Ludzka wyobraźnia (na marginesie katastrofy pod Nowym Miastem)
Najłatwiej oceniać ludzi, zupełnie ich nie znając, nie wyobrażając sobie nawet, jakie warunki życia (raczej bytowania) ich kształtują i popychają do takich, a nie innych zachowań. Wszyscy popełniamy „ludzki” błąd dostosowywania naszych sądów do tego, co znamy najlepiej, co jest elementem konstytuującym naszą rzeczywistość. Dlatego ulegamy złudnym sloganom, które utrwalają w nas pewne schematy, ważkość acz niezmienność kwestii dyskutowanych wielokrotnie na „forum publicznym”, stanowiących „punkty zapalne”, ale tak naprawdę - będących zasłoną dymną dla istotnych problemów.
Województwo łódzkie dziś i wczoraj. Tutaj żyję od zawsze, choć na uboczu „wielkich spraw tego świata”, jak wszyscy „normalni”. Sporo się zmieniło w czasie mego dorastania. Ale też wiele rzeczy pozostało niezmiennych. Zwłaszcza mentalność mieszkańców tych regionów. Są „elity” rządzące szarym tłumem, organizujące społeczność, a tak naprawdę swoje, wygodne w niej miejsce. Są i zwyczajni ludzie. Choć to oni są prawdziwymi Polakami, anonimowymi bohaterami naszych czasów, o nich się nie mówi, bo przecież „humanizm” jest niemodny, a propagowany w mediach „wyścig szczurów” staje się jedyną normą społecznego współbytowania. Takimi właśnie bohaterami byli również pasażerowie busu, który 12. października zderzył się z ciężarówką w okolicach Nowego Miasta nad Pilicą. Zginęło osiemnaście osób. Nikt, z wyjątkiem ich najbliższych nie zrozumie, jak wielką złożyli ofiarę ze swego życia. I kto jest za nią odpowiedzialny.
Polska to nie (tylko) wielkie miasta. To przede wszystkim małe miejscowości, gdzie „Europa” nie wypaczyła jeszcze „swojskiego” myślenia. Tutaj żyje się wolniej, może czasem „za wolno”, ale dba się przede wszystkim o to, co dzieję się na „własnym podwórku” (ewentualnie na podwórku sąsiada). Mieszkańcy Polski B, C, D... słyszę. A ja widzę tylko ludzi, ludzi dobrych i poczciwych, którzy najzwyczajniej w świecie nie rozumieją, dlaczego ktoś po raz kolejny chce ich oszukać i w imię czego to robi. Tutaj wielkie pieniądze to abstrakcja. Nikt ich nie ma. Kojarzą się, a jakże, z pięknymi samochodami i wielkim domem, ale przede wszystkim z upadkiem moralnym, który jest tu nazywany może bardziej dosadnie i niekoniecznie cenzuralnie. Codzienność to walka o byt i próby zachowania przy tym godności. Nie wszystkim się udaje. To niemożliwe. Wsparcie instutucji, przeznaczonych do udzielania pomocy mieszkańcom gmin, takiej godności nie zapewnia. Ale przecież dzieci nie wiedzą, jakich argumentów użyła matka, by wyjednać kolejny „zasiłek docelowy” na węgiel. Wiedzą, że jest ciepło lub zimno. Matce, patrzącej na rumiane buzie swych pociech, tyle godności wystarczy.
Spacerujemy ze znajomymi w niedzielne popołudnie. Październikowe słońce zagląda nam pod powieki. Liście drzew malują się kolorami złota i czerwieni. Jest pięknie, choć jesień przynosi coraz więcej chłodów. Rozmawiamy o sprawach nieważnych, tak to odbieram. Zawsze znajdują się jakieś „tematy zastępcze”. Gdybyśmy mówili o czymś istotnym, ta niedziela straciłaby swój urok. Przecież każdy z nas stara się iść dumnie z rękami w kieszeniach, które wszyscy, solidarnie, mają puste. Choćby już to nas jednoczy. To silne uczucie.
- Przemek jedzie jutro na jabłka - mówi ktoś. To tutaj nic niezwykłego, więc wszyscy zbywają tę wiadomość wzruszeniem ramion. Normalne, że młodzi w ten sposób dorabiają. Póki nie znajdą czegoś na stałe, starają się jakkolwiek zarobić na własne wydatki. Zazwyczaj przyjeżdżają na weekend, wydają część swych oszczędności na jakiejś dyskotece, bo przecież JESZCZE chce im się żyć, a w poniedziałek rano znów podążają w strony, gdzie jabłko jest chlebem. Wszyscy to przerabiliśmy. Nie zawsze rodzice mieli na książki, buty czy kurtki dla nas. Nie wspominając już o telefonach komórkowych i comiesięcznych doładowaniach kont. Trzeba było sobie z tym radzić. Czy nam się to podobało? A ktoś nas o to w ogóle pytał? Możemy się tylko uśmiechnąć w odpowiedzi.
Pamiętam, choć już jak przez mgłę, bo przeciez złych rzeczy nie chce się pamiętać, iż jeszcze kilkanaście lat temu mieszkańcom mego regionu ledwie starczało na chleb. Pracy nie było, nawet mało płatnej. Całe rodziny utrzymywały się jedynie z zasiłku na dzieci i może jeszcze z doraźnie wypłacanych przez Gminne Ośrodki Pomocy Społecznej środków. To nie był dobry czas na beztroskie dzieciństwo. Słodycze dostawało się na święta, więc, wchodząc do zwykłego sklepu, czuło się oczarowanie. Mama nauczyła jednak, że cudzego nawet się nie dotyka. I nigdy nawet nie pomyśleliśmy o kradzieży. Chodziło się w ubraniach po rodzeństwie, ale cóż z tego - wszyscy byliśmy równi. I wszyscy dzieliliśmy się tym, co mieliśmy.
Przyszedł czas, iż zaczęli pojawiać się w naszych okolicach właściciele okołogrójeckich sadów, którym brakowało u siebie rąk do pracy. Przyjeżdżali dobrymi samochodami, takimi, jakie u nas widywalo się rzadko. Zachęcali do wyjazdu, oferowali pracę, łóżko do spania, czasem wyżywienie. Wtedy to była prawdziwa manna z nieba. Wreszcie matki mogły przestać płakać po nocach, a dzieci zaczynały marzyć o „prawdziwym bogactwie”, np. o nowych butach czy spodniach. Oczywiście była to praca „na czarno”, ale perspektywa zarobienia kilkudziesięciu złotych (choćby podczas 10-12-godzinnego dnia pracy), opłacenia rachunków w terminie, zakupienia potrzebnych rzeczy, niwelowała wszelkie wyrzuty sumienia. Nikt nie przyznawał się do takich dochodów. Wiedzieli o nich jedynie sąsiedzi, rozumiejący przecież biedę i głód, opieka społeczna mogła się jedynie domyślać, ale nie mogła ani pomóc, ani zabronić, tak jak nie potrafiła naprawdę współczuć (bo na to nie zezwalają przepisy).
Po tragedii, jaka właśnie się wydarzyła, rozgorzało wiele dyskusji nt. braku ludzkiej wyobraźni w ruchu drogowym, fatalnego stanu nawierzchni, brawury kierowców. W zarzucaniu nas faktami i opiniami wyobraźni nie brak na pewno opiniotwórczym mediom, które rozdmuchują (zawsze) jakiś szczegół, bo przecież ważniejsze problemy, tak jak bogini sprawiedliwości, powinny trwać w milczeniu. Co skłoniło kilkanaście dorosłych osób do dobrowolnego narażenia się na niebezpieczne warunki podróżowania? Władze rezolutnie komentują: „Złamano wszystkie zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym”. Pamiętajmy, że ludzie ci nie jechali na wczasy. Jechali zarabiać na jedzenie dla własnych rodzin. Nie mieli wyobraźni? Wyobrażali sobie szczęśliwe oczy swych dzieci, którym może wreszcie kupią wymarzoną grę lub lalkę, co dotychczas uważane było za zbytek. Ludzka wyobraźnia nie ma granic. Zwłaszcza realizowana w kłamstwach i w marzeniach. Tu widać ścieranie się tych dwóch postaw. Społeczeństwo pokonuje siebie samo, podążając za drugim, ale wierząc w pierwsze.
Iwona Urbańczyk, specjalnie dla Infopolu
Przedruk za: http://infopol.lt./pl/naujienos/detail.php?ID=3715