Dość podwyżek cen!

Związek Syndykalistów Polski rozpoczął ogólnopolską kampanię przeciwko podwyżkom. ZSP uważa, że podwyżki nie są konieczne. Prawa ekonomii nie są prawami natury, jak to jawi się zreifikowanej świadomości. Prawa ekonomii są immanentnymi zasadami funkcjonowania, logiką określonego systemu społecznego, są historycznie ograniczone i jako takie podlegają zmianom u samych swych podstaw, ulegają zarówno transformacji, jak również likwidacji. Podwyżki cen są wynikiem działań rynku, spekulacji kapitalistów. Są wynikiem logiki zysku oraz przejawem kryzysu, zmierzchu systemu kapitalistycznego.

Związek Syndykalistów Polski stawia sobie za cel krytyczną analizę zjawiska, przekraczającą fetyszyzm towarowy obecny w oficjalnych publikacjach liberalnych mediów, jak również próbę wypracowania realnej praktyki na dziś i na jutro. Działań swoich ZSP nie ogranicza jedynie do intelektualnej pracy, ale również stara się organizować ruch społeczny mający na celu rozwiązanie problemu.

strona akcji

oświadczenie ZSP

"ZSP uważa, że podwyżki

"ZSP uważa, że podwyżki nie są konieczne." hehe, widzę że kierunek Zimbabwe :)

W jakim sensie

kierunek Zimbabwe?

W sensie walki z

W sensie walki z rzeczywistością - prawami ekonomii, które jak pisze autor są "logiką określonego systemu społecznego, są historycznie ograniczone i jako takie podlegają zmianom u samych swych podstaw, ulegają zarówno transformacji, jak również likwidacji".

Mugabe też tak uważa i nawet przeszedł od słów do czynów: uchwalił, że podwyżek, a nawet praw ekonomii ma nie być - nie dostosowała się niestety do tego rzeczywistość...

Ale przceież

nikt nie mówi, że cokolwiek można wskórać jakimiś uchwałami.

A na temat "żelaznych praw ekonomii" por. choćby
https://cia.media.pl/nawet_gadomski_nie_wierzy_w_obiektywne_przyczyny_wzr...

Prawa ekonomii nie istnieją same przez się - wzrost cen jest dyktowany przez całkiem realne grupy nacisku, niekontrolowaną władze ekonomiczną mniejszości, dysfunkcje systemu i tak dalej.

Jedyny problem polega na tym, że mainstream ((tak zwana "opinia publiczna") boi się to głośno powiedzieć i nadać temu sens polityczny (bo taki ma to sens de facto).

P.S.

Słyszy się na przykład, że podwyżki cen żywności biorą się częściowo (tzn pomijając np. kwestie lobbingu dla upraw pod bipaliwa) z przerzucenia spekulacji z nieruchomości na żywność w wyniku kryzysu na rynku nieruchomości w USA. Spekulanci - przysłowiowie "tłuste świnie" - dobrali się do tej części rynku, ceny skoczyły i w wyniku tego mamy protesty głodowe na całym świecie. I co może zarzucisz głodnym i zdesperowanym ludziom na Haiti czy w Afryce donkiszoterię? Powiesz im, że "walczą z rzeczywistością"?

porównaj sobie np. ekonomie

porównaj sobie np. ekonomie feudalną a kapitalistyczną, inne prawa, prawda? Kapitalizm nie jest - na szczęście - wieczny.

Pytanie metodologiczne

W jaki sposób protestuje się "przeciwko drożyźnie"? W jaki sposób strona protestująca konstruuje obiekt swej krytyki i kontrofensywy? Jaki rodzaj taktyki przewidziany jest na "kampanię antydrożyźnianą"? Akcja bezpośrednia, petycje, powstanie zbrojne, bierny opór, strajk konsumencki, uruchomienie form miejskiej gospodarki naturalnej, bezpośredni networking ekonomiczny z producentami żywności na wsi? Pytam, bo nie wiem, a idea tej kampanii wydaje mi się w takiej postaci, jak się to tutaj prezentuje, dość mało czytelna w kategoriach ewentualnych konkretnych efektów społeczno-politycznych. Bo rozumiem, że gdy na przykład drożeją bilety na komunikację miejską (jak ostatnio we Wrocławiu) to "adresatem" gniewu politycznego są radni, którzy taką decyzję podjęli, zaś polem walki o zmianę jest samorząd lokalny (w wymiarze instytucjonalnym) i lokalna społeczność, której podwyżka dotyka (w wymiarze społecznym). Ale w jaki sposób stawiać czoła "powszechnej drożyźnie"?

Kampanię oczywiście popieram, ale ciężko mi sobie wyobrazić masowy zryw wokół tak abstrakcyjnie nakreślonego problemu (już nawet antyszczyty "antyglobalizacyjne" są bardziej konkretne, bo wymierzone w takie czy inne instytucje bądź układy handlowe).
We Wrocławiu można było pociągnąć mieszkańców do działania w kontekście owych nieszczęsnych biletów, ale organizatorzy protestu (ZSP) wybrali niekoalicyjny sposób działania. Szkoda, bo właśnie w kontekście lokalnym, w sprawach tak przyziemnych (i kluczowych!) jak transport, szerokie i nieraz "egzotyczne" koalicje mają dużo sensu. Ludzie w całkowicie oddolnych, zupełnie apolitycznych stowarzyszeniach (a nawet zwykli niezrzeszeni mieszkańcy) miewają doświadczenia, wiedzę i mądrość, której niejedna grupa aktywistów/ek mogłaby im w takich kampaniach pozazdrościć.

Inna sprawa to odcinanie się od organizacji politycznych. Rozumiem intencje, ale pozyskanie poparcia kilkorga radnych to nie jest coś czym warto gardzić.

Pozdrawiam

odpowiem jak róża

odpowiem jak róża luksemburg leninowi: wolności nie da się zadekretować

jutro postaram sie bardziej rozwinąc - odpowiedzieć, dzis zmeczony za bardzo

chyba już nie trzeba. ta

chyba już nie trzeba. ta cięta odpowiedź mówi wszystko...

nie gniewaj się

Nie gniewaj się, ale to banał. Jakiej "wolności"? I co to jest "dekretowanie"? (Jeśli przyjmiemy, że wolność "ogólna" to abstrakcyjne, bezwartościowe pojęcie, to akurat konkretne wolności - np. prawa pracownicze/związkowe/reprodukcyjne/konsumenckie itd. jak najbardziej daje się "zadekretować".)

Ja pytam o "operacyjno-taktyczny" wymiar takiej "antydrożyźnianej" kampanii:
- przeciwko komu (np. przeciwko jakim instytucjom, podmiotom gospodarczym, politycznym itd.),
- w jaki sposób (jakimi metodami, z jaką taktyką organizacyjną)
- dla jakiego celu (co konkretnie chce się osiągnąć w krótko-, średnio- i długofalowej perspektywie).

Co ma wspólnego Twoja odpowiedź "Róży Leninowi" z moimi pytaniami? :))

I jeśli jeszcze coś mogę podpowiedzieć to warto byłoby przygotować materiały do tej kampanii, np. co i w jakim czasie podrożało (tak w liczbach bezwzględnych, jak i procentowo), jak to się przekłada np. na budżety gospodarstw domowych (z doprecyzowaniem gdzie, czyli: jaki region, typ miejscowości, jaka kategoria społeczno-zawodowa, jaka sytuacja rodzinna i inne zmienne społeczno-demograficzne), jak zmieniła się (lub zmienia lub prognostycznie będzie zmieniać) siła nabywcza konsumentów i jakie ma to znaczenie dla systemu gospodarczego. Póki co hasła są fajne, ale łatwo zarzucić autor(k)om tej kampanii pustosłowie.

Wreszcie skoro ma to mieć wydźwięk antykapitalistyczny to tezy o kryzysie też warto jakoś zilustrować i zaproponować drogi wyjścia/przejścia. To ostatnie jest oczywiście niestety niełatwe, więc przynajmniej skupienie się na solidnej, ufundowanej na dających się przecież zmierzyć faktach krytyce to byłoby coś.

Swego czasu (2005 i 2006) we Wrocku w ramach Wrocławskiej Koalicji Antywojennej parę osób zrobiło analizę wydatków budżetowych: porównanie wydatków na cele wojskowe z innymi na przestrzeni ostatnich lat, a także przeliczenie kosztów bodajże samolotów z offsetu na różne codzienne wydatki, od jedzenia po przybory szkolne i wydatki na programy pomocowe (np. dla ludności romskiej). To był bardzo wymowny materiał i chociaż ze zrozumiałych względów uproszczony, posiadał walor edukacyjny i argumentacyjny. Swoją drogą trzeba będzie jakiś update zrobić. :) Podobny materiał przydałby się na kampanię "antydrożyźnianą". (I, na Emmę!, zróbcie jakąś przeróbkę semantyczną, bo termin "antydrożyźniany" jest ciężkostrawny po polsku! Jak my mamy o tym w radiu mówić? :))).

pozdrawiam i czekam na rozwinięcie odpowiedzi.

Aby urozmaicić oczekiwanie na odpowiedź

zwrócę uwagę na dwie rzeczy.

Cyt:
"I jeśli jeszcze coś mogę podpowiedzieć to warto byłoby przygotować materiały do tej kampanii, np. co i w jakim czasie podrożało (tak w liczbach bezwzględnych, jak i procentowo), jak to się przekłada np. na budżety gospodarstw domowych (z doprecyzowaniem gdzie, czyli: jaki region, typ miejscowości, jaka kategoria społeczno-zawodowa, jaka sytuacja rodzinna i inne zmienne społeczno-demograficzne), jak zmieniła się (lub zmienia lub prognostycznie będzie zmieniać) siła nabywcza konsumentów i jakie ma to znaczenie dla systemu gospodarczego."

Trudno nie dostrzec, że ta propozycja wymagałaby przeprowadzenia nowego i szeroko zakrojonego programu badawczego (hojnie finansowanego, z bazą empiryczną). W obecnych warunkach byłoby to dosyć trudne i dlatego trochę w tej propozycji widać "skrzywienie zawodowe", że tak powiem.

Natomiast co do strategii i taktyki: tutaj też się obawiam, że zdefiniowanie podmiotu, który można bezpośrednio obwinić za podwyżki, byłoby dosyć trudne. Choćby na tle tego, co pisałem powyżej (lobby biopaliw, spekulanci, neokonserwatyści, a może OPEC albo UE?). Równie trudne jest określenie podmiotu "do którego" należy adresować protest apelując, aby coś zrobił - co zdaje się implicite zakładasz. Począwszy od radnych z Wro, na technokratach z WTO skończywszy. Myślę, że nie należy w ogóle wybierać sobie takiego podmiotu, bo każdy taki podmiot wzruszy ramionami (radni) albo uzna, że ma już swój "lepszy" pomysł wypracowany przez własnych ekspertów.

pankin, moment, bo obawiam

pankin, moment, bo obawiam się, że nie zrozumiałem, chcesz więc powiedzieć, że protest antydrożyźniany jest po prostu przeciwko drożyźnie, jako, że nie wiadomo do końca skąd się ona wzięła? :-)

i że nie można sensownie o to pytać bez nakładów finansowych?

ewentualnie nie ma sensu, bo to zwichnięcie "zawodowe"?

...od kiedy stanąłeś po stronie ideologicznego denkverbot'u?

ależ rote

nie posądzaj mnie o takie rzeczy.

Protest antydrożyźniany - jak rozumiem - miałby być raczej punktem orientacyjnym dla mobilizacji społecznej, a nie celem samym w sobie. Podwyżki są tylko jednym z przejawów tego, że cały ten system (wymienione podmioty we wzajemnym sprzężeniu) ma charakter dysfunkcyjny/przestępczy. Dlatego w proteście tak na prawdę może i musi chodzić jedynie o kapitalizm w ogóle. Nie sposób usunąć z kapitalizmu jakieś instytucji (np. machiny propagandowo-wojennej USA) alby zaczął działać w miarę ok. To właśnie kryje się za tą tautologią z drożyzną.

Natomiast co do mojego zarzutu wobec Marcina S. - brzmi on troche tak, jakby mu głównie zależało na naukowym uwiarygodnieniu celowości takich protestów, a to znaczy - jakby wyobrażał sobie, że jak zrobi dobre badanie albo zbierze dane i pójdzie z tym do władz, to władze złapią się za głowę i powiedzą "Ma pan racje do licha" a następnie postarają się zapobiec tym zjawiskom.

Co nie zmienia faktu, że zgadzam się, dane trzeba zbierać - sam próbuję. Może założymy jakąś bazę?

errata

"brzmi" oczywiście nie mój zarzut ale wcześniejszy zarzut Marcina S.

Inaczej mówiąc

chodzi o to, że z władzą można rozmawiać tylko z pozycji siły. To, że podwyżki są, to ludzie wiedzą z doświadczenia i tylko to ich może przekonać a nie najsubtelniejsze nawet statystyki. Z drugiej strony trzeba zbierać dane ale nie po to aby prowadzić jakiś "dialog", ale jedynie po to aby mieć tu jakąkolwiek równowagę informacyjną na wszelki wypadek. Wówczas subtelne statystyczne szczegóły mniej się liczą - liberałowie są dziś zresztą tak bezczelni, że i tak "podważą" wszystko.

Weźmy np. ostatni raport unijny o niedożywieniu wśród dzieci w Polsce. UE jest bądź co bądź instytucją o dużym autorytecie, a i tak raport bez żenady zlekceważono, zbagatelizowano albo przemilczano(dopiero potem nagle kukła-Tusk wyskoczył marketingowo z tymi dziećmi jakby bez związku z tym raportem). Gdyby UE zrobiła dokładniejszy, co by to pomogło?

taaa...można by dalej

taaa...można by dalej pociągnąć ten "leninowski" wątek i strzelić za leninem: wolność? tak! ale dla kogo? do czego? no chyba, że faktycznie idzie o wolność przez duże "W", czyli o puste słowo, którym można się jarać na miliardy różnych sposobów.

Prośba doMarcina S

A mógłbyś mi gdzieś znaleźć jakąś czytelną rozpiskę rozwarstwienia dochodowego?
http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus/PUBL_struktura_wynagrodzen_10_20...
Np. tu, gdzie ja się gubię trochę.

"Podwyżki cen są wynikiem

"Podwyżki cen są wynikiem działań rynku, spekulacji kapitalistów. Są wynikiem logiki zysku oraz przejawem kryzysu, zmierzchu systemu kapitalistycznego."

w jakim sensie podwyżki cen są przejawem zmierzchu systemu kapitalistycznego?

czy ktoś może to rozwinąć, bo brzmi to cokolwiek nieprecyzyjnie...?

"W jaki sposób protestuje

"W jaki sposób protestuje się "przeciwko drożyźnie"? "
Propnuje lekturę najnowszego "Przeglądu Anarchistycznego", a szczególnie działu o Porto Maghera, tam jest podanych wiele sposobów jakie stosowano we Włoszech: samoredukcja opłat, proletariackie zakupy itd.

i dzięki akcjom takim jak

i dzięki akcjom takim jak "samoredukcja opłat, proletariackie zakupy itd." ceny spadły? :-) wiesz, ja np. uskuteczniałem mój osobisty antydrożyźniany bunt przez dobre 3 miesiące za pomocą zwykłej kradzieży, ale że nie robiłem tego z ideologią za plecami, to się to chyba nie nadawało na nazwę "shoplifting", czy "lumpenproletariackie zakupy", itd. co zrobić.

Pankin,

Pankin,

Jak sam przed chwilą zauważyłeś podwyżki mają przyczynę. Weźmy towary, których cena wzrosła ostatnio najbardziej: paliwa i żywność. W oby tych przypadkach mamy rosnące zapotrzebowanie i mniej więcej stałe zasoby, dlatego cena rośnie. W warunkach konkurencyjności zgodnie z najbardziej chyba znanym prawem w ekonomii: "popytu i podaży", bardziej opłacałoby się produkować, produkcja wzrosłaby i cena wróciła do poprzedniego poziomu. Tu jednak mamy wpływ czynników zewnętrznych takich, jak bzdurna ustawa o przymusie biopaliw, która powoduje że gros upraw marnowanych jak do produkcji oleju, zamiast żywności oraz w przypadku biopaliw kartel OPEC, która ma pozycję monopolisty i rząd pobierający akcyzę (2/3 ceny benzyny).

I teraz, jeśli chcesz walczyć z tymi właśnie czynnikami, czyli bzdurnymi ustawami o biopaliwach oraz akcyzę i OPEC-em (tu życzę powodzenia;) to ja to rozumiem. Sam chciałbym żeby zniknęły.

Jeśli zaś to jest jakaś niezdefiniowana "walka z podwyżkami", jak w Zimbabwe, to równie dobrze można zrobić akcję protestacyjną "stop powodziom i trzęsieniom ziemi" przyniesie taki sam skutek. Swoją drogą nie jest napisane, na czym mają polegać te protesty - podejrzewam , że pewnie na wyrywaniu kasy na zasiłki, za które zapłacą kolejnymi podatkami pracownicy i przedsiębiorcy.

Nie pisałem więc o żadnej "donkiszoterii", tylko raczej próby zbicia kapitału politycznego przez organizatorów na "walce z biedą", która się opłaca, gdy bieda jest. Organizatorzy nawet nie próbują wyjaśnić jej przyczyn... Z całym szacunkiem, dla mnie to trochę takie wycieranie sobie gęby biedakami, którzy nie zrozumieją i tak o co chodzi.

Na koniec napiszę dwa słowa o spekulacji, bo widzę że jest ona tu wymieniana jako jakieś tajemnicze narzędzie szatana, jak w filmach propagandowych z PRL:)

O co chodzi w spekulacji: kupić taniej i za krótki czas sprzedać drożej lub odwrotnie: sprzedać to co mamy za dobrą cenę przewidując spadek. Jest to więc ni mniej ni więcej tylko rodzaj zakładu, na którym można jak w każdym zakładzie zyskać lub stracić. Istotne w spekulowaniu jest to, że robi się w krótkim okresie, żeby zarobić szybko (jeśli na kupujemy na długo - to już jest inwestycja), dlatego spekulanci mogą wpłynąć na cenę jedynie w krótkim okresie. W dłuższym spekulacja nie ma znaczenia, bo celem zakupem jest tylko w miarę szybkie odsprzedanie - ktoś może kupić dajmy na to 100 ton zboża licząc na wzrost ceny, ale finalnie i tak będzie musiało trafić do młynów więc po tych operacjach ilość zboża rzuconego na rynek się nie zmieni.

Jeśliby więc faktycznie podwyżki cen żywności byłyby dziełem spekulantów, to by oznaczało że wkrótce bańka spekulacyjna padnie i nastąpi spadek cen, czyli dobre wieści. Obawiam się, jednak że to nie byli spekulanci niestety...

Mam nadzieję, że nie zanudziłem i mini wykład jest interesujący ;)

chlorofil

ale ja wiem co oznacza prawo podaży i popytu i na czym ogólnie rzecz biorąc opiera się sens spekulacji - niestety tylko tyle wyjaśniłeś. Sęk w tym, że to nic nie wyjaśnia - co najwyżej ogólne założenia, jak to "powinno" działać.

Diabeł tkwi zawsze w szczegółach. A jaką masz gwarancję, że OPECowi miałoby się dziś automatycznie opłacać zwiększenie wydobycia? Ot tak po prostu "popyt rośnie to zwiększymy podaż i zarobimy"? Czemu OPEC zwiększa wydobycie tylko nieznacznie i oskarża spekulantów o wzrost cen? Eksperci OPEC kłamią?
Dziś rynek to nieprzejrzyste gry między wielkimi podmiotami i stosowanie takich typowych liberalnych wyjaśnień naiwne - co najwyżej można sie tym uspokajać.

Cyt: W dłuższym spekulacja nie ma znaczenia, bo celem zakupem jest tylko w miarę szybkie odsprzedanie - ktoś może kupić dajmy na to 100 ton zboża licząc na wzrost ceny, ale finalnie i tak będzie musiało trafić do młynów więc po tych operacjach ilość zboża rzuconego na rynek się nie zmieni.
Ilość się nie zmieni, no ale pytanie dotyczy tego, dlaczego zmienia się wartość - i co za tym idzie - dostępność, albo dlaczego te młyny od tego plajtują. Sęk w tym, że w warunkach wysokiej koncentracji własności i władzy takie ogólne intuicje że wszystko dąży do równowagi pozostają już tylko pobożnymi życzeniami. W historii ciągle zdarzają się takie przypadki, że np. finalnie bardziej opłaca się zniszczyć 100 ton zboża (albo trzymać w nieskończoność), niż je sprzedać zbyt tanio albo oddać - mimo że nam maluczkim, "zdroworozsądkowym ekonomistom" wydaje się to absurdem. Do dzisiejszych rynków takie liberalne uspokajające ogólniki wzorowane na mikroekonomii mają się już nijak. To chyba już każdy dziś wie.

> A jaką masz gwarancję,

> A jaką masz gwarancję, że OPECowi miałoby się dziś automatycznie opłacać zwiększenie wydobycia? Czemu OPEC zwiększa wydobycie tylko nieznacznie i oskarża spekulantów o wzrost cen?

OPEC-owi NIE opłaca się zwiększać wydobycia z tego powodu, że paliwa są towarem o niedużej elastyczności popytu (czyli mówiąc zrozumiale: duży wzrost ceny powoduje mały tylko spadek klientów). Cała geneza powstania, jako kartelu opiera się właśnie na tej zasadzie: stwórzmy monopol i dyktujmy ceny. I obecnie niewiele się tu wskóra.

Odnośnie reszty, chyba nie całkiem zrozumiałeś. Cena wraca do równowagi w warunkach konkurencyjności, a gdy jak sam zauważyłeś - rządy wpływają na rynek tworząc bzdurne przepisy oraz setki regulacji, które de facto faworyzują duże firmy a wykańczają maluczkich - to krzywa podaży i popytu się przesuwa. Jeśli chcesz temu zapobiec - działaj na rzecz wolnego handlu.

Nie piszę, żeby "się tym uspokajać", tylko czasem warto pomyśleć, co z czego wynika zamiast walczyć z "walczyć z trzęsieniami ziemi".

Chlorofil

Co do ropy, masz tu ciekawy artykuł
http://bartoszstawiarski.blox.pl/2008/06/Grozne-echa-ropnej-goraczki.htm...
Oto fragment: Pomimo zapewnień o niemożliwości zwiększenia mocy produkcyjnych dopiero niedawno, pod presją mocarstw pojawiły się oznaki odwilży ze strony OPEC. Kuwejcki minister ds. ropy na początku czerwca raczył zadeklarować rozbrajająco, że "OPEC jest gotów do dostarczania większej ilości ropy, jeśli na rynkach będzie taka potrzeba". Kartel brany jest na celownik amerykańskiej administracji i obwiniany za nienaturalną skalę zwyżek cen. Wystarczy więc mniej pobłażania i rezerwy wytwórcze odnajdują się w cudowny sposób.

Oprócz niekorzystnego układu geopolitycznego istotny powód eksplozji cen ropy leży po stronie czynników monetarnych. Z gwałtownym wzrostem podaży pieniądza z wielu źródeł naraz (Fed, EBC, Bank Japonii, Szwajcarski Bank Centralny) zbiegł się wzrost aktywności globalnych funduszy, z których wiele ma charakter spekulacyjny. W ciągu ostatnich lat przy walnym udziale ryzykownych funduszy zwanych myląco hedgingowymi nadmuchano bąble cenowe na giełdach, nieruchomościach i surowcach, przy czym większość bąbli zdążyła już pęknąć powodując finansowe zawirowania. Obecnie wygląda na to, że zbyt wiele pieniędzy atakuje zbyt wąską grupę aktywów, m. in. surowce rolne i właśnie ropę naftową.

Atmosferę podsycają co i rusz scenariusze kreślone przez czołówkę najbardziej wpływowych banków inwestycyjnych. Zaczęło się na początku 2005 r. od hasła "superspike" autorstwa jednego z analityków Goldman Sachs. Wedle tej analizy ropa miała w ramach trwającego surowcowego supercyklu podrożeć do 105 dol. czyli podwoić swą ówczesną wycenę. Zasięg ten został zrealizowany w połowie marca br., jednak po krótkiej korekcie zwyżka była kontynuowana. Trend trzymał się mocno pomimo pojawiających się opinii, że już cena 100 dol. zawierała około 30-dolarową premię spekulacyjną. Tej wiosny wkroczyły do gry kolejne prognozy w ilościach zbliżonych do hurtowych. Rozpoczęła się licytacja podobna do "dokonań" biur maklerskich w kwestii coraz wyższych wycen akcji u schyłku hossy: a to że ropa zdrożeje do 150 dol., a to do 175, może nawet 200. Można odnieść wrażenie, jakoby te coraz bardziej niedorzeczne raporty były specjalne skrojone pod grupy specjalnego uprzywilejowania, zajmujące pozycje na rynkach towarowych celem zarobku z tego tytułu. Od początku br. duzi gracze spekulacyjni zwiększali zakłady na wzrost cen, co widać było po szybujących wielkościach pozycji długich netto. W takich okolicznościach 22 maja br. baryłka ropy osiągnęła rekordowe 135 dolarów.
----------------
Natomiast co do reszty - to są jakieś libertariańskie mity. "Naturalny rynek" contra "sztuczne regulacje" i tym podobne majaki. Rządy nie przypadkiem faworyzują duże firmy, gdyż od początku swego istnienia są z nimi powiązane (nawet teoretycy założyciele liberalizmu to przyznają), a rządy i kapitał to są te same środowiska. Libertariańskie pobożne życzenia od dawna można między bajki włożyć. Gorzej niż socjaldemokracja, która przynajmniej tu i ówdzie powstrzymała ten chaos.

No a jeśli - jako człowiek wykształcony - traktujesz zjawiska rynkowe tak samo jak naturalne, to bez urazy ale jest to po prostu ignorancja.

Odnośnie artykułu: jasne,

Odnośnie artykułu: jasne, że ciekawy, dzięki - spekulacja to nic więcej jak zakład i jeśli za ostatnie wzrosty na rynku paliw jest faktycznie odpowiedzialni są duzi spekulanci, to albo mieli rację przewidując wzrost i przyspieszyli to co nieuchronne albo jak uważa ten koleś ropa jest przewartościowana i wkrótce bańka pęknie - takie wahnięcie nie mają znaczenia w dłuższym okresie.
----
A do zdań pod kreskami to trudno mi się nawet odnieść - na takim poziomie ogólności - jak napiszesz konkretnie co jest mitem lub majakiem to możemy podyskutować, bo z całym szacunkiem, ale co ja mogę napisać odpowiedzieć na zdanie "rządy i kapitał to są te same środowiska" :) Zanim jednak przejdziesz do mitologii, zastanów się proszę w jakim to sektorach najwięcej jest podwyżek i czy przypadkiem nie są one bardziej od innych regulowane.

Cóż

"takie wahnięcie nie mają znaczenia w dłuższym okresie". Faktycznie, sub specie aeternitatis prawie nic nie ma znaczenia. Taki jest już los rzeczy skończonych. Godzina ich narodzin jest godziną ich śmierci. My także "w dłuższym okresie" będziemy martwi - jak powiada Keynes. Ciekawe ile osób uśmierciły już te podwyżki? Kto wie czy nie więcej, niż trzęsienia ziemi.

No ale najważniejsze że Pan Bóg Kapitał odradza się niczym feniks z popiołów. Głodujący i plajtujący po prostu nie mają wyczucia odnośnie logiki wzrostów i baniek spekulacyjnych - "nie kumają czaczy".

No tak, to słynne

No tak, to słynne powiedzenie Keynesa przypartego do muru było wiele razy cytowane i jest o tyle w sobie puste, że jak ktoś się zakłada (spekuluje), to chce mieć zysk zaraz i nie trzyma aktywów w nieskończoność. Niektórzy przyjmują, że spekulacja ma sens do roku, ale zwykle trwa o wiele krócej, więc nie mogły uśmiercić nikogo, ale nawet jakbyś się uparł i jeśli według Ciebie mają aż tak duży wpływ, to ponieważ są to wahnięcia w dwie strony, to równie dobrze mogłbyś zadać pytanie - ilu osobom uratowały życie :)

:)

Bardzo zabawne. Niestety na mój zdrowy rozum trochę się kopnąłeś w swoich kalkulacjach. Otóż "wahnięcia" muszą oscylować zawsze "na plusie" tzn. powyżej przeciętnej ceny rynkowej. W przeciwnym razie spekulacja na dłuższą metę nie miała by sensu, bo spekulanci traciliby i zyskiwali na przemian mniej więcej tyle samo. Ale nawet gdyby oscylowały po równo na plusie i na minusie, chcąc od czasu do czasu uratować komuś życie - jak mówisz - wówczas niskie ceny też nie docierałyby do konsumentów, bo pośrednicy (hurtownicy, dostawcy, sklepikarze) odbijaliby sobie wcześniej poniesione straty. Słowem: jeżeli spekulacja ma sens tylko wtedy, gdy sprzedajesz drożej niż kupiłeś, to komuś muszą częściej wychodzić pieniądze z kieszeni, niż spekulantom, czy nie?

Dobrze rozumiem? A tak w ogóle mógłbyś podzielić się ze mną swoją wiedzą w jaki sposób okresy besssy przekładają się na dobrobyt społeczeństw?

Swoją drogą pouczające doświadczenie popatrzeć sobie jak z libertarianina-idealisty wychodzi neoliberalny technokrata. Identyfikujemy się trochę klasą wyższą, nie? Byłoby "seksi" być panem życia i śmierci milionów skołowanych ludzi, co?

P.S.

Trzymając się analogii ze zjawiskami naturalnymi - to trochę tak jak ze sztormem. Poziom wody się podnosi i zalewa wybrzeże, ale wcale nie obniża się poniżej poziomu morza, gdy jest już po sztormie. Jeszcze gorzej jest jak przychodzi tsunami.

> "Bardzo zabawne. Niestety

> "Bardzo zabawne. Niestety na mój zdrowy rozum trochę się kopnąłeś w swoich kalkulacjach. Otóż "wahnięcia" muszą oscylować zawsze "na plusie" tzn. powyżej przeciętnej ceny rynkowej. W przeciwnym razie spekulacja na dłuższą metę nie miała by sensu, bo spekulanci traciliby i zyskiwali na przemian mniej więcej tyle samo."

Otóż wyobraź sobie, że spekulanci również tracą, wystarczy że czyjeś przewidywania okażą się błędne. Cena po "wahnięciu" jest ceną rynkową, zresztą tego w danej chwili nie wiadomo czy to tylko wahnięcie czy też dłuższa tendencja - na tym się opiera spekulowanie. Spekulacja ma sens, bo dużo osób ma z tego zyski, co nie zmienia faktu, że inni tracą. Jest to właśnie gra o sumie dokładnie zerowej (minus koszty jakie trzeba ponieść żeby w ogóle zawrzeć transakcję np. na giełdzie - prowizje). Równie dobrze mógłbyś napisać, że zakłady piłkarskie nie mają sensu. Tu jest to samo, tylko zamiast wyniku meczu typuje się przyszły zachowania ludzi, które zaowocują ceną.

Podobnie nie wiem czemu zmiany cen miałyby nie docierać do finalnych odbiorców. Hurtownicy nie muszą sobie odbijać strat, bo nie spekulują tylko sprzedają po bieżących cenach (no chyba, że któryś ma żyłkę gracza).

Spekulantem może stać się zresztą na chwilę każdy z nas kto chce coś sprzedać lub kupić. Czy mając do sprzedania dom i informacje wskazujące, że za 3 miesiące sprzedasz go za więcej, nie wstrzymasz się ze sprzedażą? Albo przeczuwając, że cena cegieł będzie znacznie wyższa za pół roku nie kupisz ich już teraz, mimo że w tym miesiącu nie są Ci jeszcze na budowę domu potrzebne? Jeśli co najmniej jedna z tych odpowiedzi jest pozytywna, stajesz się na moment spekulantem. :)

> "A tak w ogóle mógłbyś podzielić się ze mną swoją wiedzą w jaki sposób okresy bessy przekładają się na dobrobyt społeczeństw?"

Nic takiego nie napisałem. Z ratowaniem życia ludzi od spekulacyjnych spadków cen oczywiście się wygłupiałem, bo napisałeś, że ludzie umierają przez spekulantów powodujących wzrosty cen, więc jeśli drugie to i pierwsze.

Jeśli chodzi o ostatni akapit, jestem przeciwny rządom biurokratów, a w ogóle to zauważ, że odpisuję Ci konkretnie a nie ogólnikowo i staram wytłumaczyć jak umiem mimo późnej pory. Na klasy ludzi nie dzielę, a na ostatnie pytanie sam możesz sobie odpowiedzieć, jeśli chcesz.

Ale

Ale mówimy o spekulacji giełdowej. Przecież każde dziecko wie, że w dużym okresie duzi zyskują, mali tracą, nie mówiąc o pracownikach firm na giełdach, konsumentach-ofiarach zawyżonych cen - porównywanie tego do wyścigów miałoby sens, gdyby każdy miał równy dostęp do informacji. Problem w tym że Ty do wszystkiego podchodzisz "teoretycznie", w oderwaniu od realiów. Teoretycznie każdy może być spekulantem itd. Otóż gdyby gracz X tracił w ciągu 5 lat tyle samo co zyskał, to by zdechł, a spekulanci zwykle mają się dobrze (są miliarderami). Nie rozumiesz, że dużo ludzi musi stracić, aby ktoś taki zyskał? To równie proste jak prawo podaży i popytu.

Wierszyk

A ci co nie mają grosika
Na tym świecie cóż mają począć?
Pozwolić się w grobie pochować
A świat niech się bez nich toczy?

O, nie, gdyby ich nie było
nie byłoby wcale pieniędzy
Bo nikt nie mógłby być zdrowy
Bez ich chorób i bez ich nędzy

Nie pisz "Przecież każde

Nie pisz "Przecież każde dziecko wie", bo jednak sporo osób "tego nie wie", a wie co innego. Napisz po prostu dlaczego Ci się tak wydaje i co konkretnie. Pomyśl samemu zamiast powtarzać zasłyszane slogany. :)

> "Otóż gdyby gracz X tracił w ciągu 5 lat tyle samo co zyskał, to by zdechł."

Gra o sumie zerowej nie oznacza że każdy ma zero, tylko jedni zyskują, a inni tracą i zaznaczę że odnosi się do wartości końcowej, bo jeśli kupisz uncję złota za 1500, za tydzień tę uncję sprzedasz za 1550, a za dwa tygodnie jej cena osiągnie 1650, to mimo że masz o 50 więcej, to w porównaniu do aktualnej ceny, straciłeś 100 które mógłbyś uzyskać gdybyś zaczekał - i to takich zysków i strat się to odnosi. To czy ktoś traci czy zyskuje również jest kwestią informacji, jednak dotyczy to tych którzy bawią się w spekulowanie. To nie ma jednak wpływu na cenę w dłuższym terminie, bo kupujesz, żeby za chwilę sprzedać, więc nie zwiększasz zapotrzebowania albo zwiększasz jedynie na krótko.

Artykuł ciekawy - jeśli to

Artykuł ciekawy - jeśli to duzi spekulanci odpowiadają za ostatnie wzrosty, to albo mieli rację i przyspieszyli to co nieuchronne albo jak chce autor bańka spekulacyjna wkrótce pęknie. Takie wahnięcia nie mają jednak wpływu na cenę w dłuższym terminie.
-------
A do zdań pod kreskami trudno mi się odnieść - na takim poziomie ogólności. Jak napiszesz konkret co jest mitem i majakiem, to co innego. Ale zanim to zrobisz zastanów się proszę w jakich to sektorach mamy największe podwyżki ostatnio i czy przypadkiem nie są to te najbardziej regulowane. :)

P.S.

Aha no i oczywiście wracamy tu do oklepanego sporu między anarchistą a libertarianinem: "czy wolny rynek może istnieć bez państwa". Nie może, bo musi funkcjonować w ramach zewnętrznych wobec gry rynku ram prawnych państwa. Z drugiej strony to samo państwo jest faktycznie zawsze pod wpływem rynku, silni gracze zawsze będą w nim ustalać reguły gry w sposób korzystny dla siebie. I kółko się zamyka. I potem przychodzi libertarianin i na rzeka na złe państwo.

Wkraczasz teraz na temat

Wkraczasz teraz na temat "czy świat/kraj może istnieć bez państwa". Jeśli kraj może, to wolny rynek też, co mniej więcej wyszło w Somalii, choć nie wiem czy ostatnio coś się nie pozmieniało tam.

https://cia.media.pl/uwagi_metodologiczne_o_praktycznym_dzialaniu_ku_popr...

tam znajdziesz odpowiedz na pytania

co do lenina i rozy to zarzut jej padł w kontekście rewolucji bolszewickiej - zakwestionowała odgórną zmianę systemu, nie da się wprowadzić samorządu pracowniczego za pomocą ustawy

sorki, ale to jest "mowa

sorki, ale to jest "mowa pusta". padły konkretne pytania, niestety nie starasz się na nie odpowiedzieć, tylko uciekasz w znane formułki (twoje "etapy" są tak ogólne, że pasuję do wszystkiego) przy okazji posługując się niezwykle swobodnie kilkoma naprawdę fajnymi pojęciami ("system", "fetyszyzm towarowy"). tylko po co? żeby skopać dupę burżujom myślenie jest zupełnie nie potrzebne i zasadniczo może takim działaniom przeszkadzać. jeżeli to ma być twoja rzeczywista odpowiedź na pytanie, dajmy na to, co jest przedmiotem kampanii antydrożyźnianej, co jest jej rzeczywistym celem, jakie strategie przyjąć do realizacji postawionych celów w kampanii antydrożyźnianej (jakie to cele prócz walki z "systemem"?), i inne pytania postawione przez marcina s., itp, to niestety mam czarne myśli czy uda wam się wyjść poza puste hasła i dreptanie w miejscu. [oczywiście doceniam to, bo to ważne z terapeutycznego punktu widzenia].

heh, po co używać pojęć?

heh, po co używać pojęć? Bo opisują rzeczywistość?

nie są to puste rzeczy, a jedynie nie reformatorskie

wzrost cen jest wynikiem systemu kapitalistycznego, toteż realna walka z podwyżkami musi być walką z tym systemem - nie rozumiem zbytnio jakie masz inne cele na myśli - wyniesienie PiS albo SLD w miejsce PO?

na co dzień masz skłoting, darmowe zakupy i inne formy, które można propagować

pankin, czytasz to i nie

pankin, czytasz to i nie grzmisz...? przecież to nadaje się na odpowiedź w jednym słowie: żenada. nie uważasz?

a Ty rote masz jakieś rady, propozycje etc.?

?

pankin, mógłbym odpić

pankin, mógłbym odpić piłeczkę i zapytać, a ty masz jakieś rady, propozycje? oczywiście możesz mi wkleić 3 kroki, tylko co to zmieni? [zresztą nie wnikam w to, że te 3 kroki oskiego to czyste pustosłowie w dodatku blokujące szersze działanie społeczne, bo wykluczające np. tych którzy wcale nie są "antysystemowi", ale są po prostu wkurzeni konkretnymi podwyżkami ustalanymi przez lokalne władze, itd.]. uważam, że kapanie, akcje, itp. w stylu "kampanii antydrożyźnianej" nie mają sensu - są nie do wygrania jako, że są dosłownie bezprzedmiotowe (w tym kształcie, za pomocą tej strategii i taktyki o której pisze oski zupełnie wirtualizującej problemy często lokalne i bardzooo namacalne i do wygrania, itp.). co innego działania mające na celu wygranie takich spraw, jak podwyżka cena biletów, lokalne podwyżki cen energii, czynszów, bezsensowne lokalnie ustalane podatki, opłaty, itd. tylko, że przy takich problemach trzeba przyjąć inną formę działania, robić takie rzeczy raczej wspólnie, niż w pojedynkę, trzeba porzucić zabawę w "moja-twoja akcja", czasami nawet trzeba sobie "pobrudzić" ręce w takich kampaniach współpracą z radnymi czyli lokajami władzy chcącymi z definicji się nachapać, itd.

rote

Przecież napisałem między innymi że kampania przeciwko podwyżkom miałaby być punktem orientacyjnym dla mobilizacji społecznej, a nie celem samym w sobie. (Nie odpowiedziałeś). A kto mówi, że to miałaby być jakaś akcja w pojedynkę? Przecież wiadomo, że jedna organizacja niewiele może. Podobnie nie wykluczałoby to strategii o których piszesz - lokalnych nacisków. Więc powtarzam: chodzi o to, że "dialog", petycje i naukowe dowodzenie władzy czegokolwiek do niczego nie doprowadzi - "lokaje władzy" będą "współpracować" dopiero wówczas, gdy poczuje się ona zagrożona - a do tego jest potrzebna szersza i bardziej radykalna perspektywa. Oski nieco idealizuje, ale podchodząc do tego w ten sposób możesz co najwyżej napawać się swoim własnym "realizmem".
No właśnie - na czym ten realistycze podejście polega? Mam to rozumieć w ten sposób, że Twoim zdaniem należy trzymać się legalizmu, oddolnego reformowania instytucji lokalnych i moralnej perswazji i broń Boże więcej, aby nie przepłoszyć zwykłego człowieka? Szczerz mówiąc mam wrażenie, że ten spór jest dosyć sztuczny i odnosi się de facto do czego innego.

tu nie chodzi o

tu nie chodzi o "przepłoszenie zwykłego człowieka", choć tego akurat odstraszacie skutecznie - idzie tu o zupełne odrealnienie perspektywy, którą prezentuje oski: skłoting plus juma w sklepach jako alternatywa dla podwyżki cen. to nie może nie świadczyć o nędzy alternatywy, którą prezentuje oski/prezentujecie. [zaproponuj kilku milionom emerytów w polce darmowe zakupy, a bezrobotnym skłoting. oczywiście ci zupełnie wykluczeni ekonomicznie, zupełnie na dnie, doskonale to potrafią i nie potrzeba im nic uświadamiać w tej materii jak sugeruje oski: ktoś kto nie ma/prawie nie ma co jeść nauczy się kraść w 5 minut]

poza tym jak mam odpowiedzieć na coś takiego: "....nie rozumiem zbytnio jakie masz inne cele na myśli - wyniesienie PiS albo SLD w miejsce PO?". jeżeli ktoś patrzy w tak okrojony sposób na działalność społeczną/polityczną, zupełnie "czarno-białe kategorie", to co ja mam napisać? jeżeli ktoś kreśli alternatywę anarchia kontra "system" (czyli on/oni kontra cała reszta społecznego świata), to jak mam się do tego odnieść? nawet nie wnikam, że to prymitywne jest, i jest to tak jak przyznałeś kreślenie wizji strategii politycznej na czymś zupełnie odrealnionym, na idealnej podstawie, na podstawie stricte ideologicznej, co skutecznie blokuje działanie.

to oczywiste, że władza potrzebuje nacisku, żeby zluzować. zgadzam się, ale weź poprawkę, że pojęcie "władzy" też może być bardzoooo konkretne. chcesz walczyć z podwyżką cen opłaty za wodę? to w kogo uderzysz? w system jako całość czy w prywatnego dostawcę (jak ma to np. miejsce u mnie w mieście)? podnoszą opłatę za handel na deptaku, to w kogo przywalisz? w globalizację? w fetyszyzm towarowy? kapitalizm? system? tylko, żeby wygrać takie sprawy trzeba czegoś więcej, niż pustych "III etapów", trzeba przede wszystkim kompromisu WIELU podmiotów zainteresowanych walką z danym problemem (lokalnie i globalnie), ale do tego trzeba sobie zazwyczaj "pobrudzić rączki" współpracą z innymi "systemowymi" podmiotami, i schować radykalizm (często tylko werbalny) do kieszeni.

jak mam skomentować i poważnie traktować kogoś, kto uważa, że jego kategorie, którymi stara się opisywać rzeczywistość są bardziej radykalne od sugerowanych moich reformistycznych? pankin czujesz to, czujesz to w kontekście tego, czym jest radykalizm? [to taki ból i kszyk zawodu, "epistemologicznego" poniekąd...oczywiście, możesz zarzucić mi "skrzywienie zawodowe"].

co do mojego milczenia apropos mobilizacji społecznej, to nie odpowiedziałem, bo wydało mi się to, co napisałeś bardzo smutne. jeżeli uważasz, że ludzie ruszą na hasło "podwyżki", tak jak ruszyli w 80' to znaczy, że się mijamy w patrzeniu na, nie tylko strategię walki, ale na samą społeczną rzeczywistość. poza tym uważam, że sensownym punktem orientacyjnym do budowy ruchu społecznego jest przede wszystkim skuteczna walka. takie rzeczy jak np. podwyżka cen biletów, od której jak mniemam ruszyła antydrożyźniana kampania i szybko tę kwestię porzuciła na rzecz "drożyzny w ogóle", to są kwestie do załatwienia. wygranie takiej sprawy to zbicie sporego kapitału symbolicznego, który prędzej się przekuje na aktywność społeczną, niż abstrakcyjna walka z systemem w kilka osób, dema antydrożyźniane i piekiety, w które wszyscy, jak to się mówi, wbijają... tylko, że do tego trzeba "chłodnego" oka, a nie biadolenia o radykalizmie/ tudzież jego braku.

jeszcze jedno, nie postuluje "trzymać się legalizmu, oddolnego reformowania instytucji lokalnych i moralnej perswazji", tak jakby to miał być dogmat na równi z waszym "władza precz". [ping pong: masz coś do zaproponowania prócz hasła "władza precz" i "wszyscy tylko nie my zrobią was w chuja, bo my jesteśmy anarchistami", itp.?] widzę szansę w nacisku na władzę, np. poprzez monitoring władz lokalnych, partycypowanie w tych władzach (dla was to odpada), w kreowaniu szerokiego bloku poparcia dla danej sprawy, gdzie zupełnie odpolitycznione stowarzyszenia będą działać razem z ultrasami, itp.

3 kroki sa abstrakcyjne, bo

3 kroki sa abstrakcyjne, bo tylko takie na papierze być mogą, na stan dzisiejszy, konkretyzują się w walce, przy rozwiązywaniu szczegółowych problemów - kwestia tylko ja te problemy uchwycić w jakiej perspektywie

poza tym nie wykluczam nikogo, a jedynie odrzucam perspektywy, które są moim zdaniem błędnie, gdyż rozwiązują problem tymczasowo, bądź nie rozwiązują wcale.

przedmiot nie zawsze musi być namacalny, systemu nie widać a jest, można go ująć tylko na teoretycznie. Burżuj to nie kapitalizm. Wiec można skopać mu dupę, można go nawet powiesić - co nie oznacza likwidacji kapitalizmu.

widzę też w twoim myśleniu dogmatyzm: dlaczego radni mogli by być pomocni - znam kilka osób które przez struktury państwowe chcieli coś zrobić - i nie zrobili nic.

wspólnego działania nie odrzucam, daleko mi od indywidualnego terroru

parafrazując to co

parafrazując to co napisałeś na początku, mogę ci jedynie napisać, że współpraca wobec tego co piszesz jest możliwa z tobą jedynie na papierze, bo:

1) uważam, że warto rozwiązywać problemy choćby tymczasowo (!) [np. tańsze bilety mpk przez następny rok, to wymierna korzyść dla budżetów domowych, tańsza woda w kranie i na działce dla emeryta przez następny rok, to też wymierna korzyść, itp.]

2) nie wiem, po co mi taka nauka i krytyka społeczna, która blokuje działanie. ("filozofie dotychczas tylko interpretowali..."}
[=> skoro kapitalizm uchwytny jest w sposób abstrakcyjny, to nie można/nie powinno się uderzać w to, co zupełnie konkretne, bo to nie jest abstrakcyjne/ogólne jak system i nie podważa zatem systemu-jako-całości].

3) widzę w twoim myśleniu dogmatyzm, bo twoje jednostkowe doświadczenie z radymi jest o dupę, że tak powiem rozbić, jeżeli ma to być podstawa uogólnienia sądu o ich z definicji antyspołecznej podstawie/braku skuteczności. [nacisk na radnych. lokalnie to rzecz najważniejsza. swoi radni w środku to też może być forma nacisku, ale wtedy trzeba się pogodzić z tym, że się w ten sposób anarchii od razu nie wprowadzi w życie, ale np. można wygrać sprawę biletów, czy podatku od emerytów handlujących zieleniną, itp.]

4) terror indywidualny albo wspólne działanie? człowieku zejdź na ziemię, wybacz, ale z twoich komentarzy zionie tak anarcho-schematycznym myśleniem, że aż boli.

rote

nakręcasz się

przestań.

przestań.

Niestety jestem w podróży

Niestety jestem w podróży i nie mam czasu pisać wyczerpująco i wgryzać się we wszystkie odnogi tego wątku. Marcin S. oczywiście wiele słusznych uwag przedstawił, ale chyba zapomniał, że osobiście zapraszałem go do udziału merytorycznego w kampanii - jedynym warunkiem było to że w kampanię nie mogą wchodzić organizacje, których celem jest bezpośrednie zdobycie władzy - czyli partie polityczne. Wszystko inne - taktyka, cele na poziomie lokalnym, ale pewnie i bardziej globalnym były do dogadania. Zamiast tego dostałem wykład o "sekciarstwie" i "dogmatyzmie" i na tym się sprawa zakończyła.

Dlaczego nie chcę partii? Po pierwsze zwykle mają większe możliwości organizacyjne i finansowe aby zdominować daną koalicję i podporządkowania swoim wąskim celom, po drugie ich cele są bardziej sprecyzowane i poddane innemu kalendarzowi niż innych organizacji społecznych (konkretnie kalendarzowi wyborczemu - stąd wzloty i upadki aktywności KPiORP dyktowane tym kalendarzem). Po trzecie - reakcja większości ludzi na zaangażowanie się partii politycznyc, które w Polsce nie cieszą się zbyt wielką sympatią - wielokrotnie np. aby mnie zdyskredytować w czasie różnych działań strona przeciwna próbowała wmówić ludziom, że jestem przedstawicielem "jakiejś" partii i chcę "dorwać się po plecach ludzi do władzy, jak Wałęsa" - takie też zarzuty ostatnio wysuwał także zarząd Lionbridge przeciwko Jakubowi rozsiewając takie plotki wśród pracowników. A więc z czysto marketingowego powodu zaangażowanie partii politycznych jest szkodliwe dla sprawy, tym bardziej że zwykle niewiele wnoszą (vide 1 maja 2008 i Zieloni 2004), natomiast chcą dużo zyskać kosztem zaangażowania różnych "pozarządówek". To tylko tyle - pomijając czysto anarchistyczną interpretację partii politycznych jako części problemu, a nie środka do jego rozwiązania.

Oczywiście można to wszystko zbyć słowem-wytrychem: dogmatyzm. No ale z tym dyskutować już się merytorycznie nie da, jak z wiarą w Boga.

Dodaj nową odpowiedź



Zawartość tego pola nie będzie udostępniana publicznie.


*

  • Adresy www i e-mail są automatycznie konwertowane na łącza.
  • Możesz używać oznaczeń [inline:xx] żeby pokazać pliki lub obrazki razem z tekstem.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <ul> <ol> <li> <blockquote> <small>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.