Deliberować to nie to samo co partycypować

Publicystyka

Niniejszy tekst jest odpowiedzią publicystyczną na szeroko komentowane na CIA wdrożenie tzw. "sondaży deliberatywnych" przez władze Poznania. Ta informacja wywołała burzliwą dyskusję na temat strategii ruchu, budżetu partycypacyjnego i demokracji uczestniczącej. Oto kolejny głos w tej dyskusji.

Na temat budżetu partycypacyjnego w Poznaniu dyskutuje się już od dość dawna. Pierwsze debaty na jego temat, wywołane przez środowisko poznańskiej Federacji Anarchistycznej, odbyły się w 2005 roku i miały związek ze sprzeciwem wobec budowy pola golfowego w Krzyżownikach. Toczone były wśród działaczy społecznych i członków rad dzielnic. Dyskusje nabrały impetu w ciągu ostatnich dwóch lat przy okazji sporów dotyczą planowanych budżetów na rok 2010 i 2011, oraz narastającego kryzysu finansów miasta.

Po kilku latach – wydawałoby się - koncepcja uzyskała zainteresowanie. Dziś mówią o niej politycy wiodących partii, radni i sam zarząd Poznania. Sukces? Bynajmniej. Idea ta bowiem w wersji oferowanej przez oficjalne gremia władzy lokalnych, przybrała swój skarłowaciały wyraz. W ostatnim tygodniu kwietnia władze Poznania, w związku z debatą wokół budżetu na 2012 rok, ogłosiły, że będzie on dyskutowany w drodze tzw. „Sondażu Deliberatywnego”. Jakie są oczekiwania społeczne w związku z partycypacją w ustalaniu struktury budżetu, jasno wyraził Lech Mergler ze Stowarzyszenia My-Poznaniacy w ostatnim swoim artykule „Co się stało z naszą kasą?” przede wszystkim domagając się od miejskich prominentów ujawnienia całej prawdy o sytuacji finansowej samorządu, zanim ewentualnie będą możliwe jakiekolwiek formy „partycypacji”. Dziś na łamach lokalnej Gazety Wyborczej Joanna Erbel (Krytyka Polityczna) nazwalał propozycję „Sondażu Deliberatywnego” jako „cyniczny gest władz Poznania”, których celem staje się jedynie „rozbrojenie oporu społecznego”. Jak widać środowiska nawet mniej radykalne w swoich żądaniach politycznych, dystansują się od propozycji magistratu i nawołują do „odmowy udziału w legitymizowaniu społecznie szkodliwych decyzji” przez takie pomysły jak „Sondaż Deliberatywny”.

Sondaż to nie partycypacja

Zacznę od tego, że „sondaży” czy „konsultacji społecznych” nie należy mylić z „budżetem partycypacyjnym”. Pierwsza i podstawowa różnica polega na tym, iż w dwóch pierwszych przypadkach formalnie władze zarówno decydują co będzie dyskutowane, na jakich zasadach, oraz jaka ostatecznie zapadnie decyzja. Czyli zachowają one pełną kontrolę nad całym procesem decyzyjny, a ewentualne „konsultacje” czy „sondaże” są najczęściej jedynie dodatkowym narzędziem rządzenia. W przypadku „budżetu partycypacyjnego” to wspólnota samorządowa orzeka nad czym ma się toczyć debata i jak ma ona przebiegać, a istniejące ciała przedstawicielskie ewentualnie stawiają „kropkę na i” - akceptują to, co zostanie wspólnie wypracowane i nadają mu realny kształt.

Sondaż Deliberatywny jaki został przeprowadzony w 2009 roku na temat stadionu przy ulicy Bułgarskiej jasno nam pokazuje, jakiego typu ograniczenia w odniesieniu do partycypacji tu występują. Po pierwsze w momencie podjęcia tego badania opinii publicznej, decyzja o budowie stadionu już oczywiście była podjęta. Funkcje obiektu, jak też podstawowe zasady finansowania, zostały przesądzone na poziomie projektowym. Zapytano wybranych mieszkańców Poznania zatem tylko o to, co było już i tak ustalone i pozwolono im się jedynie poruszać w obszarze z góry określonych scenariuszy: Czy operatorem stadionu ma być miejski POSiR czy firma zewnętrzna? Czy miasto ma finansować stadion ze środków publicznych w całości, czy tylko w części? Czy stadion ma być dostępny tylko dla Lecha, czy też innych drużyn? Wreszcie, uwaga!, czy na stadionie piłkarskim, mają się odbywać głównie mecze piłki nożnej? Zaskakujące, ale ponad 90% zapytanych odpowiada twierdząco i nie chciało zmienić swojego stanowiska.

Dodatkowo wpływ opinii uczestników sondażu na proces decyzyjny dotyczący stadionu jest problematyczny, a przynajmniej nie był i nie jest jasny. Każde pytanie, zarówno z uwagi na charakter sugerowanych odpowiedzi, jak też rozkład preferencji badanych, nie przesądza kategorycznie o niczym, granice się rozmywają i ostateczna interpretacja wciąż należy do władz. Obojętnie jaką decyzję nie podejmą, dokładnie jak za sprawą wróżenia z fusów, znajdą uzasadnienie na dnie filiżanki - w wynikach omawianego sondażu. Na przykład uczestnicy badania nie chcieli, aby stadion był użytkowany wyłącznie przez KKS Lech, ale jednocześnie pragnęli, aby inne dopuszczone do eksploatacji zespoły były profesjonalne. Kto będzie decydował o tym, który klub jest profesjonalny i co jeżeli uzna, że jedynym profesjonalnym klubem jest Lech?

Pozostaje wreszcie ostatnia kwestia – czy uczestnicy sondażu mieli okazję zapoznać się z innymi stanowiskami dotyczącymi sensu istnienia tego obiektu, jego przeznaczenia i zarządzania, niż stanowisko władz miasta? Takiej, wydawałoby się oczywistej opcji, w ogóle nie przewidziano. Wszystkie informacje, cała wiedza, eksperckie opinie pochodziły od zarządu miasta i miały się zderzyć z potocznymi przekonaniami uczestników sondażu. Co było zatem zasadniczym jego celem? Odpowiedź znajdziemy we wnioskach raportu: „Proces konsultacji ma dodatkowo zapewnić legitymizację decyzji” – z tą różnicą, iż uważam, że nie „dodatkowo”, ale „przede wszystkim”.

Deliberacja a kryzys legitymizacji władz

Na Ryszarda Grobelnego w ostatnich wyborach samorządowych głosowało od 70 do 80 tysięcy osób, z 434 tys. uprawnionych - sporo poniżej 1/5. Można też zaryzykować twierdzenie, że grupa przeciwników prezydenta, jest mniej więcej taka sama jak zwolenników i rekrutuje się nie tylko spośród elektoratu najbardziej zajadłych przeciwników politycznych Grobelnego, ale także z grona osób nie głosujących. Jak spojrzymy na zarząd, jak i radę miasta, jasnym staje się, że ogromna większość Poznaniaków, już na poziomie statystycznym, nie ma swojej reprezentacji politycznej, a co za tym idzie obecna władza, choć posiada legitymizację formalną, nie dysponuje legitymizacją społeczną.

Sprawa nie była dla władz tak ważna, dopóki w Poznaniu nie istniała zorganizowana opozycja zdolna wejście w merytoryczny i upubliczniony z nią spór. Dlatego w kwestii dotyczącej budżetu, władzom miejskim legitymizacja formalna nie wystarcza. Boom w przypływach i wydatkach miasta właśnie dobieg końca. Nie pozwolono mieszkańcom partycypować w decydowaniu o strukturze budżetu w okresie prosperity, lekką ręką wydano ogromne sumy na wcale nie priorytetowe inwestycje, zadłużono miasto - więc dziś nęcące jest odwołanie się do legitymizacji społecznej przy dzieleniu „biedy” i partycypacji przy rozwiązywaniu problemów w rodzaju „kto teraz utrzyma takiego molocha, jak stadion miejski?”. O ile jednak nie łączy się to z realną utratą wpływów, bo za tym może iść utrata stanowisk i apanaży, szans na dalszą karierę, czy fotel senatorski. Dlatego stwarzanie pozoru „konsultowania”, „badania opinii za pomocą sondaży” czy najlepiej „partycypacji” wydaje się teraz z punktu widzenia naszych włodarzy bardzo ważne.

Kontrolowana demokracja

Tymczasem, podkreślmy stanowczo, realna partycypacja wymaga odstąpienia władzy poprzez sięgnięcie do demokracji bezpośredniej. Konstytucja teoretycznie zapewnia, że społeczeństwo sprawuje swoją władzę przez przedstawicieli lub „bezpośrednio”. Dzisiejsze elity władzy nie wierzą jednak, wbrew powtarzanym ciągle deklaracjom, w demokrację w ogóle, a w każdym razie nie w jej bezpośrednie formy. Nie zależy im na tym i nie mają w tym interesu. Stawiają i na tym polu na efektywność ekonomiczną. Dziś jest już truizmem stwierdzić, iż miastami zarządza się jak firmą, a nie na zasadzie współdecydowania wszystkich obywateli, których traktuje się raczej jak zasób lub populację niezdolną do podjęcia samodzielnej decyzji (czy pracownicy mogę demokratycznie decydować o przedsiębiorstwie?).

Ryszard Grobelny, wyćwiczony w swoich PRowych zachowaniach, nie odmawia jednak wprost mieszkańcom prawa do decydowania, ale sam określa jak rozumie partycypację i w jakich ramach będzie się ona toczyć. Odwołując się do merytokratycznych praktyk, zamawia zatem za 150 tys. objęty prawami autorskimi Sondaż Deliberatywny (grunt to dobra nazwa i zastrzeżona marka), zlecając przeprowadzenie go zewnętrznemu podmiotowi. Okazuje się też, że ponad półmilionowe miasto można skompresować do 140 osób, a reprezentatywności takiej grupy zawoalować statystyczno-socjologicznym stwierdzeniem o „poziomie ufności”, aby wszelkie wątpliwości oddalić i odetchnąć z ulgą. Wiara w to, że efektywność decyzji jest tym większa, im mniej w niej uczestniczy osób, ciągle króluje. Wątpliwości jednak co do reprezentatywności pozostają.

Co ciekawe w projekcie tym władze nie sięgają po pomoc nikogo związanego z poznańskimi uczelniami wyższymi (czyżby dlatego, że poznańscy profesorowie socjologii potrafią zająć krytyczne stanowisko wobec władz?), ani związanego z Uniwersytetem Warszawskim, który prowadził poprzedni sondaż dotyczący stadionu. W przypadku naukowców akademickich trudniej byłoby kontrolować przebieg procesu badawczego dotyczącego konsultowania budżetu i to w momencie ostrej i merytorycznej krytyki, prowadzonej ze strony opozycji. Prezydent Grobelny wybiera zatem firmę komercyjną – TNS Pentor – wobec której jego pozycja jako zleceniodawcy jest znacznie silniejsza. Zapytajmy jak wyłoniono tę firmę? W przetargu, konkursie ofert czy z wolnej ręki? Kto ostatecznie będzie decydował o rodzaju zadanych pytań i przebiegu sondażu? Wreszcie dlaczego zadecydowano o takiej formie uzgadniania budżetu bez oglądania się na opozycję? Albo nie pytajmy, przecież znamy odpowiedzieć – jak zwykle o wszystkim mógł (i ciągle może) zadecydować sam Ryszard Grobelny.

Władza know-how i głupia populacja

Stwierdzenie zatem Gazety Wyborczej, przy okazji artykułu na tema Sondażu Deliberatywnego, iż: „Po raz pierwszy mieszkańcy będą uczestniczyć w tworzeniu budżetu Poznania”, jest niestety przedwczesne i nadto optymistyczne. Obecna władza robi wszystko, żeby mieszkańcy ani nie stali się źródłem żadnej istotnej wiedzy, ani tym bardziej władzy, przy kształtowaniu budżetu na 2012 rok. Prezydent Grobelny zapewniając, co odnotowała Gazeta, iż nie pozwoli, aby uczestnicy sondażu przesądzili o niewydawaniu na kulturę pieniędzy, ujawnia jednocześnie swoje faktyczne nastawienie. Puszcza oko do swojego know-how elektoratu, że – jak kiedyś to stwierdził Holbach – „głupia populacja” nie jest wstanie właściwie zadecydować. Fakt, jeżeli każe się wybierać między oszczędnościami na szkoły, ochronę zdrowia, bezrobotnych czy teatr, przeciętni obywatele stolicy Wielkopolski zarabiający 1/3 tego, co zgarniają średnio członkowie zarządu i rady miasta, mogą mieć trudności, żeby sprostać merytokratycznym wymaganiom „zblatowanych elit”, żeby się posłużyć terminem prof. Tomasza Polaka. W ich domowych budżetach wydatki na teatr to raczej luksus.

Pomysł Ryszarda Grobelnego na budżet partycypacyjny przypomina sytuację, kiedy dorastającemu dziecku daje się kieszonkowe i jednocześnie przekonuje, że jest już dorosłe i może samo decydować. Panie prezydencie – przeciętny obywatel, zarówno pełnoletni jak i niepełnoletni, aż tak głupi nie jest.

Jarosław Urbański
za: http://www.rozbrat.org

Według mnie, słabość

Według mnie, słabość doktryny demokracji uczestniczącej i budżetu partycypacyjnego jest dość dobrze widoczna w tym tekście. Zacytuję jego fragment, który mnie szczególnie uderzył:

Zacznę od tego, że „sondaży” czy „konsultacji społecznych” nie należy mylić z „budżetem partycypacyjnym”. Pierwsza i podstawowa różnica polega na tym, iż w dwóch pierwszych przypadkach formalnie władze zarówno decydują co będzie dyskutowane, na jakich zasadach, oraz jaka ostatecznie zapadnie decyzja. Czyli zachowają one pełną kontrolę nad całym procesem decyzyjny, a ewentualne „konsultacje” czy „sondaże” są najczęściej jedynie dodatkowym narzędziem rządzenia. W przypadku „budżetu partycypacyjnego” to wspólnota samorządowa orzeka nad czym ma się toczyć debata i jak ma ona przebiegać, a istniejące ciała przedstawicielskie ewentualnie stawiają „kropkę na i” - akceptują to, co zostanie wspólnie wypracowane i nadają mu realny kształt.

W powyższym akapicie zderzone zostają dwa modele: "formalnie władze zarówno decydują co będzie dyskutowane, na jakich zasadach, oraz jaka ostatecznie zapadnie decyzja", oraz "wspólnota samorządowa orzeka nad czym ma się toczyć debata i jak ma ona przebiegać, a istniejące ciała przedstawicielskie ewentualnie stawiają „kropkę na i” - akceptują to, co zostanie wspólnie wypracowane i nadają mu realny kształt."

Rzuca się w oczy brak realnej różnicy pomiędzy tymi dwoma stwierdzeniami. Pojęcie "wspólnota samorządowa" jest rozkosznie nieokreślone: może chodzić o radnych, a może chodzić o zwykłych mieszkańców - jednym słowem następuje zbitka pojęciowa tych dwóch bardzo różnych płaszczyzn, tak jakby głos szarego mieszkańca dzielnicy był tożsamy z głosem polityków zasiadających we władzach miasta. Żaden istniejący model demokracji uczestniczącej nie zakłada decyzyjności mieszkańców - ich głos jest tylko i wyłącznie konsultacyjny, nawet w "modelowym" rozwiązaniu funkcjonującym w Porto Alegre.

Autor sam stwierdza, że władze podjęły temat demokracji uczestniczącej lansowany podczas jednej z kampanii. Przyjęcie przez władze "konsultacyjnej" frazeologii nie jest oczywiście niczym innym, niż zasłoną dymną i tutaj autor ma rację. Ale jakiego innego skutku można było się spodziewać, lansując doktrynę, która u swoich podstaw zakłada konsultacyjny a nie decyzyjny charakter udziału mieszkańców?

Nie ma to jak po swojemu

Nie ma to jak po swojemu zdefiniować pojęcie, a potem z nim polemizować. "Wspólnota samorządowa" to oczywiście wszyscy mieszkańcy danej gminy. "Budżet partycypacyjny" posiada wiele mankamentów, ale te najważniejsze nie sytuują się akurat na poziome lokalnym, ale ponadlokalnym. Dodatkowo "budżet partycypacyjny" nie jest żadną doktryną, a co najwyżej zbiorem różnych, mniej i bardziej udanych, praktyk, które mogą iść w różnych kierunkach - bardziej lub mnie radykalnych. Przewagą odwoływania się do "budżetu partycypacyjnego" jest natomiast możliwość sprowadzenia dyskusji o problemach lokalnych na konkretny grunt, w tym ekonomiczny i finansowy, wychodząc poza ogólniki i slogany. Możemy tego nie nazywać, jako anarchiści, "budżetem partycypacyjnym", ale nie unikniemy w ten sposób konkretnego problemu - jak ma przebiegać proces decyzyjny na poziomie miasta liczące pól czy 1,5 mln. mieszkańców? Rafał Górski przedstawił jak może wyglądać "budżet partycypacyjny" z perspektywy anarchistycznej.Jako praktyka i jako krytyka istniejących procedur. Jeżeli ktoś dostarczy narzędzia równie dogłębnie opracowanego, a bardziej "wydajnego" na poziomie programowym w konfrontacji z władzami lokalnymi, to można będzie poważnie dyskutować. Dodam, że już pierwsza wydana w 2003 roku broszura Górskiego dot. budżetu partycypacyjnego zawierała także jego krytykę i krytyka ta jest np. dziś kontynuowana (np. Przegląd Anarchistyczny nr 11/2010). Pozdrawiam

Zbiór praktyk i ich

Zbiór praktyk i ich podbudowa ideowa są - obiektywnie rzecz biorąc - doktryną. Niektóre doktryny udają, że nimi nie są (np. neoliberalizm) - starają się uchodzić za "zdrowy rozsądek", próbując w ten sposób uzyskać hegemonię w sensie Gramsciego.

Jak ma przebiegać proces decyzyjny w miastach o 1,5 mln mieszkańców powinieneś wiedzieć. Zebrania lokalne, wybór delegatów do konkretnych zadań, mandaty do wyrażenia stanowiska grupy lokalnej na zebraniach delegatów dzielnic (bez możliwości zmiany decyzji) i tak dalej. Zostało to szczegółowo ustalone na Kongresie w Caspe w 1937 r. i po dziś dzień nikt nie wymyślił nic lepszego.

JU

Po pierwsze pod dany zbiór praktyk można "podłożyć" różną podbudowę ideową, w tym anarchistyczną. Dwa. Pisząc o PODBUDOWIE i dalej o hegemonii Gramsciego, sugerujesz faktycznie prywat doktryny przed praktyką. A tak nie jest, a w każdym razie być nie musi. Praktyki mogą być anarchistyczne nie dlatego, że są dziełem anarchistów, ale dlatego że urzeczywistniają pewne anarchistyczne wartości czy odpowiadają potrzebom walki politycznej wyznaczanym przez ruch (grupy) anarchistyczny. Różne grupy. A to oznacza że stają się praktykami anarchistycznymi często post factum. Dlatego też powoływanie się na zasady ustalone ponad 70 lat temu (w innych kompletnie warunkach historycznych) są chybione, bo wynikały one z praktyk które się pojawiły i były wówczas możliwe, ale niekoniecznie teraz. Tamte koncepcje mogą być inspiracją, mogą być pomocne, ale ich prawdziwa wartość nie polega na tym, jak owe zasady wyglądają na papierze, ale czy się potrafią manifestować w praktyce teraz. Moim zdaniem budżet partycypacyjny jest praktyka, w której mogą, ale oczywiście nie muszą, się na nowo urzeczywistnić, choć niekoniecznie w dokładnie wersji ustalonej 70 lat temu.Z Twojego punktu widzenia wydaje się, że anarchistyczne jest tylko to co robią anarchiści i to dodatkowa wg "zasad" ustanowionych 70 lat temu; ja twierdzę, że anarchistyczne mogą być również działania, które niekoniecznie są udziałem anarchistów, już nie mówiąc o tym, iż dla anarchiści mogę mieć inny punkt odniesienia niż Rewolucja Hiszpańska.

Zmieniły się techniki

Zmieniły się techniki informacyjne, które jeszcze bardziej ułatwiają wdrażanie demokracji bezpośredniej i kontrolowanych mandatów. Jeśli już, zasady sprzed 70 są jeszcze łatwiejsze do zaimplementowania niż były wtedy. Ich podstawą jest brak uznaniowości delegatów i ścisłe przestrzeganie woli najniższej komórki organizacyjnej, pomimo uczestnictwa w realizacji projektów o dużym rozmachu. Ta zasada się nie zdezaktualizowała dziś i nie zdezaktualizuje się za 100 lat. Zawsze będzie różnica między decyzją, a konsultacją, między narzucaniem dołom opinii "przedstawicieli", a realizacją woli dołów przez delegatów.

Anarchistyczne bynajmniej nie jest tylko to co robią anarchiści. Patrząc na dzisiejsze praktyki i rozpowszechnione poglądy, anarchiści są o wiele mniej anarchistyczni, niż przeciętny działacz lokatorski - pod wględem zaangażowania, samopomocy i braku złudzeń. Np. żaden lokator nie wierzy w demokrację uczestniczącą i budżet partycypacyjny. Po prostu z bliska widzą jak działa samorząd, czego nie widzi większość anarchistów - bo nie ma styczności z tymi problemami.

Budżet partycypacyjny - zakładający kolaborację z władzą - nie tylko może, ale musi wyobcować działaczy społecznych od ich najniższych komórek organizacyjnych, bo nie zawiera mechanizmu, który mógłby przekazywać w góre mandaty decyzyjne. Datego nie ma w ogóle sensu iść w tym kierunku. Demokracji bezpośredniej nie da się zbudować razem z państwem. Można ją budować tylko przeciw państwu, równolegle z rozwojem ruchu strajkowego - w miarę jak pracownicy uczą się samopomocy we wspólnej walce.

Nowinki i mody nie są w stanie konkurować ze starymi, solidnymi ideami. Mody przemijają. Sprawdzone idee - nie.

Idee są cały czas

Idee są cały czas weryfikowane, nie są raz na zawsze danymi dogmatami i schematami działania. A to co uchodzi w Twoim mniemaniu uchodzi za anarchistyczne osiągnięcie, jest często spotykane jako po prostu sposób podejmowania decyzji w ogóle. Przeciętny działacz lokatorski działa tylko w określonym i dość wąskim zakresie, a jego nieufność niejednokrotnie bierze się z wielu przyczyn. Generalnie to bardzo ten przykład uprościłeś pod swoją tezę. Pozdrawiam.

Działając razem z nami,

Działając razem z nami, lokator dostrzega szersze aspekty swoich problemów i o to właśnie chodzi. Jednocześnie koncentrując się na rozwiązywaniu problemów indywidualnych - takich jakie przychodzą, bez oglądania się na "słuszność ideologiczną" tych problemów - udało się nam jednak stworzyć grupę lojalnych osób, które walczą nie tylko o siebie. Nasz brak dogmatyzmu widać np. w tym, że nie będąc zwolennikami własności prywatnej, wspieramy lokatorów, którzy walczą o wykup swojego mieszkania - dlatego, że zawsze jesteśmy po stronie lokatorów, przeciw urzędnikom i kamienicznikom.

Niektórzy odrzucają model pomocy indywidualnej, albo piszą o niej tylko na stronach internetowych. My na nią poświęciliśmy już dwa lata życia i wciąż nie mamy dość - choć wiele osób, które pomagają jest na skraju eksmisji. Piszą do nas też osoby z Poznania, z prośbą o pomoc indywidualną, bo nie mają się do kogo zgłosić.

Co do działania zgodnie z ułomnymi ideami. Może cię to zaskoczy, ale sam realizuję w praktyce budżet partycypacyjny w swojej wspólnocie mieszkaniowej. Po pięciu latach walki udało nam się doprowadzić do sytuacji, gdzie można już swobodnie dyskutować i podejmować decyzje. Wymagało to usunięcia złodziei z zarządu i wyedukowania "moherowych" mieszkańców (a także tych nowobogackich japiszonów - pod pewnymi względami są gorsi).

Ale do głowy by mi nie przyszło, by do worka z napisem "anarchizm" wrzucać ruch na rzecz wspólnot mieszkaniowych, bo jest to twór ułomny u swojej podstawy (oparty na własności prywatnej, a nie na samym fakcie zamieszkiwania w jakimś miejscu).

Jak zapewne wiesz w Poznaniu

Jak zapewne wiesz w Poznaniu staramy się nie dać pochłonąć przez indywidualne interwencje. Co nie znaczy że ich nie podejmujemy zwłaszcza w bardzo drastycznych przypadkach, kiedy się pojawią. Mamy kilka doświadczeń, które każą nam podchodzić do tego z dystansem. (NP. po Pogotowiu Pracowniczym lepszym rozwiązaniem okazał się jednak związek zawodowy). Wracając do tematu, to jednak różnimy się - w tej dyskusji - w definicji czym jest anarchizm, nie w sensie ideologicznym, bo tu jak sądzę wbrew pozorom różnic między nami nie ma (choć może to za ryzykowna teza), ale jako praktyka. Delikatnie mówiąc z nieufnością podchodzę do twierdzenia czy istnieje coś takiego jak worek z napisem, anarchizm. Oczywiście są wartości czy praktyki które anarchistyczne nie są, ale też na wielu obszarach granice nie jest jasne i teraz jest pytanie, czy lepiej je zakreślać szerzej, czy wąsko? To kwestia strategii. Metaforycznie, Ty - wydaje mi się - chciałbyś przejść "od szczegółu do ogółu", ja odwrotnie "od ogółu do szczegółu". Dlatego doszukuje się (nie bez oczywiście ryzyka, np. krytyki) możliwości rozwinięcia praktyki anarchistycznej tam, gdzie Ty z góry ją odrzucasz.

Jak by nie patrzeć,

Jak by nie patrzeć, anarchizm zakłada ruch od dołu do góry, od jednostki do społeczeństwa. Nie można dojść do wolności jednostki zaczynając od instytucji państwowych. To chyba esencja anarchizmu.

Wiadomo od dość dawna, że

Wiadomo od dość dawna, że kategorie, które mogą oznaczać wszystko, nie oznaczają nic, więc stają się nieprzydatne. Nie chodzi tu o jakąś czystość ideową. Chodzi o wyznaczanie jednak jakichś granic zanim dane pojęcie rozpłynie się w "wszystkoizmie".

Co do mnie, to ja np. nie lubiłem demokracji przedstawicielskiej (i jej zdegenerowanych produktów w formie współczesnych partii politycznych, które najczęściej są organizacjami quasi-przestępczymi), koncentracji władzy zanim dowiedziałem się co nieco o anarchizmie. U mnie, tak jak u wielu lokatorów, czy pracowników z którymi rozmawiamy tak to wyglądało - najpierw własne doświadczenie, a potem dopiero jakieś teoretyzowanie.

Yak ma rację, większość lokatorów (także we wro) z którymi się spotykamy nie ma wielu złudzeń co do sądów, czy polityków. Oczywiście coś próbują robić poprzez sądy, czasem piszą do lokalnych posłów z prośbą o pomoc, ale z coraz mniejszą wiarą w sukces. Wielu zostało pokrzywdzonych przez wymiar (nie)sprawiedliwości, wielu ma bardzo radykalne poglądy i zwisa im jak to się nazwie. Mnie w zasadzie też zwisa. Jeśli większość ruchu anarchistycznego pójdzie w kierunku babrania się w wybory i układy polityczne, to ja zrezygnują z sympatyzowania z tym ruchem. Dlatego właśnie, że u mnie krytyka władzy jest bardziej pierwotna, niż teoria anarchistyczna. Nie muszę iść na Bleweder pod czarno-czerwonym sztandarem. Mogę iść nawet pod matką boską, jeśli ludzie tacy jak są w AL będą szli pod nim, to z nimi pójdę. Myślę, że wiele osób przyciąga anarchizm właśnie dlatego - zero układów, układzików z politykierami, zero manewrów i wykorzystywania ludzkiej krzywdy w walce wyborczej, zero robienia interesów na boku i "dorywania się do koryta" po plecach ludzi. I to było coś co wyróżniało ruch anarchistyczny przez lata od innych ruchów i stanowiło o jego atrakcyjności. Jeśli z tego zrezygnować, wtedy po prostu ruch anarchistyczny stanie się jedną i tą samą magmą wraz z innymi nurtami. Oczywiście nawet jeśli tam w Poznaniu się zaangażujecie w wybory to i tak wiele nie zdziałacie. Nie ta kasa. My Poznaniacy zdobyli 9 proc. w wyborach i nie mają ani jednego radnego, a nawet jakby mieli jednego to i tak by to nic nie dało przecież. Ale gdzieś w miedzyczasie staniecie się dla ludzi "onymi". Myślicie, że uda się wam lepiej niż francuskiej Partii Socjalistycznej? Partii przecież która zaczynała od Jeana Jauresa a skończyła na degeneracie Strauss-Khanie? Będziecie bardziej odporni na pokusy partii niż "wielka" SPD - partii Róży Luksemburg, która skończyła na takich kreaturach jak Schroeder? To co proponujecie, także budżety partycypacyjne i inne pomysły, to zupełnie nic nowatorskiego. Współzarządzanie było w wielu programach i ideach partii zarówno socjalistycznych, jak i liberalnych. Labourzyści coś takiego próbowali o ile pamiętam wprowadzić po wojnie w UK. Na jakiej podstawie twierdzicie, że nawet bez tak masowego zaplecza jakie miała Labour Party czy SPD, uda wam się to lepiej niż im?

Ruch anarchistyczny, wraz ze swoimi unikalnymi doświadczeniami zarówno rewolucji na Ukrainie i zwłaszcza Hiszpanii jest ostatnią deską ratunku, bo jako jedyny ma coś do zaproponowania co się nie skompromitowało, czy nie okazało się kompletną klapą w praktyce. Anarchizm albo barbarzyństwo.

tekst

tekst "Deliberować to nie to samo co partycypować" jest w pierwszej kolejności głosem wynikającym z dyskusji w Poznaniu, a zupełnie

Łatewa. Ktoś umieścił tu

Łatewa. Ktoś umieścił tu tekst w określonym czasie i kontekście.

Niestety od lat niektórzy

Niestety od lat niektórzy po prostu powtarzają dogmy anarcholiberalów i socjaldemokratow o systemie której już dawno nie ma wartości dla anarchistów. Zamiast posłuchać doświadczenie anarchistów z Porto Alegre, którzy negatywnie oceniają takiej "partycypacji", wolą szerszyć mity tworzone przez liberalów i naiwnych.

Przy okazji tak

Przy okazji tak kategorycznym stwierdzeniu o tym co ma wartość, a co nie ma wartości dla anarchistów, przydałby się jakiś konkret na powiedzenie tych słów. Skąd te przekonanie? Ktoś to analizował, badał? Czy to znaczy że Rafał Górski był anarcholiberałem? Od kiedy nie ma wartości? A kiedy miał, skoro od jakiegoś czasu nie miał i w jakim to momencie anarchiści go zarzucili? Próba zdyskredytowania jakieś koncepcji tylko poprzez odwoływanie się do nieprecyzyjnych ogólników i swobodne tworzenie "przymiotników".
Mamy tu dwa zagadnienia: "budżet" i "partycypacja" w podejmowaniu decyzji o jego strukturze. "Budżet" to pojęcie neutralne, w zasadzie techniczne. Struktura i partycypacja zależy natomiast od przyjmowanych wartości. Jeżeli polityczna siła i inicjatywa będzie w danym momencie należała do anarchistów, możliwy jest anarchistyczny "budżet partycypacyjny". Jeżeli polityczna siła i inicjatywa nie należy do anarchistów - nic nie jest anarchistycznego możliwe, w tym także "budżet partycypacyjny".

Kluczem jest decyzyjność.

Kluczem jest decyzyjność. A decyzyjność to nie konsultacja. To dwie, zupełnie niekompatybilne ze sobą płaszczyzny.

Tak, ktoś to analizował. I

Tak, ktoś to analizował. I nie jedna osoba. Wystarczy rozmawiać z anarchistami z Brazylii, co zrobiłam m.in. w Porto Alegre gdzie działają normalni anarchiści, co znaczy nie pod wpływem liberalnej dogmy, tylko aktywiści, którzy mogą oceniać sytuację. Ale pewnie socjologowie z Poznania wiedzą więcej niż nasi koledzy...

Po pierwsze Porto Alegre to

Po pierwsze Porto Alegre to przykład. Po drugie nikt nie twierdzi, że doskonały (z anarchistycznego punktu widzenie). Po trzecie to ogólniki w dalszym ciągu. Socjologowie z Poznania rozmawiali z innymi anarchistami, którym idea "budżetu partycypacyjnego" się podobała.

Wymalowaliście sobie na

Wymalowaliście sobie na sztandarze coś, o czym wiadomo, że jest ułomne i szukacie szczęścia, bo może w magiczny sposób ta ułomność się przerodzi w cnotę. Można i tak, ale jak dla mnie, szkoda czasu.

Ciągle o sztandarach! No

Ciągle o sztandarach! No można i tak.

"Normalni anarchiści"...

"Normalni anarchiści"... Nieźle, Foucault miałby polewkę. :)))

jak zawsze

rzeczowa i wiele wnosząca polemika:-) kiedy zaczniesz używać argumentu "jebać kretynów" (znaczy się publicznie bo za plecami to wiadomka, że już dawno. Jasno zostało wyjaśnione, że nikt ślepo nie propaguje budżetu partycypacyjnego, podawany jest on rzeczowej krytyce (bez odniesień do jakiś "tajemniczych" anarchistów z Porto Alegre, tylko z podaniem źródeł). I to nie jest dyskusja dla dyskusji, czy krytyka dla krytyki ( lub by personalnie kogoś atakować) tylko jakaś praca na rzecz wypracowania narzędzi. Narzędzi które realnie wyjaśnią jak może samorządzić się społeczność dużego miasta czy regionu, bo ile można zbywać ludzi komunałami o tym co po rewolucji. Wszyscy którzy olewają taki problem kończą jako wyalienowani super rewolucjoniści bez pomysłu na to jak do rewolucji przekonać innych (tych którzy nie są tak rewolucyjni jak oni)

Twoja polemika nie wnosi

Twoja polemika nie wnosi wiele, ale warto jednak zauważyć, że alienacja dotyka raczej tych, którzy nie mają pomysłu na swoją aktywność i działają na oślep. Inne doświadczenia, np. dotyczące ruchu anarchistycznego w Holandii, który w latach 90'tych poszedł w kierunku udziału w wyborach lokalnych i uległ całkowitej zapaści na wiele lat - też mówią swoje.

A przekonać ludzi do rewolucji można przez codzienną i żmudną pracę u podstaw. Nawet nasi wrogowie nie mogą nam odmówić, że jesteśmy w tą pracę zaangażowani. Wypaliło się wokół nas mnóstwo ludzi, ale akurat nie ci, którzy wiedzieli co robią i dlaczego.

Może było tak jak piszesz,

Może było tak jak piszesz, ale powodów zapaści ruchu anarchistycznego jest wiele, w tym także rewolucje, które ostatecznie kończą się fiaskiem. Być może są one warunkiem konicznym dla realizacji anarchistycznych koncepcji, ale z pewnością też nie wystarczającym.

my tu gadu, gadu a w Łodzi mieszkańcy decydują

http://www.gloslodzian.pl/?p=409&preview=true
tu udało się wywalczyć w zapisie umowy sprawczą rolę decyzji podjętej przez mieszkańców. Problemem jest skromny budżet.

Wywalczyć? Czy dobrze

Wywalczyć? Czy dobrze słyszę? Chodzi ci o to, że George Soros coś wywalczył? Samorząd zgodził się wziąć udział w zabawie sponorowanej przez Fundację Batorego: http://www.gloslodzian.pl/?page_id=7

Dopóki trwa grant, samorząd będzie bawić się w uznawanie konsultacji za wiążące.

Jakie to postępowe i obywatelskie - Europejska Demokracja w działaniu! Nawet jak skończy się grant, a z konsultacji nic nie pozostanie, to będzie się można tym onanizować przez kolejne 10 lat i wydać 20 broszur. A ludzie się nauczą tylko tyle, że trzeba pisać podania o granty.

Wcale nie. Pozostaną ludzie

Wcale nie. Pozostaną ludzie , którzy zobaczyli , że demokracja może polegać na czymś innym niż tylko zaznaczaniu krzyżyków na karcie wyborczej raz na cztery lata. Moim zdaniem jak na obecne warunki to już dużo.

my tu gadu, gadu a w Sopocie mieszkańcy decydują

http://www.sopockainicjatywa.org/2011/05/06/rezolucja-w-sprawie-budzetu-...

"Jesteśmy grupą nieformalną, tak więc nie ma u nas prezesa, składek czy grantów."

Myślę, że im więcej tego typu inicjatyw tym łatwiej będzie ludzią przedstawić, że anarchiści walczą o to aby społeczność lokalna nie decydowała o 1% ale o 100% ich wspólnych pieniędzy :)
ruch radykalno postępowy w granicach prawa :)

Brawo, państwo się stało

Brawo, państwo się stało właśnie silniejsze! Nic tylko pogratulować dobrej roboty!

Im gorzej tym lepiej?

Im gorzej tym lepiej?

Im bliżej państwa, tym

Im bliżej państwa, tym dalej od anarchii.

Niby racja

im więcej samodzielności społeczeństwa tym bliżej anarchii :)

Swoje zdanie wyłuszczyłem

Swoje zdanie wyłuszczyłem tu: https://cia.media.pl/warszawa_spotkanie_organizacji_lokatorskich_z_biurok...

Uważam, że to jest przedwczesna faza stabilizacji, która nawet nie miała swojego ataku.

no to

No to chyba można przyjąć, że wiele ludzi angarzujących się w budżet parcypacyjny uważa, że jest to moment ataku, tylko siły jakimi dysponują są na miarę wielkości obecnego ruchu społecznego w polsce.

Dogadywanie się z

Dogadywanie się z przeciwnikiem nie może być w żadnym przypadku traktowane jako atak. Nie wiem w jakiej terminologii układanie budżetu do uchwalenia przez władze samorządowe może być potraktowane jako "atak".

Na naszym spotkaniu w Ministerstwie nie było żadnego dogadywania się, tylko przedstawienie naszego stanowiska i zapowiedź silniejszych protestów. Strona rządowa nie była zainteresowana jakimikolwiek ustępstwami, więc nawet nie może być mowy o fazie stabilizacji.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.