Daleko do rewolucji, a nawet do prawdziwej demokracji
Czyli dlaczego trudno popierać postulaty polskich „oburzonych”.
Z jednej strony, cieszę się, że jest młodzież, która marzy o czymś więcej niż o własnej karierze, czy statusie materialnym. Marzy o dobrym społeczeństwie, bardziej równościowym i bardziej demokratycznym. Ta młodzież chce wyjść na ulicę, pod wrażeniem hiszpańskich „oburzonych”.
Nie wchodząc już w temat krytyki hiszpańskich oburzonych, muszę jednak powiedzieć, że starając się stworzyć taki ruch oddolny w warunkach polskiego społeczeństwa, a szczególnie w kontekście polskiej „lewicy”, podjęli się zadania o wiele trudniejszego i niestety już wygląda na to, że polscy oburzeni poszli w niedobrym kierunku.
Jak ze wszystkim, nie jest istotne jak często używa się słowa „demokracja” – ważne jest to jak się działa i jakie się ma postulaty. A więc jak wygląda ich „prawdziwa demokracja”?
Warto zaznaczyć, że dla mnie „demokracja” sama w sobie nie jest najważniejszą wartością, ponieważ jeśli świadomość ludzi będzie niska, efekty nadal mogą być bardzo kiepskie. A samo słowo „demokracja” może odnosić się zarówno do demokracji bezpośredniej, jak i do demokracji przedstawicielskiej. Przeanalizujmy więc postulaty polskich „oburzonych”.
Pierwszym pytaniem powinno być: skąd wzięły się te postulaty? Według mnie, w „prawdziwej demokracji” postulaty powinny zostać wyłonione w trakcie publicznych zgromadzeń. Najlepiej, aby postulaty sformułowali ci ludzie, których dotyczą one bezpośrednio, lub którzy już są aktywni w danym temacie. To jest, według mnie, podstawa.
Młodzież z grupy polskich oburzonych dostrzegła, że w Polsce jest poważny problem z mieszkalnictwem publicznym. Niektórzy jakoś poparli akcje grup lokatorskich i to dobrze. Jednak nikt z nich nie jest działaczem w ruchu lokatorskim, ani nie jest głównym najemcą lokalu... czyli lokatorem. Więc powstaje pytanie, dlaczego zostały sformułowane postulaty lokatorskie, które nie były konsultowane z samymi lokatorami?
Mieszkam tuż obok szkoły, gdzie uczą się oburzeni, niedaleko znajduje się biuro gdzie są porady i spotkania lokatorskie. Jednak jakoś nie pamiętam, żeby młodzi zasugerowali zwołanie zgromadzenia lokatorów, a także nikt z nich nie przyszedł na żadne z takich spotkań. Ostatnio, 2 października kilkadziesiąt osób po demonstracji spotkało się w muszli w Parku Praskim, aby na otwartym spotkaniu porozmawiać o swoich sprawach lokatorskich.
Jeśli młodzi naprawdę chcą działać bardziej jak w Hiszpanii, mogliby przyjść na takie spotkanie, mogliby powiedzieć, że chcą napisać postulaty o problemach lokatorach i wspólnie można by takie postulaty sformułować. Jednakże tak się nie stało, a rezultatem są po prostu kiepskie postulaty.
Polscy oburzeni, co prawda, starali się. Ale nie znają się na pewnych ważnych detalach. Napisali:
1. Przerwać proces masowych eksmisji skutkiem którego, lokatorzy wyrzucani są do kontenerów komunalnych. Prawo do mieszkania jest prawem każdego obywatela i Państwo, musi zapewnić mu dostęp do lokalu socjalnego, w którym będą warunki pozwalające na godnego życie. Mieszkanie nie jest towarem tylko prawem każdego obywatela.
Po pierwsze, polski ruch oburzonych powstał w Warszawie. W Warszawie, nie ma kontenerów komunalnych (jest kilka kontenerów pod Warszawą). W dodatku, NIGDZIE w Polsce ich nie ma, ponieważ istnieją kontenery socjalne, a nie komunalne. Gdyby spytali ludzi zbierających się w odległości 100-200 metrów od liceum, mogliby dowiedzieć się, jakie są realne problemy tych mieszkańców i że nikt nie grozi im eksmisją do kontenerów. Natomiast grozi im eksmisja na bruk, albo eksmisja do lokali socjalnych w katastrofalnym stanie.
Gdy rząd nie chce mieć obowiązku przyznawania lokali socjalnych, można walczyć o prawo do co najmniej lokalu socjalnego, choć nie jest to jakiś szczególnie wartościowy postulat. Lokal socjalny to często bardzo kiepski lokal o obniżonym standardzie, nie pozwalający ludziom na godne życie. Lokatorzy chcą raczej całkiem zatrzymać eksmisje, aby ludzie mieli prawo do lokali komunalnych, a nie socjalnych. Lokatorzy chcą mieć przystępne czynsze wraz z ulgami. Głównym problemem są reprywatyzacje oraz odmowa uznania tytułu najmu, nawet tym osobom, którym tytuł najmu prawnie przysługuje. Jeśli oburzeni mają na myśli, że państwo powinno zapewnić ludziom lokalne socjalne po eksmisji, to znaczy, że naprawdę popierają prawo do eksmisji. Bo bez prawa do eksmisji, nie będzie potrzeby tworzenia lokali socjalnych.
Nie wiadomo dlaczego oni sformułowali swój postulat w taki sposób, ale to nie jest postulat napisany w imieniu lokatorów, nie został poprzedzony konsultacjami i świadczy o niezrozumieniu istoty problemu.
Możliwe, że po prostu nie zrozumieli. Albo może być też tak, że po prostu wybrali najmniej radykalny ze wszystkich możliwych postulatów niby „pro-lokatorskich” - bo taki postulat nie trafia w istotę problemu, nie podważając instytucji eksmisji i prywatyzacji. W każdym razie jest to postulat, który może popierać nawet liberalna burżuazja, bo kontenery są nieładne, a pewnie lepiej odebrać ludziom pełnowartościowe mieszkania i wyrzucić ich do getta w budynkach z mieszkaniami socjalnymi, niż cierpieć widok rosnącego osiedla brzydkich kontenerów.
Z tą „demokracją” mamy problem. Niektórzy krzyczą „lokatorzy to nie towar”. Ale lokatorzy są traktowani jak towar polityczny. Jak inaczej tłumaczyć kłamstwo, które padło z ust Ryszarda Kalisza, który rok temu, przed wyborami chciał się spotkać z lokatorami i zapewnić ich, że będzie im pomagać? Byliśmy wtedy na ulicy Jagiellońskiej i skonfrontowaliśmy się z Kaliszem i Olejniczakiem. Od tego czasu obaj nie zrobili dokładnie NIC, szczególnie w przypadku domu, który odwiedzili przed wyborami. Ale to nie przeszkodziło Kaliszowi twierdzić kłamliwie, że pomaga lokatorom. Cały rok później, Kalisz zorganizował kolejne spotkanie z lokatorami. (Na tym samym spotkaniu tłumaczył, że SLD nie zrozumiało za czym głosuje w momencie głosowania nad nowelizacją ułatwiającą eksmisje.) Albo jak tłumaczyć zachowanie takich ludzi jak Zieloni? To oni niedawno zorganizowali w KryPolu konferencję o mieszkalnictwie, zapraszając polityków. Żaden z przedstawicieli lokatorów nie został zaproszony jako prelegent, tylko mieli słuchać bzdur wygłaszanych przez polityków. Sami Zieloni nie działają z lokatorami, jednak czują się na tyle kompetentni, aby wypowiadać się publicznie na ich temat. Bez bezpośredniego udziału samych lokatorów.
Tak wygląda polska polityka. Nie ma to wiele wspólnego z ruchami oddolnymi, a za to ma wiele wspólnego z modelem demokracji zapośredniczonej – przedstawicielskiej. I właśnie polscy oburzeni wpadli w tą pułapkę myślową.
W kwestii ich podejścia do „demokracji”, warto przeczytać ten postulat:
11. Zlikwidować próg wyborczy, które partie muszą przekroczyć aby otrzymać dotację, gdyż jest to jedna z niewielu możliwości, aby mniejsze partie mogły przedrzeć się przez monopol partyjny.
Jako anarchistka, oczywiście jestem bardzo oburzona przez ten postulat. Ale nawet gdybym nie była i wierzyłabym w demokrację przedstawicielską, ten postulat i tak wydałby mi się BARDZO głupi.
W Polsce jest już wiele partii politycznych. Gdyby zlikwidowano próg wyborczy, oznaczało by to, że KAŻDA partia miałaby dostać subwencję. Więc byłaby to zachęta dla wszelkiej maści karierowiczów, by tworzyć kolejne partie i marnować publiczne pieniądze.
Jakie partie istnieją już teraz? Już jestem wkurwiona, że moje pieniądze z podatków idą na jakiekolwiek partie... ale nie będzie lepiej jeśli będę musiała finansować takie partie jak: Narodowe Odrodzenie Polski, Komitet Nowej Prawicy, Liga Polskich Rodzin, Polska Partia Narodowa, Polska Wspólnota Narodowa, Stronnictwo Narodowe lub inne takie grupy. Gdyby były dotacje dla wszystkich partii, niezależne od niczego, powstałoby 100 nowych partii – i co z tego? Czy to poprawiłoby „demokrację” w Polsce? Nie ma to nic wspólnego z tworzeniem prawdziwej demokracji, tylko z rozmnażaniem politycznego szaleństwa. I tak rezultaty wyborów byłyby prawie takie same.
Jednym z najważniejszych problemów oddolnych ruchów społecznych w Polsce jest to, że ludzie, którzy mogą stać się aktywistami idą w kierunku polityki, zamiast budować oddolnie swoje ruchy. Dotacje na działalność partyjną zapewne wyrządziłyby jeszcze więcej szkody ruchom oddolnym, gdyż ludzie co rok próbowaliby kandydować, zamiast zajmować się ciężką pracą u podstaw. Byłoby jeszcze więcej "przedstawicieli” ruchów, w których ci „przedstawiciele” sami nie uczestniczą (tak jak prawie wszyscy „lewicujący” politycy).
Jest kilka innych postulatów wartych skomentowania. Np. po co nam parytet? To też nie zmienia istoty demokracji przedstawicielskiej i jakości naszych „przedstawicieli”. Co mnie obchodzi, że Hanna Gronkiewicz-Waltz czy Ewa Kopacz są kobietami, skoro robią to co robią?
A konsultacje ze związkami zawodowymi? Już są. I co z tego? Związki uczestniczące w konsultacjach nie działają wewnątrz w sposób demokratyczny i realizują interesy przedsiębiorców, a nie pracowników. A nawet gdyby było inaczej, jaki jest sens mieć dialog z pracodawcami? Istnieje konflikt interesów między pracownikami, a pracodawcami i jest to konflikt strukturalny. Jedyną możliwą formą „dialogu” pracowników z pracodawcami jest akcja bezpośrednia.
Choć polscy oburzeni mają kilka dobrych postulatów, nie da się nie zauważyć, że choć piszą o wielu sprawach, nie wspominają ani jednym słowem o jednej problematyce, która niedługo będzie ich bardzo mocno dotyczyć: o prekaryzacji warunków pracy. (Niewiele mają postulatów o pracy i prawach pracowniczych w ogóle, co chyba jest wpływem lewicy obyczajowej w ich środowisku szkolnym.)
Wiele osób wywodzących się z tego pokolenia pracuje na umowach śmieciowych, ale jeszcze nie do końca rozumie co czeka ich w wieku emerytalnym. Już niektórzy wiedzą, jakie problemy mogą mieć z powodu braku urlopu czy urlopu macierzyńskiego. Młodzież z Kuroniówki pewnie niedługo natrafi na umowy śmieciowe – jeśli nie wywodzi się akurat z uprzywilejowanych domów (wielu z nich oczywiście wywodzi się z takich domów.) Jednak nie dostrzegają kiepskich warunków pracy jako jednego z głównych problemów społecznych w Polsce, choć tak jest w rzeczywistości. (Bardziej są zainteresowani takimi tematami jak „dostęp do kultury”, co pokazuje wyraźnie z którą warstwą społeczną się identyfikują.)
Więc nic dziwnego, że nie wstydzą się być pod patronatem łamiącej prawo pracy Krytyki Politycznej. A może tak naprawdę są „oburzeni” brakiem parytetu, lub dotacji dla partii Korwina-Mikke. Ja za to jestem bardziej oburzona neoliberalnym podejściem do praw pracowniczych i tworzeniem kiepskich warunków pracy.
Mam nadzieję, że polscy oburzeni w końcu obudzą się. Ale raczej będą tworzyć porozumienie z liberałami zaangażowanymi w demokrację przedstawicielską i będzie tylko gorzej – tzn. staną się instrumentem tworzenia miękkiej opozycji, zamiast stać się realnym ruchem sprzeciwu.