje są bardzo silne, często dochodzi do rękoczynów (po tym jak widziałem jak niektórzy robotnicy załatwiają sprawę, w sprawie Falanstera odbył się wręcz pełen "Wersal").

Moim zdaniem nie można mówić o koleżeństwie gdy są nierówności wynikające z pozycji władzy. To zawsze jest urojenie jednej, drugiej, albo obu stron. Koleżeństwo, czy przyjaźń, może zachodzić tylko na mniej więcej równym poziomie władzy. Otrząśnięcie się z tego złudzenia jest czasem bardzo bolesne i "kwasogenne".

W przypadku Falanstera mieliśmy już całą piramidę powiązań towarzyskich, choć głównie wśród tzw. lewicowej inteligencji. Dlatego gdy ujawnił się (ku zdziwieniu, czy nawet zażenowaniu wielu osób, które często wcześniej nie miały bliskiego kontaktu z sytuacjami sporów pracowniczych w małych i średnich przedsiębiorstwach - bo w tym kontekście to jest zupełnie naturalna sytuacja) konflikt klasowy i doszło do próby rewindykacji, wylały się hektolitry kwasu. Spora część inteligencji lewicowej (choć ku mojej radości nie cała) mając realny interes w utrzymaniu dobrego imienia takiego miejsca jak Falanster, bo po prostu tam może sobie w miłej atmosferze teoretyzować do woli, uznała, że trzeba albo sprawę zakrzyczeć (w stylu "jak mogliście to zrobić naszym kolegom (!)"), albo sprawę zamieść pod dywan ("dajcie już spokój, trzeba było sprawę załatwić przy kawie") itd.

Osobiście, jako osoba będąca na styku tych środowisk, raz że dostałem podwójną dawkę kwasu, a dwa sam wygenerowałem oczywiście swoją dawkę, bo poczułem się zażenowany argumentacją niektórych osób, które uważałem za świadome pewnych spraw. I dałem się niemile zaskoczyć, gdy teoria okazała się być bez przełożenia na praktykę.

Oczywiście były i są także osoby które dodatkowo próbują na tym ogniu upiec swoją pieczeń i dolewają benzyny do ognia.

Jutro ma być mediacja, więc nie ma sensu teraz rozkręcać tej jatki na nowo. Wszystko co było do powiedzenia już zostało powiedziane. Teraz trzeba zastanowić się jak zamknąć tę sprawę, bo mnie się już nie chce dłużej zawracać głowy sprawami jakiejś kawiarni, bo już mamy kolejne sprawy pracownicze, którymi trzeba się zająć. Oczywiście to wszystko zależy też od drugiej strony, czy chce aby zostało po staremu, bo uważa że jest ok, czy chce zabezpieczyć siebie i nas przed sytuacją, że ktoś znowu do nas przyjdzie i powie że coś nie tak się stało w Falansterze. W tym kontekście obu stronom powinno zależeć na załatwieniu tej sprawy tak, aby nie generowała ciągle problemów.

Optyka Xaviera

Ci, w których bije, to "tak zwana lewicowa inteligencja". A sam Xavier i środowisko ZSP to autentyczny proletariat? :)
Ewentualnie: Xavier, Pięciolatek i inni z dyplomami wyższych studiów to autentyczna lewicowa inteligencja, w przeciwieństwie do "tak zwanej".

A tak na marginesie. Podobno mediator apelował o nie nakręcanie jatek przed spotkaniem mediacyjnym. Czemu zatem służy ten tekst?

Nie wiesz?

Nie wiesz?

Obecnie niejednokrotnie

Obecnie niejednokrotnie kasjerka w biedronce ma tytuł magistra. Dyplom o niczym nie świadczy.

to chyba tylko we Wrocławiu

w mojej okolicy są ze 3 duże supermarkety dla których dowoziłem towar, a w jednym nawet krótko pracowałem, jakoś żadna kasjerka nie miała tam magistra, studentki i studenci pracowali tam najczęściej przy układaniu towaru i szybko się zwalniali. XaVier ty to faktycznie żyjesz w świecie jakiś mitów, magister za kasą w markecie to jakiś ewenement, a ty piszesz o tym niemal jak o normie

hahaha

dwie osoby z mojej grupy na studiach (30 os.) pracowaly po obronie we wroclawskich biedronkach. witamy w prawdziwym zyciu frajerze.

daruj sobie to frajerze

rozumiem że pięciolatek z ciebie, ale 2 osoby pracujące w Biedronce - ciekawe jak długo i w jakim charakterze - nie czynią z supermaketów choćby statystycznie istotnego miejsca zatrudnienia przyszłych magistrów

no to zrob badania, to Ty tu

no to zrob badania, to Ty tu wyjechales z krytyka. zaliczanie kogokolwiek do "klasy wyzszek" na podstawie ukonczenia uczelni jest juz w tym kraju smieszne. gigantyczna wiekszosc absolwentow uczelni to dzisiaj szeregowi pracownicy i my, czyli ZSP jestesmy tego najlepszym przykladem bo faktycznie mamy troche osob z dyplomami lub w trakcie studiow ale jakos zadnego menadzera, ani nawet starszego specjalisty :)

A ja mam nadzeję

że ze strony pięciolatka i Xaviera należy to odczytywać jako - owszem osobliwy - wyraz woli pojednania. Widać że ich to jakoś dręczy podskórnie, bo przecież na jakimś poziomie muszą zdawać sobie sprawę z absurdalności całej sprawy, angażowania w to "walki klas" etc.

wątpię. ta absurdalność

wątpię. ta absurdalność to racja ich politycznego istnienia. fakt, że przede wszystkim wirtualnego (mimo tzw. napinki, że "jesteśmy najaktywniejsi, a reszta to w ogóle zdrajcy i marzyciele"), ale kto by się przejmował takimi szczegółami.

Tak się zastanawiałam, czy

Tak się zastanawiałam, czy zaaprobować te 2 komentarze. W końcu nic one nie wnoszą, za to widać, że ktoś chce za wszelką cenę pojechać komuś osobiście, bo go po prostu nie lubi.

Tak, służy temu, by

Tak, służy temu, by nakręcać jatkę. Jak na razie jesteście (nie wiem, o kim dokładnie mówię) w tym mistrzami :-)

agentami państwa, które

agentami państwa, które cię zjeeeeee, arrrrrr.

RAF powiadasz mówił, że

RAF powiadasz mówił, że strzela do funkcji, ale zabijał realnych ludzi.

Bo kapitaliści i rządzący państwem to są realni ludzie, których realnym interesem jest utrzymanie panującego porządku

Nie jestem pacyfistą, nie uważam, że "pokojowa rewolucja" jest możliwa,

Oczywiście że nie jest możliwa. W tej nazwie zawarta jest sprzeczność bo rewolucja z zasady nie jest pokojowa. Tzn. najwyżej po prostu mordowana będzie tylko jedna strona (jak chrześcijanie na arenach)

a organizacja ta była ostatnim chyba wykwitem dziewiętnastowiecznego indywidualisty-terrorysty, który "cierpi za miliony", choć te miliony wcale tego, jak się okazuje, nie chcą, co tylko pogłębia depresję indywidualisty i alienację względem społeczeństwa które chce bronić.

Ale RAF cieszył się dużym poparciem społeczeństwa. Równie dobrze można by powiedzieć że każda niewielka grupa (np. anarchiści w Polsce) to takiwykwit co "cierpi za miliony", choć te miliony wcale tego nie chcą.

Ale RAF oczywiście popełnił wiele błędów które doprowadziły do jego klęski

Burżuje a rzeczywistość

Jak widać Wrocławski Big Brother - ciąg dalszy. Zaraz się dowiemy kto się z kim całował, kto komu dał kosza i jaki to miało podtekst klasowy.

Tekst jest od czapy, bo w tamtej dyskusji cytat z Foucault też był od czapy. Choćby dlatego, że nawet samemu Foucault NIE CHODZIŁO o jakiekolwiek utożsamienie myślenia w kategorii klas i rasizmu. Byłoby to zresztą taką bzdurą, że nawet nie warto z nią polemizować.

Autor tekstu bierze więc najbardziej spudłowany element tamtej dyskusji, żeby znaleźć sobie łatwego przeciwnika. W ten wygodny sposób zamierza zatrzeć wrażenie moczarowskiego sposobu myślenia, które niestety stworzył i dalej stwarza, choć już nie tak agresywnie. Ale przede wszystkim pozwala mu to nie mówić o realnym problemie.

Jaki jest realny problem?

Zacznijmy od refleksji na temat "burżujów" – głównej figury, która pozwala uciec przed rzeczywistością. "Będąc pracodawcą ktoś jest burżujem i koniec, niezależnie od kategorii prawnych" - taka jest istota wypowiedzi autora. Słowo burżuj pochodzi tu albo ze słownika bolszewickiego albo ze slangu młodzieżowego. Jedno i drugie wskazuje na pewne cechy osobowe, a przede wszystkim jest oparte na stosunku emocjonalnym ("burżuj" to ktoś bogatszy od nas, od kogo należy się trzymać z daleka, napiętnować).

Przede wszystkim ma się to nijak do realnej kwestii klasowej. Przykład z samozatrudnieniem, wykluczającym tych ludzi z grona "burżujów", jest może i słuszny, ale tendencyjny.

Bo co zrobić dla odmiany z nadzianymi menadżerami, specjalistami i innymi wysokozarabiającymi którzy są PRACOWNIKAMI? Niewątpliwie są "burżujami", szastają kasą, identyfikują się z systemem jak nikt inny, ale pracodawcami nie są.

Z drugiej strony co zrobić z małymi właścicielami firm, którzy bywają zadłużeni po uszy i nawet pożyczają od swoich własnych pracowników (zatrudnianych najczęściej na czarno, a jakże!) na tę wódkę, żeby ją z nimi wypić. Często też z dnia nadzień przestają nimi być, bo plajtują. Czy oznacza to, że przestają być burżujami z dnia na dzień? Zmieniają barwy jak kameleony? Kły im się chowają i wysuwają, zależnie czy akurat mają firmę czy nie? Może należy patrzeć na nich z nieufnością i na wszelki wypadek nie upijać się za bardzo, gdy mają firmę, a gdy nie mają można pić z nimi d o woli?

Cały tekst służy podtrzymaniu fikcji, że mamy jeden jasno zdefiniowany podział klasowy i że wiadomo kto dobry, a kto zły. Dlatego jest niczym więcej, jak pewnym usprawiedliwieniem ucieczki przed rzeczywistością. Bo z praktycznego punktu widzenia cała sprawa zatrąca już absurdem. Tak jakby większość ludzkości była trędowata z tego powodu że relacji pracy nie postrzega przede wszystkim jako konfliktu, a oczywiście POWINNA tak postrzegać. Winni są zarówno pracodawcy bo są źli jako burżuje jak i pracownicy bo są źli jako kolaboranci burżujów. Tylko my jesteśmy dobrzy i ci którzy nam ufają. Jeżeli pracownicy nam nie ufają, nie chcą nas posłuchać zrywając swoje konszachty z burżujami, to sami są sobie winni. A to, jaka jest ich codzienna praktyka życiowa, jak działa potrzeba normalnego psychicznego funkcjonowania w systemie u ludzi, którzy chcą jakoś przetrwać, wszystko to NIE MA TU NIC DO RZECZY.

No to jeżeli społeczeństwo nie wykazuje takiego moralnego zapału jak wy, to może powinniście wybrać sobie nowe społeczeństwo?

w tekscie znajduje sie

w tekscie znajduje sie definicja burzuazji jako grupy osob posiadajacyc srodki produkcji i zatrudniajacych pracownikow najemnych. zgadnij kto ja wymyslil :)

heheh.... najlepsze jest to

heheh.... najlepsze jest to - jestem przekonany o tym - że nie masz bladego pojęcia kto wymyślił termin "burżuazja"...podpowiem, że nie był to karol marks :-)

pdana definicja jest

pdana definicja jest marksowska. termin pierwotnie oznaczal po prostu mieszczanstwo i watpie zeby ktokolwiek go "wymyslil".

:-) ok, niech będzie, że

:-) ok, niech będzie, że podana definicja jest "marksowska", chociaż gdy marks jej używał to była ona już w powszechnym obiegu od dobrych paru lat, jeśli nie kilkudziesięciu...

ok

wymyslil to moze nie bylo najlepsze okreslenie.

Mediacja? :):):) Ale w

Mediacja? :):):) Ale w jakiej sprawie? Co będzie przedmiotem mediacji? Przecież z tego co pisaliście pokrzywdzona nie chce zadośćuczynienia w postaci gotówkowej, a sprawa nie zostanie skierowana do PIP-u? Więc o co biega?

Komiczna sytuacja. Środowiskowy kabarecik. Spotkanie zupełnie bez sensu, chyba, że chodzi o to, żeby sobie zrobić dobrze, bo ktoś się źle czuje, że ktoś inny nie bardzo chce mu podać rękę, bo ma powody. Terapia, a nie mediacja. T E R A P I A środowiskowa.

Fundacja zrobiła błąd. Zatrudniła osoby bez dopełnienia formalności ustalając wszystko z pracowniczką na przysłowiową "gębę", wierząc, że tak też jest OK i inaczej być nie mogło w tamtym czasie (wystarczyło poczekać, nie byłoby sprawy). Głupi błąd. Ale na błędach się człowiek i fundacja uczy. Przypuszczam, że teraz już każdy jest na jakiejś umowie, itp. Więc jeszcze raz pytam, bo mnie to szczerze ciekawi? O co chodzi z mediacją? Pomijam oczywistości, takie jak wiara X czy Y, że to ważny epizod walki klasowej, albo "walka z kapitalizmem na scenie alternatywnej" (śmiech, śmiech, śmiech). I kto z kim będzie "mediować"??? O przedmiot mediacji już pytałam, więc się nie będę powtarzała.

Mniejsza o to

Co innego burżuazja a co innego "burżuj" albo "czerwona" burżuazja. Dwie ostatnie nie mają znaczenia historycznego, tylko propagandowy, co najwyżej slangowy w pierwszym przypadku.

halo burzuj to po prostu

halo burzuj to po prostu bardziej polskobrzmiacy odpowiednik burżua, czyli okreslenia pojedynczego przedstawiciela burzuazji.

a czerwona burzuazja to okreslenie jak najbardziej opisowe wg mnie i opisuje posiadaczy srodkow produkcji korzystajacych z pracy najemnej majacych lewicowe poglady czyli np. wlascicieli Falanstera. wiem ze niektorych fakty bola. ale my nie wymyslilismy ani tych pracodawcow ani pokrzywdzonych pracownikow.

Mnie

fakty nie bolą. Akurat jedyne środki produkcji jakie posiadam mam w zasięgu ręki.

Niestety - dla ciebie to może nieistotne, ale nie musi być nieistotne dla innych. Burżuj nie jest po prostu odpowiednikiem burgeois, a już na pewno czerwona burżuazja to nie jest "po prostu" burżuazja o lewicowych poglądach. A już na pewno nie w kontekście tej "dyskusji". Trochę za późno na zasłanianie się niewiedzą. Sprawa została już zresztą wyjaśniona kilkakrotnie.

ale bez spiny.......

A ja życzę nam wszystkim jutro powodzenia w prowadzeniu konstruktywnych rozmów na wysokim poziomie i wytworzenia w sobie zwyczajnych "dobrych intencji".
Postarajmy się potraktować to spotkanie jako coś, co może dużo wnieść w kwestie poznania i wymiany swoich opinii oraz wytworzenia budujących perspektywy na przyszłość.
pozdrowienia dla wszystkich zadymiarzy,

agata

RAF

RAF powiadasz mówił, że strzela do funkcji, ale zabijał realnych ludzi. O tym nie należy zapominać.

RAF też o tym nie zapominała:

"Zabijanie jest straszną rzeczą.Zabijaliśmy nie tylko innych, ale również samych siebie jeśli zaszła taka potrzeba.Przemoc jest jedynym środkiem poprzez który ten brutalny świat może zostać zmieniony - o czym wie,każda żyjąca istota."

Nie jestem pacyfistą, nie uważam, że "pokojowa rewolucja" jest możliwa, ale w przypadku RAF-u ofiary z obu stron były zupełnie daremne,

---->jak zmierzyć daremność bądź niedaremność takich ofiar? Celem było reagowanie na bieżącą sytuację polityczną ze szczególnym uwzględnieniem konktekstu międzynarodowego. Jeżeli z amerykańskich baz w Heidelbergu organizowano naloty dywanowe na wietnamskie wioski, to celem było zaatakowanie wroga, który je przeprowadzał i sabotaż jego działań. Jeżeli państwo przyczyniło się do śmierci Holgera Meinsa w 74 r. oraz Sigfrieda Hausnera rok później, to celem było ukaranie współodpowiedzialnego za to Prokuratora Generalnego. Itd... Obie strony stosowały przemoc i była to wzajemna walka. Z jednej strony była guerilla z drugiej imperialistyczne państwo klasowe.

a organizacja ta była ostatnim chyba wykwitem dziewiętnastowiecznego indywidualisty-terrorysty, który "cierpi za miliony", choć te miliony wcale tego, jak się okazuje, nie chcą,

Xavierze, masz błędne wyobrażenie o celach tej grupy.Mieli oni nieco inną strategię. Po pierwsze terror indywidualny zakładał chaotyczne ataki na przedstawicieli władzy, które miały zazwyczaj jednorazowy charakter i nie wpisywały się w zorganizowaną kampanię walki.To były indywidualne wyskoki mniej lub bardziej przypadkowych radykałów.
Dobrze to opisuje Barbara Tuchman w broszurze trojki "Idea i czyn".
W przypadku RAF, zamachy przeprowadzała organizacja dysponująca własną platformą ideologiczną, programem i strategią działania.
W czasie jej istnienia można wyróżnić także okresy gdy strategia ta ewoluowała - czy na lepsze, to kwestia otwarta.Na początkowym etapie atakowano instytucje, a nie konkretne jednostki, dopiero potem gdy przywództwo zostało schwytane dobór celów zaczął być uwarunkowany walką o ich uwolnienie i atakowano wówczas konkretne jednostki.
Poza tym - co najistotniejsze - działania RAF obliczone były na wsparcie ruchów narodów-wyzwoleńczych w Trzecim Świecie.To właśnie te ruchy uznawane były przez nich za współczesny podmiot rewolucyjny, a nie robotnicy krajów zachodnich, których - czerpiąc z inspiracji maoizmem - uznawali za "robotnicza arystokrację", żyjącą z wyzysku robotników Trzeciego Świata. Ci pierwsi mieli się zradykalizować dopiero wtedy, gdy walka między bogatą Północą a biednym Południem, doprowadziłaby do nasilenia sprzeczności w krajach zachodnich. Czy nikt nie potrzebował walki RAF? W Niemczech sondaże pokazywały że ok 10% Niemców sympatyzuje z tą grupą.Gdyby nie zakotwiczenie w pewnym zapleczu społecznym RAF nie przetrwał by przeszło 28 lat swojego istnienia. Co do zasadniczego odbiorcy, ku któremu się zwracali - po atakach na amerykańską bazą w Heidelbergu, gdzie znajdował się komputer programujący loty bombowe nad Wietnamem, na ulicach Hanoi wywieszono podobizny członków RAF, dla uczczenia tego co zrobili.

Mnie się podoba spojrzenie Kropotkina na ten temat,
---napewno czytałes "Wspomnienia rewolucjonisty" Kropotkina, więc bez problemu można wskazać tam fragmenty w których podziwiał on bojowość lyońskich robotników, przeprowadzających ataki dynamitowe przeciw pracodawcom i państwu. Także zapewne nie zalecał niepotrzebnego okrucieństwa, ale również tak jak i ty zdawał sobie sprawę że w tym brutalnym świecie trudno będzie o pokojową rewolucję.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.