Stalingrad nacjonalistów
Co roku komentuję wydarzenia związane z 11 listopada, przy okazji analizując rozwój (?) ruchu nacjonalistycznego w ciągu minionego roku. Emocje po ostatnich wydarzeniach powoli opadają, więc można przemyśleć sytuację.
Tym razem wiele wskazuje na to, że pod względem wizerunkowym tegoroczny Marsz Niepodległości może stać się dla nacjonalistów tym, czym Stalingrad był dla nazistów. O ile dwa lata temu symbolem wydarzeń stała się "niemiecka antifa" i rzekomy "atak Niemców na rekonstruktorów" (którego nie było) albo atak na rzekomego "spokojnego patriotę", który okazał się neonazistowskim bojówkarzem, co dało propagandowe narzędzie w ręce nacjonalistów, mające uzasadnić "niszczenie lewactwa, to w tym roku głównym newsem była podpalona tęcza i próba spalenia skłotów z ludźmi w środku oraz problemy międzynarodowe wywołanie atakiem na rosyjską ambasadę. Mało kto bierze na poważnie tłumaczenia wodzów Ruchu Narodowego w stylu "kiedy złodzieja złapią za rękę, wtedy złodziej mówi, że to nie jego ręka".
Dwa lata temu pamiętam, nawet w liberalnych mediach musieliśmy w komentarzach próbować odkręcać kłamstwa prawicy, które ku naszej złości były przyjmowane niemal bez zająknięcia przez większość mainstreamu. Pamiętam ile włożyłem (nie wiem czy sensownie) wysiłku w odkręcanie kłamstw, a potem rozpaczliwie próbując zainteresować faktami media w większości głuche na te starania. Teraz role się odwróciły. Nacjonaliści bezsilnie próbują spamować komentarze wstawiając spreparowane zdjęcia ("tęcza sama się podpaliła"), czy specjalnie zmontowane filmiki mające rzekomo dowodzić, że "skłotersi sprowokowali spokojnych patriotów", choć skłot nie znajduje się na trasie przemarszu. Część mediów początkowo nawet próbowała realizować swoją starą metodę sztucznej symetrii i przedstawiać "obie strony jako winne" (królował w tym TVN), ale w miarę pojawiania się faktów i dowodów, które spływały nieprzerwaną falą ze smartfonowych kamer i aparatów świadków zdarzeń, ta narracja nie mogła się utrzymać i już tylko skrajnie prawicowe "niezależne od rozumu" media podtrzymują spiskowe teorie.
Dlatego słusznie lewica wycofała się z organizowania blokad i marszów tego dnia, zostawiając scenę wyłącznie nacjonalistom, by mogli kompromitować się na własny rachunek. Ta taktyka przynosi owoce. Wiele osób do tej pory wahających się, "czy to czasem nie wina lewaków", zajęło jednoznaczne stanowisko. Teraz nie ma już żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia z agresorem.
Co ciekawe, jeśli chodzi o liberalny mainstream, najmocniejsze wsparcie nacjonaliści otrzymali od... Donalda Tuska i ministra MSW Bartłomieja Sienkiewicza, którzy przekonywali, że tak naprawdę nic się nie stało, a Marsz w tym roku był spokojniejszy niż wcześniej (chwalili się tymi wypowiedziami nawet na fanpage Marszu Niepodległości). Kto wie, być może teorie niektórych PiS-owców, że Tusk chce wzmocnić Ruch Narodowy, żeby ten urwał parę procent w wyborach partii Kaczyńskiego, nie są tak absurdalne na jakie mogłyby wyglądać na pierwszy rzut oka. W każdym razie Tusk-nacjonaliści to bardzo ciekawa koalicja.
Zastanawiające jest także zachowanie "stróżów prawa". Jest sporo nagrań na których widać jak policja przez dłuższy czas biernie przygląda się, jak rozjuszone nacjonalistyczne bojówki próbują podpalić skłot na Skorupki. Być może Tuskowi taka kompletnie obłąkana opozycja jest potrzebna. A skoro PiS powoli zaczyna się zużywać jako straszak, to trzeba wymyślić nowy. Dzięki temu rząd może upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - dowalić PiS-owi zagrażając mu od prawej strony i jednocześnie próbować wykorzystywać nacjonalistycznych bandytów w celu zastraszania aktywistów radykalnej lewicy. To być może zbyt daleko idące wnioski, ale nie pozbawione podstaw.
Wciąż widać, że spektakl o nazwie Marsz Niepodległości cieszy się sporą popularnością. Sam jednak spektakl, choć efektowny, nie może przesłonić dość marnej sytuacji samego Ruchu Narodowego, jeśli weźmiemy pod uwagę stan organizacyjny. Czym innym jest bowiem zwołanie na wydarzenie gromady ludzi, a czym innym jest budowa ruchu, o organizacji nie wspominając.
Po pierwsze widać kto kontroluje sytuację, kto stanowi główne zaplecze. Ogon macha psem, chciałoby się powiedzieć. Winnicki z Bosakiem i Zawiszą widzą siebie jako przewodników mas narodowych, ale tak naprawdę to większość tych ludzi ma ich tam, gdzie tęcza nie dochodzi. To kibice nadają rytm manifestacji, nadają jej treść i charakter. To kibice decydują, jakie przyśpiewki i na jaką melodię będą używane, to co bardziej radykalni kibice decydują gdzie i kiedy mają być zadymy. To kibice skrzykują się i organizują wyjazdy. Nie wszyscy kibice biorą udział w zadymach (tak naprawdę bierze niewielka mniejszość, biorąc pod uwagę całość Marszu), ale większość kibiców ma gdzieś program Ruchu Narodowego i ich wodzów, którzy są zwykłymi wymoczkami. Dla nich Marsz Niepodległości to jest tryumf trybuny stadionowej nad ulicami. Mogą wyjść i się pokazać, pośpiewać w tłumie.
Wielki sukces frekwencyjny Marszu w minimalnym stopniu przekłada się na codzienną aktywność organizacyjną Ruchu Narodowego. To prawda, w porównaniu z jego niemal likwidacją parę lat temu, teraz wygląda na to, że jest rozwój. Ale tak naprawdę ten rozwój jest w porównaniu z liczebnością Marszu mizerny. Jeden z konserwatywnych polityków stwierdził po zakończeniu Marszu, "a teraz Ruch Narodowy zawiesił działalność na kolejne 364 dni". To oczywiście wyolbrzymienie, bo coś tam Winnicki z Bosakiem próbują robić w ciągu roku, żeby przekierować energię Marszu w działalność ich organizacji (a wkrótce partii politycznej). Oni nie chcą być wiecznymi wodzirejami jednej imprezy. Chcą wkroczyć do parlamentu.
Straż Niepodległości wymyślili (częściowo wzorując się na zagranicznych odpowiednikach) po to, żeby zamknąć kibicowską energię w organizacyjne ramy, które będą przez nich kontrolowane. W marzeniach widzą się jako wodzów przemawiających do tysięcy równo ustawionych rzędów swojej prywatnej armii. Tyle że to nie bardzo wychodzi. Kibice w przytłaczającej większości nie chcą dać się skoszarować jakimś siuśmajtkom przebierającym nogami do władzy. Ruch kibicowski ma swoją dynamikę i swoje interesy, które nie zawsze są zbieżne z interesami kierownictwa Ruchu Narodowego. Poza tym problemem są także podziały wśród samych kibiców. Jeden z członków Straży Niepodległości, został zaatakowany przez kibica Legii, bo ten rozpoznał go jako kibica Polonii Warszawa.
Marsz Niepodległości to tak naprawdę chwilowe wydarzenie, które z trudem zawiesza kibicowską wieczną wojnę. Wiadomo, że prym wśród bojówkarzy nacjonalistycznych wiodą w Warszawie kibice Legii (w charakterystycznych białych kominiarkach, które stały się symbolem zadym) wraz z sojusznikami. Inni działać mogą tam jedynie warunkowo. Dlatego wrocławskie marsze 11 listopada, organizowane przez skonfliktowane z Ruchem Narodowym Narodowe Odrodzenie Polski, mogą cieszyć się względnym sukcesem frekwencyjnym. We Wrocławiu rządzą kibice Śląska, którzy niespecjalnie lubią Legię, więc wybierają wrocławski Marsz Patriotów zamiast jechać na "legijny" Marsz Niepodległości do Warszawy. NOP zresztą także jest całkowicie uzależniony od widzimisię kibiców, którzy sami decydują gdzie i kiedy będą maszerować, co jasno i w jednoznacznych słowach wyjaśnili już parę razy w tym roku wodzom lokalnych nacjonalistów.
Tak więc, tworzenie z tego środowiska jednej karnej masy jest nierealne.
Straż Niepodległości nie była w stanie w żaden sposób panować nad sytuacją, bo nie ma żadnego autorytetu wśród najbardziej "zadymiarskich" kibiców. Nawet porównanie warunków fizycznych pokazuje kto tu rządzi. Straż Niepodległości nawet gdyby chciała nad nimi zapanować, to nie jest w stanie i dlatego ten 11 listopada stał się jej porażką oraz stojących za nią polityków. Kibice w większości nie dadzą się skanalizować. Wolą tworzyć sieci ad hoc, zdecentralizowane tymczasowe porozumienia, a nie być na usługach ludzi bez charyzmy i szacunku. W dodatku sama Straż okazuje się mało karna - część jej członków w odblaskowych kamizelkach wzięła udział w ataku na skłot.
Poza 11 listopada zarówno w kraju Ruch Narodowy, jak we Wrocławiu NOP, niewiele mogą zdziałać. Nie wychodzą poza "marszowanie". Wszystkie próby zrobienia jakichś akcji politycznych poza marszami rocznicowymi nie wypaliły (największa dotychczas klęska to tzw. Strajk Szkolny, który według Winnickiego, miał być dla rządu jak ruch przeciw ACTA). Poza 11 listopada ich akcje nie przekraczają kilkusetosobowych zgromadzeń i w zasadzie działalność niewiele różni się od tej, którą podejmowali dawniej. Pod tym względem nawet niezbyt przecież duży ruch anarchistyczny jest lepiej rozwinięty od nich, bo nieustannie drąży różne kanały dojścia do ludzi i podejmuje wciąż nowe tematy. Anarchiści są wszędzie, nacjonaliści zaś głównie maszerują. Po trzech latach sukcesów frekwencyjnych widać, że maszerują donikąd. Prawie cała ta energia idzie w gwizdek. Przypomina to trochę "dni wagarowicza" z lat 90., gdzie przez parę lat młodzież raz do roku wychodziła na ulice i robiła, czasem ostre, zadymy. Tam nie było co prawda żadnej wielkiej ideologii, a tu próbuje się do tych wydarzeń dorabiać patriotyczną oprawę, ale w zasadzie efekt jest podobny - raz w roku system może pooburzać się na "chuliganów", a karnawałowe odwrócenie ról i porządków kończy się po jednym dniu, a potem wszyscy rozchodzą się, by od następnego dnia grzecznie pracować na wzrost PKB.
Na koniec jeszcze taki mały teoretyczny suplement. Obecny ruch nacjonalistyczny, nie do końca chyba świadomie, sam niszczy podstawy swojej ideologii. Nacjonalizm, głosi jedność narodową, a obecny ruch narodowy stoi w opozycji do większości tego, co można nazwać narodem. Oczywiście dorabia się do tego różne teorie o "fałszywej świadomości narodowej", "zaczadzeniu narodu przez lewackie media" itd. Niemniej jednak wywołując burdy na ulicach w symboliczny sposób pokazuje coś, co raczej radykalna lewica głosi - że tak naprawdę jednolity naród jest fikcją, że jest podzielony niezliczoną ilością konfliktów z konfliktem klasowym na czele. O ile przedwojenna endecja (swoją drogą też nie stroniąca od burd i konfliktów) przynajmniej próbowała zorganizować coś, co nazywała narodem w masowy ruch i faktycznie na wielu polach masowe organizacje udało im się budować, to obecny ruch narodowy jest po prostu jednym wielkim katalizatorem konfliktów w ramach czegoś, co jest przecież etnicznie niemal całkowicie jednolitą krainą. Nie ma już wielkich mniejszości narodowych, jak przed wojną, bo najpierw Hitler kazał wymordować Żydów, a potem inny wielki zwolennik czystości etnicznej - Józef Stalin - nakazał wywiezienie z terenów Polski większość pozostałych mniejszości narodowych (m.in. Ukraińców i Niemców). Tych dwóch wielkich nacjonalistów wykonało całą robotę, której przed wojną domagała się endecja. Dlatego wódz ONR - Bolesław Piasecki - dokonał, tylko pozornie "dziwnego", zwrotu i poparł stalinistów po wojnie, bo budowali "piastowską Polskę".
A więc obecnie epigonom endecji i jej radykalnych odłamów nie pozostało nic innego jak, z braku liczących się mniejszości narodowych, wywoływać absurdalne konflikty wewnątrz ich własnego narodu, jednocześnie bredząc o jedności narodowej i "organicznym narodzie". Co ciekawe teraz spora część establiszmentu przejmuje endecki język "jednościowy", że powinniśmy "być razem 11 listopada", że jesteśmy niepodzielnym narodem itd. Takim "jednościowym", nacjonalistycznym językiem zawsze posługuje się władza, bo nacjonalizm, jak słusznie zauważył Rudolf Rocker, jest niczym innym jak religią państwową. Władza potrzebuje świąt narodowych, żeby ludzie gromadzili się wokół państwowych relikwii niczym w kościele. A to politycy zarządzają niczym kapłani tymi relikwiami i informują, co jest w "interesie narodowym", a co nie jest, tak jakby naród to była jedna osoba posiadająca jasno sprecyzowane jednolite interesy. Stąd też nic dziwnego, że poza czynnikami koniunkturalnymi, Roman Giertych popiera działania prezydenta Komorowskiego. Nie jest to w żadnym wypadku niezgodne z ideologią nacjonalistyczną. Słusznie też Giertych wytyka Ruchowi Narodowemu, że "rozbija jedność narodową". W końcu Tusk, Komorowski, a nawet gej i lewak to też dla nich powinni być Polacy, a nie śmiertelni wrogowie.
Tymczasem lewica radykalna jest konsekwentna w tym co mówi i co sami nieświadomie udowadniają członkowie ONR i MW swoimi wyczynami - nie ma pokoju, nie ma jedności narodowej. Są napięcia, jest konflikt. Teraz pytanie jak ściągnąć ten konflikt z oparów absurdu i wojen symbolicznych w które wystrzeliła go prawica, na poziom realiów ekonomicznych. To jest nasze zadanie.
XaViER
--
Zapraszam na Facebooka:
http://www.facebook.com/wolnelewo