Zamiast szkoły do kościoła marsz!

Kraj | Edukacja/Prawa dziecka | Klerykalizm

Uczniowie katowickiego Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4 sądzili, że w piątek będą mieć normalne lekcje. Ale dyrektorka zarządziła wyjście do kościoła. Interweniowało kuratorium - czytamy w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej".

Opowiada mama jednej z dziewczynek, która nie chodzi na religię: - 1 września były występy w sali gimnastycznej, spotkania w klasach z wychowawcami. Byłam pewna, że piątek będzie już zwykłym dniem szkolnych zajęć. Ale zarządzeniem dyrektorki uczniowie poszli do kościoła i spowiedzi.

- Dzień przed końcem roku szkolnego było podobnie. Wyjścia związane z nauczaniem religii zdarzają się bardzo często w tej szkole. Dotąd córka nie spotkała się z nietolerancją ze strony rówieśników, ale takie sytuacje, jak ta z 2 września, podkreślają odmienność dzieci z rodzin niewierzących - dodaje.

Z piątkowej decyzji dyrektorki szkoły Joanny Szykszni niezadowoleni są także rodzice uczniów chodzących na katechezę. Rodzice zapytali dyrektorkę, dlaczego nie przewidziała kościoła 1 września po rozpoczęciu roku szkolnego. Poszliby ci, którzy naprawdę by chcieli. Podobno usłyszeli, że "1 września ksiądz nie miał czasu".

źródło: Gazeta Wyborcza,

źródło: Gazeta Wyborcza, warto dodać.

Warto dodać, że źródło

Warto dodać, że źródło jest od początku podane w tekście: "czytamy w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej". I warto czytać zanim się skomentuje.

Zrodlo jest podane, ale

Zrodlo jest podane, ale przydalby sie tez link.

A w calej sprawie najciekawszym aspektem jest to, czy dyrektorka wziela pensje za zarzadzenie dnia wolnego od pracy. Nauczyciele w sumie teog nie zarzadzili, wiec oni pensje powinni dostac, ale nie z kieszeni podatnika (bo podatnik placi za to, by nauczali), a z kieszeni dyrektorki majacej takie pomysly.

powinni to rozstrzygać

powinni to rozstrzygać nauczyciele, pedagodzy i rodzice na radzie pedagogicznej i spotkaniu ze wszystkimi rodzicami a nie w gazecie wyborczej
bo to sprawa rodziców, dyrekcji, personelu szkoły i jej charakteru

Nie, to jest wyłącznie

Nie, to jest wyłącznie kwestia dziecka i jego rodziców czy chcą uczęszczać na religię czy nie. Dyrekcja i nauczyciele nie mają tu nic do gadania. A tak się składa, i znam to z doświadczenia własnego jako rodzic, że najwięcej do decydowania ma po pierwsze ksiądz, po drugie dyrekcja, po trzecie nauczyciele. Uczucia, opinie rodziców są brane pod uwagę dopiero po mniej lub bardziej gwałtownych interwencjach, kiedy już "mleko się rozlało", bo dziecko zostało np. zmuszone do modlitwy przez księdza (np. moje dziecko miało w piątek taki przypadek). A jak to się nie zmieni to sam pójdę do Wyborczej i to nagłośnię.

no prawda jest po środku.

no prawda jest po środku. Bo to faktycznie nie jest sprawa GW kto gdzie dziecko posyła. Nie jest to też jednak sprawą księdza. Dyrektora jest tylko pośrednio, tzn dyrektor powinien robić to co zlecono mu przez rodziców. Jeśli rodzice się zgadzają na takie wychowanie, to GW niech nie wtyka nosa. Jeśli jednak jest to narzucone to jest to syf.

A do kogo ma się zgłosić

A do kogo ma się zgłosić szykanowany rodzic? Do kurii? "dyrektor powinien robić", ale nie robi. Jak się sprawę nagłośni to może coś się zmieni.

no to jeśli tak jest to ok.

no to jeśli tak jest to ok. Ale dobrze wiesz, że GW potrafi zrobić problem tam gdzie go nie ma.

ja z mojego doświadczenia

ja z mojego doświadczenia wiem tyle:
jeśli charakter szkoły lub placówki z nauczaniem jest typowo katolicki (wtedy jest to zawarte w jej regulaminie i rodzic może zdecydować o wycofaniu dziecka lub wziąć pod uwagę to że dziecko nie uczęszczające do kościoła może być dziwnie postrzegane)
jeśli nie ma tego w regulaminie to każde zabieranie dzieci do kościoła
jest niezgodne z konstytucją
rodzic ma bezwzględne prawo decydować o tym czy dziecko ma uczęszczać do kościoła czy nie
to tylko kwestia odwagi rodzica a nie widzimisię księdza czy dyrekcji

jak wiemy instytucje dla własnego porządku i spokoju czasem lubią narzucać swoje prawa ujęte w regulaminach punktami i paragrafami co nie oznacza że są to prawa ukonstytuowane

to zespół szkolno-przedszkolny więc wydaje mi się że dzieci raczej nie zdecydują bo 4 czy 6 letnie dziecko gdyby tylko samo decydowało to większość z nich nie chodziłaby do kościoła ani do szkoły:-)

Kościół szkoła

"rodzic ma bezwzględne prawo decydować o tym(...)"
Coraz mniej ma tych praw...

Państwo powinno

Państwo powinno zdecydowanie tego zabronić, a zakaz z całą surowościa egzekwować.

Nas też ciągali w podstawówce i gimnazjum do kościoła

na rozpoczęcia roku szkolnego. Zawsze albo się nie szło albo gdzieś odchodziło w bok na miasto :) Prawda jest taka, że wtedy chodziło o pospanie dłużej ewentualnie o "nie chce mi się" i na miasto bez większej świadomości. Teraz z perspektywy czasu strasznie mnie takie zachowania "świeckich" szkół drażnią...

Gdyby zaczepić księdza ,

Gdyby zaczepić księdza , katolika , procesje itp zaraz jest szum i chałas o łamanie ich praw o obraze uczuć religijnych itp za co grożą wyroki! Pytam sie gdzie są obrońcy praw które zostały złamane przez pedagogów z tej szkoły i gdzie jest prokuratura kiedy łamie się konstytucje ! ?

Racja, buntowniku, gdzie

Racja, buntowniku, gdzie jest prokuratura? Gdzie policja?

Dlaczego?

Dlaczego rodzic ma mieć prawo decydować czy dziecko będzie łaziło na religię czy nie, a nie ma prawa decydować o reszcie programu nauczania? Przymus nauki religii jest be, ale przymus nauki reszty przedmiotów jest ok? Może by tak pozwolić rodzicom, gdzie i czego będą uczyły się ich dzieci.

No, wiesz, niby można by

No, wiesz, niby można by było, ale w praktyce to w szkole takiej, jak ona teraz jest, byłoby to niewykonalne. Przede wszystkim podczas przebywania dziecka w szkole nauczyciele i szkoła jako taka bierze na siebie całą odpowiedzialność za dziecko. Tak więc dziecko podczas okienek musi siedzieć w świetlicy lub np. pod opieką bibliotekarki. Jeśli ktoś nie życzy sobie, by dziecko nie chodziło na religię i np. historię lub plastykę, dziecko będzie miało kilka okienek pod rząd. W tym przypadku jest przymusowo w świetlicy, a to dla jednego dziecka jest gorsze, dla innego lepsze od przymusowego przedmiotu, jednakże wiele dzieci po to chodzi do szkoły, by się integrować z innymi dziećmi... Nie wiem jak TY sobie to wyobrażasz, ale ja we współczesnej szkole - nijak. Znam też wielu rodziców, którzy chętnie by nie posłali dziecko na polski, bo nudny, na matematykę, bo trudna, na plastykę, bo to bezużyteczne, na niemiecki, bo to hitleryzm. Owszem, byłaby to ich suwerenna decyzja, że robią z dziecka analfabetę życiowego. I nie wykraczaj poza temat mówiąc o szkole, której nie ma, bo o tym to już możemy pogdybać dyskutując modele wymyślone przez ludzi, którzy na tym się znają.

When we can't dream any longer we die.
Emma Goldman

Tylko metodyka nauczania

Tylko metodyka nauczania pozostawia wiele do życzenia... tak na marginesie to się zastanawiam czy można być analfabetą religijnym. No ale tutaj to też wina metody nauczania, z której wyłazi niemal sekciarstwo a nie nauka o Bogu.

już były pomysły o

już były pomysły o likwidacji szkół i nauce tylko w domu z pomocą rodziców
kogo stać to może sobie wynająć nauczycieli
jednak 80% ludzi w tym kraju nie stać na to
tak jak nie stać na możliwość wyboru prywatnej szkoły według upodobania

Ale korwiniści są zbyt

Ale korwiniści są zbyt tępi, by to zakumać. Znam takich korwinistów, co nie wypłacają pensji swoim pracownikom. Sami pokazują jak kruche są ich ideały (a potem podobnym ich pracownikom nazywają nierobami i leniami) :D

When we can't dream any longer we die.
Emma Goldman

Nie stać?

Skoro stać nas wszystkich na utrzymywanie edukacji publicznej (w kuratoriach jest więcej urzędników niż nauczycieli zatrudnionych w całym systemie) to dlaczego miałoby nas nie stać na naukę dzieci w szkołach niepublicznych? Można wyliczyć, ze "bezpłatna edukacja" kosztuje przeciętnie każdego podatnika przeszło 4 tysiące złotych rocznie. Wiadomo jak to jest z przeciętnymi, ale i tak obrazuje to jak bardzo jest publiczna edukacja jest "bezpłatna".

Ponieważ edukacja w

Ponieważ edukacja w szkołach niepublicznych jest droższa niż w publicznych, bo oprócz pensji musisz jeszcze zapewnić zysk inwestorom.

Jeśli...

Nie wiem, czy do założenia szkoły niepublicznej potrzebny byłby inwestor, myślę że najważniejszy jest dyrektor. No a jeśli już mówimy o kosztach i zyskach to jednym z fundamentów ekonomii jest fakt - że prywatna działalność jest tańsza i efektywniejsza od państwowej. Edukacja nie jest w tej kwestii wyjątkiem.
Zamiast wolnego wyboru rodziców mamy dzisiaj kłótnie: a to czy ma być w szkołach religia, a to czy ma być edukacja seksualna... Wszystko to, oczywiście "bezpłatnie" :)

Nie wiem gdzie się

Nie wiem gdzie się uczyłeś ekonomii, ale muszę cię zapewnić, że nie jest fundamentem tej nauki twierdzenie które napisałeś powyżej (jest na natomiast ewentualnie fundamentem ideologii neoliberalnej). Proponuję przysiąść do książek zanim zacznie się pisać takie rzeczy.

Polecam także przeanalizować koszt prywatnej służby zdrowia w USA. Tak na początek. Historia z OFE, które przecież miały być tańsze niż ZUS, a okazały się droższe w obsłudze, także wiele na ten temat może powiedzieć.

Podaj mi pozostałe

Podaj mi pozostałe fundamenty ekonomii, bom ciekawa :D

When we can't dream any longer we die.
Emma Goldman

Niestety...

Na akademii ekonomicznej wytrzymałem tylko rok, potem zmieniłem kierunek na kompletnie inny, rzeczywiście ten tekst o fundamentach był kompletnie przesadzony z mojej strony, sorry. W każdym razie śledząc informacje ekonomiczne doszedłem do takiego wniosku. Ta zasada sprawdza się na co dzień i myślę, że podawanie przykładu OFE jest lekko nietrafione - co z tego że są prywatne, skoro przymusowe i mają obowiązek lokować dużą część pieniędzy w papiery emitowane przez państwo?
Jeśli nauka państwowa jest lepsza i tańsza od prywatnej, to może warto przeprowadzić eksperyment i powołać np. ministerstwo żywienia, które zajmowałoby się karmieniem wszystkich ludzi. Już więcej nikt nie musiałby kupować jedzenia, zamiast tego byłby np. podatek na wyżywienie.

Jeśli nauka państwowa jest

Jeśli nauka państwowa jest lepsza i tańsza od prywatnej, to może warto przeprowadzić eksperyment i powołać np. ministerstwo żywienia, które zajmowałoby się karmieniem wszystkich ludzi.

ahh, nie ma to jak Koorwin-style reductio ad absurdum. nie wiadomo tylko czy śmiać się czy płakać?

natomiast przechodząc ad rem, to "wolnorynkowe" szkolnictwo może byłoby tańsze w misesowskim never never landzie, na rynku zdominowanym przez drobną i szeroko rozpowszechnioną własność. może.

tyle tylko że coś takiego nie istnieje. mamy za to dominację silnie skoncentrowanych w monopole i oligopole kapitału, który w warunkach "wolnej konkurencji" błyskawicznie wygryzłby i/lub podporządkował maluchów.

jedynym kontr-argumentem neoliberałów jest mantrowanie o zlikwidowaniu państwowych subwencji dla wielkiego biznesu, co samo z siebie miałoby rzekomo podminować jego pozycję na rynku czy wręcz doprowadzić korporacje do upadku i rozproszenia własności. argument tak naiwny, że ręce opadają: jedynie idiota może przyjąć założenie, że wielki biznes będzie biernie przyglądał się zwijaniu skrojonego na jego potrzeby porządku prawno-instytucjonalnego i nie wykorzysta zgromadzonych zasobów, know-how itp do przywrócenia swojego dyktatu na rynku.

w tym kontekście "tanie" prywatne szkolnictwo na zasadzie sąsiedzkiej ściepy, zdolne konkurować z korporacyjną edukacją, można włożyć między bajki. dyktat wielkiej, skoncentrowanej własności już na starcie wymusiłby kapitałochłonność przekraczającą możliwości pracowników najemnych. zwłaszcza pracowników najemnych poddanych "elastycznym", opartym na jednostronnym dyktacie pracozdzierców, formom zatrudnienia (a tylko takie zakładają szermierze "wolnego rynku") z całym ich bogactwem (a raczej nędzą) inwentarza: niskie i niepewne pensje, zawężone możliwości długoterminowego planowania, oszczędzania i inwestowania itp.

Ta zasada sprawdza się na co dzień

o rly?

a co powiesz na badania prof. Tittenbruna w tej materii, których streszczenie można znaleźć choćby tu: http://main3.amu.edu.pl/~jacek/PRIVATE%20AND%20PUBLIC%20OWNERSHIP.html

?

więcej argumentów i danych empirycznych przemawiających za tym, że państwowa i/lub kolektywna własność niekoniecznie musi być "genetycznie" ułomna w stosunku do prywatnej, a nawet przewyższać efektywnością, znaleźć można w jego książce "Ekonomiczny sens prywatyzacji".

zresztą naukowców przyjmujących podobne co prof. Tittenbrun stanowisko nie brakuje także w zachodnim mainstreamie (vide wolta Krugmana i Sachsa, którzy porzucili wyznawany przez ciebie neoliberalizm). generalnie chyba tylko w Polsce dominuje jaskiniowy neoliberalizm, dogmatycznie trzymający się wiary w "prywatne lepsze niż państwowe i/lub społeczne".

myślę, że podawanie przykładu OFE jest lekko nietrafione

nietrafione to są twoje zarzuty do tego przykładu, jak żywo oparte na bredniach o "dobrowolności" rynku. żyjemy w świecie, w którym materialne zabezpieczenie się na starość jest koniecznością, której zaniedbanie oznacza w "najlepszym" wypadku wegetowanie w nędzy, chorobie i zniedołężnieniu, a w najgorszym razie śmierć. z uwagi na erozję i wymieranie innych niż rynkowe form opieki nad starszymi osobnikami (rodzina, rozszerzona rodzina, klan, plemię itp), rynek i państwo historycznie uzyskały w tej materii niemal 100% wyłączność. zniesienie lub ograniczenie jednej z tych instytucji raczej wzmocniłoby przymusowość drugiej, a nie ją zlikwidowało - w przypadku wzmocnienia mechanizmów "wolonorynkowych" przymusowość dodatkowo zostałaby wzmocniona wspomnianymi wcześniej monopolami i oligopolami.

zresztą sama podstawa rynku, czyli prywatna własność środków produkcji z "dobrowolnościa" nie ma wiele wspólnego, ponieważ zakłada legalne stosowanie siły przez właściciela (co zawsze oznacza łamanie woli innych osób, zaistnienie niedobrowolnych stosunków międzyludzkich) w pewnych przynajmniej sytuacjach. na tym poziomie analizy "państwo" i "własność" są w zasadzie tożsame!

Badań profesora T.

Badań profesora T. oczywiście nie znam, a streszczenie które tu przytoczyłeś jest jak dla mnie zbyt napchane odnośnikami do innych publikacji. To w połączeniu z moim zaspanym angielskim skierowało mnie od razu do podsumowania. Tam w pierwszym zdaniu autor napisał, że jego praca poważnie podważa argumenty mówiące o przewadze firm prywatnych nad państwowymi - OK. Zarzucasz mi naiwność, jednocześnie zasypując argumentami, że

że państwowa i/lub kolektywna własność niekoniecznie musi być "genetycznie" ułomna w stosunku do prywatnej, a nawet przewyższać efektywnością
. Każdy z nas albo pracował, albo zna ludzi którzy pracowali w zakładach państwowych i zna opowieści o funkcjonowaniu tych przedsiębiorstw. Nawet zakładając, że profesor T. ma rację, to mieliśmy już epokę w której przeważała działalność państwowa i każdy wie, jak to wyglądało. Nie potrzebujemy dodatkowych badań, a argumenty mówiące że "niekoniecznie tak musi być" są w tym świetle mocno wątpliwe.
Jeśli chodzi o ofe to nietrafione było to, że są przymusowe czy to że muszą kupować obligacje tonącego w długach państwa?
Nie wiem czy powinienem się obrazić za korwinistę, czy nie - ale szufladkowanie na tej zasadzie wszystkich ludzi, którzy mają dosyć opresji podatkowej jest niepoważne. Na jakim poziomie świadczone są usługi państwowe każdy z nas widzi na co dzień, o kosztach tych przyjemności już się publiczne nawet nie rozmawia. Może dla odmiany warto byłoby spróbować trochę wolności?

Nawet zakładając, że

Nawet zakładając, że profesor T. ma rację, to mieliśmy już epokę w której przeważała działalność państwowa i każdy wie, jak to wyglądało. Nie potrzebujemy dodatkowych badań, a argumenty mówiące że "niekoniecznie tak musi być" są w tym świetle mocno wątpliwe.

ale w jakim świetle, czy ktokolwiek z redakcji i/lub piszących tu osób z zewnątrz domaga się upaństwowienia wszystkiego jak leci? chyba koleś pomyliłeś serwisy, to nie portal bolszewików i innych autorytarno-etatystycznych "komunistów".

na pewno idei nacjonalizacji całej gospodarki nie podziela też linkowany Tittenbrun, będący socjaldemokratycznym, a nie bolszewickim, marksistą. socjaldemokracja w "klasycznym" wydaniu tym się różniła od bolszewizmu w sferze ekonomicznej, że otwarcie głosiła model "mieszanej" gospodarki, w której prywatna własność współistnieje z państwową, spółdzielczą, gminną itp. państwo w takim modelu miało za zadanie łagodzić napięcia związane z walką klas, zapewniając bazę pod reprodukcję siły roboczej głównie w tych obszarach życia społecznego, gdzie rynek sobie częściowo lub zupełnie nie radził: mieszkalnictwo, edukacja, służba zdrowia, infrastruktura i transport zbiorowy. ponadto stało na straży umów zbiorowych między światem pracy a kapitalistami, zakładających regularny wzrost płac idący w parze ze wzrostem wydajności i tworzących tym samym po II WŚ warunki do trwającej kilkadziesiąt lat, względnie bezkonfliktowej akumulacji kapitału.

z drugiej jednak strony, model ten stworzył także warunki pod wzrost siły przetargowej pracowników, co z czasem rozpoczęło nowy cykl walk klasowych (w myśl zasady że apetyt rośnie w miarę jedzenia), szczególnie gwałtownych i wywrotowych dla systemu w latach 60 i 70 ubiegłego wieku. kapitał generalnie poradził sobie ze spacyfikowaniem tych walk i uratowaniem rentowności poprzez odwrót od ww. modelu państwa opiekuńczego, wzrost inflacji, przestrzenną restrukturyzację produkcji (zwiększona ucieczka pracochłonnej produkcji do krajów tzw. Trzeciego Świata) itp, ale pewne resztki welfare state na poziomie polityki zatrudnienia, form własności "wyspowo" przetrwały. bronimy ich nie tylko jako formy kapitalizmu będącej z punktu widzenia klasy robotniczej "mniejszym złem" (większa dostępność i mniejszym kosztem pewnych podstawowych usług dla tzw. zwykłego człowieka), ale także czy raczej przede wszystkim z uwagi na ww. sprzyjające dla wzrostu siły przetargowej świata pracy warunki, jakie im towarzyszą.

w skrócie nie cierpimy więc na żadne zafiksowanie na punkcie upaństwowionej gospodarki. bronimy elementów państwowych tylko jeśli prywatyzacja ich oznaczałaby pogorszenie sytuacji materialno-bytowej pracowników najemnych i zwiększone narzucanie pracy w towarowej formie (jedno z drugim zazwyczaj się łączy).

Jeśli chodzi o ofe to nietrafione było to, że są przymusowe

nie. nietrafione jest tworzenie dychotomii między wyidealizowaną, "dobrowolną" i "wolnorynkową" kapitalistyczną prywatną własnością a jej rzekomo "zdegenerowanymi" i przymusowymi formami, regulowanymi przez państwo. gdyż albowiem ta pierwsza przynależy do sfery mitów i bajek. za tworzeniem się i funkcjonowaniem rzeczywistej, historycznej prywatnej własności kapitalistów zawsze stało państwo i jego przemoc.

Może dla odmiany warto byłoby spróbować trochę wolności?

proszę bardzo, nikt ci nie broni emigrować np. do Somalii. mogę ci nawet zorganizować ściepę na bilet, oczywiście w jedną stronę: skoro całkowicie sprywatyzowana i "wolnorynkowa" gospodarka jest mlekiem i miodem płynąca, to i tak nie będziesz chciał wracać, co nie?

Złośliwa pani dyrektor!!!

Dyrektor szkoły Joanna Szyksznia jest bardzo nieuprzejmą złośliwą osobą!!! Dzisiejszego dnia gdy córka przyszła do sekretariatu po pieczątkę szkoły na kartę kolonijną usłyszała od dyrektorki że sekretariat czynny jest do godz. 15.30 (a była 15.35). Pomimo mojej prośby telefonicznej otrzymałam informację że podbije kartę dopiero w poniedziałek i zamknęła dziecku drzwi przed nosem. Więcej czasu straciła "szanowna pani dyrektor" na złośliwości aniżeli na "trud" związany z podniesieniem jakże ciężkiej pieczątki szkoły.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.