Wrocław: wyzysk więzniów na budowach
Takiego popytu na więźniów jeszcze nie było. Przedsiębiorcy szturmują więzienia, by znaleźć ludzi do pracy. Na Dolnym Śląsku wszyscy skazani, którzy mogą pracować, już są zatrudnieni.
Przed Zakład Karnym nr 2 przy ul. Fiołkowej we Wrocławiu od siódmej zaczynają podjeżdżać samochody osobowe i busy. Codziennie, od poniedziałku do piątku, na osiem godzin dziennie wyjeżdża zza więziennych murów 26 grup roboczych, od dwóch do ośmiu osób w każdej.
Sławomir Rataj, kierownik działu penitencjarnego: - Łącznie poza zakładem pracuje 86 osób. Drugie tyle zatrudnionych jest wewnątrz. Niektórzy pracują odpłatnie, inni charytatywnie.
- Tam, gdzie mieszkam, jest duże bezrobocie. Żona słabo zarabia, mamy trzyletniego synka. Muszę im pomóc. Muszę być punktualny i dokładny w pracy. Bardzo się staram. Od tego zależy byt mojej rodziny - wyjaśnia Norbert.
Zarabia mniej niż inni pracownicy, bo pracodawca może płacić więźniom połowę pensji minimalnej. Mimo to większość z nich chce pracować. Ale nie każdy może. Zakład na Fiołkowej ma charakter półotwarty, dlatego z 717 osadzonych tu skazanych pracuje aż tylu. Ale to wciąż mniej, niż chcieliby przedsiębiorcy. W Zakładzie Karnym na Kleczkowskiej pracuje 70 skazanych.
Niektórzy pracodawcy są zdesperowani. Niedawno przyszła kobieta, której wszystkie szwaczki wyjechały na Zachód, i od razu chciała zatrudnić 20 osób, inaczej musiałaby zamknąć firmę. Był też pan pilnie potrzebujący 30 osób do sprzątania wagonów. Więzienie nie miało dla nich ludzi.
Z wołowskiego więzienia pracuje prawie 500 osób. Najwięcej w budowlance i pracach porządkowych. Ale to wciąż za mało. Pracodawcy potrzebują ich, a oni potrzebują pracy, żeby nauczyć się od nowa życia: rannego wstawania, obowiązkowości.
Takiego boomu na więźniów nie było jeszcze nigdy. - Nawet znajomi na imprezach się mnie pytają, czy mam dla nich skazanych - dodaje Luiza Sałapa.